
Po miesiącach „unieczynnienia” z powodu pandemii, w samym środku lata spod nóg trysnęła woda na placu Wolności. Oczywiście żadna to wiadomość, ale w sezonie ogórkowym, kiedy znaczna część tubylców miast okolicznych jezior woli poddawać się zimnym powiewom północnego wiatru (w skrócie – ZPPW) nad Bałtykiem, tego rodzaju banalne wydarzenie urasta niemalże do sensacji.
Płynąca woda, ale już w znacznie skromniejszej ilości, pojawiła się także w parkowej fontannie z dwiema golaskami. Ich znakiem szczególnym jest wielkie mydło, ale to tak na marginesie. Za to zupełnie skromnie, by rzec w formie utajonej, nie ma jej w pozostałych wodotryskach - w tym przy ratuszowych murach. Tamtejszy zespół wodotrysków mający formę solidnej, zamkowej fosy, najprawdopodobniej upamiętnia wiosenny potop jaki w tym miejscu się zdarzył w 1888 roku. Przynajmniej tak tutejsi gadają, ale dokładnie nie wiadomo co pomysłodawca jego budowy miał na myśli. Jego poważnym mankamentem są donośne efekty dźwiękowe. Są na tyle znaczące, że przy otwartych oknach w ratuszu urzędnicy nie tylko nie słyszą petentów, ale po kilku godzinach nawet swoich myśli.
Owszem, hałas dochodzi nawet do gabinetu samego burmistrza. Tyle, że jego lokator akurat ma nienormowany czas pracy. Zatem krócej przebywa w pomieszczeniu pracowniczym - jakby co to umyślny przywiezie do podpisania papiery do jego domu.
Wracając do placowych wodotrysków zarówno one, jak i pozostałe urządzenia takie jak donice, jaja po 30 tys. zł za sztukę, tudzież nowoczesne ławko – skrzynie, zostały swoją formą, treścią a także funkcją dopasowane do zabytkowego otoczenia. Co prawda, większa część tego otoczenia zalatuje jeszcze świeżym tynkiem, ale całość jest pod ochroną konserwatorską. Przynajmniej tak to zostało zapisane w miejscowym planie. Oczywiście, plan można zmienić, ale tylko za przyczyną poważnego – czytaj zasobnego w gotówkę inwestora, a nie byle chudopachołka, który tylko „ma pomysł” i dziury w kieszeniach.
Swego czasu był taki jeden nawet z dyplomem akademii. Owszem, jego dzieła wystawiano gdzieś tam w znaczących europejskich muzeach, a nawet za oceanem. Ponieważ twórca przez całe swoje życie był goły, przemieszczając się rowerkiem, wzięcia raczej pośród możnych tego świata nie miał. Ważni jeżdżą wypasionymi vanami, a nie rowerkami.
Nic też dziwnego, że facet, choć nawet Marszałka na pl. Sowińskiego uczynił podobnym do historycznej postaci, a także parę pomniejszych rzeczy przysposobił, miru u decydentów nie miał.
Z tych pomniejszych wykonanych na prywatne zlecenie, pozostawił po sobie mało udanego karła. Nazwano go Włapką, ponieważ ma tak sprokurowane ręce jakby pokazywał, że coś mu na dłoni wyrosło, a może się pojawiło. Jego charakterystyczną cechą, oprócz „nikczemnego wzrostu”, jest brak ubrania i jak u św. Mikołaja, niezwykle obfita broda i grzywa. Znaczy, on jest prawie tak goły, jak te dwie kąpiące się w Ogrodzie Różanym. Mówię prawie, ponieważ na nosie ma pokaźnych, można nawet dodać - nadnaturalnych rozmiarów okulary. Jest w tym pewien rodzaj perwersyjności, ale i w tym przypadku nie do końca wiadomo co artysta chciał przez to powiedzieć. Z tymi artystami już tak bywa, że ich dzieła są zazwyczaj niejednoznaczne.
Właściciel dzieła już od dłuższego czasu stara się, aby skrzata koniecznie przeflancować ze swego ogródka przy ul. Zielonej do centrum, a konkretnie na plac Wolności. Owszem, podobnych gabarytów przed wojną była tam figurka chłopczyka grającego na harmonii. Tyle, że tamten był umieszczony na żeliwnej pompie, a ten miałby być niczym Szymon Słupnik na kolumnie.
Zupełnie inne zdanie i to nie tylko o jego nowej lokalizacji, mają urzędnicy, a i z pewnością – choć o zdanie ich nikt nie pytał - znaczna część tubylców. Z drugiej strony, właściciel chciałby go w charakterze zemsty za brak pozwolenia na użytkowanie swego wybudowanego niezgodnie z projektem domu, podrzucić na oczy urzędnikom a więc tym, którzy do tego się przyczynili. Gwoli prawdy należałoby wykonać Włapkę bis, ponieważ ci co wydają pozwolenia na budowę, a także użytkowanie, pracują przy ul. Warcisława IV, a więc w zupełnie innym rejonie naszej leśnej polany.
Wychodzi na to, że różnego rodzaju karły, krasnale, skrzaty, elfy i duszki najlepiej prezentują się w kameralnym otoczeniu tj. w przydomowych ogródkach nawet wtedy, gdy zostały wykonane ręką artysty.
My tu o małych formach artystycznych, a tymczasem gruchnęła wieść, że ratusz jednak przejmuje dworzec kolejowy. Robi to od kilku ładnych lat i to tak skutecznie, że szczecinecki dworzec wypadł z finansowanej przez PKP i funduszy unijnych puli planowanych do remontu ok. 200 dworców w Polsce. A co? Nie stać nas?
Już zapowiadają, że na powrót stanie się wizytówką miasta, tym razem z supernowoczesną poczekalnią... ulokowaną w holu. Czy wróci stary pomysł umieszczenia w jego murach referatu taneczno-artystycznego SAPiK-u? A co z zakupionym na ten cel budynkiem po nadleśnictwie przy ul. Kościuszki?
Na razie przyznają, że nie wiedzą. Jakby co, to za kilkunastomilionowy kredycik się go przerobi, tym razem na przytorowe „cacuszko”. Jest w tym i dobra wiadomość. To nadzieja, że przy tej okazji powstanie kolejna, nowa miejska spółka, rzecz jasna z kolejnymi nowymi etatami. Może Miejski Ośrodek Realizacji Durnych Absurdów czyli MORDA?
Chyba, że z racji lokalizacji i funkcji coś z dziedziny turystyki, wszakże jesteśmy w tym potęgą. Jak ulał pasuje Miejski Ośrodek Turystyki Yachtingu i Kolejnictwa w skrócie MOTYK-a. Brzmi intrygująco.
Już widzę wielki napis neonowy na dachu – „z MOTYK-ą po słońce”. Rzecz jasna, chodzi o słońce nie nad Bałtykiem, a nad jeziorami.
Jerzy Gasiul
Felieton ukazał się w Temacie Szczecineckim, nr 974.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Jak zawsze mistrz pióra w samo sedno uderza, a tak na marginesie, ma Pan szczęście pisząc w tej naszej choć ułomnej III RP. Zaraz po wojnie skończyłby Pan na Kościuszki 23, a teraz, co najwyżej mogą Pański wizerunek przyczepić do tarczy w darta i grać, grać przeklinając przy tym w niebogłosy.
Redaktorze Jerz Gasiul, jest Pan dla mnie jedyną pociechą w miasteczku z którego sam się wyalienowałem z uwagi Na wielkiego Narcyza i utopiste, wyjątkowego idiotę wizjonera. Proszę o więcej.