
W okresie międzywojennym wodne tramwaje pływały na trzech stałych liniach: przystań przy ul. Parkowej (Parkbrücke) - Mysia Wyspa, linia w kierunku wschodnim do „Jägergarten” i na zachód - „Seeblick”. Osoba dorosła w jedną stronę za bilet płaciła- w zależności od linii - od 0,15 DM do 0,30 DM zaś dzieci od 0,10 do 0,20. Niestety, nigdzie w archiwalnych dokumentach z pierwszych lat powojennych nie udało mi się odnaleźć choćby najmniejszej wzmianki o stateczkach „Hindenburg” i „Adolf Hitler”. Oba zimowały w drewnianym hangarze usytuowanym na palach w zatoczce przy wypływie Niezdobnej.
Tam też zapewne zostały „zabezpieczone” przez Armię Czerwoną, której podstawowym zadaniem po zdobyciu tych terenów, był rabunek i wywózka na wschód wszelkiego rodzaju dóbr. Najważniejsze i najbardziej okazałe w mieście obiekty zostały przejęte właśnie przez nich. Jak wynika z raportów ówczesnego starostwa w 1946 roku w rękach sowieckich znajdowało się ponad 60 proc. budynków. W tym czasie były poważne kłopoty z przydzieleniem mieszkań polskim osadnikom, nawet polskiej administracji oraz szkołom. W rękach Armii Czerwonej znajdował się m.in. cały zamkowy kompleks i jak można się domyślić, także przylegający do niego hangar ze statkami.
Pierwsi polscy mieszkańcy wspominali, że „Adolf Hitler” (pierwotnie „Neustettin”) przez pierwsze dwa lata eksploatowany był przez Armię Czerwoną. Co istotne, pływał właśnie pod tą właśnie nazwą!
Dopiero po jego przejęciu przez stronę polską, nazwano „Westerplatte”. Drugi wodny tramwaj - „Hindenburg” wywieziony został do Poznania, gdzie ponoć pływał jako „Chrobry”.
W ten to sposób na długie lata pozostał nam jedyny stateczek, który nie był już tak intensywnie eksploatowany jak przed wojną. W sezonie letnim stale cumował, tak jak przed laty, przy Parkbrücke (ul. Parkowa), która teraz stała się stanicą wodną Ligi Morskiej przekształconej w 1953 r. w Ligę Przyjaciół Żołnierza. „Westerplatte” w ramach wokółjeziornych rejsów jeszcze w połowie lat 50. dobijał także do pomostu na Mysiej Wyspie.
Pomost, choć już mocno dziurawy, jeszcze się trzymał. Za to opuszczony i zdewastowany kompleks restauracyjny przez wiele powojennych lat służył jako źródło opału (szczególnie zimą, kiedy jezioro było zamarznięte) a także materiałów budowlanych. Właśnie jeden z takich rejsów „Westerplatte” zapamiętałem z okresu dzieciństwa, kiedy wybraliśmy się na rodzinną wycieczką na maliny i jagody, których praktycznie tam nie było.
Co było przyczyną zmiany nazwy „Westerplatte” na „Danusię”- teraz już nikt nie wie. Można się jedynie domyślać, że jakiekolwiek upamiętnienie bohaterskiej postawy polskich żołnierzy z okresu kampanii wrześniowej komunistom nie było na rękę.
„Danusia”- wodny tramwaj dokonał żywota ok. 1976 r. To już była rdzewiejąca ruina wymagająca olbrzymiej pracy, której – jak się wtedy mówiło - gospodarczym sposobem nie można było wykonać.
Degradacja i zastój gospodarczy miasta spowodowany sławetną reformą administracyjną polegającą na likwidacji powiatów w 1975 roku sprawiła, że o jakichkolwiek inwestycjach, nawet tych związanych z turystyką, decydowano w Koszalinie.
Zmiany nastąpiły dopiero w 1985 roku. W tym czasie naczelnikiem miasta był Józef Kowalczyk. O tym, że na Trzesiecku ma się pojawić stateczek, oficjalnie poinformowano mieszkańców 26 maja.
To właśnie wtedy do Szczecinka zjechały ekipy TVP, aby realizować robiony z niezwykłym rozmachem Telewizyjny Turniej Miast, pomiędzy Szczecinkiem a Oławą. Do imprezy przygotowywano się od kilku miesięcy. Oprócz wielkiej sceny zamontowanej w Ogrodzie Różanym ustawiono specjalnie na tę okoliczność wykonane stragany w kształcie rotundy oraz ogłoszono również konkurs na nazwę stateczku wykonanego w stoczni w Ustce.
Najwięcej głosów otrzymała „Isaura”. Dzisiaj nazwa brzmi niezwykle egzotycznie, ale wtedy telewidzowie oczarowani byli brazylijską telenowelą i jego główną bohaterką - niewolnicą Isaurą. Trzeba przyznać, że treść serialu była równie banalna, jak nazwa jednostki pływającej.
Była to bowiem zwykła, pełnomorska szalupa z laminatu, tyle że na rufie pozostawiono część nadbudówki. W szalupie chroniła rozbitków przed wzburzonym morzem, ale na jednostce jeziornej była zupełnie nieprzydatna i dlatego przycięto ją do minimum, wstawiając w to miejsce ściankę z drewnianych listew. W tak powstałej kabinie, ponad silnikiem, znalazło się miejsce dla sternika. Jednostka napędzana była dislowskim silnikiem montowanym przez Stocznię Ustka nie tylko do szalup, ale także do rybackich kutrów. Dodajmy, że silnik był niezwykle hałaśliwy, a uruchamiano go przy pomocy... korby. Mikroskopijne pomieszczenie, z racji miniaturowych okienek, przypominało raczej batyskaf niż nadbudówkę. Stateczek na pokład mógł przyjąć 40 pasażerów, w tym część miejsc siedzących była wzdłuż obu burt. Przebudowana szalupa miała jedną wielką zaletę : z racji komór wypornościowych była praktycznie niezatapialna.
Jedynym mankamentem, na który trzeba było uważać przy żeglowaniu po płyciźnie - była narażona na uszkodzenia laminatowa stępka. Już po roku 2000 kadłub został przystrojony bukszprytem oraz masztem.
„Isaura”, pod warunkiem, że byli chętni, kursowała regularnie w każdą letnią niedzielę wokół jeziora. W rejsy wyruszała z tzw. „zielonego mostku” na wysokości dz. ul. Pileckiego. Na zimę wyciągano ją na brzeg Międzyszkolnej Przystani Sportów Wodnych (Powiatowego Ośrodka Sportów Wodnych).
W 1992 r. ówczesny dyrektor OSiR Piotr Nowakowski (to właśnie ta organizacja zajmowała się już miejską łajbą) postanowił zmienić jej nazwę. Konkurs na nazwę nie doczekał się jednak rozstrzygnięcia i dlatego po raz wtóry postanowiono go powtórzyć, tym razem z okazji Dnia Dziecka.
Zgromadzona pod muszlą koncertową publiczność poprzez aklamację zaproponowała, aby „Isaurę” przechrzcić na... „Paradis”. Proponowana nowa nazwa i tym razem nawiązywała do telewizyjnego tasiemca, tyle że amerykańskiego. Jeszcze raz się okazało, że vox populi wcale nie oznacza vox Dei.
Aby uniknąć samoośmieszenia, a także kpin przyjezdnych - na miejscowych idiotyczne nazwy nie robiły już żadnego wrażenia - zadecydowano, aby nawiązać do niedalekiej historii. Tak więc szalupę z niebieskim pasem na burtach, dla odróżnienia od tej sprzed lat, ochrzczono jako „Danusia II”
Któregoś lata, za przyczyną znanego szczecineckiego żeglarza Ryszarda Rusielika, pasażerowie „Danusi II” mogli w ramach rejsu skorzystać z dawno zapomnianej atrakcji, jaką była możliwość przybicia do Mysiej Wyspy. Od wschodniej strony wyspy pojawiły się dwie deski oparte o wbite w dno kołki, które gwarantowały w miarę bezpieczne opuszczenie pokładu. Po przełamaniu strachu przed zamoczeniem, można było po raz pierwszy od dziesiątków lat, w miarę bezpiecznie opuścić pokład. Na wyspie (zapomniano nawet o jej oryginalnej nazwie) oprócz polany ze śladami ścian fundamentowych po przedwojennej restauracji, nie licząc niebywale dorodnych pokrzyw, żadnych atrakcji nie było. Jakiś czas potem wycięto drzewa, nawieziono pierwsze tony piasku, a przy brzegu zakotwiczył pływający pomost składający się z dwóch - trzech zestawów. W skład każdego wchodziła mocowana do kilku metalowych beczek drewniana kładka z barierkami po bokach. Takie zestawy służyły jako pierwsze, wodne przystanki. Na zimę wszystkie odholowywano i składowywano na stos przy hali Ślusarnia.
14 czerwca 2002 r. nad Trzesieckiem, z udziałem ok. 5 tysięcznej rzeszy mieszkańców, w ramach VII Diecezjalnego Kongresu Ruchów i Stowarzyszeń Katolickich zorganizowano Apel Jasnogórski. Kongres odbył się pod hasłem „Wypłyń na głębię”. Apel poprzedziła wygłoszona z pokładu „Danusi II” homilia bp. Pawła Cieślika. Był to chyba jedyny i zarazem ostatni jej udział w tak ważnym wydarzeniu.
Wodnego tramwaju, tym razem takiego z prawdziwego zdarzenia, mieszkańcy doczekali się dopiero w 2006 roku. Ówczesny burmistrz Jerzy Hardie-Douglas wyasygnował z kasy miasta na kupno 50 tys. euro. plus 10 tys. koszty pośrednictwa oraz rejestracji. Stateczek zakupiono w Niemczech, gdzie kursował po bawarskim jeziorze Tegensee w pobliżu Monachium. Negocjacje w imieniu burmistrza prowadził prezes SzLOT Bogusław Sobów.
17 lipca w słoneczny, upalny dzień pojawiła się w Szczecinku, opłacona przez Kronospan ciężarówka z niskopodłogową naczepą, z niezwykłym ładunkiem. Bez większych problemów udało się dojechać do jeziornego brzegu przy kopcu obok stadionu.
Dokładnie, jak to zanotowaliśmy w „Temacie” o 19.45 stępka „Baeryn`a” dotknęła lustra wody i zakołysała się na Trzesiecku. Kpt żeglugi wielkiej jachtowej B. Sobów bez problemów uruchomił silnik i stateczek, zwinny niczym motorówka, zatoczył koło.
„Baeyrn” został zbudowany w 1923 roku. Jest niemalże rówieśnikiem dwóch, międzywojennych wodnych tramwajów. Kadłub długości 18,5 m i 3,5 szerokości wykonano z trzech warstw ułożonych diagonalnie, mahoniowych listew. Poszycie wymieniono w 1992 r. Przy pełnym obciążeniu, jego zanurzenie wynosi ok. 80 cm i dzięki temu może pływać bez problemów po całym akwenie. Pływając po alpejskim jeziorze mógł zabrać na pokład 117 osób, ale zgodnie z niezwykle restrykcyjnymi polskimi przepisami tylko 54 pasażerów.
Niestety, z powodów biurokratycznych nie można było zmienić nazwy jednostki. To ewenement - być może nawet na światową skalę- kiedy pływająca jednostka nosi obcą nazwę.
W roku 2007 w kwietniu „Danusi II” już nie zwodowano. Pozostała na brzegu przystani Powiatowego Ośrodka Sportów Wodnych. W połowie 2007 roku szalupę udało się sprzedać do Puław. Tam też została nieco przebudowana.
Od 2006 roku eksploatację wodnej linii tramwajowej powierzono Komunikacji Miejskiej. Jedną z pierwszych czynności, była budowa przystanków ze stalowych, pochodzących z demobilu pontonów. które wykonano w zajezdni KM przy ul. Cieślaka. Pierwsze przystanki zakotwiczono na Mysiej Wyspie, na Świątkach i Trzesiece. Na pozostałych przystankach statek miał przybijać do stałych istniejących pomostów. Jakiś czas potem w tych miejscach pojawiały się z prawdziwego zdarzenia masywne, stabilne dalby.
W 2009 r. na Plaży Miejskiej przy ul. Mickiewicza powstał - zupełnie niepasujący do kameralnego otoczenia i miejsca - potężny hangar 30 m długości i 18 szerokości z bocznymi pomostami. Kosztował ok. 1,3 mln zł. We jego wnętrzu bez problemów mieszczą się dwie jednostki. „Baeyrn” z racji drewnianego poszycia zimuje zawieszony na pasach ponad lustrem wody.
Wraz z pojawieniem się pierwszego z prawdziwego zdarzenia jeziornego stateczku, niczym grzyby po deszczu pojawiły się drewnianej konstrukcji, oparte na stalowych palach pomosty.
Nie licząc wyciągu narciarskiego uruchomionego w 2008 r. w 2010 r. przy ogólniaku zamontowano pomost Centrum, w tym samym roku nie mniej okazały na Mysiej Wyspie a w kolejnym roku w kształcie półkola u podnóża wieży Bismarcka. Z czasem, przy każdym z nich powstały po dwie stalowe dalby chroniące pomosty przed uderzeniem, w czasie przybijania do nich wodnych tramwajów.
W 2018 podczas pierwszego, majowego weekendu udostępniony został półkolisty, piętrowy, żelbetowej konstrukcji pomost przy południowym skrzydle zamku. Koszt budowy wyniósł ok. 2 mln zł. Kontrowersje może wzbudzać lokowanie półkolistego, piętrowego pomostu w pobliżu zamkowych murów. Trzeba przyznać, że architekt o tym pomyślał i górny taras, do którego prowadzi szeroka pochylnia, ulokowany został „dyskretnie” od strony przystani. Z tej też strony przybijają teraz wodne tramwaje, rozpoczynając właśnie od tego miejsca swoje rejsy wokół jeziora.
Początek kursów – rzecz jasna jedynie w letnim sezonie - zarówno w dni powszednie, jak i w niedzielę oraz święta wyznaczono na godz. 12.00, 13.30, 15.00, 16.30 i 18. Bilet normalny jednorazowy kosztuje 10 zł a ulgowy - 5 zł.
Jak dalej potoczyły się losy szczecineckiej białej floty - w kolejnym odcinku.
Jerzy Gasiul
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ech! Każdy tramwaj MUSI mieć torowisko (patrz encyklopedia pierwsza z brzegu...), tak więc wyrażenie "tramwaj wodny" brzmi mniej więcej tak, jak przykładowo "autobus podwodny". A Danusia- to imię żony jednego z ówczesnych miłośników żeglarstwa- pana Henryka S. Ot- tyle.
..a B.S. (niech Jemu ziemia lekką będzie), to z tymi uprawnieniami... Chyba nikt ich nie oglądał, nawet sam JHD.
Jesus im old I remember Isaura delivered to Yach Club. AMW is selling similar one now.
Panie John Godson - o ile Taki jest, pisz Pan w jezyku polskim, bo ta angielszczyzna jest taka sama jak wdzięczność Angoli dla Polaków za uratowanie ich dup ska przed Hitlerem. Proszę nie brudzić mojego "TEMATU".