Reklama

Z literą „P” na piersiach. Głód, bicie i poniżanie. Tak Niemcy traktowali u nas polskich robotników przymusowych

28/03/2020 07:19

Zwangsarbeiter – tak nazywano robotników przymusowych sprowadzonych tutaj ze wszystkich terenów okupowanej Polski. Część była żołnierzami. To ci, którzy dostali się podczas kampanii wrześniowej 1939 r. do niemieckiej niewoli. Tam zmuszono ich do rezygnacji z przysługującego im statutu jeńca wojennego. Najwięcej robotników zatrudniano w rolnictwie, a w samym Szczecinku- w fabrykach i zakładach rzemieślniczych. Niemieccy pracodawcy najczęściej traktowali ich znacznie gorzej niż swoje domowe zwierzęta. Po raz pierwszy piszemy o planowo przeprowadzanej eksterminacji Polaków na terenie naszego powiatu. Ta ziemia spłynęła polską krwią pięć lat wcześniej, nim stała się częścią Polski.

O polskich robotnikach przymusowych na terenie powiatu szczecineckiego w latach 1939 -1945 r.

Jeśli ktoś zapyta, dlaczego na łamach lokalnej gazety tego rodzaju tematyka - odpowiedż jest tylko jedna. Już niedługo na tym świecie nie będzie  ani jednego świadka tamtych wydarzeń. Robimy to także w zastępstwie tych, którzy, mimo że otrzymują na to fundusze i powołani zostali do pielęgnowania dziedzictwa narodowego jakim jest pamięć i kultura, z wielu powodów tego nie robią. Jednym z nich - chyba najważniejszym - jest traktowanie historii swojej ojczyzny tej małej i dużej, jak niepotrzebnego balastu. Rządząca od wielu lat ekipa, zresztą za aprobatą większości mieszkańców, bardziej zainteresowana jest przysłowiową ciepłą wodą w kranie, niż  tym, co stanowi nasz wspólny kod kulturowy. 

W miarę naszych możliwości oraz sił chcemy upowszechniać wiedzę o najnowszej naszej historii. Czerpiemy  ją z archiwalnych dostępnych dla nas dokumentów oraz relacji świadków. Wiedza o II wojnie światowej na ziemi szczecineckiej i jej skutkach, a także następstwach, jest praktycznie zerowa. Mimo że od tamtych czasów minęło kilkadziesiąt lat ,do dzisiaj nie ukazało się ani jedno całościowe opracowanie. Z ubolewaniem należy zauważyć, że nawet z okazji jubileuszu miasta  z okazji 700 lat, kiedy to pod redakcją szczecińskich historyków wydano monografię Szczecinka, cały okres wojenny oraz powojenny pominięto milczeniem. Tego rodzaju postępowanie można  wytłumaczyć jedynie niechęcią do żmudnej kwerendy w archiwach, czy- a może przede wszystkim brakiem opracowań o tej tematyce.

Dzięki wielomiesięcznej pracy Dariusza Trawińskiego, w tym niezliczonych wyjazdów do Koszalina, Słupska i Szczecina, udało się nam dotrzeć do nieznanych dotąd dokumentów, opracowań a także badań historyków. Na łamach Tematu, w oparciu o dokumenty oraz relacje świadków, przedstawiamy obraz nieznanych dziejów naszego miasta i powiatu, a przede wszystkim tragicznych losów Polaków – jeńców i przymusowych robotników przebywających na tym terenie podczas wojny. W następnych, kolejnych odcinkach opowiemy o pierwszych miesiącach polskiego już Szczecinka – miasta, które w pierwszych miesiącach było w istocie pod sowiecką okupacją. Opowiemy o "dzikim Zachodzie" jak wtedy określano te ziemie i panujące na niej stosunki. Zapraszamy do lektury

Pierwsze transporty Polaków pojawiły się na terenie powiatu szczecineckiego już w pierwszych dniach po napaści Niemiec na Polskę. Nadgraniczne położenie powiatu przyczyniło się do tego, że  właśnie tutaj ulokowano polskich jeńców wojennych tworząc Stalag II B Gross Born Westfalenfof (Kłomino) oraz położony tuż przy granicy administracyjnej Stalag II B Hammerstein (Czarne). Niemcy łamiąc Konwencję Genewską, zmuszali polskich jeńców wojennych do rezygnacji z przysługującego im statutu. Dotyczyło to w głównej mierze szeregowców i podoficerów. Przymuszano ich stosując morderczą gimnastykę oraz drastycznie ograniczając racje żywnościowe.

O pierwszych miesiącach po wybuchu wojny wspomina Herman Wiedenheft, Niemiec, mieszkaniec Jelenia (maj 1957 r.). Po wybuchu wojny wszystkich mężczyzn powołano do wojska. Na tutejszych gospodarstwach rolnych zostały jedynie kobiety.

Tragicznie było w majątkach. Nie było komu kosić zboża oraz przeprowadzać prac jesiennych. Domagano się sprowadzenia jeńców wojennych tak, jak to było w pierwszej wojnie. Pod koniec września zorganizowany został obóz jeniecki Westwallenhof Grossborn. Przyjazd pierwszych jeńców polskich wzbudził duże zainteresowanie. Jak wyglądają ci Polacy, którzy przez 20 lat czyhali na nasze ziemie a też zostali pobici? Sam widziałem kolumny polskich jeńców wojennych. Szli w dużych furażerkach nasuniętych na uszy. Obrośnięci, z plecakami, niektórzy boso, prowadzili swoich kolegów rannych czy zmęczonych. Żołnierze niemieccy prowadzili ich w kolumnie. Za najmniejsze odchylenie w szyku byli bici kolbą albo wymierzano im kopniaki. To z kolei powodowało salwy śmiechu pośród gapiów. Do Jelenia przywieziono niebawem 20 polskich jeńców do roboty. Zamieszkali w baraku w którym kiedyś jeszcze przed wybudowaniem obory trzymano świnie. (...) W swoim gospodarstwie nie potrzebowałem pomocy siły cudzoziemskiej. W rozmowie z Niemcami, którzy mieli Polaków, Francuzów czy Rosjan, dowiedziałem się, że nie byli zadowoleni z takiego rodzaju rozwiązania braku  rąk do pracy. Większość znanych mi gospodarzy nie płaciła tym ludziom żadnych gratyfikacji.

 

Nie chcesz podpisać – ćwicz przysiady 

Ze wspomnień Jana Lewandowskiego (na podstawie dokumentów IPN): Przewieziono nas do Czarnego do stalagu, skąd na drugi dzień wyjechaliśmy do majątków, aby kopać ziemniaki. Było to 3  listopada, kiedy zaproponowano nam zrzeczenie się praw jenieckich i przejście na robotników cywilnych, podniósł się pomruk niezadowolenia wśród masy jenieckiej. Wtedy Niemcy wzięli się na inny sposób. Zaczęli codziennie urządzać forsowaną gimnastykę. Byliśmy wygłodniali. Ludzie padali jak muchy w czasie gimnastyki. W ten sposób zmuszono nas do podpisania listy robotników cywilnych.

Polskich jeńców wojennych- już jako cywilnych robotników przymusowych- poprzez tutejszy Arbeitsamt zatrudniano głównie w gospodarstwach rolnych, a na terenie Szczecinka w różnego rodzaju warsztatach rzemieślniczych, a także w przemyśle – w tartakach, parowozowni, a najwięcej w Fabryce Maszyn Rolniczych Brandenburga przy dz. ul. Warcisława oraz fabryce Nagla przy dz. ul. Wyścigowej.

W późniejszym okresie inną grupą polskich obywateli stanowili ci, którzy trafili tutaj z ulicznych łapanek urządzanych przez Niemców na terenie, który w wyniku porozumienia Ribbentrop – Mołotow, przypadł im w udziale.  

Antoni Mystek jeniec ze Stalagu IIB a potem robotnik cywilny w Wilczych Laskach wspominał, że w obozie dawano jeden chleb na dziesięć osób. Wyżywienie polepszyło się, kiedy zaczęto ich wozić do kopania ziemniaków w Parsęcku i w Gałowie. Dwudziestoosobową grupę jeniecką pilnowało wówczas dwóch wachmanów. Po roku A. Mystek trafił ponowie do Stalagu, tym razem w Czarnem. Któregoś razu do kilkutysięcznej rzeszy jeńców przemówienie po polsku wygłosił jeden z oficerów niemieckich:

Nie potrzebujemy gęb do karmienia, dlatego każdy musi zapracować na kawałek chleba. Od jutra zostaniecie z niewoli zwolnieni i pójdziecie do pracy w niemieckiej gospodarce. Czy wam się to podoba czy nie nas to nie obchodzi. Nie macie nic do gadania.

 Aby iść do pracy jako cywile i rzec się praw jenieckich w połowie 1941 r podsunięto nam listy do podpisania – wspomina Stefan Zelk robotnik w Gwdzie. - Nie chcieliśmy tego zrobić. Jednak presja była bardzo duża. Codziennie musieliśmy iść na gimnastykę i ćwiczyć do upadłego różne przysiady i żabki. Potem dawano po jednym śledziu i znowu do gimnastyki. Byliśmy wykończeni. Coraz więcej osób zaczęło podpisywać listy. Podpisałem  ja. (...) Przyjął mnie Arbeitsamt w Szczecinku i skierował mnie i kilkunastoma kolegami do Gwdy Wlk. (...) Wszyscy miejscowi Niemcy posiadali do pracy od dwóch do pięciu Polaków. Potem przywiezieni jeńców francuskich i rosyjskich także w sumie w Gwdzie pracowało ok. 300 obcokrajowców.

 

Głodni i obdarci

Fragment relacji Tadeusza Czajkowskiego, pracującego w fabryce przy dz. ul. Wyścigowej, którego obszerne wspomnienia zamieściliśmy przed laty w Temacie:

 Tygodniowy przydział żywności wystarczał dla ciężko pracującego młodego mężczyzny na dwa dni. Pracowałem w fabryce (przy ul. Wyjściowej – dop. red.) jako tokarz 10 do 12 godzin dziennie, często również w niedziele i świta. Pracowaliśmy za najniższe wynagrodzenie. Jak na ironię musieliśmy płacić podatek wojenny w wysokości 15 proc. zarobków. Nie pozwolono nam korzystać z żadnych urlopów nawet chorobowych. My Polacy chodziliśmy głodni i obdarci. Za całe 5 lat pracy u Niemców, dostałem kartki na zakupienie jednej pary butów drewnianych, spodni i jednego kombinezonu.

Jak twierdzi Andrzej Zientarski, autor opracowania "Represje gestapo wobec polskich robotników przymusowych na Pomorzu Zachodnim", zarówno tajna policja państwowa gestapo, jak służba bezpieczeństwa (SD) oraz policja kryminalna, choć organizacyjnie odrębne, były ze sobą ściśle powiązane mając na szczeblu centralnym jednego zwierzchnika.

Bezpośredni nadzór na robotnikami przymusowymi, oprócz urzędu pracy, sprawowały miejscowe posterunki żandarmerii, policji kryminalnej, tajnej policji politycznej gestapo oraz SD - służba bezpieczeństwa. Na terenie prowincji pomorskiej do 1942 r. jednostka służby bezpieczeństwa SD znajdowała się w Szczecinie (tzw. kierunek kierowniczy) i podległy jej odcinek SD w Szczecinku. W tymże roku odcinek szczecinecki przekształcono w oddział zamiejscowy, a kierowali nim w kolejności od 1939 do 1941 SS-Sturmbannfürer Bent, a po nim Gerhard Krause SS-Hauptsturmfürer.

Szczecinecka zamiejscowa siedziba gestapo znajdowała się na II piętrze wschodniego skrzydła zamkowego. Do lat 1975 r. w tym miejscu mieściła się pracownia urbanistyczna przy Powiatowej Radzie Narodowej, a obecnie są tu pomieszczenia biurowe Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych.

Oddział gestapo dysponował również policyjnym więzieniem przy dz. ul. Boh. Warszawy. Jeden z więźniów odsiadujący kilkutygodniowy wyrok za powiadomienie rodziny swego kolegi o jego tragicznej śmierci, wspomina, że śniadanie składało się z kubka czarnej niesłodzonej kawy, kawałeczka marmolady wielkości tramwajowego biletu bez chleba. Na obiad każdy z więźniów otrzymywał jedną nabierkę wodnistej zupy i dwa do czterech ziemniaków gotowanych w łupinach. Zdarzało się, że ziemniaki były zgniłe. Na kolację były dwie kromki chleba. Tylko w niedziele do kromek dodawana plasterek kiełbasy końskiej lub kosteczkę margaryny. Podczas jego pobytu wszystkich zatrudniano do piłowania i rąbania na drobne kawałki drewna, używanego jako paliwo w pojazdach mechanicznych na tzw. holzgas. Praca odbywała się na więziennym dziedzińcu i trwała do godz. 18 z przerwą dwugodzinną. Mimo zimy pracowano w drelichowych ubraniach, dziurawych skarpetach w drewnianych trepach. W celi wprawdzie był piec, ale zaledwie letni. Przed zimnem nie chroniły także jedynie pojedyncze okna. Na noc więźniowi przysługiwał tylko jeden, mocno zniszczony koc.

 

Opasły Niemiec w czarnym mundurze

  Fragment wspomnień Henryka Nowaczyka – gimnazjalisty z Poznania, przymusowego robotnika u bauera pod Wierzchowem: Świadek opisuje swoje przeżycia związane z przesłuchaniem go w siedzibie szczecineckiego gestapo:

Na ostatnim piętrze opisanego budynku zostałem tylko jedne drzwi, a przy drzwiach dzwonek z małą tabliczką z napisem" "Geheime Staatspolizei". Wystraszyłem się, ale nie zdążyłem nawet zadzwonić, a już drzwi się otworzyły i wciągnięto mnie do środka. Wprowadzono do pokoju, w którym urzędował opasły Niemiec w czarnym mundurze. Ten z miejsca zaczął na mnie krzyczeć, że jestem bandytą, że powiesiłem jakiegoś człowieka na drzewie, że on zrobi ze mną zaraz porządek. Próbowałem nawet tłumaczyć, że to jakaś pomyłka, wiedziałem jednak, że moje słowa nie docierają do niego. Wreszcie zapytał mnie, czy posiadam przy sobie pieniądze. Odpowiedziałem, że mam 20 marek. Kazał je położyć na stole. Schował je do szuflady i z tej samej szuflady wyciągnął pistolet i wsadził sobie do kabury przytwierdzonej do pasa. Nałożył czapkę na głowę i wrzasnął do mnie "Komm mit". Nogi się pode mną ugięły. Pomyślałem sobie "koniec ze mną". Wyprowadził innymi schodami na podwórze. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w obawie przed najgorszym. Zdążał jednak wyraźnie ku bramie wyjściowej, a kiedy znaleźliśmy się na ulicy wśród przechodniów, strach mój z wolna zaczął ustępować. Szliśmy szybkim krokiem. Ja w przodzie, on za mną. Obok poczty kazał mi skręcić w lewo. Zaraz też spostrzegłem wysoki mur z czerwonej cegły z żelazną bramą pośrodku, a za murem wysoki budynek więzienny.  

 

Bito bez opamiętania  

Ze wspomnień Salomei Szymanek, oskarżonej o kontakty z Polakami i dostarczania im żywności.: (...) W dniu 30 czerwca 1943 r. aresztowało mnie szczecineckie gestapo. Osadzono mnie w areszcie który mieścił się w piwnicach dzisiejszego ratusza. W tym budynku znajdował się placówka policji (gestapo mieściło się nad jeziorem w budynku zajmowanym obecnie przez Prezydium Powiatowej Rady Narodowej). Na przesłuchania musiałam w asyście dwóch esesmanów chodzić do siedziby gestapo. (...) Okrucieństwem w stosunku do więzionych (...) odznaczali się Gendarmeriewachmeister Hans Krueger oraz esesman Joppe. Bito bez opamiętania, do utraty przytomności. Następnie polewano zimną wodą (...) Wzywając rano trzyma do południa, a gdy w południe puszcza mnie wieczorem. Czasem dni całe bez najmniejszej przerwy i bez jedzenia (...) Na przemian z biciem i bez bicia. Po pierwszym już mi zostają znaki niejedna rana ropieje i gnije. Oto do czego zdolne są te łajdaki. Dzięki Bogu, że żyję.

 Kierownik placówki gestapo był przez władze nadrzędne upoważniony do stosowania represji wobec robotników przymusowych za naruszenie dyscypliny pracy. Wobec Polaków, a także Rosjan stosowano szczególne restrykcyjne działania - można nawet powiedzieć o działaniach zbrodniczych. Jedną z podstawowych kar stosowaną nagminnie przez pracodawców zatrudniających Polaków było bicie i fizyczne znęcanie się. Władze policyjne, jako jeden z środków represyjnych stosowały na masową skalę, nawet za najdrobniejsze przewinienie, karę chłosty w postaci uderzeń kijem. Jak wspominał jeden z polskich niewolników zatrudniony na gospodarstwie rolnym w Skotnikach (relacja w numerze archiwalnym TS), w pokoju szefa szczecineckiej placówki znajdowała się specjalna szafa z pałkami, pejczami, bykowcami i innymi narzędziami tortur.

Ze wspomnień Salomei Szymanek: Wśród oprawców szczecineckiego gestapo, mających na sumieniu wiele ofiar śmiertelnych mogę wymienić policjanta Nowaka, człowieka okrutnego, który dał się we znaki wszystkim aresztowanym bijać każdego ołowianym drutem. Wśród więzionych krążyła wieść, że przed wojną mieszkał w Warszawie a będąc z pochodzenia Niemcem przyjął Reichsdeutscha. Postrach siał każdym swym pojawieniem się w celi zbir o nazwisku Kaczmarek, którego specjalnością były tortury – łamanie rąk, palców, wybijanie oczu.

 

Publiczna egzekucja  

Terenowa placówka przeprowadzała także egzekucje. Z reguły egzekucję wymierzano w miejscach publicznych w pobliżu miejsca pracy lub- jak to to zostało udokumentowane w jednym przypadku - w bezpośrednim sąsiedztwie kościoła katolickiego pw. Ducha Świętego (pomiędzy pl. Wazów a ul. Klasztorną. Było to jedyne miejsce, gdzie legalnie mogli przebywać Polacy.

Zbudowany w 1923 r. kościół Ducha Świętego (zwany przez Niemców "polskim kościołem") był jedyną, oprócz kościoła w Czaplinku, katolicką świątynią w powiecie. Z relacji Piotra Broszki: Polacy nosili "P". Mogli wychodzić tylko z przepustkami. Raz w miesiącu korzystaliśmy z kościółka w Szczecinku. 

Władysława Modrzejewska pracująca w Drawieniu u sadysty Fritza Berenta wspomina m.in.  że przez cały okres pracy nie mogła wychodzić poza obręb wsi. Jedynie moje wędrówki poza wieś do Szczecinka miały miejsce w początkowym okresie. Chodziłam do kościoła w Szczecinku wraz trzydziestoosobową grupą. Potem władze tego zabroniły ponieważ  (...) w małym kościółku zbierało się wielu Polaków i Polek (...) Nabożeństwa odbywały się po niemiecku ale w obrządku katolickim. W tym czasie w kościele przebywali tylko sami Polacy. Niemcom wstęp do kościoła był surowo zabroniony. 

Na terenie Szczecinka znane są dwa miejsca, gdzie przeprowadzono publiczne egzekucje polskich robotników : wylot ul. Klasztornej w kierunku pl. Wazów oraz - pl. Jasny, lub bardziej prawdopodobne - skraj parku od strony ul. Ordona w miejscu dzisiejszego parkingu. O innej egzekucji, poprzez rozstrzelanie na terenie koszarowej strzelnicy przy ul. Słowińskiej, wiemy jedynie z opowiadań osoby podającej się za świadka wydarzenia.

 Z reguły, zgodnie z urzędowym rytuałem, zgromadzonym przed miejscem kaźni odczytywano komunikat, tłumacząc go następnie na w język polski, którego treść ograniczała się do ostrzeżenia, że za nieprzestrzeganie zarządzeń każdego Polaka czeka kara śmierci. Do roli kata, na mocy obowiązującego zarządzenia, bardzo często zmuszano polskich kolegów lub przyjaciół skazańca. W takich przypadkach wynagradzano go trzema papierosami.

Obozy pracy w mieście i powiecie

Aby maksymalnie wykorzystać robotników, przy jednoczesnym minimalizowaniu nakładów i jednocześnie mieć nad nimi ścisły nadzór, na terenie Szczecinka utworzono najprawdopodobniej  cztery obozy pracy składające się z drewnianych baraków:  Heeresverpflegungsamt przy ul. Polnej jak nazwa wskazuje podległy administracji wojskowej, Bahnlager przy ul. Przemysłowej, Arbetslager przy ul. Koszalińskiej na wysokości dzisiejszego Zespołu Szkół Mechanicznych. Z zaginionych dokumentów, które były własnością Archiwum Państwowego wynikało, że w skład obozu, na budowę którego wydano zgodę 16 maja 1943 r. wchodziło sześć drewnianych baraków. W każdym z nich mieściło się od 60 do 80 niewolników.

Kolejnym miejscem, gdzie ulokowano przymusowych robotników był teren Fabryki Maszyn Rolniczych Brandenburga (ulokowanej pomiędzy ul. Warcisława – Przemysłowa - Wiśniowa). Robotnicy oprócz dojścia do pracy i powrotu, nie mieli prawa poruszania się po mieście.

Franciszek Ortman przymusowy robotnik w parowozowni szczecineckiej przyjechał tutaj 21 stycznia 1942 r. wspomina: W parowozowni (...) pracowało ok. 30 Polaków (...) i tylko 3 Niemców. Resztę stanowili Polacy, Rosjanie (w późniejszym okresie), Francuzi i Ukraińcy. Pod koniec 1943 nawet na parowozach jeździli Polacy. Na terenie Szczecinka pracowało wielu obcokrajowców. Najwięcej było naszych np. w parowozowni – ok. 30, tartak Witschtoka – 20, drugi tartak – 20, fabryka Brandenburga – 70, fabryka Nagla – 50. Liczby podałem w przybliżeniu.

Obozy mogły należeć do urzędu pracy, jak również do przedsiębiorstw, a na wsiach do właścicieli dużych majątków rolnych. Oblicza się, że na terenie całego powiatu mogło być w sumie ok. 90 grup roboczych lub obozów dla robotników narodowości polskiej, rosyjskiej, ukraińskiej i francuskiej ( cytujemy za "Dzieje ziemi szczecineckiej" Andrzeja Czarnika 1971 r.). I tak obozy do budowy autostrady tzw. RAB-Lager znajdowały się w Kluczewie, Sporem, Warniłęgu, Urazie, Gonnem, Chłopowie, Nowym Pokrzywnie, Barwicach i Starym Wierzchowie. Ponadto: w Barwicach – Barackenlager, w Łomczewie – Franzosenlager, w Okonku – Zivilgefangenenlager, w Kluczewie – Baugruppe Schlerupp, w Barwicach Lager Gone, w Krosinie – Zivillager, w Parsęcku – Lager Ortsbauernschaft, w Brokęcinie, Sitnie, Gdańcu – Arbeitslager, w Łęknicy – Ausländerlager, w Czaplinku – Polenlager i Starym Chwalimiu – Ortsbauernschasflager.

 

Pluto na nas

Robotnicy przymusowi skierowani do rolników indywidualnych kwaterowali w najlepszym przypadku na nieogrzewanym poddaszu, a najczęściej w pomieszczeniach gospodarczych przeznaczonych dla zwierząt, a więc bez ogrzewania i światła. Jedynym "wyposażeniem" były sztaby na drzwiach oraz kraty w oknach. Pracę  w przypadkach indywidualnych sprawował miejscowy żandarm, a w grupach - wachmani. Na jednego wachmana przypadało wówczas ok. 15 osób. To oni decydowali o sytuacji podległych im niewolnikom. Znane są, ale niestety sporadyczne przypadki, kiedy wachmani postępowali nie według regulaminów, ale być może z wyrachowania lub wygodnictwa – pozwalając m.in. na swobodne poruszanie się po pracy w terenie, prowadzenie korespondencji z rodziną, pracy bez nadzoru itp. Tak było w przypadku wachmana Emila Huth z Jeziornej.  Praca na roli, nawet przy niedostatecznym wyżywieniu latem i jesienią z dostępem do owoców i warzyw była nieprównanie znośniejsza od tej w fabrykach i obozach. W szczególnie ciężkiej sytuacji byli zatrudnieni w fabryce Brandenburga. Pracowano po  10, a nawet więcej godzin. Miesięczna płaca wynosiła ok. 30-50 marek. Tylko samo wyżywienie w obozowej kuchni kosztowało 25-30 marek.

Z dokumentów IPN – teczka Jana Lewandowskiego z Parsęcka: Miejscowa ludność odnosiła się do Polaków niechętnie. Po prostu pluto na nas. To dosłownie i w przenośni. Kiedy szliśmy w mundurach to pokazywano nas placami i mówiono polscy bandyci z Bydgoszczy. Najgorsza była młodzież. Rzucano w nas kamieniami. Nikt nie odważył się poskarżyć. Najbardziej dawał się nam we znaki brak ubrania i obuwia. Kiedy nosiliśmy ubrania wojskowe, to musieliśmy je kilkakrotnie łatać. (...) Czasem otrzymywaliśmy coś ze starzyzny od Niemców, było to jednak za mało. Wygląd nasz był okropny. To poniżało nas jeszcze bardziej, a dla Niemców było okazją do podkreślenia naszej niższości.

 

Niczym zwierzęta

Józef Michalczyszyn został zabrany na przymusowe roboty w 1941 r. w Hrubieszowie. Poprzez obóz w Pile trafił do Szczecinka. W zamkniętym zagnojonym wagonie z grupą liczącą 18 osób dojechałem do Szczecinka. Tutaj w obozie znajdującym się przy ul. Przemysłowej otrzymaliśmy zupę z kapusty na wodzie. Przespaliśmy w baraku i nazajutrz dołączono nas do grupy liczącej ok. 150 osób. Wyprowadzono nas na ulicę gdzie stali już bauerzy, którzy jak na targu chodzili i oglądali nas, rozmawiali między sobą.  (...) Naszą 30 osobową grupę zaprowadzono do pociągu i pojechaliśmy do Barwic. Stamtąd przedstawiciel Arbeitsamtu odwoził nas samochodem do poszczególnych chłopów. 

Franciszek Maziej wywieziony z łapanki we Lwowie. Z liczącą ok. 400 osób grupę przewieziono go najpierw do Czarnego. Tam raz na dobę otrzymywali kubek wody i kromkę chleba. Siedzieliśmy tam w barakach. Wachmanami byli Ukraińcy. PO kilku tygodniach część z nas przewieziono do stacji Neustettin. Tutaj odbywała się olbrzymia licytacja. Na placu koło stacji zgromadziło się kilkuset niemieckich bambrów. Chodzili i wybierali sobie odpowiednich ludzi. Wybranych prowadzono niczym zwierzęta do stolika, gdzie siedziała komisja spisująca dane i wydająca na poczekaniu Arbeitsbuchy. 

 

Niczym nędzarze z pierwszych manufaktur

Franciszek Maziej opisuje swój pobyt w fabryce Brandenburga (Tadeusz Gasztold "Polacy na robotach przymusowych w rolnictwie Pomorza Zachodniego"): Najbardziej dawał się we znaki zaduch panujący w pomieszczeniach fabrycznych. Próby z naszej strony stworzenia przynajmniej prowizorycznej wentylacji, zostały storpedowane przez Betriebsfürera, który oświadczył, że zdaniem robotników zagranicznych jest praca, a nie urządzanie fabryki, co należy do dyrekcji. Wyglądaliśmy jak nędzarze. Można nas było porównać do robotników wyzyskiwanych i ciężko pracujących w pierwszych manufakturach. (...) Przy mniejszych skaleczeniach, szczególnie w kuźni, zbaraniali nawet korzystać z pomocy lekarskiej.

Z powodu ciężkiej pracy, złych warunków oraz niedożywienia, wielu robotników z wycieńczenia zapadało na gruźlicę. Ich sytuacja znacznie się pogorszyła w 1943 r. z chwilą uruchomiania nowego działu produkującego ręczne granaty.

Fragment wspomnień Tadeusza Czajkowskiego, ("Temat" z 24 lutego 1995 r.) pracującego w fabryce Albert Nagel przy ul. Wyścigowej.

Dla nas Polaków z każdym dniem byli coraz brutalniejsi i wymagający. W miejscowej prasie ukazały się  artykuły i wskazania jak należy postępować z Polakami. Robiono z nami odprawy, na których po polsku odczytywano zarządzenia o tym co na nie wolno. Między innymi: zabronione było gromadzenie się nawet w małe grupy. Obowiązywała godzina policyjna od 20 do 5 rano. Nie wolno było oddalać się od miejsca zamieszkania dalej niż 3 km. (...) Do Niemców należało odnosić się z szacunkiem – ustępować im z drogi, kłaniać się. Niemcy do Polaków  zawsze zwracali się na "ty" - wiek nie grał roli (nawet małe dzieci starszym Polakom mówiły "ty"). (..) Romans między Polakiem a Niemką karany był śmiercią (...) Obowiązywał zakaz mówienia po polsku. Zabronione było spożywanie posiłków razem z Niemcami i przebywanie z nimi. (...) Przez wielu Niemców byliśmy bez żadnego powodu w czasie pracy lub na ulicy (każdy Polak był zobowiązany do noszenia na wierzchniej odzieży literki "P" – dop. mój) szykanowani i wyzywani w rodzaju "ty polska świnio, psie, bydło" itp. Często nam Polakom organizowali Niemcy w niedzielę i święta "czyny", które polegały na budowie dróg w Lotyniu lub kopaniu a potem zasypywaniu basenu przeciwpożarowego w Szczecinku.

 

Śmierć przez powieszenie

Z dochodzeń prowadzonych przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Koszalinie, postanowieniem z 1 września 1976 r. zawieszono śledztwo w sprawie zbrodni niemieckich popełnionych na polskich robotnikach przymusowych na terenie naszego powiatu. To właśnie tam możemy znaleźć imienny wykaz ofiar i popełnionych przez nich przewinień.

 

Egzekucja w Parsęcku

Andrzeja Ozgowicza skazano na karę śmierci za utrzymywanie kontaktów z dwudziestoletnią, niemiecką dziewczyną. St. szeregowy Andrzej Ozgowicz był najpierw jeńcem Stalagu II B w Czarnem, a następnie przymusowym robotnikiem rolnym w Parsęcku. To właśnie w majątku Völkner w Parsęcku poznał Trudę Neitzke. Z zakazanego związku 13 czerwca 1941 r. urodził im się syn Werner Neitzke. O przestępstwie powiadomił gestapo ojciec dziewczyny. Ozgowicza zabrano na kilka miesięcy do Piły. Postępowanie prowadził st. asystent kryminalny z placówki gestapo w Pile Georg Gielow. Kara śmierci przez powieszenie na drzewie została wykonana  4 grudnia 1941 r. Trudę zesłano do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Straciła tam życie 7 maja 1943 r. Werner wraz z wychowującą go babką w 1946 wyjechał do Niemiec.

Andrzeja Ozgowicza powieszono na przydrożnej wierzbie (dzisiaj już nieistniejącej) ok. 1 km od wsi, przy drodze prowadzącej ze wsi do dawnej siedziby majątku. Drzewo rosło na wzgórzu i było widoczne z odległości kilkuset metrów. Jak powiedział podczas zeznań (protokół z 9.12.1972 r.) świadek Jan Lewandowski: W momencie powieszenia zgromadzono ok. 500 Polaków. Ozgowicza powieszono samochodem polowym typu "gazik". Ozgowicz wszedł na plandekę, założono mu sznur i samochód ruszył. Wówczas gałąź się załamała. Ozgowicz spadł na ziemię, jeszcze żył.  Następnie powieszono go drugi raz na złamanej gałęzi bliżej konara. Ozgowicza powiesił mężczyzna z cywilnym ubraniu. Po powieszeniu do Polaków przemówił oficer niemiecki w stopniu kapitana. Mówił po polsku, że Polakom nie wolno dotykać  Niemek, bo "psuje się ich krew".

Po latach, w 1976 r. do Miejskiej Rady Narodowej w Szczecinku nadszedł list od Brunhilde Graunke z Niemiec, najprawdopodobniej krewnej Wernera, proszącej o podanie nazwiska i podzielenie się informacjami dotyczącymi jego ojca Andrzeja Ozgowicza.

 Imię danego Andrzej nazwisko jego jest mi niewiadome, także zamieszkanie jego. Może żyją jeszcze jego krewni. Mąż mój i ja znali Andrzeja osobiście. Syn jest mu bardzo podobny. Syn ma nawet zdjęcie swego ojca.

Egzekucja w Żółtnicy

Stanisław Jakubiec był zatrudniony w młynie wodnym na rzece Gwda ok. 3 km na wschód od Żółtnicy. Karę śmierci przez powieszenie na drzewie wykonano 8 października 1942 r. Oskarżony został przez właściciela młyna o spowodowanie zatarcia mechanizmu młyna. Siedemnastoletni Stanisław Jakubiec omyłkowo zamiast oleju użył karbolineum. W jego sprawie postępowanie prowadził Anton Schmitz asystent kryminalny z placówki gestapo w Pile. Na egzekucję przywieziono go z więzienia. Jak wspomina Salomea Szymanek, wychudzony chłopak był mocno pobity i okaleczony, ledwie poruszał się o własnych siłach. Podczas śledztwa wybito mu oko, z którego cały czas sączyła się krew. Na jego egzekucję ściągnięto wszystkich polskich robotników przymusowych. Jednemu z nich kazano ciągnąć za sznur. Sznur podczas podciągania nieszczęśnika się zerwał.  Chłopak spadł na ziemię - jak to ujęła S. Szymanek - "łamiąc się we dwoje".

 

Polak, czyli nikt

Ofiarą niemieckich zbrodni najprawdopodobniej był mający 21 lat pochodzący z Sosnowca Tadeusz Gwiazda.  Był zatrudniony w gospodarstwie Ehlerta w Nowym Gonnem.  Jego wiszące na przydrożnym drzewie ciało znaleziono 1 czerwca 1943 przy leśnej drodze w pobliżu jez. Smolęsko. Nie ustalono sprawców bądź sprawcy jego śmierci. Jak wspomina jego kolega 19 letni Henryk Nowaczyk robotnik przymusowy u pobliskiego bauera, przed śmiercią Tadeusz zwierzał mu się, że ktoś nastaje  na jego życie, oraz że jest śledzony.

Powieszonego na drzewie Tadeusza Gwiazdy zdejmował Henryk Nowaczyk. Miejscowy żandarm nie pozwolił mu przecięć sznura twierdząc, że szkoda mu liny. Kazał jedynie rozsupłać pętlę. Ponieważ pętla była mocno zaciśnięta, chłopak musiał przeciąć gałąź. Kiedy ciało wraz z gałęzią spadło na ziemię, żandarm kazał najpierw sprawdzić zmarłemu kolor oczu, uzębienie, a następnie przeszukać kieszenie. Wśród znalezionych rzeczy znaleziona została karteczka ze skreślonymi ołówkiem słowami: "Moje życie jest jak bąbel na wodzie".

Po spisaniu protokołu żandarm odjechał nakazując Nowaczykowi ciało kolegi zawieźć do kostnicy na cmentarzu. Pogrzeb odbył się po trzech dniach. Trumnę zrobił znajomy Polak. Mimo prośby zrozpaczonej matki o przesłanie na Śląsk ubrania syna (miała jeszcze dwóch synów, którzy nie mieli w czym chodzić), Ehlert nie zgodził się na odesłanie do rodzinnego domu rzeczy. Jego zdaniem to, co należało do polskiego robotnika należą się jemu – właścicielowi gospodarstwa.

 

Chłopaka powiesili przed "polskim" kościołem

Latem 1942 roku , na jednym z drzew przy ul. Klasztornej w pobliżu kościoła pw. Ducha Świętego przy wylocie na pl. Wazów powieszony został nieznany z imienia i nazwiska polski robotnik przymusowy. Jeden ze świadków egzekucji – Eugeniusz Kuderman, tak o tym wspominał: Latem 1943 roku wzywa mnie (Johan Borck – właściciel gospodarstwa w Turowie, u którego pracowało m.in. ok. 100 jeńców rosyjskich – dop. red.) i powiada, że muszę się zgłosić do wachmajstra. Idę. Przed domem kilkanaście osób – to koledzy Polacy z Turowa. Dowiaduję się od nich, że pójdziemy na pokazowe rozstrzelanie jakiegoś Polaka. Pieszo poszliśmy do Szczecinka. Na placu gdzie teraz znajduje się szkoła nr 1 stał już tłum Polaków.  Było ok. 300 -400 osób. Przemawiał do nich jakiś Niemiec a tłumaczył to jakiś Polak ze znakiem "P". Chodziło o to, że Polak który stał na samochodzie dopuścił się haniebnego czynu – jak mówiono zgwałcił dziewczynę niemiecką. (...) Padło wiele słów potępienia. Człowiek ten nie miał więcej niż 21 lat – oceniał świadek.

Skazaniec był w więziennym uniformie i krótko ostrzyżony. Blady, stał nieruchomo na  samochodowej platformie, ze skrępowanymi rękoma. Na szyi miał już zarzuconą pętlę. Sznur przytwierdzono do gałęzi pobliskiego drzewa. Po wystąpieniu niemieckiego cywila, wystąpił prokurator ze Szczecinka.  Stwierdził, że za uwodzenie niemieckich kobiet prawo przewiduje tylko karę  śmierci. Funkcjonariusz dodał, że jest to ostrzeżenie dla wszystkich Polaków, aby zapamiętali sobie, że nie po to są w Niemczech, aby się zabawiać z dziewczynami, ale po aby pracować. W pewnym momencie na jego znak ciężarówka wolno ruszyła... 

(...) Polak zawisł na drzewie, obok kościoła małego. Nam kazano iść przed tym wiszącym i patrzeć na niego. (...) Widowisko to mną wstrząsnęło. Ze strony kolegów nie padł żaden komentarz. Szliśmy z wachmajstrem bez żadnych rozmów. On też nie próbował rozmawiać. (...) Jak się potem dowiedziałem nie było to żadne zgwałcenie, lecz przeciwnie, ta Niemka namawiała Polaka kory pracował w Szczecinku w jakiejś fabryce do spotkania i to była jej inicjatywa. Ona prawdopodobnie została także ukarana wywiezieniem do obozu karnego.

Latem 1942 r. za utrzymywanie stosunków cielesnych z niemiecką dziewczyną został powieszony w Radzewie(?) Wacław Grabowski.

Za utrzymanie niedozwolonych kontaktów  Niemkami karę śmierci jesienią 1942 poniósł Bolesław Stachowiak robotnik przymusowy w Wilczych Laskach.

Ten sam zarzut dotyczy nieznanego z nazwiska i imienia polskiego robotnika przymusowego, któremu publicznie wykonaną karę śmierci wymierzono  jesienią 1942 r. w Starym Chwalimiu.

W Kluczewie wiosną 1942 powieszono robotnika przymusowego Wiktora – nazwiska nie ustalono. Przyczyną egzekucji był zatarg z pracodawcą - właścicielem gospodarstwa w  rolnego Gusem, który zażądał wykonania wieczorem dodatkowej pracy.

Zatarg z pracodawcą doprowadził do śmierci Juliana N (nieznanego nazwiska). Egzekucję poprzez powieszenie przeprowadzono latem 1944 r. w Polnie.

Ofiarą niemieckiej zbrodni stał się wiosną 1943 r. także Józef Soczka pracujący we młynie - tartaku na Gwdzie k/Żółtnicy należącym rodziny Beyer stąd nazwa młyna – Beyersmuhle.  Będąc woźnicą nie opanował spłoszonych koni, które potrąciły niemieckie dziecko. Dziecko po kilkunastu dniach zmarło. Soczka został aresztowany przez gestapo i wszelkie ślad po nim zaginął.

W Dalęcinie 28 lutego 1944 r. żandarm z miejscowego posterunku Erich Adams zastrzelił 16-letniego Eugeniusza Piaseckiego. Chłopak pochodził z Brześcia  n/B i wraz z rodziną pracował na gospodarstwie rolnym Wilhelma Voeske.

W ostatnich dniach lutego 1945 r. tuż przed zdobyciem miasta przez Armię Czerwoną w Szczecinku na skraju parku przy pl. Jasnym i ul. Ordona powieszono dwóch o nieustalonych nazwiskach polskich robotników przymusowych. Przyczyną wymierzenia im kary śmierci była drobny zabór chleba.

Po nieudanej próbie ucieczki samobójstwo popełnił 18-letni Marian Kopczyński. Zdecydował się na to, kiedy kazano mu się stawić na posterunek żandarmerii. Pracował jako robotnik przymusowy w Wilczych Laskach. Był okrutnie traktowany przez właściciela gospodarstwa.

W Jeleninie miał miejsce tajemniczy zgon Józefa Nowaka. Zdaniem świadków przyczyną jego śmierci mogło być zatrucie otrzymanymi lekami.

Jak zeznał przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich  Stanisław Janecki,  w Glinkach Suchych, pod zarzutem utrzymywania niedozwolonych stosunków płciowych z niemiecką dziewczyną, która urodziła dziecko, karę śmierci wymierzono niezaznanemu z imienia i nazwiska polskiemu przymusowemu robotnikowi.

Piotr Kawa i Jan Grela zeznali, że w pobliżu Czaplinka w 1940 r. pod zarzutem utrzymywania zakazanych kontaktów z niemiecką kobietą karę śmierci poprzez powieszenie wykonano na nieznanym z imienia i nazwisku polskim robotniku przymusowym. Najprawdopodobniej do egzekucji doszło w Ostrorogu – miejscowości oddalonej o 6 km od Czaplinka. Skazańcem był polski jeniec wojenny - marynarz. W tym czasie wielu robotników nosiło jeszcze wojskowe mundury

W Parsęcku  18 lutego 1941 r. w pobliżu tej wsi znaleziono zwłoki Franciszka Grackiego. Jak to urzędowo stwierdzono, przyczyną jego śmierci było pęknięcie czaszki i rana głowy.

W Krosinie 10 lipca 1944 r. odkryto zwłoki Franciszka Bubisa pochodzącego z pow. Krośnieńskiego. Jako przyczynę śmierci zapisano – samobójstwo przez powieszenie.

W akcie zgonu sporządzonego w Czaplinku sierdzono, że 11 lipca 1941 r. w Czaplinku zmarł mający 31 lat  Franciszek Ryc z powiatu konińskiego. Nic nie wiadomo o przyczynie jego zgonu.

W akcie zgonu sporządzonego w Okonku stwierdzono że 12 sierpnia 1944 r. zmarła w Okonku osiemnastoletnia Emilia Michaluk z powiatu złotowskiego. Nie ma wzmianki o przyczynie zgonu.

Kolejny akt zgonu dotyczy Aleksandra Skrybina urodzonego w 1926 w Kujbyszewie. Stwierdzono, że zmarł 24 września 1944 w Mieszałkach . Przyczyną zgonu były rany postrzałowe spowodowane przez osobę trzecią.

W akcie zgonu sporządzonego w Barwicach stwierdzono, że 13 października 1942 r. w tamtejszym obozie Korzec (Lager Hägarmühle) zmarł na czerwonkę Mikołaj Trojicz. 

Również w Barwicach w akcie zgonu (z 15.02.44) stwierdza się, że 30 stycznia 1944 r. zmarł mający 24 lata Stefan Gawecki z powiatu krośnieńskiego.

Akt zgonu stwierdza, że w Kluczewie 8 lipca 1944 r. zmarł dwudziestoletni Leopold Cyliński z powiatu krakowskiego. Przyczyną zgonu było utonięcie w jeziorze.

Jak czytamy w akcie zgonu w Nosibądach  15 kwietnia 1944 r. w Starym Młynie zmarła 19-letnia Zenona Szerczin z Żyrardowa.

Akt zgonu wystawiony w Żółtnicy  stwierdza, że 28 listopada w Drawieniu zmarł Stanisław Siwek.

Akt zgonu wystawiony w Wierzchowie stwierdza, że 9 lipca 1944 r. został otruty Stanisław Sura.

W Dąbrowicy w 1942 r. gestapowcy z Piły powiesili za niedozwolone kontakty z Niemką nieznanego z imienia i nazwiska robotnika przymusowego

W pobliżu Żelisławia w 1941 r. powieszony został robotnik przymusowy Lisiawicz (Liśkiewicz?).

W nieznanych okolicznościach zaginął Jan Moskwa przybywający na robotach przymusowych  do 1944 r. w Sporem.

 

Jak czytamy postanowieniu OKBZH w Koszalinie: Aczkolwiek brak jest dowodów, że wyżej wymienieni byli ofiarami zbrodni hitlerowskich, to jednak istnieje podejrzenie, że ich zgon pozostaje w związku przyczynowym ich wywiezieniem na roboty przymusowe , trudnymi warunkami bytowania i złym traktowaniem.

  

Jan Gryń – robotnik przymusowy w Okonku w sierpniu 1957 r. zeznał do protokołu: Pewnego dnia latem w 1943 roku burmistrz kazał stawić się na dziedzińcu magistratu wszystkim obcokrajowcom. Przybyło kilkaset osób z miasta i okolicy. W jego imieniu wystąpił jakiś cywil, który łamaną polszczyzną powiedział: Polskie robotniki i robotnice. Pracujecie w Reichu każdy na swoim placu. Waszym psim obowiązkiem jest pracować dla Reichu, który was tu sprowadził. A wy co robita? Chodzita do naszych niemieckich kobit i czystych narodowosocjalistycznych dziewic. Po co do nich chodzita? Żeby uprawiać z nimi stosunki zakazane. Są nawet takie bezczelne Poloki, że idą niemieckich domów gdzie śpią. Takiemu bezczelnemu postępowaniu policja wydała zakaz. Kary są do śmierci włącznie. Pamiętajta i więcej z babami naszymi nie zdawajta się jeśli chceta pracować. Bo inaczej to stryczek na szyję i wisieć na drzewie.

Mimo to, kontakty z Niemkami, które same prosiły często żeby je odwiedzać, nie ustały. Istotnie Niemcy karali Polaków śmiercią. Jeden Polak został powieszony na oczach wszystkich robotników w Okonku.

Jerzy Gasiul

Przygotowanie materiałów Dariusz Trawiński 

 

W tekście wykorzystano materiały z Archiwum Państwowego w Koszalinie, IPN w Szczecinie, Akademii Pomorskiej w Słupsku, książki Andrzeja Czerniaka "Dzieje ziemi szczecineckiej", Tadeusza Gasztolda "Polacy na robotach przymusowych w rolnictwie Pomorza Zachodniego", wspomnienia robotników przymusowych, postanowienie o zawieszeniu śledztwa wyd. przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Koszalinie i archiwalne numery "Tematu".

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    gość 2020-03-28 21:18:19

    a lysy i jego banda pomniki tym niemieckim zwyrodnialcom wystawiali

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Gość - niezalogowany 2020-03-29 09:31:45

    Bardzo duży ukłon dla Autorów pracy (kwerendy i raportu). Red. Gasiul ma rację, że należy podjąć wysiłki, aby spisać wspomnienia ostatnich naocznych świadków tamtego okresu. Ubolewam, że naszych „włodarzy” miasta ten temat nie jest w zakresie zainteresowań.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    gość 2020-03-29 12:07:52

    Liberalne tęczowe lewactwo najchętniej oddzieliłoby wszystko grubą krechą, w myśl zasady: "co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr".

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Gość - niezalogowany 2020-03-29 13:40:41

    A przepite twarze stawiają po parkach pomniki tym zboczonym sadystom!

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Gość - niezalogowany 2020-03-29 20:10:44

    Przeor klasztoru na Jasnej Górze zezwolił na wstęp do kaplicy ugrupowaniom głoszącym hasła faszystowskie i neonazistowskie. Protestujący przeciw takiemu postępowaniu byli legitymowani i zatrzymywani przez policję. Faszyzm i pogarda ostatnio politycznie w cenie. Kaczafi przywrócił do łask i gloryfikuje łysych młodzieńców w ciężkich butach.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Gość - niezalogowany 2020-03-29 23:46:21

    Super ale wydajcie wersje papierową

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Lola - niezalogowany 2020-05-02 13:08:05

    Tak się składa, że moi dziadkowie pracowali u Niemców na robotach przymusowych w gospodarstwach rolnych. Z ich przekazów wynikało, że praca faktycznie była ciężka, jednak traktowanie ich zależało głównie od charakteru gospodarzy, można było trafić też dobrze. Ludzie i ludziska są wszędzie.I tak jest do dziś.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Hańba takie wpisy Lolu - niezalogowany 2024-04-15 08:24:59

    Ojoj. Babci nie zgwałcicli, to Nimiec dobry. typowe myślenie niewolnika

    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    gość 2020-05-03 12:34:05

    DO LOLI:
    No proszę jakich czasów doczekaliśmy. Przytoczenie oczywistości, jaką jest różnorodność zachowań i postaw ludzkich w każdym narodzie, do niemieckiej, przestępczej praktyki pozbawiania Polaków i innych narodów słowiańskich wolności. Ba jacy ludzcy się okazali dając miskę jedzenia. No nie powiesili nikogo z Pani rodziny, nie bili, nie wyzywali. Nic tylko cieszyć się roli niewolnika, a może głęboko dziadkowie poszukali i grupę niemiecką dostali?

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    podróżnik - niezalogowany 2021-04-20 21:39:05

    Natknąłem się w się w lesie na kzyż, dwa zdjęcia , dwa nazwiska, Jakubiec Stanisław, Soczka Józef. Ale dlaczego jest napisanie Niewolnik u niemieckiego pana? Nie można było napisać Niewolnik u niemca? Napisałem celowo z małej litery.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Alina - niezalogowany 2024-04-14 21:57:57

    Władysława Modrzejewska to moja babcia

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do