
W ramach tegorocznych Zachodniopomorskich Dniach Dziedzictwa, w Muzeum Regionalnym o społeczności Szczecinka w pierwszych latach powojennych, wykład wygłosiła dr Ewa Milewska.
Ewa Milewska urodziła się w Szczecinku, tutaj spędziła swoje dzieciństwo. Jest doktorem psychologii w byłej pracowni UW, a w tej chwili szefem Instytutu Psychologii i Psychiatrii Klinicznej.
Wykład dotyczył wyłącznie osobistych wspomnień z tamtego okresu a także jej rodziców, a w szczególności ojca, który w 1945 roku pracował w Rejonowym Urzędzie Repatriacyjnym.
Konstanty Milewski (1903- 1998) pochodził z Wołynia. Ukończył Seminarium Duchowne w Łucku. W maju jako urzędnik PUR wcześniej zatrudniony w Bydgoszczy i Pile, przyjechał do Szczecinka i został tu inspektorem rejonowym ds. osadnictwa. Na początku dr Milewska podzieliła się ze słuchaczami swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi Szczecinka.
- Widziałam różne miasteczka. Mam przyjaciół i znajomych w podobnych miastach w centralnej Polsce i nie ma takiego miasta jak Szczecinek. Szczecinek był zawsze miastem ładnym, zadbanym, z małymi przerwami. Byli tu różni ludzie, także niezwykle ciekawi, którzy coś chcieli robić. Byli społecznikami. Sporo osób, które wyjechały z mojego pokolenia, można spotkać w różnych miejscach. To jest miasto otwarte o różnorodnych poglądach. Postawiłam prześledzić, skąd ta społeczność się wzięła.
- PUR miał swoje oddziały we wszystkich miastach tzw. Ziem Odzyskanych, którego zadaniem podstawowym było organizowanie osiedlenia ludzi. PUR nie miał żadnej władzy. To byli ludzie do czarnej roboty – czasem po 24 godz. na dobę. Mieli zewidencjonować i zorganizować mieszkania w mieście i w okolicznych wsiach. Później obciążono ich zadaniem wysiedlenia w 1946 roku Niemców, potem jeszcze akcją „Wisła”.
Pierwszymi pracownikami organizującymi PUR był pan Lachowicz – pamiętam go z dzieciństwa. Był to ojciec pani Uczułko, późniejszej matematyczki w liceum. Na przełomie 45. i 46. roku PUR liczył przeszło 60 pracowników. Jego pierwszą siedzibą była Szkoła Podstawowa nr 1 na pl. Wazów.
Pierwsze i najważniejsze wytyczne dla pracowników PUR to organizowanie kuchni i kucharek. Kuchnia pracowała 24 godzony na dobę. Był też punkt sanitarny z trzema sanitariuszkami oraz lekarzem. Był referat transportowy z kierowcami oraz referat osiedleńczy z sekcję miejską i wiejską.
- Jako pierwsi byli tu kolejarze i komendantura wojsk – jak mam mówić – sowieckich? Mieszkania trochę lepsze w bogatszych dzielnicach były puste. Niemcy bogatsi zdążyli uciec. Wszędzie fruwało pierze, bo żołnierze szukali kosztowności. Potem pojawili się nasi, polscy szabrownicy. Oni nie tyle niszczyli, co raczej brali obrazy, meble, maszyny do szycia. Rosjanie zaczęli wywozić co się tylko dało. Jeśli się nie dało - to niszczyli.
- W naszym domu parapet był urąbany, bo to co dla Polaków zostało, trzeba zniszczyć. Nie można temu było zapobiec. PUR miał wytyczne, żeby dobra ratować, gromadzić i ewidencjonować. Jak już się nieco zgromadziło, to jak opowiadał ojciec, Rosjanie często to rekwirowali. Z czasem doszło do podjazdowej wojny z Ruskimi, którzy wręcz pilnowali, kiedy pracownicy wyjeżdżają na wieś, by na rogatkach miasta ich zatrzymać i wszystko skonfiskować.
- W dużej części Szczecinka przebywali jeszcze Niemcy, głównie kobiety z dziećmi. Byli to często ludzie biedni. Nasi szabrownicy jakoś ich omijali. Osoby, które przyjeżdżały do miasta nie miały obowiązku się meldować i w ten sposób skorzystać z zapomogi. Potem zgłaszali, że zajęli jakieś mieszkanie. Zajęcie mieszkania nie oznaczało, że się w nim będzie. Mogło być tak, że za chwilę pojawiali się żołnierze sowieccy mówiąc, że my tylko na tydzień i trzeba było się wynieść. Jak się po tym czasie wracało, to w mieszkaniu już niczego nie było.
- Tata zajął mieszkanie koło małej poczty. Pomieszkał tam chwilę. Przyszli Rosjanie i powiedzieli, że tylko na miesiąc. Po tym czasie zastał już tylko połamane meble powyrywane kaloryfery i podłogi. Trochę lepiej było na wsi. Do komendanta wojennego były w tych sprawach kierowane pisma, aby powstrzymał rabunek.
- Zgodnie z urzędowymi wytycznymi mieszkańcy województwa lwowskiego mieli zasiedlać Opole i Wrocław. Tutaj mieli się osiedlać z Wileńszczyzny i Grodzieńszczyzny. Ludzie jednak przyjeżdżali często na własną rękę, rozglądali się, a potem ściągali rodziny z całych kresów, ale dominowało Wilno i Grodno. Ludzi dzielili się na dwie grupy: repatrianci i przesiedleńcy.
- Repatriantami nazywano osoby, które urodziły się i mieszkały przed wojną na kresach wschodnich zabranych przez Sowietów. Przesiedleńcami byli mieszkańcy z Małopolski czy ze Śląska, szukający tutaj lepszego życia. Były takie wytyczne, że repatrianci mają pierwszeństwo w osiedleniu. Repatrianci przyjeżdżali tutaj często z bydłem, swoimi sprzętami i naczyniami. Mieli szanse zacząć życie nawet w rozszabrowanych mieszkaniach. Natomiast przesiedleńcy nie mieli niczego.
- Zalecano również, żeby większe gospodarstwa przydzielać małżeństwom. W 1945 przyjechało dużo ludzi z Kostopola z Wołynia. To jedno z nielicznych miejscowości, gdzie udało się zorganizować skuteczną obronę przed UPA. Bronili się długo, a potem udało im się wyjechać. W tym transporcie połowa to były samotne kobiety z dziećmi. Wszyscy razem walczyli, razem wyjechali. Trudno ich było wszystkich razem osiedlić w jednej wsi, zwłaszcza jeśli wieś byłą częściowo zajęta.
- Przyjeżdżali różni ludzie. Aby zostać dyrektorem - decydujące było pochodzenie społeczne. Zdarzyło się, że dyrektorem PGR mianowano szewca. Szewc jednak nie był w ciemię bity i do prowadzenia rolnego gospodarstwa zatrudnił... hrabiego, który na prowadzaniu gospodarstwa znał się znakomicie.
- Zazwyczaj było wiadome kto jest kto, ale ziemianie nie obnosili się ze swoim pochodzeniem. Co ważne, osoby te nigdy nie narzekały, że wszystko straciły. Starały się podejmować każdą pracę. Panie z dobrego ziemiaństwa nie wstydziły się, że zatrudniono je w kuchni – bo umiały gotować.
- Tata wspominał, że w Szczecinku była bardzo liczna grupa osób związanych z PPS. Mnie diabli biorą jak czytam, że to była komuna. To był nasz, polski inteligencki socjalizm - bardzo nielubiany, prześladowany przez stalinowców i PPR. Wycięto ich po powstaniu PZPR. Oni tworzyli pierwsze szkoły i przedszkola. Oni tworzyli harcerstwo. Byli to ludzie oddani idei, myślący. Byli siłą napędową z dziada pradziada. Byli Ukraińcy, Rosjanie byli też Litwini. To już osobna historia.
- Przyjechali tutaj na różnych papierach, zwłaszcza młodzi i sympatyzujący z nacjonalistami litewskimi uciekając przed Litwą radziecką. Groziło im wywiezienie na Sybir, albo pobór do sowieckiego wojska. Niektórzy mówili, że nie lubią Polaków, ale tutaj się zadomowili.
- Relacje z Rosjanami były poprawne, ale z Litwinami było różnie.
- Jeśli chodzi o ewidencje gospodarstw wiejskich PUR opierał się na sołtysach. Sołtysi mieli informować o wolnych gospodarstwach i komu można je przydzielić. To była niebezpieczna funkcja. Dlaczego?
- Tata namówił w jakiejś wsi jednego, który był już po wojsku, aby został sołtysem. Było to młode małżeństwo. Był nim niedługo. Został zastrzelony na polu wraz z żoną podczas pracy. Mój ojciec wspominał o tym do końca życia. Jeszcze przed śmiercią mówił, że gdyby go nie namówił, to by żył. Wiemy, kto to zrobił.
- Na mojego ojca był przygotowywany zamach. (...) Chcieli to zrobić na dworcu. W tym celu zadzwonili, aby wyszedł wieczorem na dworzec po siostrę.
- Słynny Łupaszko w czasie wojny był dla nas wybawieniem. Szaulisi bali się Łupaszki. Potem to zabijał już swoich i m.in. innymi tego młodego sołtysa.
(jg)
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
To prawda, wiele tu ciekawych person, zwłaszcza w Czeresiece.
Niektórzy uciekali przed służbą w ruskiej armii. Czy ich potomkowie chcieli służyć w polskiej armii?
Wszystko ładnie, wszystko fajnie poza bajdurzeniem w ostatnich trzech akapitach. Brak nazwisk, brak źródeł i brak miejsc pochówku. W aktach kościelnych powiatu szczecineckiego odnotowany jest zgon jednego małżeństwa z zupełnie inną przyczyną zgonu. Pani wie, pani nigdzie nie zgłosiła posiadanej wiedzy o mordzie? Coś tu czuć kawałem o rozdawaniu rowerów na Placu Czerwonym.
W Opolu i Wrocławiu czuje się kresy, ludzie tam mieszkający są otwarci i życzliwi... Dobrze się tam studiowało.Tu mamy "czerwone" wybrzeże. Tam dostali Polaków rodzinnych i ciepłych, tu - zimnych egoistów, dorobkiewiczów, morderców z Wołynia, bezwzględnych i antypaństwowych Ukraińców, czy Litwinów, którzy nie lubią nawet sami siebie. Pełno na wybrzeżu donosicieli, wilebicieli PZPR i neomarksizmu - podatnych na manipulacje. Ludzie nie trzymają się razem, nie tworzą wspólnoty. W zachodniOpomorskiem najwięcej rozwodów, wszelkiej patologii, najniższe wyniki egzaminów, itp... Mozaika ludzi znikąd, którzy nie stworzyli polskości na miarę rdzennych ziem polskich. łączy ich język, a to nie wystarczy, by budować dobre, uspołecznione relacje. Smutne, zimne ziemie.
Mój dziadek.opowiadał jak w 45 roku przyjechał do Szczecinka i ..miał sobie wybrać jakiś dom..to . wszedł do jednego domu (gdzie mieszkał potem do końca życia) i na stole stały jeszcze talerze z......zapleśniałą zupą..-))czyli że tak szybko Niemiaszki uciekali ze Szczecinka...
No to albo doktor Ewa Milewska albo opowiem wam o moich przodkach. Bez żródeł, fakty przemilczane. Pan Milewski był księdzem, co się zapisał do partii. Na nagrobku ma to napisane, że był osobą duchowną kościoła NARODOWEGO, KTÓRY AŻ KIPIAŁ OD UBECJI do końca życia. Więc o co kaman???? Reszta na jego partyjnej posadzie dorobiła się doktoratów, a teraz opowieści o przodkach. Albo fakty, albo nie pani doktor.
Ale wsadziła kij w prawicowe mrowisko, hihihi
Odnośnie antypaństwowców - dzisiaj ich nazywają : V kolumna lub zakodowani UBywatele.
Po czym poznać "prawdziwego Polaka"? Po komentarzach do artykułu. Szczególnie, jeśli artykuł jest osobistym wspomnieniem o bliskich.
"Przyjaciół" Polski nie brakuje. Przykładem choćby były poseł (!) Palikot i jego słowa o Polakach po meczu.