Reklama

Wielki park handlowy pod Szczecinkiem. „To nie jest walka przegrana” – mówi ekspertka


Pod Szczecinkiem powstaje wielki park handlowy. Dla miasta 35 tysięcy mieszkańców to wyzwanie czy może szansa? Edyta Kochlewska z opiniidlahandlu.pl mówi: zamiast utyskiwać, że Goliat przyszedł, lepiej wziąć procę w rękę. Bo w starciu Dawida z Goliatem młody – a może mniejszy – dobrze strzelał.


Na razie są tylko plany, ale za rok mogą stać się rzeczywistością. Pod samym Szczecinkiem, przy wjeździe do miasta trasą S11 od strony Koszalina, ma powstać ogromny park handlowy. Nie galeria z kilkoma butikami, ale potężny kompleks z hipermarketem, stacją paliw, punktami usługowymi i dużym parkingiem. Mówi się o obiekcie, który ma nie tylko absorbować ruch z S11, ale przecież i przyciągać mieszkańców.

Czy Szczecinek, miasto liczące nieco ponad 35 tysięcy mieszkańców, powinien obawiać się takiego giganta? Mamy już swoje własne centra handlowe, mamy Biedronki, Dino, Aldi, kilkanaście Żabek, inne franczyzy, inne sieciówki... Czy planowany, olbrzymi jak na nasze warunki kompleks, może być początkiem końca dla mniejszych sklepów, lokalnych punktów usługowych, a może nawet dla życia w samym centrum miasta?

Zresztą pytania mnożą się szybciej. Czy powstanie takiego centrum to impuls rozwojowy czy gwóźdź do trumny dla lokalnego handlu? Czy mieszkańcy faktycznie zyskają na większym wyborze i „wszystkim w jednym miejscu”? A może zacznie się odpływ klientów z miasta – i zyski trafią tam, gdzie nie wrócą w formie podatków?

Edyta Kochlewska, szefowa portalu opinii dlahandlu.pl, nie ma wątpliwości – nowe centrum handlowe pod Szczecinkiem to nie wyrok śmierci dla lokalnych sklepów. W rozmowie dla Temat.net ekspertka tłumaczy, dlaczego małe biznesy mogą wygrać z sieciówkami i na czym polega siła lokalności w czasach gigantycznych parków handlowych.


 

Czy wielkie centrum wyssie energię z małego miasta?

Edyta Kochlewska: Są różne opinie. Można powiedzieć, że gdyby ten park handlowy nie powstał, mieszkańcy Szczecinka i tak pojechaliby do większego miasta robić zakupy. A zatem podatek od nieruchomości, podatki od obrotów lokalnych podmiotów zostaną tu, na miejscu. Powstanie też rynek pracy, który zasili kieszenie mieszkańców. To duże plusy.

Oczywiście, dla sklepu w centrum, gdzie nagle pieszy ruch kliencki obumiera, bo wszyscy jeżdżą samochodem pod Szczecinek, to problem. Pytanie, czy można się tam przenieść, bliżej klienta. Nie mamy przecież obietnicy, że dokładnie w tym miejscu klienci będą zawsze.

Pamiętajmy – za nami pandemia, kiedy w ogóle przestaliśmy wychodzić z domu. To trzeba traktować jako szansę dla rynku. Duże miasta jak Warszawa czy Kraków też przez te zjawiska nie są omijane. Klienci lubią wygodę. Wygoda często oznacza podjechanie samochodem. Jeśli w danym miejscu nie ma miejsc parkingowych, dostęp jest utrudniony, to nawet najświetniejszy towar nie wystarczy, żeby klient czuł się zaopiekowany. I tak konsumpcja ucieka.

Dawid kontra Goliat. Małe miasto, duża dysproporcja

To jasne, że są plusy. Ale weźmy proporcje – to zetknięcie Dawida z Goliatem. Czy w małym mieście nie nastąpi po prostu przesunięcie finansowe? Pod dużym miastem wyporność rynku jest inna.

Edyta Kochlewska: Myślę, że nastąpi. Ale pytanie jest takie: ci, którzy stawiają na taki park handlowy, widzą potencjał w tym miasteczku. Nie zakładają, że tylko ci, którzy do tej pory robili zakupy w sklepach w centrum, będą ich napędzać. Spodziewają się, że to miasto przyciągnie klientów z innych miejsc, którzy do centrum Szczecinka możliwe, że wcale nie przyjeżdżali. Trochę jest mowa o innym kliencie.

Oczywiście, dysproporcja jest. Jedni wykładają miliony na inwestycję, mały właściciel sklepu musi funkcjonować ze swoimi zasobami. Ale no cóż – klient chce handlu w nowoczesnym wydaniu. Kiedyś były pawilony handlowe, które miały swój sznyt na lata 70. Później okazało się, że nie chcemy tam robić zakupów.

Z drugiej strony są pozytywne trendy. Ludzie są bardzo przywiązani do małych targowisk, bazarów. Warszawa ma mnóstwo dużych centrów handlowych, a jednocześnie bardzo dużą bazę lokalnych targowisk. Są tam tłumy klientów, bo czują, że to ich sprzedawca, który podpowie im, jaki jest dzisiaj dobry towar. Ta lokalność zaczyna mieć znaczenie w czasach, gdzie nikt nie ma czasu na rozmowę. To nie jest formuła, którą dostarczy sprzedawca w sieciówce.

Zamiast utyskiwać, że duży obiekt powstanie, lepiej powiedzieć sobie: moją wartością jest to, że mam dobry towar, umiem z klientem porozmawiać. Demografia też napędza takie sytuacje – starsze osoby nie wsiądą nagle w samochody i nie pojadą do centrum handlowego.

Nawet jeśli centrum zafunduje im bezpłatną komunikację?

EK: Czasami tak. Ale mowa też o tym, że jesteśmy społeczeństwem starzejącym się i to się pogłębia. Osoby starsze bardzo lubią swoje przywiązanie do danego miejsca, do danego sklepu. Należy więc dobrze obejrzeć swojego klienta, zastanowić się, kto do mnie najchętniej przychodzi, i pod niego sprofilować biznes. To nie jest walka w 100% przegrana. Przywołał Pan Goliata i Dawida – pamiętajmy, jak to się skończyło. Młody dobrze strzelał. A może - mniejszy dobrze strzelał.

Broń małego biznesu

Edyta Kochlewska: Czasami tą naszą bronią jest właśnie nasza małość. Umiemy reagować elastycznie, nie musimy pytać centrali, czy dany towar możemy sprowadzić. Możemy go mieć na drugi dzień, jak ktoś nas zapyta. To należy potraktować jako szansę. Tamci będą mieli oczywiste sieciówkowe rzeczy, my będziemy mieli coś dla naszego klienta, który może jest starszy, może potrzebuje przyniesienia mu zakupów. Może wprowadzę nową usługę.

Nie szedłbym w defetyzm – "duzi wszystko zatłukli". Tylko spojrzenie: okej, nikt mi nigdy nie obiecał, że 50 lat mój biznes będzie tak samo prosperował. Teraz warunki są takie, przyjedzie więcej klientów z obrzeży, którzy i tak tu nigdy nie byli. Może to dla mnie szansa, bo nagle przedstawię coś wyjątkowego. (...)

Iluzja taniej promocji

Na czym polega ta iluzja oszczędzania w takich dużych miejscach?

EK: Nigdy nie jesteśmy w stanie porównać całego rynku. W branży spożywczej jest kilka hitów, które są dla nas wyznacznikami ceny. Przez całe lata to był olej. Byliśmy w stanie zapamiętać cenę oleju i wyrabialiśmy sobie zdanie, czy dany sklep jest tani, czy drogi. W związku z tym przez lata wszystko drożało, a olej trzymał się swojej ceny. To nie znaczy, że wszystkie inne produkty były tam tak samo tanie. Ale potrzebujemy takiej flagi, którą ktoś powieje nam przed oczami, żebyśmy myśleli, że jest tanio.

Później jak się przyzwyczaimy do myśli, że jest tam tanio, chcemy siebie traktować jako konsumentów oszczędnych, rozumnych. Najczęściej zostajemy z tym miejscem, bo wyrobiliśmy sobie przekonanie, że to jest tanie. Oczywiście gdybyśmy poszukali, znaleźlibyśmy coś poza miejscami z dużym banerem "promocja". Ale to oznaczałoby więcej czasu, więcej zaangażowania.

Polacy uwielbiają przeglądać gazetki sieci handlowych. Jednak jeżeli mam pojechać 30 km do sklepu, który zaoferuje coś tanio, dobrze, już sobie dam spokój. Mam tu pod nosem taki, który jest w miarę tanio. Jest taki wątek: co ja dostaję za to przywiązanie? Jeżeli wyrobiłem sobie zdanie, że tam jest tanio, to już tam chodzę.

E-commerce podpowiada: u mnie dostaniesz to jeszcze taniej. Ale pojawia się wątek, czy przebiję próg bezpłatnej dostawy. Z tą dostawą to jest dla mnie nadal atrakcyjne. Życie konsumenta jest dosyć skomplikowane we współczesnych czasach, z każdej dziedziny należałoby zrobić doktorat. Nie każdy jest gotowy ten doktorat robić. Jak już się do czegoś przywiążę, zostajemy z przekonaniem, że wybraliśmy dobrze.

Sklep osiedlowy kontra market

Pani poszłaby do sklepu osiedlowego kupić olej po 15 zł, czy do marketu za 7 zł?

Edyta Kochlewska: Chodzę do sklepu osiedlowego często, ale nie po oczywiste produkty, tylko po to, co tam mi smakuje. Nie muszę być zupełnie sfokusowana, że wszystko kupuję w jednym miejscu. Mogę ten swój portfel trochę rozrzucać na inne miejsca. Od czasu do czasu jestem gotowa za ser z orzechami zapłacić kwotę, która nawet samą mnie przeraża, ale smakuje mi na tyle, że jestem gotowa po niego pójść. Takie produkty oczywiste – nie widzę powodu, bo nie ma różnicy w smaku, żebym ich nie kupiła w bardziej przystępnym cenowo miejscu. To jest moja strategia.

Tę kwotę wyda Pani z sympatii, czy dlatego, że jest wygodnie?

Edyta Kochlewska: Często wydaję ją z sympatii, ale też mam poczucie, że dostaję tam jakąś dodatkową wartość. To nie jest tylko wymiana miłej rozmowy ze sprzedawcą. To również wartość, że jak się wgryzam w to jabłko, czuję, że ono ma dwa razy więcej wartości odżywczych. Miła rozmowa i smaczne jabłko – to mi wystarcza, żeby czasami zapłacić więcej.

 

Edyta Kochlewska to szefowa portalu opinii dlahandlu.pl, ekspert ds. handlu i zachowań konsumenckich.

 

rozmowa z lipca 2025

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Źródło: Temat Szczecinecki Temat.net Aktualizacja: 28/10/2025 20:31
Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Gosc - niezalogowany 2025-10-28 13:01:42

    W Szczecinku i tak nie ma za bardzo gdzie zrobić zakupów, mieszkańcy jeżdżą do innych miast. Czynsze za lokal handlowy są tak wysokie że żaden typowy sklep nie ma szans. Tylko właściciele lokali mogą coś rozsądnego zarobić prowadząc działalność.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Ominę - niezalogowany 2025-10-28 17:15:08

    Łukiem szerokim to badziewie. A pani mądra inaczej niech za cięcia tam robi.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Wróć do