Reklama

Cały czas przed kotarą

Musi wykazać się humorem, charyzmą i umiejętnością tworzenia magicznej atmosfery podczas występów. Mistrz ceremonii, który potrafi oczarować widzów i wprowadzić ich w świat cyrkowych cudów. To cyrkowy konferansjer. Bez niego nie ma przedstawienia. Rozmowa z Wiesławem Jaśkowskim, konferansjerem cyrku Astoria, jednocześnie iluzjonistą.

 

Maciej Gasiul: Pan sam siebie nazywa tradycjonalistą cyrkowym. Dlaczego?

Wiesław Jaśkowski: Musimy szanować tę sztukę. A tradycje tej sztuki stworzyli wybitni artyści cyrku światowego. Stworzyli podwaliny, stworzyli fundament. I te fundamenty uważam, że są bardzo ważne i należy je przestrzegać i chronić. 

A są chronione? Bo to się wszystko zmienia, prawda? 

Są chronione. Mamy nowe czasy, drodzy Państwo. Więc jak to w nowych czasach zawsze bywa, wprowadzamy bardzo wiele nowości do naszej sztuki. Wprowadzamy piękne nowe kostiumy, podkłady muzyczne, oświetlenie widowiska, spektakli naszych, ale ja jestem i będę bronił, jestem za tradycją. Jestem za poszanowaniem tych wartości, które zostały stworzone w cyrku europejskim. 

No to ten stary cyrk i jego tradycje to wszystkim teraz się kojarzą z czym? Z męczeniem zwierząt, zwierzętami w klatce, małpki skaczące przez ogień i tak dalej..? 

To jest po prostu złe podejście do sprawy, do tego tematu. Proszę mi wierzyć, w cyrku zwierzęta są kochane, pielęgnowane, uwielbiane. Zresztą prawie w cyrku naszym polskim już nie ma zwierząt. Tak, że to jest mit, z którym będę walczył. Proszę Państwa, jeszcze raz powtarzam. Nie męczymy zwierząt w cyrku, proszę mi uwierzyć. 

To właściwie powinniśmy od tego zacząć, już pal licho te zwierzęta, że tak brzydko ujmę. Jak to się stało, że zaczął Pan pracować w cyrku, że jest Pan iluzjonistą, stał się pan iluzjonistą, jest pan konferansjerem?

Rok, proszę państwa, 1964. Przyjeżdża do mojego rodzinnego miasteczka cyrk Arlekin.. I zostałem po prostu zauroczony sztuką cyrkową i od tego czasu zaczęła mi się ta przygoda z cyrkiem. Tyle lat… powinienem już skończyć, ale jeszcze pracuję. Daje mi to dużo radości i satysfakcji. 

Czy odczuwa Pan to, że jest Pan taką centralną postacią na arenie, mimo wszystko?

Nie, nie. Daleki jestem od uznawania siebie jakąś szczególną postacią spektaklu, ale wiem dobrze o tym, że rolą konferansjera musi być poprowadzenie całego spektaklu, całego widowiska. Muszę dbać o to, żeby publiczność była uśmiechnięta, zadowolona, muszę dotrzeć do tej publiczności, a jak Państwo wiedzą, również zdarzają się różne sytuacje. 

Czy każda publiczność jest inna? 

Publiczność jest przeróżna, reaguje nawet na zmianę pogody. Jeśli jest jakaś gwałtowna zmiana ciśnienia czy pogody, to my, artyści to odczuwamy. Oczywiście w różnych miejscowościach są różne wymagania, więc trudno powiedzieć, że publiczność jest taka sama. 

Pan wychodzi przed publikę, ma ustalony schemat działań, Pan wie, co jest w programie. Ale czy był taki moment, że Pan wychodzi i patrzy na tych ludzi, myśli: kurczę, wszystko leży i ja muszę coś wymyślić? 

Bywają takie sytuacje, ale są spowodowane tym, że może ktoś coś się stanie, czy jakiś artysta się źle poczuje i nie mogę go wypuścić, czy coś się nie uda. Wtedy rolą konferansjera jest, mówiąc, brzydko załatanie tego momentu, tej chwili w programie, żeby dalej to się toczyło. 

Czyli Pan czeka za tą kotarą, obserwuje, co się dzieje? 

Ja za kotarą, Panie Macieju? Ja stoję przed kotarą. 

Przed kotarą? Cały czas?

Tak, przed kotarą. Ja muszę widzieć wszystko, co się dzieje i muszę to wszystko układać, mieć kontakt z publicznością, żeby publiczność po prostu weszła w ten rytm, w ten tok. 

Najpierw pomyślałem o rzeczach tych śmiesznych, bo np. kiedy interweniuje Pan, podejmuje interwencję przy występach klaunów, czy w jakichś tam śmiesznych gagach na scenie, coś nie wyjdzie, Pan też musi wtedy być śmieszny, nie? 

Tak, oczywiście. 

Łatwo? 

Łatwo? No, nic nie jest łatwo. Ale to wszystko jest konieczne i musimy się temu podporządkować. Musimy dążyć do tego, żeby publiczność była zadowolona, zachwycona, bo przecież ona zapłaciła za bilet. 

Za rozrywkę.

Za rozrywkę, tak. 

A był taki moment, że publika się wkurzyła, bo rozrywki nie dostała? 

Raczej nie przypominam sobie takiego wydarzenia. Raczej albo jest zimniejsza troszkę, ale ostatnio wychodzi bardzo zadowolona i nawet mamy bardzo, bardzo pochlebne komentarze na Facebooku pisane. 

W Astorii - czytałem sobie - że takim fajnym punktem tego, co Astoria robi to jest interakcja z publicznością. To trudne jest? 

Tak, to jest niezwykle trudne, bo zadaniem artystów, zadaniem wykonawców, którzy są na arenie, jest właśnie ta więź. A ta więź jest niezwykle ważna, bo wtedy my możemy publiczność niejako zmusić do pewnego myślenia pozytywnego i robimy to. Poza tym jeszcze dodam, że bardzo ważną rzeczą jest również i wielkość namiotu, bo my mamy dosyć mały cyrk. Cyrk Astoria nie należy do dużych wielkością namiotów i jest tam właśnie to ciepełko, ta atmosfera i dlatego jest ta więź z publicznością. Publiczność nie siedzi daleko, daleko, daleko, daleko, kilkaset, kilkadziesiąt metrów, tylko jest bardzo blisko nas i mamy publiczność na wyciągnięcie ręki. 

Co jest miernikiem zadowolenia publiki? Reakcja dzieci? 

Reakcja dzieci jest cudowna oczywiście i brawa są najlepszym honorarium dla występujących artystów.

(…)

Najpiękniejsze dla artystów, dla mnie również, są brawa, są uśmiechy, brawa, uznanie. Najpiękniejszą rzeczą, jaką może się zdarzyć, to jest kiedy spektakl się zakończy, publiczność wychodzi, niektórzy ludzie podchodzą i gratulują i dziękują. „Piękny występ, piękny spektakl, bardzo serdecznie dziękujemy”. To jest chyba najpiękniejsze. 

Jak wygląda dzień konferansjera cyrku? Pan cały czas jest w trasie z cyrkiem? 

Tak, jesteśmy, jestem cały czas w trasie, oczywiście.

No to takie życie na tobołkach?

No życie na walizkach prowadzimy. Gdy mamy najczęściej przerzut, to znaczy przemieszczenie się do cyrku z jednego miasta do drugiego, a robimy to w zależności od potrzeb, czyli albo rano, jedziemy na nowy plac, do nowego miasta, albo przerzucamy się wieczorem, zaraz po przedstawieniu. Zależy od zapotrzebowania i programu, całego dnia pracy. 

Jakie jest Pana hobby poza byciem konferansjerem? 

Kocham teatr, kocham muzykę i zacząłem kochać też taniec, bo moja córka jest teraz tancerką i choreografem, więc otworzyła mi moje oczy troszkę w stronę tańca. Ale bardzo, bardzo kocham teatr rozrywkowy. Jestem bardzo zafascynowany teatrem. Variete, musicalami, uwielbiam te rzeczy. 

 

Czy czuje pan magię cyrku jeszcze, jak pan wychodzi? 

No, tak. 

Wie Pan, no po tylu latach to może być po prostu zawód, nie? No mam taki zawód, wyjdę coś tam, powiem, wszystkim się spodoba, ja wiem, że się spodoba… 

Ja już bardzo długo to robię i czuję się taki wymęczony, zmęczony, ale nie fizycznie. No ale mimo wszystko muszę być, nie mogę się zmieniać, nie mogę po prostu dać poznać publiczności, że jestem zmęczony, że jestem niechętny. Muszę być dla nich serdecznie miły i sympatyczny i to staram się robić. 

A Pan był w szkole cyrkowej? 

Byłem. 

Na jakim kierunku? 

(…)

W Jelinku byłem. Pod koniec studiów przeszedłem na specjalizację „iluzja”, czyli pragnąłem zostać iluzjonistą takim profesjonalnym. 

No to Pan nim został.

No zostałem, tak. 

A jaka jest Pana popisowa sztuczka? 

Czy Państwo będziecie na naszym programie? 

Tak.

No to zapraszam bardzo, nie będę zdradzał. Robię tam bardzo fajny trik, bardzo śmieszny, z moją szafeczką, to trzeba zobaczyć. Jest naprawdę bardzo fajny, śmieszny, fajny i sympatyczny, prosty. A publiczność lubi bardzo proste rzeczy, ale dobrze ułożone. 

 

(…)

Był taki moment, to dało się zauważyć. pod koniec lat dziewięćdziesiątych, początek dwutysięcznych, gdzieś może nawet później, że ten czas dla cyrków nie był zbyt łaskawy, prawda? Teraz się poprawia

Tu wchodzimy w politykę, wchodzimy trochę w politykę. Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie, bo wiem, przed przekształceniami gospodarczo -politycznymi w naszym kraju, (…) cyrki były państwowe. Cyrk był państwowy i cyrk był zarządzany przez dyrekcję, która siedziała na Senatorskiej ulicy w Warszawie. Były to tak zwane ZPR -y, czyli Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe. Było tam 10, 11 lub 12 cyrków w sezonie i te cyrki były państwowe. A więc były cyrki państwowe i były one zadbane. Po przekształceniu, cyrki państwowe zostały niejako wchłonięte przez właścicieli prywatnych i wiadomo, że no… posypały się nam numery. „Posypały” nam się zwierzęta, mówiąc brzydko… bo po prostu czasy się zmieniły. No i już. Dlatego nam (ich) brakuje, już nie mamy numerów zespołowych, nie mamy orkiestr. Proszę Państwa, prawdziwych orkiestr, wszystko poszło na nagłośnienie już sztuczne. Może ja jestem zbyt, nie wiem, tradycjonalistą, co podkreśliłem na początku naszej rozmowy. Ale ja pamiętam te dobre czasy cyrku. Teraz czasy mamy takie, jakie mamy. No nie są złe, ale tamte czasy też nie były złe. Minione.

Jaka według Pana jest przyszłość cyrku? Co czeka? 

Uważam, że mamy bardzo wielu młodych, wspaniałych artystów, którzy na pewno sobie dadzą radę. Można tu wziąć i zobaczyć Cirque du Soleil, który robi znakomitą robotę i gdzie nie brakuje przepięknych choreografii, przepięknych kostiumów, przepięknej muzyki... Tak, że nie obawiam się specjalnie o przyszłość cyrku, ale uważam i podkreślam to zawsze w rozmowie z młodymi artystami, żeby szanowali tradycję, żeby szanowali te fundamenty, podwaliny, które ktoś kiedyś stworzył dla sztuki cyrkowej.

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Źródło: Temat / Katarzyna Gasiul Aktualizacja: 06/06/2024 11:38
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do