
Tempus fugit (czas ucieka) mawiali Rzymianie. Akurat w przypadku wieży - pomnika Bismarcka półwiecze najmocniej odcisnęło się na jego otoczeniu. Niskopienne drzewka okalające posępną budowlę w znacznej części wymarły, za to rachityczne niegdyś brzozy, dzisiaj wyglądają niezwykle dostojnie. Wieża skryła się w cieniu drzew.
Na zdjęciu pochodzącym z rodzinnego albumu Zbigniewa Gryni, wykonanym w latach 50. ubiegłego wieku, uwieczniona została niedzielna majówka. W tamtym czasie miejsce to uchodziło za odludzie. Zdziczały, zakrzaczony park raczej nie nadawał się do wieczornych spacerów – no chyba, że ktoś szukał guza. Stojące wzdłuż szpaleru wysokich krzaków ławki, były ulubionym miejscem degustatorów wszelkiego rodzaju alkoholu, a także innych wynalazków wprowadzających organizm w stan nieuzasadnionej euforii. W pojedynkę nawet za dnia lepiej było tam się nie zapuszczać. To były już antypody miasta. A kto miał coś do załatwiania na Krzywiźnie, znanej teraz jako Świątki, wybierał ulicę, a nie parkową ścieżkę. Dodam, że autobusy KM pojawiły się w tej części miasta stosunkowo późno – dopiero w latach 60. Gwoli prawdy, pomiędzy ulicą Szczecińską (wtedy M. Buczka) a jeziorem, w miejscu dzisiejszych bloków, parkingów i garaży, rozciągała się porosła krzaczorami łąka. W dalekosiężnych planach międzywojennego Szczecinka – Neustettin`a cały obszar ten przeznczony był pod zieleń parkową.
Dawne plany po wojnie wzięły szybko w łeb. Jako pierwsze w tym miejscu pojawiły się dwa 18 rodzinne bloki, przeznczone dla pracowników Zakładów Płyt Wiórowych. Ponieważ produkcja ruszyła w 1961 roku, najprawdopodobniej budynki powstały w tym właśnie czasie. Od standardowych bloków wyróżniały się umieszczonymi od strony jeziora loggiami. W połowie lat 70. wybudowano od strony ulicy dwa kolejne, a ostatni kilka lat później wybudowany niemalże w cieniu wieży. W tamtych latach rozważano budowę muzeum lasu, w bezpośrednim sąsiedztwie wieży. Skończyło się tylko na planach. Ostatecznie wszystkie parkowe enklawy od strony ulicy zostały zabudowane. Jeszcze całkiem niedawno próbowano ulokować kolejne budynki, tym razem jednorodzinne, ale całe szczęście nic z tego nie wyszło.
Dzisiaj wieża od ulicy jest praktycznie niewidoczna. Przesłania ją nie tyle zabudowa, co przede wszystkim wysokie drzewa. Z tarasu wieży można już jedynie zobaczyć jeziorną taflę. Prawdę mówiąc, jezioro można zobaczyć od całkiem niedawana. W 2007 roku burmistrz zdecydował o wycince w tym miejscu ponad stu drzew. Dzięki temu odsłonił się widok i na Trzesiecko i na cały jeziorny brzeg, który od tego czasu można było sensownie zagospodarować. W 2011 w tym miejscu wybudowano pokaźnych rozmiarów, półkolisty drewniany pomost. Z czasem tuż obok pojawiły się liczne przyrządy do ćwiczeń gimnastycznych pod gołym niebem. Dzika do tej pory okolica stała się niemalże centrum wypoczynkowym mieszkańców wschodniej części miasta. Stały monitoring w postaci kamery zdecydowanie przyczynił się do poprawy bezpieczeństwa w tej części parku. Nowe otoczenie sprawiło, że ponura wieża stała się nieco mniej złowroga.
Trzeba w tym miejscu dodać, że jeszcze kilkanaście lat temu nazywano ją wieżą samobójców. W sumie z tego rodzaju pożegnania się z tym światem skorzystały dwie młode osoby – jedna całkiem skutecznie skacząc dla zabawy z parasolką. Na początku lat 90. na tarasie w miejscu balustrady zamontowano wysoką kratę i wieża dla tego rodzaju desperatów stała się już bezużytecznym obiektem.
Myliłby się mocno ten, kto sądzi, że wieża powstała tylko do podziwiania pejzaży. Jej głównym zadaniem była... nocna iluminacja, podczas spektakli urządzanych na cześć kanclerza Bismarcka. Właśnie z tego powodu najważniejszym elementem architektonicznym umieszczonym na samym szczycie jest (dzisiaj przykryta blaszanym daszkiem), kamienna, misa ogniowa. Budowla powstała w jednym celu – miała upamiętniać „żelaznego” kanclerza. Powstała tak jak 238 innych jej sióstr rozsianych po całych Niemczech po to, aby w kolejną rocznicę urodzin lub śmierci kanclerza rozpalać na szczycie wielki ogień - symbol pamięci i energii narodu.
„Płonąca” wieża stanowiła podstawowy element scenograficzny takich pseudoreligijnych spektakli, urządzanych ku czci „żelaznego” kanclerza. W zależności od lokalnego zwyczaju „ogniowe kolumny” (tak je nazywano), rozpalano 31 marca a więc w dniu urodzin kanclerza, a także pomiędzy 21 a 24 czerwca w dniach letniego przesilenia.
W Szczecinku wieża płonęła najprawdopodobniej 31 marca. Do podtrzymania wielkiego płomienia używano różnego rodzaju materiałów takich jak drewno, tłuszcz, olej, ropa, torf, odpady z przędzy lnianej i smołę. Do dzisiaj na ścianach można dostrzec liczne zacieki po smole. Paliwo wciągane było na wieżę przy pomocy wysięgnika z bloczkiem.
Gwoli przypomnienia dodam, że budowa trwała tylko rok. Kamień węgielny wmurowany został dokładnie 1 kwietnia 1910 roku. Wieża liczy sobie zaledwie osiemnaście metrów wysokości. Gdyby nie wzniesienie (posadowiono ją na wczesnośredniowiecznym grodzisku), budowla byłaby zupełnie niewidoczna. Więcej o historii jej powstania pisałem w tym miejscu w 2015 r. Czytelników odsyłam również do mojej książki „Moje miasto znane - nieznane”.
Ponieważ patronem wieży uczyniono szczerego rasistę nienawidzącego Polaków i Polski, po wojnie z miernym skutkiem zaczęto ją nazywać „wieżą Przemysława”. Dlaczego Przemysław? Czyżby pomysłodawca zmiany nazwy miał tak właśnie na imię? Tak na dobrą sprawę nazwa przyjęła się głównie w oficjalnych przewodnikach turystycznych, urzędowych dokumentach (urzędnicy są wyjątkowo odporni jeśli chodzi o nazewnictwo), jak również pośród mieszkańców mało obeznanych z lokalną historią.
Jest nadzieja, że latem tego roku (2016) diametralnie zmieni się jej wizerunek. Poznańsko-szczecinecki artysta zamierza na szczycie umieścić wielkie, jaskrawo ubarwione ptaszysko. Być może miejsce to będziemy postrzegać zupełnie inaczej niż do tej pory.
Jerzy Gasiul
artykuł ukazał się 14.04 w tygodniku Temat
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Gloryfikowanie zażartego antypolskiego szowinisty, czy zbrodniarza stalinowskiego Baumana to jest słuszny trend tgz nowoczesnych i oświeconych polaków co innego propagowanie naszego patriotyzmu to jest ksenofobia, homofobia , faszyzm i Bóg wie co jeszcze przyjdzie do głowy kontynuatorom stalinowskiego bełkotu pod płaszczykiem której wymordowano polskie elity.
Drogi panie,a co ta drętwa gadka ma do do do opisanej przez J.Gasiula majówki.Jerzy ludzie z żarciem i kocami masowo przebywali troszeczkę dalej na tzw polanie nad brzegiem jeziora.Tam nauczyłem się pływać,tam chodzili ludzie z ulic przydworcowych i dzisiejszej Szczecińskiej,Wieczorem rzeczywiście było tam trochę niemiło.Pod "Dębami" schodziło się szemrane towarzystwo z tej części miasta.
Drogi panie,a co ta drętwa gadka ma do do do opisanej przez J.Gasiula majówki.Jerzy ludzie z żarciem i kocami masowo przebywali troszeczkę dalej na tzw polanie nad brzegiem jeziora.Tam nauczyłem się pływać,tam chodzili ludzie z ulic przydworcowych i dzisiejszej Szczecińskiej,Wieczorem rzeczywiście było tam trochę niemiło.Pod "Dębami" schodziło się szemrane towarzystwo z tej części miasta.