Mało kto wie, że spacerując po cmentarzu komunalnym w Szczecinku, depcze po terenie dawnej egzekucji. Urocze schody prowadzą na Wisielczą Górę – bo tak nazywało się to wzniesienie – to jedno z najkrwawszych miejsc w historii miasta. Stała szubienica, płonęły stosy. Wcześniej - obowiązkowe tortury w ratuszu. Szczecinek w statystykach polowań na czarownice plasował się na Pomorzu w czołówce.
Wieku temu karę śmierci niekoniecznie wymierzano tylko za zabrodnię. Z takim właśnie okrutnym wyrokiem musiał się liczyć nawet złodziej i to bez względu na stan, z którego pochodził, a także osoba (najczęściej kobieta) posądzona o czary. Karą śmierci szafowano obficie i była na porządku dziennym. Posiedzenie sądu odbywało się w ratuszu miejskim. Tutaj też znajdowała się cela, w której przetrzymywano więźniów. Sędzia nie miał jedynie prawa osądzania i wymierzania kary śmierci osobie szlachetnie urodzonej.
Z ratuszowej celi skazańca w otoczeniu gawiedzi wleczono w kierunku Wisielczego Wzgórza. Jego ostatnia droga wiodła ul. Pruską (dz. Bartoszewskiego) poprzez Bramę Pruską (kołowrót) i dalej ul. Lipową (Pruskim Przedmieściem). Polny trakt rozwidlał się u podnóża dwóch pagórków. Północna odnoga biegła w kierunku Gwdy opasując Ritzig Berg (Draśnięte Wzgórze), a południowa wiodąca do majątku w Godzimierzu (Friedrichshof) biegła tuż przy Wisielczej Górze (Galgen Berg). Ten dawny układ przedstawiony został na najstarszym pochodzącym z 1844 roku planie miasta.
Nawet z daleka widok na liczącą zaledwie kilkanaście metrów wysokości Wisielczą Górę (niem. Galgen Berg) przyprawiał o dreszcze. A cóż powiedzieć, kiedy trzeba było przejechać tuż obok. Scena musiała być zaiste upiorna. Strome, piaszczyste zbocze, a na szczycie ponad głowami podróżnych – posępna, drewniana konstrukcja szubienicy ze szczątkami jakiegoś nieszczęśnika. To tutaj wieszano różnej maści łotrzyków, rzezimieszków, bandytów i złodziei. Ówczesnym zwyczajem, po wykonaniu wyroku ciał nie zdejmowano. Kara miała odstraszać. Nic dziwnego, że dyndające na stryczku ciało, po paru dniach stawało się żerowiskiem ptaków.
W 1842 północne wzgórze przekształcono na cmentarz, a z czasem wzdłuż drogi pojawił się ceglany mur. Pod koniec XIX w. stok piaszczystej Wisielczej Góry zaczął służyć jako kopalnia piasku i żwiru. Dowodem na to jest mapa pochodząca z 1893 roku. Jak widać w tamtym czasie wzniesienie w znacznej części zachowało jeszcze swoje pierwotne ukształtowanie. Mało prawdopodobne, aby istniała jeszcze w tym miejscu szubienica.
Z oczywistych względów to posępne urządzenie musiało być bardzo dobrze widoczne, przecież właśnie w takim celu je postawiono. Miało przecież odstraszać i przypominać. Nic nie wiemy o jego konstrukcji. Najprawdopodobniej była to drewniana – pozioma belka wsparta na dwóch słupach. Swoją ponurą funkcje pełniła z pewnością jeszcze na początku XIX wieku. Obok wiatraków, leśnictw, poczty uważano ją niemalże za obiekt o znaczeniu strategicznym skoro umieszczona została na mapie sztabowej wykonanej ok. 1807 r. przez wojska napoleońskie. Dodam, że najbliższy tego rodzaju „obiekt” znajdował się w oddalonym od ponad 40 km Czaplinku.
Wisielcza Góra z zachowanym do dzisiaj dość obszernym i płaskim szczytem, od niepamiętnych czasów pełniła jeszcze jedną ponurą rolę. To właśnie w tym miejscu rozpalano stos, na którym w niewyobrażalnych męczarniach ginęli zarówno kobiety jak i mężczyźni posądzeni o uprawianie czarnej magii, która szczególną popularność uzyskała pod koniec XVI wieku. Stało się to po przyjęciu na Pomorzu (postanowienia sejmiku w Trzebiatowie w 1534 r.) nauki protestanckiej jako religii państwowej. Od tego czasu na Wisielczym Wzgórzu stosy właściwie nie gasły.
Szczecinek w tej ponurej statystyce dotyczącej ścigania i karania, zwłaszcza niewiast, za zajmowanie się czarną magią, zajmował na Pomorzu jedno z pierwszych miejsc. Wiara w czary i gusła miała tutaj wyjątkowo dużo zwolenników. Być może powodem były niesprzyjające mieszkańcom okoliczności w jakich musieli żyć. Powodzie zdarzały się równie często jak topnienie śniegów na wiosnę i podczas jesiennych opadów deszczu. W takich przypadkach domostwa wciśnięte na przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami Trzesiecko i Wielimie, tutejszym zwyczajem stawianych na palach, zalewała woda. Mieszkańcy chronili się wraz z dobytkiem na położone tuż za Bramą Pruską Wzgórze św. Jerzego. Jakby tego było mało, mieszkańców trapiły wciąż powtarzające się epidemie i liczne pożary, ze względu na drewnianą zabudowę. To nie przypadek, że z biegiem czasu do nadgranicznego Szczecinka przylgnęło złośliwe miano – zarzewie ognia i gniazdo zarazy.
Nic też dziwnego, że w takich okolicznościach wiara w sprawczą moc wszelkiego autoramentu czarownic była niezwykle popularna i to nie tylko pośród pospólstwa. Z pewnością z takim Quedlinburgiem, w którym w ciągu tylko jednego dnia stracono 133 kobiety, miasto w którym w ciągu dziesięciu lat stracono ok. 50 osób plasowało się na dość dalekich - używając sportowego określenia - pozycjach.
Palenie czarownic i czarowników poprzedzone były sądowym procesem. Ówczesnym zwyczajem podczas śledztwa i przesłuchań stosowano tortury, a sądowe męczarnie były stopniowane i zależały od wagi oskarżenia. Podsądnych przesłuchiwano w specjalne przysposobionym pomieszczeniu znajdującym w ratuszu. Rysunek naszego ratusza został sporządzony na podstawie pochodzącej z tego okresu ryciny zamieszczonej na tzw. mapie Lubinusa.
Być może do tego celu przystosowano jedynie izbę więzienną? Przesłuchania – choć dokładniej tortury - uzależnione były od kwalifikacji oprawców i wyposażenia ich „warsztatów". Przykładowo głowę gnieciono tzw. „czapką pomorską". Były to dwie blachy stopniowo zaciskane przez śruby. Stosowano również tzw. „kolczaste sznurówki", czyli kaftan z kolcami. Nie mniej bolesne było przypalanie gorącym żelastwem lub po prostu świecami. Do najcięższych męczarni należały tzw. „hiszpańskie buty", które stopniowo gniotły i łamały nogi. Inną, bardzo okrutną metodą było „pociąganie" polegające na rozciąganiu ciała za pomocą skręconych lin.
Kulminacją tego rodzaju przesłuchań był proces sądowy – zwyczajowo z wyrokiem śmierci. Po odczytaniu wyroku, skutych łańcuchami skazańców w asyście wrzeszczącej gawiedzi wleczono na peryferyjnie położną Wisielczą Górę.
Szczecinecka Wisielcza Góra swoje „złote lata" przeżywała w latach 1581 – 1592. Historycy twierdzą, choć tej kwestii zdania są podzielone, że w tym miejscu życie straciło 29 osób w tym dwóch mężczyzn, a w całym powiecie aż 49 osób płci obojga. W sumie naliczono ok. 30 procesów co świadczy, że na ławie oskarżonych zasiadła nie tylko jedna osoba. Ofiarami najczęściej były ubogie kobiety jak choćby znane z imienia i nazwiska Katharine Buten, jej córka oraz Agnete Sieroten. Zanim trafiły na stos poddano je straszliwym torturom.
Ponoć jeden z najgłośniejszych procesów odbył się w 1578 r. – tak przynajmniej uważa jeden z bardzo znanych historyków szczecińskich. To właśnie wtedy, przed oblicze sędziego zawleczono Elżbietę von Dobersitz, żonę starosty szczecineckiego Melchiora Dobersitz, żonę burmistrza Rutzena oraz kobietę (najprawdopodobniej z niskiego stanu) nazwiskiem Moncke. Cała trójka została oskarżona o pomór świń, a także wywołanie w 1577 r. wielkiego pożaru miasta. Wszystkie kobiety spalono jakoby na Wisielczej Górze.
W tej kwestii są poważne wątpliwości, ponieważ szlachcianka von Dobersitz nie mogła być sądzona w Szczecinku a w stolicy księstwa - Szczecinie.
Z drugiej wersji, ale innego szczecińskiego historyka wynika, że proces szlachcianki odbył się w Szczecinie w 1591 r. Wyrok w postaci ścięcia głowy, a następnie spalenie ciała przed Bramą Młyńską wykonano w Szczecinie 3 marca 1592 r. Na okrutną śmierć, ponoć niezwykle urodziwej i będącej w zaawansowanej ciąży Elżbiety, odpowiada dwóch intrygantów – marszałek dworu Peter Kameke i dworzanin Jacob von Kleist (Kleszcz). Ten ostatni był także głównym oskarżycielem na procesie. Nieszczęsną kobietę oskarżono o uczynienie księżnej bezpłodną, a także za próbę otrucia księcia.
Wisielcza Góra, albo jak kto woli Szubieniczne Wzgórze, zostało również utrwalone na trzech obrazkach zamieszczonych na notgeltach wydanych w 1923 roku w Szczecinku (Neustettin). Notgeltami zwano pieniądze zastępcze wydawane przez niemieckie miasta w latach 1919-1925. W wyniku hiperinflacji z powodu braku niskich nominałów, miasta rozpoczęły drukowanie własnego zastępczego pieniądza.
Tym sposobem powstawały całe serie, często poświęcone ważnym lokalnym wydarzeniom historycznym. Ponieważ walory były bogato ilustrowane, jeszcze długo po wyhamowaniu inflacji cieszyły się pośród kolekcjonerów olbrzymim powodzeniem. Autor rysunków sięgnął do lokalnej historii i w formie komiksowej opowiedział o mrocznym XVI wieku, kiedy na Wisielczej Górze obok szubienicy spłonęło na stosach ok. 50 osób posądzanych o uprawienie czarnej magii.
Seria składa się z trzech kolorowych rysunków. Pierwszy z nich przedstawia tłuszczę z kijami, która przywlokła przed surowe oblicze sędziego i ławników posądzaną o czary kobietę. Poniżej wierszokleta umieścił krótki opis do obrazka, jak to do sędziego przybiegają ludzie z bałaganem, aby pomógł uwolnić Szczecinek (Neustettin) ze złych słów i magicznych istot jakim z pewnością są te kobiety - czarownice.
Na drugim nominale o tej samej wartości, przedstawiono rozprawę sądową. Najprawdopodobniej jest to moment odczytywania wyroku, a być może aktu oskarżenia. Sędzia odczytuje go na stojąco. Po obu jego stronach, w dość niedbałej pozycji siedzą dwaj ławnicy. Na ławie oskarżonych lamentują skute łańcuchami trzy kobiety. W ramce dramatyczne spostrzeżenie: Oto kat „makabryczny i dziki” przebiera już niecierpliwie nogami, czekając aż dopełni się okrutny los trzech zakutych w kajdany czarownic. Dzięki radnym (miejskim) ocaleje miasto.
Trzeci nominał przedstawia scenę egzekucji. Na szczycie Wisielczego Wzgórza widać już płonący stos, a na nim stojącą w płomieniach niewiastę. Jeden z pomocników kata pilnuje ognia. Obok niego pastor w szatach liturgicznych czyta modlitwę. Dwóch miejskich pachołków wlecze skute łańcuchami trzy kolejne kobiety: Pociąg grozy dojechał do Wisielczej Góry, aby uwolnić miasto Neustettin od nędzy. Zarówno procesy jak i egzekucje cieszyły się olbrzymim powodzeniem. Osoby zajmujące się magią były posądzane o spowodowanie różnych nieszczęść wobec sąsiadów – stąd zapewne ich społeczne przyzwolenie.
Trzeba powiedzieć, że autor rysunku z topograficzną znajomością terenu wiernie przekazał wygląd Wisielczego Wzgórza, tyle tylko, że nie z epoki palenia czarownic, a swoich czasów. Po lewej stronie widać, że wzgórze służyło już jako wyrobisko piasku i żwiru.
Dzisiaj, budzące niegdyś grozę miejsce, wyróżnia się od innych zakątków szczecineckiej nekropolii tym, że na jego szczycie usytuowany jest wysoki maszt radiowy i telefonii komórkowej. Stoi dokładnie w miejscu dawnej szubienicy i stosów. Tak jak dawniej, ze szczytu poprzez bujną zieleń jak na dłoni widać miasto. I płonie morze zniczy.
Jerzy Gasiul
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie