
Wszystko się zmieniło. Jedynie ściana szczytowa południowego skrzydła Zamku Książąt Pomorskich pozostała taka jak przed stu laty. Na pocztówce z ok. 1910 roku kolorystyka może wprowadzać nieco w błąd.
Z biska i z daleka
Wszakże to były początki fotografii.
Wprawdzie fotograf sporo włożył w to pracy i swoich zawodowych umiejętności — to jej efekty są raczej takie sobie. Jest późna jesień. Na parkowych krzewach i drzewach żółkną już liście. Daleko w tle pozostała jeszcze soczysta, letnia zieleń. To nieistotne, ponieważ zdjęcie zasługuje na szczególną uwagę — dokumentuje miniony świat.
Zacznijmy od prawej. W miejscu dzisiejszej ul. Mickiewicza- przebiega jedynie polna droga, której początek zaczyna się przy zamkowym mostku i ginie gdzieś w okolicy wieży Bismarcka. To w tym czasie od strony miasta pojawiły się pierwsze trzy kamieniczki. Są miniaturowe i bliżej im do willi lub pensjonatów, niż do domów wielorodzinnych.
Tuż obok wysokich i posępnych topoli rosnących przy wschodnim skrzydle zamkowym, w całej okazałości prezentuje się biała willa. To dom piętrowy ze stromym dachem. Oś jego symetrycznej fasady akcentuje ryzalit, czyli występująca z lica elewacji część budynku. Na wysokości poddasza doskonale widać okolony metalową balustradą ukwiecony taras, a poniżej drewnianą werandę. Miniaturowa kamieniczka na tle wysokich drzew i w otoczeniu nadjeziornych łąk prezentuje się dość niezwykle. Od jeziornego brzegu, w miejscu późniejszego założenia parkowego oraz reprezentacyjnej ulicy ze szpalerami czarnej topoli, odcina ją podmokła łąka pozarastana chaszczami i trzciną.
Dziwnym zrządzeniem losu budynek został rozebrany całkiem niedawno. Stało się to ok. 1995 roku. Przez ostatnie miesiące swego istnienia został już opuszczony przez lokatorów. Miał spękane ściany. Pewnie szukano pretekstu, aby go rozebrać. Którejś nocy został celowo podpalony. Na mieście mówiono, że zrobił to jakiś bezdomny nie tyle piroman, co raczej mocno pijący.
Spaliło się wówczas drewniane poddasze. Wkrótce rozebrano go do poziomu terenu. Do dzisiaj pozostały po nim wystające z ziemi pojedyncze kamienie dawnych fundamentów. Był to jeden z najstarszych domów na tej ulicy.
Niezbadanym zbiegiem okoliczności przetrwały w swoim oryginalnym wyglądzie do dzisiaj dwa, zblokowane ze sobą sąsiednie domy pod trójką i czwórką.
Wyróżniają się ładną architekturą licznymi balkonami, loggią, a nawet narożnym wykuszem. Na początku lat 70. kiedy na deskach projektantów (komputerów jeszcze nie było), przewidywano intensywny rozwój miasta, to właśnie w tym miejscu planowano lokalizację przyszłego liceum plastycznego. Terenu tu pod dostatkiem. Mimo upływu lat tuż obok nadal jest niezabudowany, za to notorycznie zalewany wiosną teren, na którym nikt nie chce inwestować.
Wróćmy do starego zdjęcia tym razem w wersji czarno-białej.
W tamtym czasie zarówno to, jak i skrzydło zachodnie (widoczne na pierwszym planie), zajęte było przez zakład poprawczy i przytułek. W budynku z czerwonej cegły, który w tej chwili jest przebudowywany na siedzibę Centrum Edukacji Ekologicznej, znajdowała się kuźnia. Tuż obok przylegała do niej szczytową ścianą jakaś duża przybudówka. Całe otoczenie – zadaszenie od strony jeziora, składowiska – wszystko to sprawia wrażenie zaplecza zakładu przemysłowego, a nie dawną książęcą siedzibę.
Niemalże to samo ujęcie co sprzed półwiecza, tyle że zdjęcie zostało zrobione z łodzi.
Na rewersie „panoramicznej” czarno-białej widokówki widnieje napis: „Ośrodek sportów wodnych nad jeziorem Trzesiecko”. Widokówkę wydano w połowie lat 60, której głównym motywem jest jezioro. Dopiero na dalszym planie widać żaglówki i mocno nieostre zarysy zamku oraz drewnianego hangaru przystani. Przystań od jeziora oddziela ledwie dostrzegalna linia olbrzymiego pomostu do cumowania żaglówek. Dzisiaj pozostał po nim tylko mizerny fragment.
Co się stało ze Szkolnym Powiatowym Ośrodkiem Sportowym i jego najważniejszym klubem – MKS „Orlę”? Sądząc po współczesnym wyglądzie (drewniane okładziny, szkoło i stal), powinien kwitnąć, ale wokół jakoś dziwnie pusto i cicho, a nadbrzeżny pirs z dziesiątkami żaglówek zamienił się w samochodowy parking.
To były czasy, kiedy letnią porą na jeziorze roiło się od żagli. Wtedy jeszcze Trzesiecko nie kojarzyło się tak jak dzisiaj jedynie z dwoma aeratorami. Szczególnymi dniami były soboty i niedziele. Z reguły w te dni rozgrywano i to bez względu na pogodę — regaty. Do Szczecinka przyjeżdżała brać żeglarska z bliższych i dalszych okolic, a miasto nie tylko na papierze, było niekwestionowaną stolicą żeglarską na Pomorzu.
Powstanie ośrodka przeznaczonego dla uczniów szkół szczecineckich, było możliwe dzięki jednemu człowiekowi – entuzjaście i wielkiemu miłośnikowi żeglarstwa. Był nim Henryk Falkowski. Prapoczątki żeglarstwa uczniowskiego sięgają 1955 r. To właśnie wtedy powstała sekcja żeglarska utworzona przy Liceum Ogólnokształcącym Wieczorowym, którego w tym czasie był dyrektor Anatol Obłamski. Dzięki H. Falkowskiemu w maju 1963 roku udało się powołać Młodzieżowy Klub Sportowy „Orlę”. Datę tę przyjmuje się za początek istnienia żeglarskiego sportu wyczynowego.
Budowę przystani rozpoczęto zimą 1963 roku. Jezioro skute zostało grubym lodem i dzięki temu żołnierze przy pomocy urządzenia do bateryjnego wbijania pali, zrobili to tanim sposobem. Wprawdzie w tym miejscu istniał już pomost, ale była to niewielka kładka bardziej przydatna spacerowiczom niż żeglarzom. W tym samym czasie powstał też drewniany hangar na łodzie, który częściowo został posadowiony na palach, a wraz z nim pomost z pochylniami.
Starsi mieszkańcy pamiętają umieszczony na hangarze wielki biały napis na zielonym tle: Navigare necesse est (Żeglowanie jest koniecznością). Dodam, że w tym czasie to nie było czcze hasło. W ceglanym budynku mieściły się warsztaty szkutnicze, magazyny i sale szkoleniowe. W jednym z takich pomieszczeń warsztatowych odbywały się lekcje prac technicznych z I LO.
Młodych żeglarzy było dobrze ponad setkę. Ponieważ Beemek i Kadetów (potem pojawiły się Optymisty), na których uczono adeptów żeglarstwa było ciągle za mało, załogi pływały na zmianę. Starsi i bardziej doświadczeni korzystali z Piratów, Omeg, 420 i Finów. Rzecz jasna, wszystkie żaglówki w tamtym czasie miały konstrukcję drewnianą lub ze sklejki. Zimową porą żeglarze młodzi i starzy pracowicie przygotowywali sprzęt do sezonu. Na przystani nie tylko czyszczono i remontowano łodzie, ale także naprawiano żagle. Najstarszą, zarazem niemalże kultową żaglówką, której rodowód sięgał międzywojnia, była dzisiaj gdzieś zapodziana – DeZeta.
W 1967 roku szefem przystani został nauczyciel WF Eugeniusz Kuźmicki. Trzeba powiedzieć, że za jego kadencji przystań przeżywała swój złoty okres. Tuż przed odejściem na emeryturę w 1989 r. udało się zdobyć pieniądze na przebudowę hangaru. Hangar z lat 60 był już w fatalnym stanie. Zastąpiono go nowym, znacznie większym, tym razem wspartym na palach żelbetowych.
Niestety, ten nowy do pięknych nie należał. W znacznej części ze względów oszczędnościowych wykonano go z tandetnych materiałów. Nadchodziły czasy niesprzyjające żeglarzom. Szefem w tym czasie był Remigiusz Bieguński.
W 1991 r. ktoś wpadł na pomysł, aby przystań i cały ośrodek po prostu sprzedać prywatnemu podmiotowi. Ponieważ sprzeciwił się temu kurator oświaty, prowadzenie ośrodka powierzono Henrykowi Siegertowi dyrektorowi Zespołu Szkół Mechanicznych. Ośrodek traktowany jako piąte koło u wozu powoli tracił na swoim znaczeniu. W 1997 r. poinformowano dyrektora, że Wojewódzka Federacja Sportu wykreśliła MKS „Orlę” z ewidencji.
Nie mając innego wyjścia, zawiązano nowy klub - częściowo modyfikując jego dotychczasową nazwę - Żeglarski Międzyszkolny Klub Sportowy „Orlę”. W styczniu 2002 dzięki przejęciu ośrodka przez powiat, powstał Powiatowy Ośrodek Sportów Wodnych i Turystyki, którego szefową w drodze konkursu wybrano Beatę Bibik. Wszystko wskazywało na to, że nareszcie żeglarzom zaczęły sprzyjać wiatry. Znowu było głośno o szczecineckich żeglarzach, którzy startowali nie tylko w mistrzostwach kraju, ale nawet świata zajmując pośród polskich załóg pierwsze miejsce.
Kres nadszedł z chwilą powołania Lokalnej Organizacji Turystycznej, której dyrektorem wybrano Bogusława Sobowa. Nowy dyrektor miał śmiałe wizje. To dzięki niemu powstały nowe pomosty, na Mysiej Wyspie i wyciągu narciarskim, ale brakowało mu szczęśliwej ręki do żeglarstwa.
Po miesiącach wyczekiwania w marcu 2014 r. ruszyły prace budowalne przy przebudowie dawnej przystani.
Powstawało Regionalne Centrum Edukacji Ekologicznej, którego całkowity koszt początkowo szacowano na 6,6 mln zł. W partycypacji kosztów, oprócz powiatu uczestniczył Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Szczecinie oraz Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Szczecinku.
Otwarcie Regionalnego Centrum Edukacji Ekologicznej nastąpiło z lekkim poślizgiem we wrześniu. Dodam, że cały kompleks liczy 1,4 tys. mkw. Dyrektorem w kwietniu 2016 r. został Radosław Wąs. Zgodnie z założeniami jest to pierwszy w Polsce ośrodek, prowadzący badania dotyczące wpływów zabiegów rewitalizacyjnych na faunę i florę jezior. W budynku głównym mieści się część administracyjna, sale edukacyjne, laboratorium, a także stołówka i pomieszczenia socjalne kadry, zaś na poddaszu część hotelowa. W nowym skrzydle dawnej przystani są sale edukacyjne, nowoczesne audytorium i oszklona sala, w której poza wykładami lub spotkaniami, podziwiać można będzie także ekosystemy wodne, prezentowane w akwariach. Część parterową stanowi przebudowany dawny hangar z pajęczyną stalowych kształtowników na dachu. W myśl autora projektu miał nawiązywać do masztów i olinowania tak to przynajmniej było na komputerowej wizualizacji. Wyszły z tego kratownice.
Jerzy Gasiul
Zdjęcia z początku XX wieku pochodzą ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Szczecinku, pozostałe ze zbiorów autora.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie