
9 listopada mija kolejna rocznica śmierci zapomnianego bohatera pułkownika Witolda Morawskiego ps. „Dzierżykraj”. Był on dowódcą i twórcą Polskiej Organizacji Wojskowej „Odra” działającej na Pomorzu w latach 1939 – 1945. W jej skład wchodzili polscy robotnicy przymusowi a także jeńcy wojenni. W tajnej organizacji podlegało mu ponad 100 oficerów. Witold Morawski przebywał w obozie jenieckim w Gross Born. Jego losy związane są z samym Szczecinkiem - to tutaj jego tajna organizacja została zdradzona.
Według sprawozdania z 1 kwietnia 1941 r. sporządzonego przez landrata szczecineckiego na terenie powiatu zatrudnionych było ok. 3,5 tys. polskich cywilnych robotników przymusowych. Jak to zaznaczono w zestawieniu, uwzględniono jedynie osoby zobowiązane do noszenia na wierzchnim ubraniu litery „P”. Z roku na rok ich przybywało, liczba stale rosła. Przyjmuje się, że pod koniec wojny w powiecie szczecineckim pracowało, nie uwzględniając przymusowych robotników z Francji, Serbii, Włoch, Belgii i Związku Sowieckiego ok. 7-8 tys. Polaków. Jeśli weźmiemy pod uwagę ilość ludności ówczesnego powiatu ok. 80 tys. (Szczecinek w 1939 liczył 19,9 tys. mieszkańców) oraz to, że większość mężczyzn powołano do wojska, okazuje się, że co 8-10 był obcokrajowcem.
Głównym celem przymusowych robót, oprócz względów ekonomiczno-gospodarczych, była eksterminacja polskiego narodu poprzez niewolniczą pracę, głodowe wyżywienie, psychiczne i fizyczne znęcanie się i stosowanie kary śmierci za najmniejsze przewinienia. W powszechnym przekonaniu Niemców - Polaków należało traktować jak podludzi. Ten stan rzeczy doskonale obrazuje dwujęzyczne rozporządzenie władz niemieckich, które przytaczamy w obszernych fragmentach w wersji oryginalnej.
„Obowiązki robotników i robotnic cywilnych narodowości polskiej podczas ich pobytu w Rzeszy”: Każdemu robotnikowi narodowości polskiej daje Wielka Rzesza Niemiecka pracę, chleb oraz zapłatę.
Opuszczenie miejscowości pobytu jest surowo zakazane. W czasie w którym przez władzę policyjną nie jest zezwolono zwiedzać miejscowość także zakazano jest opuścić zamieszkanie. Użytkowanie publicznych środków komunikacyjnych np. kolei, jest tylko zezwolone za specjalnym pozwoleniem miejscowej władzy policyjnej. Wszyscy robotnicy i robotniczki narodowości polskiej są zobowiązani do stale widocznego noszenia na prawej stronie piersi swojej odzieży mocno przyszytych znaków które zostały wręczone. Kto pracuje opieszale, pracę swą złoży, innych robotników podburza, miejsce pracy samowolnie opuszcza itd. Będzie karany pracą przymusową we wychowawczym obozie pracy. Czyny sabotażowe i inne ciężkie wykroczenia przeciw dyscyplinie robotniczej zostaną surowo karane i to przynajmniej umieszczeniem we wychowawczym obozie pracy na kilka lat. Każde obcowanie z ludnością niemiecką szczególnie odwiedzanie teatrów, kin zabaw tanecznych, restauracji i kościołów razem z ludnością niemiecką jest zakazane. Spółkowanie z kobietą niemiecką lub mężczyzną niemiecką względnie zbliżenie niemoralne do nich będzie karane śmiercią. Każde wykroczenie przeciw rozporządzeniom i przepisom wydanym dla robotników cywilnych polskiej narodowości będzie karane w Niemczech, odesłanie do Polski nie nastąpi. (…) O niniejszych rozporządzeniach rozmawiać lub pisać jest surowo zakazane.
Nieludzkie warunki, w jakich musieli przebywać polscy robotnicy przymusowi przyczyniły się do powstania ruchu oporu. W obcym i wrogo nastawionym środowisku tego rodzaju działalność była niezwykle utrudniona, a bardzo często wręcz niemożliwa. W tych warunkach ewenementem na skalę europejską stało się powołanie przez polskich oficerów przebywających w oflagu II D Gross Born podziemnej organizacji konspiracyjnej „Odra”.
Komendantem (po przeniesieniu go z obozu II B Arnswalde (Choszczno), został pełniący funkcję starszego obozu płk. Witold Morawski ps. „Dzierżykraj”. W skład sztabu wchodzili m.in. mjr Konrad Rogaczewski, mjr Wiesław Hołubski, mjr Bronisław Wandycz, por. Kloc, ppor. Maksymilian Kreutzinger i aspirant Janusz Szajbo – Polak z francuskiej armii.
Płk. Morawskiemu podlegało ok. 100 zaprzysiężonych oficerów. Po za oflagiem organizacja skupiała głównie pozbawianych statusu jeńców – robotników przymusowych i w mniejszym stopniu cywilnych robotników przymusowych. W pojedynczych przypadkach z „Odrą” współpracowali Francuzi i Niemcy np. feldfebel Ernst Heim, kancelista Abwehry w obozie II D Gross Born, którego za zdradę powieszono 3 listopada 1944 r. w Szczecinie.
Rozkazy wychodzące poza oflag pisano na bibułkach umieszczanych w paczce papierosów. Takim punktem kontaktowym była szczecinecka mleczarnia, a łącznikiem pracujący w mleczarni bosman Jerzy Kąkol.
Właśnie w tym miejscu w lipcu 1944 roku doszło do wielkiej wsypy. Przesłane rozkazy jak zwykle miały trafić do rąk bosmana. Ponieważ w tym dniu bosmana nie było, paczkę pozostawiono u jego współpracownika Polaka noszącego na piersiach literę „P” z prośbą o przekazanie. Osoba ta przypadkowo (w innej wersji miał to być agent gestapo) natknęła się na zapisaną bibułkę i natychmiast zameldowała o tym miejscowemu gestapo.
Zupełnie inną wersję o dekonspiracji podaje Franciszek Maziej – były robotnik przymusowy w gospodarstwie rolnym w Turowie i zarazem żołnierz POW „Odra”. Ale o tym za chwilę.
Głównym zadaniem konspiracyjnych komórek w terenie, oprócz werbunku nowych żołnierzy, było gromadzenie broni, rozpoznawanie terenu, działalność wywiadowcza, organizowanie spotkań polegających na podtrzymywaniu na duchu, kolportaż wiadomości o sytuacji na froncie i kraju, gromadzenie broni pochodzącej z zrzutów alianckich oraz przygotowywanie się do zbrojnej walki.
W powiecie takie tajne komórki działały w Szczecinku, Krągach, Drzonowie, Stępieniu, Lubogoszczy. Wilczych Laskach, Turowie, Parsęcku i Mosinie. W naszym artykule posiłkujemy się wypowiedziami świadków – polskich jeńców i zarazem przymusowych robotników zatrudnionych w okolicznych gospodarstwach rolnych. Wypowiedzi te zostały zanotowane przez dr Tadeusza Gasztolda na początku lat 60. W formie maszynopisów znajdują się w tej chwili w bibliotecznych zbiorach Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku. Znamiennym faktem jest, że w części dotyczących powstania, oraz działalności konspiracyjnej – poza jednym przypadkiem (wspomnienia Michała Wierzbickiego) Polska Organizacja Wojskowa „Odra” nigdy nie została wymieniona z nazwy.
Jak twierdzi Bernard Konarski (Temat nr49 z 1993 r.) pierwszy oddział POW „Odra” powstał już w listopadzie(!) 1939 r. w Biskupicach k/Białego Boru. Dzisiaj wieś znana jest głównie z dobrze zachowanego cmentarza z Kriegerdenkmal - pomnikiem niemieckich żołnierzy poległych w I wojnie światowej. Na czele tutejszej placówki stał Jan Nowak ps. „Skrzydełko”. Na przełomie czerwca i lipca 1940 r batalion „Odry” liczył ok. 400 żołnierzy.
Batalion „Świt” w rejonie Mosiny, Turowa dowodzony przez Feliksa Itrycha ps. „Feliks”, przedwojennego oficera WP w kartuzach, liczył ok. 200 żołnierzy. Jego dowódca już wcześniej rozpoczął działalność konspiracyjną, a następnie uznał za właściwe podporzadkowanie się PAW „Odra” – pisał B. Konarski. Wersję Konarskiego potwierdza świadek – Michał Wierzbicki:
Michał Wierzbicki, robotnik przymusowy w Stępieniu (gm. Biały Bór): W okolicy pracowało wielu Polaków, którzy zorganizowali ruch oporu. Inicjatorem i organizatorem batalionu „Odra” był kpt. WP Stefan Adamowski-Adamowicz, który pracował u bauera. Siedzibą „Odry” był Biskupiec. Należałam do tej organizacji jako łącznik. Miałem różne zdania ukrywania niektórych ludzi z racji dobrej opinii u Pilca (właściciela majątku – dop. red.) oraz możliwości gdyż kierowałem owczarnią majątku, która znajdowała się kilka km od wsi w kierunku na Drzonowo. W 1944 ktoś zdradził „Odrę”. Aresztowano 40 osób. Ja uniknąłem aresztowania ponieważ lista członków nie ujmowała mnie wykonującego specjalne zdania. Zbieraliśmy się w lasach lub bardzo rzadko w domu w Biskupicach gdzie nawet Niemiec Pez pozwalał nam słuchać radia w języku polskim. O ile mi wiadomo w czasie rewizji znaleziono u Polaków dwa pistolety. Wielu aresztowanych rozstrzelano w Szczecinku.
Trudno mi powiedzieć o celach ideologicznych „Odry”. Programu nie było. Jak każda organizacja konspiracyjna w szczególnych warunkach członkowie jej nie znali się ze sobą. Akcji nie przeprowadzaliśmy za wyjątkiem udzielania pomocy uciekinierom z niewoli, których przechowywałem. Wydaje mi się, ze była to najważniejsza praca jaką wykonaliśmy, ratując wielu rodaków oraz obcokrajowców błąkających się po lasach z dala od osiedli w poszukiwaniu właściwej drogi do ojczystej ziemi.
Niezwykle ciekawe w tej sprawie jest świadectwo Antoniego Jażdżewskiego – jeńca, robotnika przymusowego u bauera w Turowie. O istnieniu konspiracyjnej organizacji dowiedział się dopiero w 1943 r. Poinformował go o tym sam Feliks Itrych, którego określa jako „starszego wojskowego, szukającego osób służących w wojsku”. Zadaniem Jażdżewskiego było sporządzanie listy „pewnych Polaków”. Członkiem organizacji był też Jan Sztencel z Kartuz, a w Dworskowie (dz. Miękowo) - Marian Lamentowicz. Z kolei jego zadaniem było wykrycie, gdzie Niemcy przechowują broń oraz jakie są możliwości jej wykradnięcia.
- Naszym gońcem był Henryk Gabara z Łodzi pracujący w Dworskowie (dz. Miękowo) – wspomina Jażdżewski. - Pracował głównie nocą. Odbywał kilkukilometrowe piesze podróże roznosząc meldunki do okolicznych wsi. Pamiętam, że Gabara chodził z meldunkami do kogoś, kto pracował w tartaku w Szczecinku. Tartak istniał w czasie wojny tam gdzie teraz jest skład maszyn rolniczych przed wiaduktem od strony Turowa.
- Pewnego razu będąc z Itrychem po drzewo w okolicy leśniczówki Turowo, spotkaliśmy Rosjanina. Był to zdaje mi się skoczek. Wszystkie dokumenty przechowywaliśmy w schowku w piwnicy. Itrych swoje ważne papiery trzymał w otworze nogi drewnianego łóżka. Nigdy nic przy sobie nie nosił.
W 1944 r. jakoś w lecie były już żniwa przyjechało do Turowa gestapo. Okrążyło wieś i wspólnie z miejscowym wachmanem zaczęli przeprowadzać rewizje u wszystkich Polaków. Przewracali wszystkie sienniki, walizki. Szukano dowodów istnienia tajnej organizacji, o której Niemcy jakoś się dowiedzieli. Potem było nam wiadome, że ktoś w Szczecinku zdradził istnienie organizacji przez wydanie jakiegoś ważnego listu, który przywieziony był z centrali znajdującej się w Czarnem w obozie. Podczas tej rewizji kilka osób w Turowie zostało aresztowanych m.in. Feliks Itrych.
Niektórzy mówili, że to on zdradził, że był wtyczką. Wierzę w to, ponieważ potem nastąpiły szerokie aresztowania innych Polaków w całej okolicy. Mnie nie aresztowano. A przecież Itrych nas też znał, bo sam nas werbował. Od tego czasu wszelka działalność konspiracyjna upadła. Jedno wydaje się że cała działalność była kierowana z obozu w Czarnem gdzie byli i Francuzi, podobno też zamieszani w to jak również nasi jeńcy.
Z racji wspólnego miejsca zakwaterowania, o Feliksie Irtychu dużo wiedział Franciszek Maziej – robotnik przymusowy u bauera Bletzke w Turowie. Jego opinia jest nadzwyczaj powściągliwa. Franciszek Maziej był cywilem. Na roboty trafił w wyniku niemiecko-ukraińskiej łapanki we Lwowie. Już w 1943 na początku stwierdziłem, że niektórzy moi koledzy oprócz tego, że spotykamy się w niedziele gdzieś się zbierają.
Zaczęło się od tego, że w 1943 w stodole Bletzke znalazłem tekturową skrzynię masywną z kilkoma karabinami. Były to karabiny amerykańskie. Przy skrzyni tej był elegancki pas, który odpiąłem i zacząłem nosić jako rzemyk od spodni. Broni nie ruszałem. Pewnego dnia rzemyk zauważył Felek Itrych, który także pracował u Bletzke i z którym razem spaliśmy. Felek Itrych pochodził z Kartuzów i był przed wojną zawodowym oficerem. Niewiele mieliśmy wspólnych tematów. On czytał zawsze niemieckie książki, znał perfekt ich język. Był to człowiek wykształcony i choć nasze współżycie układało się jak najlepiej, to jednak nie mogę powiedzieć, że byliśmy kolegami. Dzieliły nas jak powiedziałem zainteresowania. On potrafił zdejmować znak „P” i udawać się do Szczecinka wieczorami przychodząc nieraz późno. Mnie to nie interesowało.
Zapytał mnie czy rzemyk wziąłem go ze stodoły? Powiedziałem, że tak. A wiesz czym to grozi jak dowiedzą się o tym szwaby. Odpowiedziałem, że wiem. Wtedy zaczął mnie straszyć. Przecież za to grozi kula, nie wrócisz już do swego domu. Zacząłem podejrzewać, że chodzi o jakąś organizację. Powiedziałem, że chciałbym do niej wstąpić, jeżeli jest wymierzona przeciwko Niemcom. Wszyscy walczą na frontach w kraju, a my tutaj także powinniśmy na swoją miarę także próbować, bo inaczej zginiemy. Uśmiechnął się i powiedział - dobrze. Bądź tylko cierpliwy i ani słówka o tym nikomu. Od tego czasu byłem jego pomocnikiem w wielu sprawach. Wtajemniczył mnie w niektóre sprawy organizacyjne.
Nawiązywał kontakt jako organizatorem komórki w Turowie i okolicy z marynarzem bosmanem, który pracował w mleczarni w Szczecinku. Tamten był pośrednikiem między niektórymi komórkami terenowymi a ośrodkiem dyspozycyjnym znajdującym się w obozie jenieckim w Czarnem oraz w Gross Born.
Innym czynnym działaczem pracującym w Turowie był Stelmach. Pochodził z Tucholi. Był marynarzem. Widziałam go kilka razy, jak przychodził do nas. Był to mężczyzna bardzo wysoki, przystojny, szatyn z gęstą czupryną. Nosił strój wojskowy marynarski.
Do Itrycha oraz do Stelmacha, który nazywał się Stencel przyjeżdżała z Tucholi matka i siostra. Prawdopodobnie pracowały w organizacji – tak wnioskowałem na podstawie prowadzonych rozmów. Itrych i Stencel słynęli z dobrej opinii wśród Niemców. Chodzili często bez „P”. Pozdrawiali niektórych Niemców przez „heil Hitler” co dodawało im powagi w tych czasach. Oni mieli dobre ubrania i korzystali z pozostawionego przez bauera motocykla oraz roweru na co pozwolenie dawała im Bletzke.
Po aresztowaniu Itrycha przyszła raz do niego kartka wrzucona w Wiedniu. Kartkę tę odebrała Bronisława Zajchowska która mieszka obecnie w Mińsku Mazowieckim. Ona z nim przyjaźniła się i pracowała w Turowie.
Itrych utrzymywał kontakt radiowy z Londynem. Często musiałem go asekurować, gdy w lesie wywoływał kodem jakąś stację odbiorczą. Byłem przy tym obecny kilka razy jesienią 1943 i wiosną 1944 r. Była przy tez Zajchowska.
Mieliśmy także zrzuty z samolotów angielskich. Ta broń którą przypadkowo wykryłem (…) pochodziła jak się potem dowiedziałem, także ze zrzutów. Itrych i Stencel utrzymywali, ale bardzo rzadkie kontakty z innym osobnikiem pracującym jako jeniec w Czarnem. Był on jeńcem wojennym francuskim ale Polakiem. O tym jednak nie wiem więcej.
Mieliśmy w odpowiednim czasie maszerować do Polski lub wystąpić zbrojnie przeciwko miejscowym Niemcom. W tym celu osobiście prowadziłem wywiad o miejscach posterunków policji, ilości żandarmów, posiadanej broni itp. W razie rozkazu byliśmy gotowi rozbroić miejscowe władze w ciągu kilku godzin. Do organizacji należało więcej osób z Turowa, Szczecinka, Dworskowa (Miękowa – dop. red.) Nowego Dworu (Omulnej - dop. red.) i innych miejscowości takich jak Wilcze Laski lecz z nimi nie mieliśmy kontaktów jedynie Itrych oraz ludzie przychodzący ze Szczecinka.
Wykrycie organizacji nastąpiło gdzieś w lecie w 1944 r. i było to w mleczarni. Tam przyjeżdżali z Bornego jeńcy po mleko dla obozu i przywozili tajne papiery. Bosman pisał na maszynie kolejny meldunek, który miał przekazać dowództwu. Niemcy nakryli go przy tym. Był zamknięty w pokoju. Podarł meldunek, próbował go zjeść ale nie zdążył. Niemcy zdołali odczytać część meldunku. Tak według tego co wiedziałem od Itrycha nastąpiła wsypa. Informacje te pochodzą także od narzeczonej tego marynarza Polki - nazywała się Helena.
Było to październiku lub na początku września 1944 r. (Aresztowania nastąpiły od 2 września – dop. red.). Siedzieliśmy przy śniadaniu dość wczesnym rankiem. Nagle do mieszkania wchodzi wachmajster z Wilczych Lasków oraz dwóch czy trzech cywilów. Od razu do Itrycha co tu robisz? Nic jem śniadanie. W tym czasie cywile rewidowali cały dom przewracając do góry nogami nie tylko nasze łóżka a także mieszkanie bauerki. Rewizje były prowadzone w tym czasie również w innych domach we wsi gdzie byli Polacy. Niemka Bletzke, która do tej pory bardzo dobrze żyła z Itrychem, nie chciała wierzyć, że on jest winien i nawet wstawiła się w jego obronie. Lecz wachmajster powiedział niech pilnuje swoich spraw i nie miesza się do tego polskiego bandyty.
Aresztowanie większości naszych ludzi sparaliżowało działalność organizacji. Narzeczona owego bosmana opowiadała nam, że widziała jak kilkaset osób pędzono do stacji. Większość była w mundurach wojskowych, czyli byli jeńcami wojennymi. Wielu bauerów przybyło w tym czasie do Szczecinka, aby podać swoim robotnikom jedzenie oraz żeby może ich odzyskać. Było to zaskakujące dla wielu, gdyż Niemcy nie zdradzali do nas sympatii, a jednak niektórzy mieli odwagę aby podać jedzenie.
Część dokumentów po Itrychu zaginęła. Nie widziałem gdzie są ukryte tak samo jak radiostacja. Nie znaleźli ich także Niemcy. Dopiero pod koniec wojny Niemka znalazła dwa karabiny. Były to chyba część tamtych, które odkryłem w stodole. Kazała mi je wrzucić do gnojówki co uczyniłem.
W czasie wojny pracowała w Turowie także moja żona Irena Maziej z d. Cabaj. Wywieziona została w 1943 r. Złapana została w Siedlicach na rynku. Pośród kolegów, którzy pracowali w organizacji w innych wsiach mogę wymienić Sylwestra Maciesza, który w Turowie należał do organizacji wcześniej niż ja i wykonywał szereg prac m.in. prowadził obserwację przejeżdżających transportów na kolei. (…) Także Pilarczyk z Raciborek należał do ruchu oporu. Zdaje się, że z organizacją był związany Kozłowski który pracował teraz mieszka przy ul. Koszalińskiej.
Feliks Itrych został aresztowany w Turowie 2 września 1944 r. 7 października został przez szczecinecką placówkę gestapo zesłany do obozu koncentracyjnego Mauthausen, a następnie do Gusen II. Tam też 11 stycznia 1945 zmarł.
Jeśli chodzi o organizację to wiem, że istniała tutaj w Turowie i Nowym Dworze – wspominał . Stanisław Cherek – jeniec, robotnik przymusowy w Nowym Dworze (Omulna).
Należeli do niej Bolesław Szulc i kilku innych, których nazwisk nie pamiętam. Ktoś ich wydał Szczecinku, który pracował w mleczarni. Słyszałem, że utrzymywali kontakty z obozami jenieckimi, że przyjmowali jakieś materiały zrzucane z samolotów, ale o tym tylko słyszałem. (…) jesienią kiedy zostali wydani w Szczecinku, Niemcy w Neuhof byli bardzo przestraszeni tym, że Polacy mają ich napaść. Do tego stopnia ze w nocy nie spali. O tym pisała prasa niemiecka. Myślano że postanie takie (jak warszawskie) zostanie wzniecone przez Polaków w Rzeszy.
Bolesław Szulc robotnik przymusowy w Omulnej (Neuhof – Nowy Dwór) wspominał, że do ruchu oporu w majątku, w którym pracował, należały dwie osoby. Jednym z zadań było utrudnianie dostaw na front i prowadzenie drobnej dywersji. Niestety, dokładnie nie precyzuje na czym to polegało.
Nawiązałem kontakt z kolejarzem w Turowie. (…) Dokonywaliśmy spisu obiektów strategicznych, samochodów itp. Meldunki oddawałem w Szczecinku bosmanowi, który je przyjmował przy ul. Podwale i Żukowa (dz. Wyszyńskiego – dop. red.). Bosman pracował w mleczarni. (…) W mleczarni w laboratorium pracował Francuz, który był ważnym ogniwem w organizacji. Posiadał on spis wielu członków, który wpadł w ręce Niemców. Mieliśmy kontakty z Gross Born, ale szczegółów nie znam. Zbiórki odbywaliśmy w lasach koło Żółtnicy. Za pieniądze można było wszystko otrzymać. Handlowałem np. ubraniami wojskowymi. Przynosili je i Niemcy i jeńcy rosyjscy.
W spisanych wspomnieniach Bolesława Szulca występuje też wątek mało wiarygodny, godny raczej sensacyjnej powieści niż rzeczywistości. Przytaczamy go w całości bez skrótów: Gdzieś ok. 1944 r. otrzymałem rozkaz stawić się na szosie na krzyżówce szosy Okonek - Szczecinek przy Nowym Dworze. Znakiem umówionym była czapka w ręce. Przyjechała taksówka zabrała mnie. Wewnątrz byli Polacy. Przyjechaliśmy do Lotynia. W Lotyniu organizowaliśmy pieniądze potrzebne do zakupu broni. Posiadacz Lotynia otrzymał polecenie zorganizowania 4 tys. marek. Polacy byli w mundurach niemieckich Wehrmachtu. Kiedy pojechaliśmy po raz drugi po pieniądze, dwór był obstawiony wojskiem. Z naszego samochodu wysiadł Polak w mundurze pułkownika, który przepędził Niemców.
Stefan Zelk jeniec wojenny, a następnie robotnik przymusowy na gospodarstwie rolnym w Gwdzie Wlk. i Starym Drawsku twierdzi, że o podziemnej organizacji dowiedział się w 1943 r. a być może nawet wcześniej. Został jej członkiem. W sumie należało do niej 20 Polaków, w tym z pobliskiego Drzonowa. Organizatorem był Wiktor Widz lub Wic.
On był tak jak ja żołnierzem. Jeździł często do Szczecinka jako furman. Jednym z kierowników i dowódców był także Stoliński, który mieszkał u Amtvostehera miejscowego niejakiego Schultza. (…) Otrzymywaliśmy od czasu do czasu pisaną na maszynie gazetkę przeznaczoną dla Polaków w Niemczech. Zawierała ona wiadomości z frontu, jak Niemcy ponoszą porażki, z kraju jak działa partyzancka, o prześladowaniach i rozstrzeliwaniach przez Niemców ludności polskiej. Artykuły miały charakter mobilizacyjny. Nawoływano do przygotowani się i gromadzenia broni, by w razie potrzeby wystąpić przeciwko Niemcom. Gazetkę czytaliśmy zbiorowo w odosobnionych miejscach np. w lesie, oborze, w stodole w zależności gdzie było najbezpieczniej. Nikt do rąk tej gazety nie brał, miał ją jedynie Widz. Broni oczywiście nie miałem, ale tacy ludzie jak Wic mieli.
Mówili nam że jak będzie trzeba, to broń otrzymamy. (…) Według mojego rozeznania to nici organizacji prowadziły do obozu jenieckiego w Czarnem. Tam była chyba centrala w szpitalu jenieckim, z którym kontakt utrzymywał Wic.
Władysława Modrzejewska została zesłana do Drawienia. W 1944 r w lecie miałam w swoim pokoju znajdującym się na strychu kilkanaście rewizji przeprowadzonych nocą lub za dnia. Nie wiem czego szukali. Zabrali mi moje listy, które otrzymywałam z domu oraz książeczkę do nabożeństwa. Otrzymałam pokwitowanie zabranych rzeczy. Jak się dowiedziałam z rozmów z przyjaciółmi, rewizje były spowodowane wykryciem w okolicach Szczecinka polskiej organizacji partyzanckiej. O istnieniu jej wiele słyszałam. Nawet Niemcy o tym mówili, że Polacy organizują bandy i mają zabijać ludność niemiecką. Z tego powodu wzmocniono straże wiejskie na co narzekał Otto gdyż musiał raz na tydzień nocą iść na wartę.
Znacznie lepiej zorientowany o działalności organizacji konspiracyjnej był Włodzimierz Bojko – jeniec wojenny, przymusowy robotnik w gospodarstwie rolnym w Mosinie.
W 1943 przebył do mnie do Mosiny ze Szczecinka Polak. Ubrany był w czarny elegancki garnitur. Nie znalem go, ale on wiedział o mnie. Znał wszystkich Polaków pracujących w okolicy zwłaszcza byłych wojskowych. Zaproponował przystąpienie do tajnej organizacji. Mówił o potrzebie walki z Niemcami. W ten sposób zostałem członkiem podziemia.
Od tego czasu nastąpiły częstsze przyjazdy różnych osób ze Szczecinka. Spotkania nasze latem odbywały się w polu, w lesie. Moim z stałym łącznikiem był Józef Presz, który pracował w warsztatach Nagla obecnie ul. Wyścigowa (Fabryka Narządzi Rolniczych, podczas wojny naprawiano tam samochody wojskowe – dop. red.). Józef Presz pochodził z Poznania. Znał dobrze język niemiecki. Poniekąd udawał Niemca. Kiedyś wpadł do Mosiny na motorze. Zdziwiłem się ale on powiedział nie bój się nie ty jeden i ja o tym myślimy.
Stopniowo, uważnie wtajemniczałem najbardziej zaufanych kolegów. Wreszcie powstała grupa. Trzeba była dokonać przysięgi. Było nas w Mosinie 15 osób. Wzór przysięgi przywiózł „Biały”. Nie wiem gdzie „Biały” pracował dokładnie. Natomiast inni przejeżdżający pracowali u Brandenburga tam gdzie obecnie jest A22. Wszyscy byli w Mosinie nielegalnie. Przysięgę odebrał „Biały”. Było to na łące. Potem przysięgę od drugiej grupy odbierałem ja osobiście.
Naszym aktywnym działaczem był kolejarz jeżdżący na parowozie. Gdy miał przerwę w podróży, zjawiał się w Mosinie. Niestety nie znam jego bliższych danych. Naszym zdaniem było w odpowiedniej chwili gdy przyjdzie rozkaz, dostać się do Tucholi gdzie miała być koncentracja wszystkich oddziałów.
Słyszałem o jakimś Francuzie, który należał do naszej organizacji, która bez wątpienia kierowana była przez oficerów z oflagu Gross Born. Latem 1944 nastąpiła denuncjacja i wielu Polaków i Niemców w okolicy zostało aresztowanych i przewiezionych do Szczecinka.
Miałem także trochę dokumentów to znaczy spis uczestników kilka map niemieckich okolicy ukradzionych u Voge (gospodarza). Trzymałem je pod parapetem. Było to nierozważne, gdyż w czasie rewizji na pewny by je znaleziono. Uratował mnie od wsypy jeszcze raz Voge. Podczas rewizji, którą przeprowadzono w sierpniu 1944 r, powiedział gestapowcom, że jestem spokojny i nigdzie nie wychodzę. Dlatego nie szukano szczegółowo.
W okolicy Mosiny często przelatywały amerykańskie samoloty. Kiedy w 1943 r. zostali zrzuceni skoczkowie poszukiwali ich Niemcy. Natomiast radiostacja został znaleziona przez Polaka – nie naszego, który w obawie przed represjami zameldował o tym Niemcom.
Słyszałem, że gdzieś w Szczecinku miał miejsce wypadek iż w koszarach niemieckich zjawili się jacyś żołnierze w mundurach niemieckich, którzy zabrali broń a byli to jacyś partyzanci. O tym było dość głośno w 1943 r.
Po wsypie już nikt do nas nie przejeżdżał. Odbywaliśmy dalej zabrania. Gromadziliśmy się jesienią 1944 r. Zgromadziliśmy trzy karabiny zdobyte od żołnierzy przebywających w bunkrach Wału Pomorskiego między Jeleniniem a Mosiną.
Jan Lewandowski jeniec wojenny, a następnie przymusowy robotnik w Parsęcku wspomina, że organizatorem ruchu oporu w Parsęcku był por. Marcinkowski, który później został aresztowany i rozstrzelany w Szczecinku. Autor wspomnień nie precyzuje, czy stało się to przed, czy po dekonspiracji.
Ruch oporu obejmował dużą ilości Polaków. Pracowałem w kuźni jako kowal. Pewnego razu otrzymałem zadanie zrobienia 30 bagnetów. Wykonałem je i ukryłem. Organizatorem ruchu oporu w Parsęcku był por. Marcinkowski. Na jego miejscu pracował Czesław Nowicki. Wiem, że w Juchowie odbywały się ćwiczenia naszej organizacji. W 1944 r. nastąpiła wsypa. Aresztowano wtedy ok. 1500 osób z całej okolicy.
Józef Michaliczyszyn z Hrubieszowa robotnik przymusowy w Mieszałkach twierdził, że dla tamtejszych polskich przymusowych robotników, a było ich ok. 20 niezwykle ważną postacią był Józef Madej. W czasie wolnym spotykali się w pobliskim lesie.
W czasie tych spotkań dowiedziałem się wiele o życiu i polityce. Autorytetem dla nas był Józef Madej, który początkowo jako jeniec armii francuskiej pracował w Arbeitskommando a potem chodził wolno. On jeździł często do obozu jenieckiego w Czarnem, skąd kiedyś przywiózł książkę polską. Kazał każdemu ją czytać.
Antoni Mystek – jeniec wojenny, robotnik przymusowy w Wilczych Laskach, wspomina że latem 1943 r. przybył do niego, jak go określa – jakiś osobnik, szukając kontaktu z Polakami.
Miał dane o człowieku z którym rozmawiał. W ten sposób założono organizację do której należały trzy osoby. Początkowo nie należałem. Ponieważ zbliżyłem się do Niemki, miano mnie na oku. Całością w Wilczych Lasach kierował Jan Świrski, który pracował u Streka. Spotkania odbywały się w mieszkaniu Wachholtza i Streka. Nie wiem tylko czy oni o tym wiedzieli. Kiedy mnie przyjęto, a było to w 1944 r. jakoś na wiosnę, to istniały już rozbudowane kontakty z Polakami we wszystkich okolicznych wsiach. Prowadzono obserwacje poligonu, który znajdował się w okolicy Wilczych Lasków. Istniała prawdopodobnie radiostacja dostarczona z rzutów. Jednak jej nie widziałem. Natomiast zrzuty broni z samolotów angielskich sam przyjmowałem. Żadnych akacji nie podejmowaliśmy. Zdaniem naszym było czekać rozkazów. Mieliśmy maszerować zawartymi szykami do kraju.
(…) Kiedy w 1944 r. przychodzę z pracy a moje łóżko wywrócone do góry nogami. Rzeczy porozrzucane. Przybiega Dorota i mówi, że gestapo szukało broni. Wykryto jakąś organizację Polaków, która miała mordować Niemców. Od tego czasu prawie w każdą noc przychodził Polenwachkommando i sprawdzał czy jestem na miejscu. To było jakoś w tym samym czasie kiedy wybuchło powstanie warszawskie.
Otto Thil niemiecki robotnik w majątku w Skokach: Baliśmy się bardzo kiedy rozpoczęło się powstanie w Warszawie. Wtedy zorganizowano zebranie przez przyjezdnego z Kreisleitungu przedstawiciela, który mówił, że u Polaków wykryto wiele broni i że szykują się do wymordowania całej ludności niemieckiej. Przestrzegał przed kontaktowaniem się z Polakami oraz spoufalaniem się. O najmniejszych objawach nieposłuszeństwa należało meldować żandarmowi w Okonku albo w Gwdzie. Przeprowadzono aresztowania Polaków m.in. z naszego majątku aresztowano dwie osoby, które siedziały w gestapo w Pile. Rzekomo należały do tajnej organizacji.
Z pamiętnika Franciszka Ortmana – jeńca i robotnika przymusowego m.in. parowozowni Szczecinek:
O istnieniu jakiejś organizacji dowiedziałam się z chwilą prowadzenia licznych aresztowań w 1944 r. Niemcy byli bardzo przestraszeni na wieść o ruchu oporu. Dało się to wyczuć kiedy tacy bardziej ludzcy, z którymi nieraz rozmawiałem na tematy zakazane w fakcie wykrycia spiskowców chcieli wiedzieć coś o organizacji.
Podejrzewali zgodnie z oficjalną propagandą, że wszyscy niemal Polacy są spiskowcami. Coraz gorzej nam się zaczynało dziać. Wzmogła się czujność. Więcej nie mogę o organizacji powiedzieć gdyż do niej nie należałem. Jeszcze dodam, że prawdopodobnie wielu Polaków z mleczarni i Brandenburga należało.
Do tego miejsca posiłkowaliśmy się wspomnieniami szeregowych świadków – członków lub sympatyków Polskiej Organizacji Wojskowej „Odra”. W dalszej części zdać się możemy na mniej lub bardziej wiarygodne publikacje. Z pewnością, do powstania podziemnych struktur zbrojnych na ówczesnym niemieckim Pomorzu być może nigdy by nie doszło, gdyby nie wojskowy geniusz dowódcy płk. Witolda Morawskiego ps. „Dzierżykraj”.
Rozkaz powołania zbrojnego podziemia na terytorium wroga, w środowisku skażonym fanatyczną nienawiścią ku Polakom, wydawał się chybionym pomysłem. Mimo sceptycznego nastawienia, płk. Morawski tego zadania się podjął. Znany był z odwagi i ponoszenia za swoje decyzje odpowiedzialności. Dał temu wyraz wcześniej jako uczestnik najpierw powstania wielkopolskiego, potem wojny polsko-bolszewickiej, a w kampanii wrześniowej jako szef sztabu Armii Karpaty” i Armii „Małopolska”. Pochodził z rodziny ziemiańskiej. Skończył Wyższą Szkolę Wojenną. Był wykładowcą w Centralnej Szkole Kawalerii w Grudziądzu, pełnił szereg funkcji wojskowych w tym m.in. attaché wojskowego w Bukareszcie, a potem w Berlinie. 23 września 1939 roku ranny, trafił do niewoli niemieckiej.
7 września w płk. Morawski został poproszony przez niemieckiego komendanta oflagu do stawienia się w komendzie obozu. Najprawdopodobniej niczego nie przeczuwał, ponieważ tego typu spotkania z udziałem funkcjonariuszy Abwehry miały już miejsce. Tym razem przedstawiono mu zarzuty, a następnie przekazano czekającym już na niego funkcjonariuszom gestapo i SS. Jak się okazało, rozkaz o jego wydaniu nadszedł z Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu. Razem z nim aresztowano mjr Wiesława Hołubskiego mjr Bronisława Wandycza a także por. Eugeniusza Kloca. Aresztowano także wielu jeńców poza obozem, w tym aspiranta Janusza Szajbo. Oficerów przewieziono do Szczecinka i umieszczono przy wzmocnionych posterunkach w jednym z baraków - najprawdopodobniej obozu wojskowego na terenie koszar przy ul. Polnej. Po przesłuchaniach kolejnym etapem był obóz karny w Policach.
9 października 1944 r. płk. Morawski wraz z czterema oficerami trafił do obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Tutaj, od razu wszystkich postawiono pod murem. Musieli się tego spodziewać. Właśnie Mauthausen było miejscem, gdzie rozstrzeliwano jeńców wojennych za różnego rodzaju przewinienia oraz ucieczki z obozów. Egzekucje odbywały się dwa – trzy razy w tygodniu. Po dwóch godzinach oczekiwania, niespodziewanie skierowano ich do bloku, pozbawiając mundurów i rzeczy osobistych. Kazano ubrać więzienne uniformy. Płk. Morawski otrzymał nr obozowy 107499. Co znamienne- więźniów nie skierowano do pracy.
9 listopada kazano, aby przy obozowym krematorium o godz. 13.00 stawiło się 4 polskich oficerów i 31 Rosjan. Zaskakujące było to, że kilka godzin przedtem, płk. Morawskiemu podczas jego przesłuchania zaproponowano funkcję tłumacza. Była to perfidna gra niemieckich oprawców. Wiedzieli bowiem, że za kilka godzin ma być rozstrzelany. Jeszcze przed wyjściem na stracenie, oficerów wyspowiadał przebywający razem z nimi na bloku franciszkanin o. Wilk-Witosławski. Nastąpiło pożegnanie. Oficerowie z zapalonymi w ustach papierosami wyszli na plac obozowy i dalej na miejsce straceń w obecności kilkudziesięciu polskich podoficerów.
To co nastąpiło później wiemy z relacji świadka polskiego Żyda Wilhelma Ornsteina – pisarza krematorium. „O godz. 13.15 przyprowadzono ich na wyznaczone miejsce, na którym stali przez całą godzinę w czasie burzy i deszczu. Płk. Morawski palił jednego papierosa po drugim, a gdy mu się skończyły, wręczył mu dalsze papierosy obecny członek SS (Blockführer)”.
Po godzinie oczekiwania oficerów odprowadzono do bunkra, by za pół godziny ponownie postawić pod krematorium. O godz. 16.00 rozpoczęto egzekucję. Kazano wszystkim się rozebrać. Pierwszym skazańcem był płk. Morawski. Wprowadzono go do krematoryjnej ubikacji każąc stanąć twarzą do ściany. Oprócz bezpośredniego oprawcy obecny był komendant obozu Ziereis lub jego zastępca Bachmeier. Oprawca z karabinka małokalibrowego wycelował w tył głowy płk. Morawskiego. Padł strzał. Pułkownik osunął się na betonową posadzkę. Trzech więźniów z obsługi przeniosło go do trupiarni, kładąc pod ścianą.
Spłukiwano właśnie wodą miejsce egzekucji prowadząc kolejną ofiarę, kiedy do trupiarni wszedł Bachmeier. Chciał sprawdzić czy płk. Morawski już nie żyje. Jak się okazało, strzał nie był śmiertelny i pułkownik jeszcze żył. Na widok Bachmeiera słaniając się wstał. Chwycił nosze dla trupów zamierzając rzucić nimi w esesmana. Nie był jednak w stanie tego zrobić. Bachmeier zawołał Ziereisa i w jego obecności strzelił do pułkownika, tym razem trafiając go w płuca. Jak twierdzi świadek, płk. Morawski nadal pozostawał „w pozycji na wpół podniesionej, siedzącej, opierając się plecami o ścianę”. Bachmeier wyszedł. Wrócił po zabiciu kolejnego oficera, ale tym razem z lekarzem. Jak się okazało płk. Morawski, mimo śmiertelnych strzałów jeszcze żył. Wtedy Bachmeier i Ziereis równocześnie wystrzelili jeden z karabinka, drugi z rewolweru. Trafiony w szyję i głowę płk. Witold Morawski skonał.
W obozowej księdze śmierci jego egzekucję odnotowano pod nr 4822.
Pośmiertnie, w uznaniu męstwa oraz za działalność w obozowej konspiracji płk. Morawski został odznaczony krzyżem Orderu Virtuti Militari IV kl. a w 1961 r. awansowany do stopnia generała brygady.
Jerzy Gasiul
W artykule wykorzystano notatki sporządzone przez dr Tadeusza Gasztolda znajdujące się w bibliotecznych zbiorach Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku. Za ich udostępnienie dziękuję p. Dariuszowi Trawińskiemu. Wykorzystałem także artykuł Bernarda Konarskiego pt. „Płk. Morawski zapomniany bohater” – Temat z 16.04.1993 r. oraz powszechnie dostępnej literatury.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Śledztwo dotyczące masowych aresztowań wśród polskich niewolników nadal jest w toku (od 1968 roku!!!). Niestety pogłębienie wiedzy w tym arcyważnym temacie, w chwili obecnej, jest niemożliwe z powodu wydanej odmowy skanowania dokumentów przez prokuratora Marka Rabiegę, naczelnika Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Szczecinie, która jest częścią Instytutu Pamięci Narodowej. Komisja szczecińska nie wie nawet gdzie jest część teczek dotyczących zbrodni na Polakach, a winą obarcza sposób prowadzenia ewidencji akt przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich, której szefem był śp. Andrzej Zientarski. Komisja szczecińska przyznaje się tym samym, iż nawet nie przejrzała akt, które IPN przejął w 1998 roku. Pan Andrzej Zientarski wraz z Panem Tadeuszem Gasztoldem wykonali, głównie w latach 60-tych i 70-tych, nieocenioną pracę w temacie bestialstw niemieckich na Polakach, których bezprawnie przywieziono na teren powiatu szczecineckiego. Mimo upływu ok. 40-50 lat bezcenna wiedza o martyrologii narodu polskiego, zbrodniach na Polakach nadal jest ukrywana przed polskim społeczeństwem.
Władysława Modrzejewska wspomniana w artykule to moja babcia.
Wspomniani w artykule Franciszek i Irena Maziej to moi dziadkowie. Dziadek zmienił nazwisko na Mazij, żeby uniknąć śmierci z rąk ukraińskich żołnierzy.