Reklama

Bohaterowie Stalingradu, ulica Zwycięstwa i lecznica dla zwierząt

01/12/2018 05:23

Krajobraz ulicy pozostał niemalże taki, jak w dniu jej powstania.  Od czasu, kiedy biegnąca w dół polna dróżka zamieniła się w wyłożoną bitumiczną kostką śródmiejską arterię, minęło sto lat. Wprawdzie to kilka ludzkich pokoleń, ale jak na kamienie i mury – całkiem niewiele. Miarą upływającego czasu są jedynie śmierć i narodziny w czterech ścianach domów, a na zewnątrz murów zmieniające się marki parkujących pod oknami samochodów.  Było to w 1893 r. kiedy w szczerym polu podtapianym przez jeziorne wody, porośniętym jedynie wybujałym zielskiem i krzewami, jako pierwsza pojawiła się niewielka, narożna kamienica pod „osiemnastką”. Aby nie było wątpliwości- numer przynależy do dz. ul. Limanowskiego, a w tamtych czasach - Augustastrasse. 


Z nazwą po wojnie było tak: Dla pierwszych polskich mieszkańców jej patronem był ten dzisiejszy – przedwojenny senator z ramienia PPS. Najwyraźniej po wchłonięciu PPS przez PPR, „sanacyjny” senator stał się obym klasowo, dlatego tutejsi entuzjaści „słoneczka ludzkości” nazwę ulicy wymienili na bardziej „postępową”. W ten sposób, aż do 1989 roku, na tabliczkach pojawiła się dziwna i tajemnicza, nie tylko dla tutejszych mieszkańców, nazwa 5 Grudnia. To właśnie tego dnia 1936 roku uchwalono, jakże inaczej, poprzez aklamację, konstytucję Związku Sowieckiego. Ulica biegnie dokładnie szlakiem średniowiecznej grobli zamkowej, skręcając pod kątem prostym na północ w górę. 
Ten ostatni odcinek jeszcze w 1900 roku był polnym traktem. Wystarczyło kilka lat, aby sielski krajobraz przeszedł do historii. Kiedy w 1910 roku, podczas hucznych obchodów związanych z 600-leciem założenia miasta, właśnie tędy przechodził orszak mieszkańców przebranych w historyczne stroje, stały tu już okazałe kamienice. Dzisiaj wiemy o tym tylko dlatego, ponieważ całą uroczystość utrwalił na zdjęciach fotograf z pobliskiego Czarnego. 
Co ważne, cała pierzeja i to bez wyjątku przetrwała do naszych czasów. Znacznie gorszy los spotkał zabudowę w jej „dolnym biegu” pomiędzy skrzyżowaniem ul. Limanowskiego a Mickiewicza. 
To właśnie w tym rejonie pierwsi polscy mieszkańcy zastali ruiny po kilku domach. W tamtych pamiętnych dniach, polskim przybyszom wygnanym z ich rodzinnych stron lub przybyłych tu za chlebem, miasto było niczym ziemia nieznana. 
Kolejowe transporty z wygnańcami zatrzymywały się na bocznych torach tutejszego, wielkiego dworca. Z otwartych drzwi bydlęcego wagonu widać było jedynie osiedla domków jednorodzinnych. Zagłębiając się w poplątane uliczki - błądzili. Odczytywali obco brzmiące nazwy ulic, szyldów i napisów. 
Przez jakiś czas tutejszy pełnomocnik rządu oraz miejskie władze posługiwały się nazewnictwem niemieckim. Główną ulicą była Bismarcka. Od skrzyżowania w dół zaczynała się Wiktoriastrasse. Spolszczono ją na ul. Zwycięstwa. Ulica Zwycięstwa od północy przechodziła w Forststrasse czyli ul. Leśną, przemianowaną potem na Świerczewskiego, a dzisiaj AK.
Nieznane i zarazem obce było to miasto w pamiętnym 1945 roku. Świadczą o tym choćby urzędowe raporty sporządzane z polecenia władz centralnych. W szczecińskim Narodowym Archiwum Cyfrowym znajduje się taki właśnie raport. Został napisany 10 lipca 1945 r. przez Pełnomocnika Rządu na Obwód Szczecinek. Pełnomocnik w swoim piśmie adresowanym do Urzędu Pełnomocnika Rządu RP na Okręg Pomorze Zachodnie Naczelny Wydział Ogólny w Koszalinie, w krótkich zdaniach wymienia, że miasto Szczecinek (Neustettin) zostało zniszczone w 15 procentach. 
„Częściowemu zniszczeniu uległy wszystkie zakłady przez zdemolowanie”. Kto je zdemolował i kiedy, możemy się tylko domyślać. Ocalały takie zakłady jak: browar, Fabryka Konserw (najprawdopodobniej chodzi o tę przy ul. Przemysłowej), Fabryka Maszyn Rolniczych (przy ul. Warcisława - jej właścicielem była rodzina Brandenburg), Fabryka Mebli ?), wytwórnia wody sodowej oraz pralnia chemiczna. Ta ostatnia mieściła się w południowej pierzei dz. pl. Wolności. 
Pełnomocnik dodaje, że cyt. „Ocalały i po ich zwolnieniu od wojsk sowieckich, będą mogły być uruchomione. Innych zakładów nie ma”.
W punkcie dotyczącym ocalałych budynków użyteczności publicznej czytamy: „Instytucje publiczne jak szpital jest zajęty przez wojsko sowieckie. Szpital powiatowy mieści się w budynkach prywatnych (po przeciwnej stronie ul. Kościuszki – dop. mój). Elektrownia i wodociągi – czynne. Łaźnie miejskie rozpoczęły również swoją czynność (chodzi o łaźnię przy ul. Strażackiej – dop. mój). W mieście jest 6 szkół, a mianowicie: 3 szkoły powszechne, 1 szkoła średnia, 1 gimnazjum i 1 szkoła dla niedorozwiniętych. W mieście jest kościół rzymsko-katolicki (Ducha Świętego – dop. mój), kaplica gminy katolickiej (przy ul. Rzecznej – dop. mój) i kościół ewangelicki (dz. NNMP – dop. mój). Muzeum regionalne (w zamku – dop. mój) zajęte jest przez wojska sowieckie. Obecnie zostały otwarte 2 szkoły powszechne w budynkach prywatnych”. 
To ostatnie zdanie dopisane zostało odręcznie. Dalej czytamy: „Miasto Szczecinek jest miastem prowincjonalnym i nosiło dotychczas miano miasta uzdrowisko-wypoczynkowego”. 
W dalszej części raportu zamieszczono charakterystykę dwóch innych miejskich ośrodków z naszego ówczesnego powiatu – Czaplinka (Tempelburg) i Raciborza (Ratzebur) – dz. Okonek. 
Co ważne, w zestawie dokumentów urzędowych znajduje się również pismo adresowane (z 16.9.1946) do Ministerstwa Ziem Odzyskanych w Warszawie. Urzędowe pismo dotyczy, jak to określono, byłego Powiatowego Lekarza Weterynarii – p. Gruszeckiego. 
Lekarz zajmował liczące 11 pokoi mieszkanie przy ul. Zwycięzców 2. Urząd zawiadamia, że mieszkanie to zostało przyznane sześcioosobowej rodzinie. Zdaniem Wydziału Osiedleńczego Szczecińskiego UW „rodzina Gruszeckich zajmuje zbyt obszerne mieszkanie”. 
Dyrektor Departamentu Osiedleńczego nadmienia cyt. „b. powiatowy lekarz weterynarii Gruszecki przeniesiony na inne stanowisko służbowe, zajmuje z dwiema samotnymi siostrami trzy lokale liczące łącznie 11 pokoi. Ponieważ taki stan wykracza poza istotne potrzeby rodziny Gruszeckich, a z drugiej strony w Szczecinku znajdują się rodziny pracujące, nieposiadające dostatecznych pomieszczeń mieszkalnych, należy rodzinie Gruszeckich pozostawić 2-3 pokoje.”
Nie wiadomo, jak cała procedura związana, jak to określono z „zacieśnieniem” mieszkania lekarza weterynarii się zakończyła. To najprawdopodobniej właśnie z tego okresu zachowało się zdjęcie nieznanego autora, przedstawiające wprawdzie nie mieszkanie, ale siedzibę Powiatowego Lekarza Weterynarii oraz lecznicy. 
Kamienica pod trzynastką oddzielona została od ulicy wysokim płotem z desek. W miejscu dzisiejszego skrzyżowania ulokowano furtkę z bramą. Ponad nią zawieszony na słupach półkolisty napis - Powiatowa Lecznica Weterynaryjna. W tle widać nieistniejący już dzisiaj budynek gospodarczy. Jego znakiem szczególnym była biegnącym wzdłuż budynku na wysokości piętra drewniana galeria. 
Przed bramą w świetle południowego słońca czeka czterokołowa bryczka. Na burcie widać białą tabliczkę. Koń ze zwieszonym łbem cierpliwie czeka. Najprawdopodobniej to służbowy pojazd weterynarza, który lada chwila ruszy gdzieś w daleką drogę. 
Z całą pewnością już na początku lat 60. lecznicę przeniesiono do nowego budynku przy ul. Szczecińskiej (wtedy Buczka). Stara kamieniczka z miniaturową oficyną powróciła do swojej pierwotnej funkcji. W miejscu dzisiejszego skrzyżowania biegła do ul. Nowotki (dz. hm. Kamińskiego) nieutwardzona droga). Jej znaczenie niepomiernie wzrosło, kiedy tuż obok wybudowano najpierw hotel pracowniczy SzPB „Pojezierze” (dz. Hotel Pojezierze) a potem okazały blok mieszkalny. Kolejna zmiana zaszła, kiedy w latach 90. pojawiła się tuż za dawną lecznicą, prywatna przychodnia lekarska „Podimed”. 
Ulica Zwycięzców bardzo szybko zmieniła nazwę na Obrońców (Bohaterów?) Stalingradu. Tak do końca nie wiadomo, czy rzeczywiście chodziło o obrońców, czy bohaterów. Urzędowo zapisano jako „Bohaterów.” Co prawda, to prawda. Bohaterzy byli pod obu stronach tyle, że jedni otrzymywali za to Krzyż Żelazny, a po przeciwnej stronie frontu tytuł „Bohater Związku Sowieckiego”. 
Potem, kiedy Carycyn późniejszy Stalingrad stał się Wołgogradem, nazwa pozostała. Tutejsi nie mogli się zdecydować na zmianę nawet w 1989 r. kiedy całkiem sporo ulic wróciło do swoich dawniejszych nazw. Dopiero teraz, niemalże z przymusu w ramach dekomunizacji, musiano tego dokonać, wybierając na patrona rotmistrza Witolda Pileckiego. 
Ulica od zawsze miała swój niepowtarzalny klimat. W samym środeczku wąwozu starych kamienic, znajdował się niewielki ogród z piaszczystym podwórzem, na którym królowała pracownia artysty rzeźbiarza Wiesława Adamskiego. Początek ulicy wyznaczał sklep mięsny. W jego witrynie odbijał się kiosk Ruchu prowadzony przez długie lata przez poruszającego się o lasce p. Palusińskiego z żoną. 
O poranku pojawiał się w okienku wielki stos „Głosu Koszalińskiego” (dzisiaj - dwie sztuki!). Wystarczyło kilka godzin, aby w kiosku został co najwyżej pojedynczy egzemplarz „Żołnierza Wolności”. To były czasy, kiedy gazety czytano, choć ich poziom graficzny był katastrofalny, a najnowsze wiadomości ograniczały się do kolejnego posiedzenia plenum KC PZPR lub akcji żniwnej. 
Po przeciwnej stronie ulicy, znakiem szczególnym była półkoliście przesklepiona brama ulokowana na skraju narożnej, zdobionej wieżyczką kamienicy. W bramie, w której tylko hulał wiatr, można było zobaczyć przyprószony już kurzem i brudem duży kolorowy fresk - no może raczej ścienne malowidło, którego treść wyleciała już z mojej pamięci. 
W kamienicy na pierwszym, a może drugim piętrze mieścił się gabinet dentystyczny p. Olszewskiego. Jako uczeń podstawówki zapamiętałem z jego poczekalni humorystyczny obrazek przedstawiający dentystę wyrywający opierającemu się pacjentowi olbrzymi ząb. 
Gabinet p. Olszewskiego przez klatkę sąsiadował z innym stomatologiem p. Petrowem. W tym też miejscu i tak zostało do dzisiaj, jezdnia za niewielkim zakolem się zwęża. Wąskie chodniki biegły wzdłuż żeliwnych przęseł przydomowych ogródków. Od niepamiętnych czasów już nic tam nie rosło oprócz zielska. 
W obrazach świata minionego została jeszcze rozkopana ul. 5 Grudnia (Limanowskiego). Było to już ok. 1965 r. Układano kolektor sanitarny z dużych betonowych rur. Wykopy szalowane deskami były niezwykle głębokie. Wykopany urobek składał się niemalże w całości z gęstego, szaro-białego pojeziornego osadu. Chyba od tego też czasu zaczęły chorować tutejsze jarzębiny. 
Zanim w miejscu przedwojennej kostki bitumicznej pojawił się wylewany asfalt, najpierw cały pas po wykopie umocniono fragmentami potrzaskanych niemieckich nagrobków. To samo zresztą zrobiono na ul. Kamińskiego i Matejki. 
W tym zestawie obrazów składających się z mało istotnych detali, zachowała się jeszcze żeliwna puszka na ścianie kamienicy pod trzynastką. W jej wnętrzu krył się mechanizm umożliwiający spuszczenie wiszącej nad jezdnią latarni. Dziwnym zrządzeniem losu, obudowa zachowała się do teraz, mimo że elewacja w ostatnim czasie została gruntownie odnowiona. 
Nie ma już na chodnikach porannego i popołudniowego tłumu w tym uczniów z pobliskich szkół. Wraz ze światłami na skrzyżowaniu na ulicy znacznie zwiększył się ruch pojazdów. Szczelnie zastawioną jezdnią coraz trudniej przejechać. 
Ten dawny klimat cichej, choć śródmiejskiej ulicy, na której w koronach drzew baraszkowały wróble, pozostał tylko w pamięci i na starych zdjęciach. 

Jerzy Gasiul 

 

artykuł ukazał się w 922 wydaniu Tematu Szczecineckiego,
jedynego tygodnika ze Szczecinka

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    gość 2018-12-15 13:28:27

    Tekst i pamięć robią wrażenie. Pozdrawiam K.S.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Wróć do