Reklama

Neustettin zdobyty. Aż tak trudno nie było

Dokładnie o godz. 22 czasu warszawskiego 27 lutego 1945 roku marszałek Rokossowski dowódca II Frontu Białoruskiego otrzymał meldunek o zdobyciu miasta Neustettin. Jak twierdzą historycy 27 lutego Neustettin został już zdobyty około 15.00. Najdłużej broniło się obsadzone przez belgijskich kolaborantów (33 D Grenadierów SS "Charlmagne") dzisiejsze zachodnie przedmieście Szczecinka, Trzesieka. Jego zajęcie uniemożliwiłoby wycofanie się Niemców na zachód. Około godz. 18 rozdzwonił się dzwon na wieży Nikolaikirche, oznajmiając zdobycie miasta.  

Dla uhonorowania najwybitniejszych żołnierzy  w walkach o opanowanie miasta Noyshtettin Prehlau i rozkazuję:  Dzisiaj , 28 lutego  o godz. 21 w stolicy naszej Ojczyzny w Moskwie, w imieniu Ojczyzny dzielni żołnierze z 2. Frontu Białoruskiego zostaną uhonorowani dwunastoma artyleryjskim salwami ze 124 karabinów. (...) Wieczna chwała bohaterom poległym w walce o wolność i niepodległość naszej Ojczyzny! Śmierć niemieckim najeźdźcom! Wódz naczelny marszałek J. Stalin. (tłum. jg)

Jak wyglądały pierwsze dni po zdobyciu miasta popatrzymy oczami polskich świadków – przymusowych robotników zatrudnionych do niewolniczej pracy w miejscowych zakładach przemysłowych oraz majątkach i gospodarstwach rolnych. 

Jutrznia wolności

Ze wspomnień Tadeusza Czajkowskiego:   (...) 26 lutego 1945 roku obserwujemy ucieczkę wielu Niemców, którzy nie uciekli z pierwszą falą. Wieczorem jedna z trzech sióstr mieszkających w tej samej oficynie Fraulein Mari przyniosła mi kartę od komendanta miasta, żeby stawić się 27 lutego 1945 roku o godz. 19.00. Do komendantury szedłem trochę z duszą na ramieniu, bo nie wiedziałem po co mnie wzywają. Komendantura wojskowa mieściła się wtedy w budynku administracyjnym (dawne zakłady Polam) przy ul. 28. Lutego. Po drodze byłem dwukrotnie kontrolowany przez żandarmerię. Ale mając kenkartę i przepustkę do komendanta dotarłem bez przeszkód. W komendanturze wręczono mi pismo zalecające i służące zarazem jako przepustka dla trzech osób na wyjazd do Angermünde. (…)Po spakowaniu walizek wieczorem nie kładliśmy się spać. Wieczór był cichy i ciepły, nie było wcale śniegu. Miasto sprawiało wrażenie wymarłego, ale wszystkie urządzenia miejskie działały – był prąd, woda i gaz. (…) Wprawdzie wszyscy byliśmy przygotowani do ofensywy Armii Czerwonej, ale to przyszło tak nagle i niespodziewanie. Pomyślałem sobie, że chyba nasz pociąg towarowy, którym mieliśmy jechać w głąb Rzeszy, albo już odjechał, albo już nigdy ze stacji nie odjedzie (...).

    Typowo wojenny widok przedstawiała Bismarckstrasse. Całą szerokością płynął na zachód tłum kobiet, dzieci, wojska i różnych pojazdów. Ludzie uciekali donikąd. Przypominało mi to rok 1939, żal mi było tych ludzi, szczególnie kobiet i dzieci. Natomiast z satysfakcją patrzyłem na uciekających tchórzliwie sojuszników belgijskiego blonddywizjonu. (...)

Była godz. 9.00 kiedy wyjrzałem na ulice po raz drugi. Uciekinierów już nie było, a ulica była pusta. Tylko na jezdni i chodnikach walały  się szmaty, tobołki, papier i uszkodzone wózki. We wnękach domów zza ścianką wjazdu do browaru i za barykadami na (dz.) ul. Wyszyńskiego i ul. Armii Krajowej szczelnie już zaciągniętymi wózkami z kamieniami, drzewem i workami z piaskiem, stali z przygotowaną bronią żołnierze. Uzbrojeni byli słabo kilku z nich posiadało zwykłe karabiny ale dużo było pancerfaustów. Żadnej ciężkiej broni w rejonie browaru Niemcy nie mieli.(...)  Była godz., 13 może 14. po względnej ciszy wokół naszej posesji, przerywanej tylko od czasu do czasu seriami broni automatycznej rozszalała się burza ognia artyleryjskiego. Byłem w tym czasie w piwnicy od strony Wyszyńskiego 49 wyglądnąłem przez zamknięte okienko ciekawy, co tam się dzieje. Trafiłem na moment jak zaczęły się rwać pociski artyleryjskie. Jeden z pierwszych trafił w tzw. Jagdhaus stojący naprzeciwko. Widziałem błysk ognia, dużo lecących cegieł, kamieni, kurzu i brzęk wybijanych szyb wystawowych. (...) |Oto nagle cała szerokością ulicy wali tłum żołnierzy. Brudni oberwani wielu z nich w gumowych butach, w ciemnozielonych płaszczach z pepeszkami w rękach, ale weseli i zwycięscy. Ulica napełniła się gwarem i nawoływaniem, w innym niż dotychczas słyszanym języku. 

Strzelali gdzie popadło 

- Jako ostatni przez wieś przeszedł oddział esesmanów wspomina Włodzimierz Bojko – robotnik przymusowy w gospodarstwie rolnym Alberta Voge w Mosinie. - To oni podpalili kościół we wsi. Wlekli się, gdyż wielu było z nich było rannych z obandażowani głowami. Zrobiło się ciemno.  Zaciekłe walki toczyły się gdzieś w okolicy Jelenina, Jelenia. (...) Było godzina 10 wieczorem. Patrzymy idą jacyś osobnicy. (...) Kto idzie? – odezwał się głos. To swój odpowiedziałem. Tak spostrzegłem pierwszych żołnierzy radzieckich. (...) Jeden został z nami, reszta weszła do wsi. Za nimi szła cała kolumna Rosjan ubranych w watówki. Sztab ulokował się w jednej z chałup. Wystawiono posterunki. Rozpoczęła się strzelanina. Nie wiem kto i do kogo strzelał. Ale Rosjanie strzelali gdzie popadło. Noc upłynęła pod wrażeniem wolności. Piliśmy spirytus i niemieckie wino. Rosjanie mieli ze sobą moc wódki. Nie wiem skąd zostały sprowadzone Niemki, które musiały gotować dla oficerów jedzenie głównie z drobiu.

Właściciel uciekł przez jezioro

Władysława Cieślik wyjechała do Niemiec do pracy jeszcze przed I wojną światową w 1910 roku. JAk wspomina: Rosjanie do Dołgiego weszli 1 marca 1945 r. Tego dnia wszyscy przebywali w domu. Do pracy nikt nie poszedł. Czekano na rozwój wypadków. W pewnej chwili zobaczyli przez okno, że przez pole, z karabinami w kierunku wsi zbliża się jakaś grupa. Naprzeciw im wyszedł uzbrojony w karabin sołtys Buchholtz. Jakież było zdziwienie obserwatorów, kiedy w pewnym momencie sołtys nagle rzucił karabin i podniósł ręce do góry. Okazało się, że był to rosyjski kobiecy patrol zwiadowczy.

Co to była za uciecha! Po raz pierwszy zobaczyliśmy Rosjan i to kobiety. Z ich zachowania nic złego nie wynikało. Poszły w stronę Dyminka. Właściciel właśnie w tej chwili uciekał przez jezioro.

 Uczta trwała krótko

Antoni Jażdżewski pracował w Dworskowie – dz. Miękowo u Gustawa Daunichta, a potem u Jakuba Wagemmana. Pod koniec wojny we wsi na robotach było 17 Polaków i 10 Francuzów. W położonym tuż obok Turowie pracowało  ok. 90 Polaków, ok. 100 jeńców rosyjskich, zaś w Nowym Dworze (Omulnej) ok. 50 Polaków.

 - Tuż przed nadejściem frontu, wszystkich zatrudniono do budowy okopów. Linia obrony biegła pomiędzy Owczarzewem (kolonia przy Lesie Miejskim nieopodal Buczka), Dworskowem (Miękowem) i dalej w kierunku Turowa, Sitna i Jelenina.

- Zwoziłem końmi gałęzie i drzewo do umocnienia niektórych okopów oraz na budowę ziemianek. W lutym 1945 rozpoczęły się w okolicy walki. Niemcy zostali wysiedleni pod koniec stycznia. Potem z powodu powstrzymania frontu część z nich wróciła, a część siedziała w Gałowie, Parsęcku i Radaczu dojeżdżając do Dworskowa po prowiant. (...) W lutym pojawiały się nad Turowem i Szczecinkiem samoloty radzieckie. (...) Patrole radzieckie zjawiły się w okolicach cegielni Kwieciszewo (dz. okolice skrzyżowania ul. Pilskiej i Wierzbowej – dop. red.) ale ich nie widziałem. Droga Szczecinek Lotyń przeznaczona została wyłącznie dla pojazdów wojskowych. Ci, którzy przejeżdżali do Dworskowa musieli korzystać z bocznych dróg. Przez Szczecinek jechali ul. Leśną a następnie przez przejazd kolejowy na Żółtnicę i polnymi drogami. Na moście stały posterunki, które nie przepuszczały żadnych pojazdów cywilnych ani osób pieszych. Przepuszczano jedynie jadących w stronę Szczecinka.

 Do Miękowa już nie wrócił. -W drodze powrotnej wszystkich woźniców skierowano na szczecinecki dworzec kolejowy. Koczowały tutaj setki rodzin czekając na pociąg. Wprawdzie pociągi jeszcze kursowały, ale część koczujących kazano zabrać na wozy. Spod dworca karawana (niem. - treck) licząca ok. 100 wozów, w asyście wachmanów ruszyła przez miasto i dalej przez Trzesiekę, Barwice Połczyn w kierunku Świdwina.

- Wiozłem Niemkę, urzędniczkę ze Szczecinka. Mąż jej był już kilka lat na froncie zachodnim. (...) Nocowaliśmy na skraju miasta (Świdwina – dop. red.) Wczesnym rankiem wychodzę na podwórze patrzę jacyś umundurowani osobnicy. Słyszę: Germaniec ruki w wierch! Nie ja Polak – i pokazałem znak na piersi. Nu charaszo. (...) Pyta  czyje to wozy? Jak czyje, germańskie. A co w nich? Nie wiem. No to zobaczymy. Jak zobaczyli to z wozów nic nie zostało. Niemka wybiegła i zaczęła lamentować Uspokoiłem ją i powiedziałem wtedy to co miałem dawno na języku, że od tygodnia nic nie jadłem, gdyż wioząc ją nie dawała mi nic do jedzenia, a teraz chcę najeść się do syta. I jadłem i piłem bo nawet wódkę wiozła ze sobą. Uczta z żołnierzami trwała krótko, gdyż były to jednostki pierwszej linii. I bardzo zdyscyplinowane. 

 Chodzenie grozi śmiercią

Eugeniusz Kunderman trafił do Turowa, do Johanna Borcka. To właśnie u niego w starej szopie mieścił się lager dla ok. 100 jeńców rosyjskich. Obcokrajowych robotników nadzorował sadysta - oberwachmeister Knapke. Przed nadejściem frontu skierowano ich do kopania okopów. Transzeje budowano pomiędzy Sitnem a Szczecinkiem. Do prac zaangażowano także również przybyłe  z różnych miast niemieckie 18-22 letnie dziewczyny. Ich  tysiącosobowy obóz mieścił się przy stacji kolejowej w Turowie. 

Na trzeci dzień zaczęły bić kościelne dzwony co było alarmem do wyjazdu. Niemiec kazał jechać razem ze sobą. (...) Dojechaliśmy do Parsęcka. Mnie i kilku innych polskich robotników m.in. Cherka cofnięto do Turowa po pozostawione tam bydło. Wyjechaliśmy do Turowa w pierwszych dniach lutego. Krów już nie było, gdyż wojsko niemieckie zabrało je do Szczecinka do koszar. Siedzieliśmy sami. (...) Wieś okupowana była przez wojsko niemieckie a właściwie przez Litwinów. Oni zabierali z mieszkań wszystko. Palili meble zabijali kury i wszystko co się tylko znalazło. Postępowali jak Niemcy kiedy przyszli do nas. (...) Bez przerwy słychać było strzały artyleryjskie. (...) Kazano nam jechać do Szczecinka i szukać swoich gospodarzy. Jechaliśmy karawaną wozów. Szczecinek w tym czasie był już zupełnie wyludniony i cywilów wcale nie widziałem. Kiedy przejeżdżaliśmy przez miasto było to ok. 26 lutego. W Juchowie skierowano nas na Połczyn Zdrój. Po drodze uciekliśmy. 

 Rosjanie szli przez pola ławą

Jan Lewandowski - jeniec był robotnikiem przymusowym w majątku Ludwiga Hugendorfa w Parsęcku. - Z polecenia władz ewakuacja wsi odbywała się dwa razy. Za pierwszym razem zarządzono ją w styczniu, ale bardzo szybko odwołano. W tym czasie przez Parsęcko przejeżdżały już karawany wozów z uciekinierami z powiatu złotowskiego i człuchowskiego. Po raz drugi ewakuację nakazano pod koniec lutego. Wtedy wieś musiała opuścić większość mieszkańców.

- Niemcy nie stawiali w naszej okolicy żadnego oporu. Rosjanie weszli 28 lutego o godz. 9 wieczorem od strony Mosiny. Byli pijani.

Szli przez pola ławą jak na polowaniu omijając drogi. Pierwsza linia zachowała się poprawnie. Następne rzuty rabowały co się tylko dało. Szukano dwóch rzeczy - kobiet i zegarków. Niemki były gwałcone po kilka razy.

Gdzie Giermancy?

Franciszek Maziej wywieziony został na roboty z łapanki we Lwowie w 1941 r. Trafił do gospodarstwa Erwina Blecke w Turowie. Jesienią 1944 r. Franciszka Mazieja skierowano do pracy w fabryce Brandenburga w Szczecinku. W tym czasie fabryka zajmowała się produkcją zbrojeniową. Praca trwała na zmiany przez całą dobę.  Przed nadejściem frontu, wraz z innymi robotnikami został zatrudniony do kopania okopów. Zakwaterowano ich w pomieszczeniach Arbeitsamtu – na terenie obecnej zamkowej przystani.

 Był luty. W mieście kręciło się moc wojska niemieckiego, ale najwięcej było własowców. Okopy kopaliśmy od samego rana w rejonie stacji Szczecinek Chyże i nad jez. Wielimie koło Gałowa. Część mężczyzn skierowano do Gross Born lub okolice do wywożenia zapasów wojskowych. Jednego dnia i  ja tam trafiłem. W koszarach koło dworca kolejowego przydzielono mi wóz z końmi. W czasie jazdy od wsi Jeleń znajdowaliśmy się cały czas pod obstrzałem artylerii radzieckiej, która biła jak mi się zdawało z okolic Brodźców. W okopach w okolicy Krągów siedzieli Niemcy. W Bornem koszary były puste. (...) Z magazynów braliśmy mundury, jakieś skrzynie z prowiantem oraz zbożem. Po kilku godzinach ok. 30 furmanek wracało. Widziałem jak jeszcze ze Szczecinka jechały pociągi wypełnione uciekinierami. 

- (…) Umówiłem się z kolegami, że na noc wychodzimy do pustego baraku, który znajdował się nieopodal. Śpimy. W nocy słyszę pod oknami jakiejś szmery. (...) Wreszcie energiczne otwieranie drzwi i cienki promień latarki rozświetlił wnętrze. (...) Myślałem, że hitlerowcy skradają się, aby nas zabić. Nade mną stał z wycelowane pepeszą żołnierz radziecki. Ty kto? Raboczyj. Polak. A Giermancy gdzie? W następnym baraku.

Okazało się, że był to zwiad. Kazali pokazać sobie gdzie znajdują się rozstawione niemieckie posterunki. Wszyscy postanowili opuścić obóz w towarzystwie czerwonoarmistów. Byli wolni.

 Boso po śniegu

Antoni Mystek najpierw był jeńcem wojennym w Stalagu II B Czarne, a potem cywilnym robotnikiem w Wilczych Laskach. - Jesienią 1944 r. zaczęto kopać okopy. Którejś nocy rozległ się potworny huk, a potem nad lasem pojawił słup ognia. Nocą nikt nie śmiał wychylać się z domu. Nazajutrz mieszkańcy dowiedzieli się, że właśnie spadł amerykański samolot. Jeździłem końmi do prac przy tych okopach. Woziłem drewno do robienia zapór przeciwczołgowych (...) Nikt nawet nie kwapił się ich zdobywać, a przy ich kopaniu zginęło dziesiątki Polaków, gdyż

Niemcy byli wtedy wściekli jak psy. Za najmniejsze przewinienie karali śmiercią. (…) Pewnej nocy w Wilczych Laskach zjawił się oddział SS nakazując wszystkim natychmiastowe opuszczenie domów.

W kawalkadzie wozów A. Mystek jechał jako ostatni. W pewnym momencie zawrócił pod pretekstem, że czegoś zapomniał. Minęło kilka dni. Pewnego razu zaczepia go wachmajster. Pyta dlaczego nie wyjechał? Kolejny raz udało mu się wyłgać, tym razem udał się to nieodległego Turowa... by zaraz wrócić. Tymczasem w nocy zapukał do okna patrol sowieckiej rozwiedki. Kazali iść ze sobą - ma być ich przewodnikiem. Doszli do Kwieciszewa (skrzyżowanie ul. Pilskiej i Wierzbową) i wrócili. Od tego też czasu we wsi siedzieli Rosjanie, zaś na skraju wsi- okopani Niemcy. Po pewnym czasie Niemcy postanowili zająć domy i po krótkiej strzelaninie wyparli Rosjan ze wsi. Niestety, ktoś Niemcom doniósł, że Polak pokazywał Rosjanom drogę. Oskarżono go o szpiegostwo. Kazano mi zdjąć buty i boso iść do Turowa. Był śnieg a mróz sięgał 10 stopni. Z Turowa eskortowali go do Szczecinka, a stąd przewieziony został do Koszalina do obozu znajdującego się przy więzieniu.

 - Doczekałem się tam wyzwolenia. Wróciłem do Wilczych Lasków.  

Niemcy uciekali w popłochu

Bolesław Szulc został przywieziony na roboty przymusowe z Wronek w 1941 r. Pracował w majątku Nowy Dwór (dz. Omulna). Jego właścicielem był dr Nast. 

- 25 lutego wszystkich obcokrajowców ze wszystkich okolicznych miejscowości przewieziono do Szczecinka. Linia frontu była już bardzo blisko. Wieźliśmy to po łunach. (...) W Szczecinku panowało wojsko i SS. Mieszkaliśmy w domu towarowym. Bydło znajdujące się pod naszą opieką oddaliśmy do koszar. Udaliśmy się w stronę Nowego Dworu. Co kilka kilometrów stały niemieckie patrole.

Ponieważ przy cegielni w Kwieciszewie (dz. okolice skrzyżowania ul. Pilskiej i Wierzbowej) stały już czołgi rosyjskie, kazano im wracać.  Wiaduktem przejeżdżały wycofując przed Armią Czerwoną niemieckie haubice. Poszliśmy na dworzec.

Siedzieli tam Francuzi w mundurach niemieckich z dywizji błękitnej. Poczekalnia była nabita. Zjedliśmy na dworcu szynkę. Spytaliśmy tam Polaka sierżanta w mundurze wojskowym. Pochodził z Torunia. Dał nam cukier. Uciekł z obozu jenieckiego ewakuowanego na zachód. Przespaliśmy się trochę. Budzimy się, a tu pustka. W poczekalni tylko my i dwoje staruszków. Była 5 rano. O godz. 6 rozpoczęła się artyleryjska kanonada. Niemcy zaczęli w popłochu opuszczać okopy przed wiaduktem na terenie obecnego POM. Potem krzyk hurra i cisza. Nagle, po opustoszałym peronie usłyszeli głośne człapanie.

Pijany żołnierz. Na łokciu trzyma karabin. Kiedy nas zauważył zaczął zdejmować karabin. Mówię mu - jesteśmy Polakami. Daliśmy mu szynki, zjawili się inni żołnierze. Pod dworcem natknęli się na kozaków którzy wracali pieszo po zajęciu części miasta. Konie zostawili pod miastem. Cała droga na Okonek zatarasowana była końmi.

Jerzy Gasiul 

 

W niniejszym artykule skorzystałem z zasobów archiwalnych Tematu, dokumentów IPN oraz wspomnień uczestników tamtych wydarzeń spisanych przez Tadeusza Gasztolda. Maszynopis znajduje się w bibliotecznych zbiorach Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku. Za jego udostępnienie dziękuję Dariuszowi Trawińskiemu. 

 

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 27/02/2024 10:59
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do