Reklama

Mówili o nim guter Mann. Pozostały tylko cztery zdjęcia

17/04/2021 10:03

Pan Józef Moskwa urodził się tuż przed wybuchem wojny. Jak mówi ojciec, poszedł na wojnę, a on przyszedł na świat. Po prostu się z nim rozminęli. Przez kilkanaście lat wciąż żywił się nadzieję, że ojciec wróci z wojny. Jako jeniec wojenny zatrudniony w ramach przymusowych robót u gospodarza w Sporem pisywał jeszcze do rodziny listy, ale korespondencja urwała się w 1944 r., kiedy w Szczecinku gestapo wpadło na trop Polskiej Organizacji Wojskowej "Odra". Dopiero po kilkunastu latach wreszcie trafili na ślad ojca. Był to jego numer z obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Tylko tyle zostało po wytęsknionym i nigdy przez niego niewidzianym tacie.

 

Zostały po nim tylko cztery zdjęcia

Był, ale jakby nigdy go nie było, a przecież pozostawił po sobie syna. Po Janie Piotrze Moskwie zostały jedynie cztery, mocno już zniszczone fotografie, a na nich uśmiechnięty młody mężczyzna. Na prawej stronie piersi romb z literką "P". Tak Niemcy oznaczali polskich niewolników, eufemistycznie zwanymi robotnikami przymusowymi. Dzięki staraniom rodziny, w zestawie dokumentów znalazł się i ten z maja 1977 r. To sporządzony przez urzędnika Gminy w Arolsen w Niemczech, lakoniczny wypis z rejestru zgonów: Moskwa Piotr ur. 19.06.1912 r. wieś Silniczka zmarły 23.12.1944 r. w Gusen powiat Perg. W urzędowym piśmie zabrakło jedynie pełnej nazwy złowieszczej miejscowości – Mauthausen-Gusen. Nieco więcej informacji zawiera jedynie pismo z godłem Międzynarodowej Służby Poszukiwawczej czerwonego Krzyża w Genewie, skąd dowiadujemy się, że Piotr Moskwa z zawodu był woźnicą. Przy rubrykach wyznanie, adres zamieszkania, data uwięzienia i skąd przybył – wpisano jedynie myślniki. Możemy się jedynie dowiedzieć, że w Mauthausen 27 października 1944 r. otrzymał numer 109062. W rubryce przyczyna uwięzienia widnieje skrót "Sch" Schutzhaft, czyli areszt prewencyjny. 5 listopada 1944 r. został, jak to określono, "doprowadzony do obozu koncentracyjnego Mauthausen Komando Gusen". Zmarł 23 grudnia o godz. 6.10. Przyczyną zgonu było "osłabienie mięśnia sercowego przy zapaleniu płuc". Dodajmy, że w niemieckich obozach więźniowie w zdecydowanej większości umierali na serce, tyle że przedtem robiono im śmiertelny zastrzyk z fenolu. Akurat tej informacji jako bezpośredniej przyczyny - w aktach na próżno szukać.

Brak dowodów

W zasobach IPN, do których udało się dotrzeć Dariuszowi Trawińskiemu, zajmującemu się poszukiwaniem polskich ofiar niemieckich i sowieckich zbrodni, znajduje się ankieta sporządzona przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Koszalinie: Jako polski jeniec wojenny został skierowany do pracy przymusowej u niemieckiego rolnika we wsi Spore. Od sierpnia 1944 r. zaprzestał pisania listów do żony Józefy i wszelki ślad po nim zaginął. Z postanowienia OKBZH: Aczkolwiek brak jest dowodów, że wyżej wymienieni byli ofiarami zbrodni hitlerowskich, to jednak istnieje podejrzenie, że ich zgon pozostaje w związku przyczynowym ich wywiezieniem na roboty przymusowe, trudnymi warunkami bytowania i złym traktowaniem.

 

Józef Moskwa

Józef Moskwa

Z ojcem się rozminąłem

 Ostrowąsy to niezwykle malowniczo położona, mała wioska niedaleko Barwic. W bogatej niegdyś miejscowości zostały jedynie kamienne ruiny dawnego folwarku, a w centrum szachulcowy, XVIII-wieczny kościółek. Kilkanaście kroków od niego, w parterowym poniemieckim domu wraz z synami mieszka pan Józef Moskwa. Mimo skończonych 80 lat i trapiącej go ciężkiej choroby, pogoda ducha go nie opuszcza. 

 - Przyjechaliśmy tutaj z powiatu radomszczańskiego w maju 1946 r. Z ojcem się rozminąłem i nigdy się nie spotkałem. Ojciec poszedł na wojnę, a ja na przyszedłem na świat. Bardzo ciężko to przeżywałem. - Nie wiem, gdzie ojciec walczył. Wiem tylko, że Niemcy byli uzbrojeni po zęby, a nasi mieli guzik. Dowództwo pouciekało, a tych biedaków zostawili. Ojciec trafił do niewoli, nie wiem gdzie był. W każdym razie koledzy go namówili, aby jako jeniec wojenny poszedł do bauera do pracy. Wiem, że pracował na kolonii w Sporem. Mama otrzymywała od niego listy. Listy się nie zachowały. Pewnie mama gdzieś je trzymała, może u brata w Połczynie? 

 - Mieliśmy do ojca dołączyć. Któregoś razu ojciec napisał list, że szwab pozwolił mu na sprowadzanie do siebie żony z synem. Pamiętam, że przed wyjazdem mama mnie wykąpała. Po kąpieli rozgrzany zostałem sam w domu, a mama poszła obrządzić krowę. W mieszkaniu pozostało niedomknięte okno. Nagle zrobił się przeciąg i otworzyły się drzwi. Ja rozgrzany po kąpieli dostałem od razu zapalenia płuc. Do ojca już nie pojechaliśmy. Gdybyśmy pojechali, już byłoby po nas. To był chyba znak od ojca...

Przyjechałem tu z mamą

 - Tam, gdzie mieszkaliśmy (Silniczka) Niemcy urządzali łapanki. Wywozili młodych do obozu lub prac przymusowych. Mama pracowała. Takie dzieci, jak ja rodzice oddawali starszym pod opiekę. We wsi nie mieliśmy elektryczności. Mama zawsze przed wyjściem ostrzegała mnie, abym broń Boże nie zapalał lampy naftowej, bo spali się nam dom. Za ścianą mieszkała sąsiadka. Kiedy płakałem, zawsze pukała w ścianę i mnie uspakajała: Nie płacz Józiu, mama wróci. - A czy ja wiem kiedy wróci? Byłem małym dzieckiem, ale wszystko dobrze pamiętam. - Dokładniej, to najpierw przyjechał tu dziadek (ojciec mamy), a my za nim. W Barwicach wtedy wójtem był Jędrzejczyk. Pochodził z naszej wsi. Nazywali go "Złotko" ponieważ od osadników za przydział lepszego, poniemieckiego domu brał złoto. Potem za to właśnie został skazany. Pisał do nas listy namawiając, aby tu przyjeżdżać i osiedlać się, bo są wolne gospodarstwa. Namówieni, przyjechaliśmy od razu tutaj, ale żadnej ziemi nie otrzymaliśmy. Trochę tu pobyliśmy i potem z mamą przenieśliśmy się za Czaplinek, do mieszkającej tam ciotki, ale potem wróciliśmy.

 Wciąż żyła nadzieją

- Mama cały czas poszukiwała ojca. Wciąż żyła nadzieją, że może ojciec wróci. Ale jak przyszedł numer obozowy, to już było żadnej nadziei. Mama pytała też w Sporem, mieszkali tam jeszcze Niemcy. Pojechała więc tam z ciotką, która trochę szprechała. Dowiedziała się, że ojciec pracował u sołtysa, jego dom znajdował się na kolonii. Sołtys nawet miał do swego domu doprowadzony telefon. Podobno był bardzo niedobry. Pracowało u niego trzech czy czterech Polaków oraz kobiety – Francuzki i Ukrainki. Ponoć kobiety bił lejcami i to tak mocno, że aż skakały do góry. Nie wiem jaka jest prawda, w każdym razie jak mi mówił Franciszek Czerwiński (zamieszkał po wojnie w tym domu), że kiedy ojciec zobaczył pewnego razu jak Niemiec bije baby, tak się wkurzył, że przyrżnął szwabowi w łeb. Wszyscy byli pewni, że trafi za to do obozu, ale chyba serce mu zmiękło i odpuścił. - Podobno zabili go Francuzi. Mama widziała nawet jego mogiłę, a zrobili ją na środku podwórka. Dowiedziała się od Niemców, że ojca określali jako guter Mann – dobrego człowieka. Ojciec jeździł wozem i jak widział jakąś starszą osobę - to zawsze proponował podwózkę, mimo że było to surowo zabronione. Korespondencja z ojcem urwała się jeszcze przed końcem wojny. Niemcy wpadli na trop polskiej podziemnej organizacji konspiracyjnej (pisaliśmy o tych wydarzeniach tutaj).

Twórcą i komendantem Polskiej Organizacji Wojskowej "Odra" był przebywający w oflagu Gross Born płk. Witold Morawski ps. "Dzierżykraj". W skład sztabu wchodzili m.in. mjr Konrad Rogaczewski, mjr Wiesław Hołubski, mjr Bronisław Wandycz, por. Kloc, ppor. Maksymilian Kreutzinger i aspirant Janusz Szajbo – Polak z francuskiej armii. Poza oflagiem organizacja skupiała głównie pozbawianych statusu jeńców – robotników przymusowych i w mniejszym stopniu cywilnych robotników przymusowych.

Punktem kontaktowym była szczecinecka mleczarnia, a łącznikiem pracujący w mleczarni bosman Jerzy Kąkol. Właśnie w tym miejscu w lipcu 1944 r. doszło do wielkiej wsypy. Przesłane rozkazy jak zwykle miały trafić do rąk bosmana. Ponieważ w tym dniu bosmana nie było, paczkę pozostawiono u jego współpracownika Polaka noszącego na piersiach literę "P" z prośbą o przekazanie. Osoba ta przypadkowo (w innej wersji miał to być agent gestapo) natknęła się na zapisaną bibułkę i natychmiast zameldowała o tym miejscowemu gestapo.

Mama się popłakała

 - Chodziłem najpierw do czteroklasowej szkoły na miejscu. Potem do Starego Chwalimia. Jak były wykopki i ktoś potrzebował pomocy, to mama szła do jednego gospodarza, a ja do drugiego. Wtedy do szkoły nie chodziłem. Trzeba było zakasać rękawy i pracować. Nieraz mówiłem mamie – wyprowadźmy się do Szczecinka. Pójdziesz do szpitala do pracy, ja do szkoły. A tak - nic. Aby kupić buty, musiałem zapracować pasąc bydło. W domu mieliśmy biedę jak cholera, żadnych pieniędzy. Mieliśmy jedną krowinę i z niej żyliśmy. Tak się biedę klepało, było bardzo ciężko. Mama żyła wciąż nadzieją, że może ojciec wróci. Ale jak przyszedł numer obozowy - to już było wiadomo. Ojca wywieźli do Mauthausen Gusen. Śmierć nastąpiła 23 grudnia 1944 r., ale o tym dowiedzieliśmy się właśnie, kiedy otrzymaliśmy numer obozowy ojca... 

 - Na ojca czekałem jak na zbawienie. Zostały po nim tylko cztery zdjęcia. O mały włos nawet ich by nie było. - Był tu taki kawalarz. Kiedyś powiedział mi: Józiu popatrz, lecą samoloty, tam pod lasem na łące będą siadać! Pobiegłem więc za nimi... Wróciłem do domu wkurzony. Złapałem zdjęcia ojca. Pierwsze było to w mundurze KOP. Potem chapnąłem następne i... wszystkie do pieca. Akurat mama gotowała obiad i złapała mnie za rękę. Dzięki temu uratowały się cztery zdjęcia. Mama się popłakała...

Było spokojnie

W Ostrowąsach po wojnie było spokojnie. Pan Józef zapamiętał jedynie, że któregoś dnia do Starego Chwalimia, gdzie chodził do szkoły, ciężarówką przyjechali ubecy ze Szczecinka. - Akurat wylecieliśmy na przerwie ze szkoły. Ubecy obstawili dom i wyprowadzili gospodarza. Zapytali siedzącego przed domem i kurzącego akurat fajkę Grzeszczyka, gdzie tu mieszka Grzeszczyk? A tam – wskazał ręką na jakiś dom. Oni poszli, a Grzeszczyk dał drapaka do lasu. Tam się długo ukrywał. Spał raz w domu, raz w stodole i w lesie. Na świat przyszło dziecko. Udało mu się. Wrócił do domu, kiedy ogłoszono amnestię.  

 - Czerwiński sprowadził żonę, ale niedługo potem zmarła. Wszystko przez to, że musiała chować się w lesie w bagnach przed ruskimi, bo gwałcili na potęgę. Przeziębiła się kobiecina i umarła, a Franciszek z tego się rozchlał...

Sen mara

- Choć skończyłem już 81 lat - to zapamiętałem to na całe życie. Cały czas mam to przed oczami. W nocy, śpiąc z mamą, w pewnym momencie się przebudziłem. Świecił księżyc. Patrzę, a w końcu łózka stoi ojciec. Jest w mundurze, ma czapkę z orzełkiem, błyszczy się okucie daszku, ale twarzy nie było widać. Jak żywy. Ja taki uradowany, że mało mi serce nie wyskoczy... a on mi tylko pasem pogroził. Wtedy krzyknąłem, a on znikł. Pierzyna tak chodziła ze mną. Pan sobie wyobraża? Sąsiadka puka i pyta Józiu, co tam się stało? Mówię, tak i tak. Klęknij i módl się. To chyba była kara za te zdjęcia, które chciałem spalić...

 

 

Jerzy Gasiul

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do