Reklama

Urodzony za drutami. Lekarz do kobiet: „Która się dzisiaj oprosi lub ocieli?”

18/12/2022 08:01

Do ledwie żywych kobiet codziennie zaglądał niemiecki lekarz. Zwyczajowo zaczynał od pytania: „Która się dzisiaj oprosi lub ocieli?”

W wyniku urządzonej przez Niemców łapanki na ulicach Warszawy została zesłana na roboty przymusowe. Młoda, pełni sił dziewczyna trafiła do majątku rolnego niedaleko Czaplinka. W 1943 poznała bratnią duszę, Polaka – tak jak ona również z Warszawy. Niedzielne spotkania z czasem przerodziły się w miłość. Jej owocem był Cezariusz urodzony w obozie przejściowym Durchgangslager Schneidemühl. Po przejściu frontu planowali ślub. W kwietniu 1945 Sowieci podłożyli minę pod budynek, w którym mieścił się urząd gminy i posterunek milicji. Wszystko runęło…

 

Świadectwo chrztu  

Oprócz zdjęcia małego Cezariusza trzymanego na rękach z tamtego okresu zachowało się świadectwo chrztu. Na pożółkłym i w wielu miejscach już przetartym na zgięciach druczku z napisem „Tauffchein” podpisał się proboszcz kościoła katolickiego w Czaplinku.

Zadziwiające jest to, że świadectwo wystawiła, jak można to odczytać na otoku pieczęci, „Kathol. Gemeinde zu Tempelburg”.  W tym czasie w Czaplinkiem niepodzielnie zarządzał sowiecki komendant miasta, który - jak to ujęto w sprawozdaniu urzędowym – „nie dopuszcza Polaków do jezior oraz nie przekazuje przedsiębiorstw i innych zakładów władzom polskim”.

 Środek pieczęci wypełnia napis: „Kr. Neustettin Dec. Deutsch Krone 1878”. Ksiądz miał najwyraźniej problemy z polską pisownią – miast Cezariusz wpisał Cezarjiusz Wiktor Stanczyk,  geboren am (urodzony – dop. mój): 19 Juni 1945 in Schneidemühl (Piła – dop. mój). Data chrztu 24 Juni 1945 Klaushagen. W rubryce ojciec widnieje Cezariusz St. (zamiast pełnego nazwiska skrót – dop. mój).  Matka: Ludwiga Wasik (zamiast Jadwiga Wąsik – dop. mój) Świadectwo wystawione zostało 24 czerwca 1945 r.

Jadwiga Sikorska z d. Wąsik zeznała przed sędzią Sądu Wojewódzkiego, że dziecko zostało ochrzczone w Kluczewie (w tamtym czasie Kluczewo – niem. Klaushagen) przez polskiego księdza. Jej słowa znajdują potwierdzenie na świadectwie chrztu. Tyle, że wypisano je nie w Kluczewie a w Czaplinku. Być może właśnie tam znajdowała się siedziba parafii katolickiej, a dotychczasowe rozsiane po wsiach kościoły protestanckie były dopiero w trakcie przejmowania przez polskich katolików. Problem w tym, że tamtejsza świątynia została wg oficjalnych danych poświęcona pięć miesięcy później - 2 grudnia 1945 r.  

Umorzenie

Ważnym, ale teraz zupełnie bez znaczenia dokumentem jest postanowienie prokuratora IPN z 16 kwietnia 2019 r. wydane przez Oddziałową Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu.

Tamże już na wstępie czytamy o umorzeniu  śledztwa. Jak to ujął  prokurator Sylwester Napieralski: „(…) postanowił umorzyć śledztwo w sprawie zbrodni przeciwko ludzkości i zbrodni nazistowskiej popełnionej w zamiarze zniszczenie w całości lub części polskiej grupy narodowościowej polegającym na bezprawnym pozbawieniu wolności w okresie od 1942 do 1945 r. w obozie Pile (…) przez funkcjonariuszy IIII Rzeszy – niemieckich strażników obozowych polskich robotnic przymusowych wraz z dziećmi”. W drugiej części zamieszczono siedem nazwisk kobiet i ich dzieci, które przyszły na świat w nieludzkich warunkach.

Pociąg zatrzymał się w Neustettin

Jadwiga Z d. Wąsik rocznik 1923 wprawdzie urodziła się na wsi, ale potem wraz z dwójką rodzeństwa przeniosła się do Warszawy. Ojciec pracował na PKP, matka w firmie Perun. Tak przynajmniej było do wybuchu wojny. Jeszcze przedtem zdążyła skończyć szkołę powszechną. Już podczas niemieckiej okupacji rozpoczęła naukę w trzyletniej handlowej szkole zawodowej pracując jednocześnie w wytwórni opakowań tekturowych.

Pod koniec czerwca 1941 r. wyszła z domu i już nigdy do niego nie wróciła. Tego dnia trafiła na uliczną łapankę. Niemcy brali wszystkich nawet 12-letnie dzieci. Całą grupę zapakowano na ciężarówkę i pod eskortą przewieziono do szkoły przy ul. Skaryszewskiej. To właśnie tam ulokowano punkt zborny.  

- Przy segregowaniu byłyśmy zmuszone rozebrać się do naga, a następnie ścięto nam włosy na głowie, a po kąpieli wygolono je nam całkowicie w innych częściach ciała – zeznała przed sędzią Zbigniewem Boczarem z Sądu Wojewódzkiego – członkiem Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich  w Koszalinie.

Nazajutrz nieszczęsne kobiety popędzono w kolumnie na dworzec. Tu czekały na nich pilnowane przez niemieckie strażniczki wagony towarowe. Na drogę każda otrzymała jedynie kawałek chleba. W kącie wagonu ustawiono wiadro z wodą do picia. Z toalety mogły korzystać jedynie podczas postojów. Prowadzone były pod karabinami, strażnicy podczas próby ucieczki mogli strzelać bez ostrzeżenia.  

Po trzech dniach podróży pociąg zatrzymał się na stacji Neustettin (Szczecinek). Zgodnie ze sporządzoną przez szczecinecki Arbeitsamt listą, Jadwiga wraz z czwórką innych dziewcząt musiała przesiąść się do pociągu jadącego w kierunku  Złocieńca, gdzie w Urzędzie Pracy, który był szczecineckim odziałem, czekali na nich już niemieccy gospodarze – właściciele ich życia i śmierci.

W majątku Ewy Müller

Dziewczyny do pracy wybierano niczym na targu niewolników. Jadwiga trafiła do stuhektarowego majątku w Winkel – Reppow (Głęboczek - Rzepowo gm. Czaplinek, którego właścicielką była Ewa Müller. W tym czasie pracowało już tam pięciu francuskich jeńców wojennych. W nocy przetrzymywano ich w zamykanym pomieszczeniu gospodarczym. W gospodarstwie pracowali również jeńcy sowieccy. Do pracy za każdym przyprowadzano 20-30 osobową grupę. Byli to nędzarze w łachmanach, wynędzniali z głodu przetrzymywani przy młynie wodnym w baraku odgrodzonym drutem kolczastym.

Jadwigę ulokowano razem z Rosjanką Niną Prochorową. Był to pokoik na poddaszu – jak to określiła Jadwiga – „pałacyku gospodyni”. Ich obowiązkiem było przygotowywanie przymusowym robotnikom posiłków. Do pomocy przydzielono  też francuskiego jeńca.

Śniadanie składało się z chleba z marmoladą oraz chudego mleka. Na obiad była gęsta, okraszona zupa, a na kolację mączna zupa z mlekiem, którą „trudno było przełknąć”. Drugie danie na obiad Müller wydawała jedynie w niedzielę. Głodowe racje zaspokajano tym, co udało się ukraść z gospodarstwa lub z pola.  

Co jakiś czas Jadwiga musiała sprzątać na terenie młyna, a podczas sianokosów, żniw czy zbiorów pomagać w polu. Za swoją pracę jako robotnik przymusowy otrzymywała miesięcznie 2,3 marki. Za tę sumę mogła sobie kupić…drewniaki służące do pracy. 

Ty dziecka na Polaka nie wychowasz

W 1943 poznała Polaka, przymusowego robotnika z sąsiedniej wsi. Cezariusz Stańczyk tak jak ona pochodził z Warszawy. Nareszcie bratnia dusza. Coniedzielne spotkania z czasem przerodziły się w miłość, Jadwiga zaszła w ciążę.

Kiedy swego stanu nie dało się już dalej ukrywać, właścicielka gospodarstwa zawiozła ją do szpitala w Drawsku. Niemiecki lekarz wydarł się na nią:

- Usuń ciążę „bo i tak dziecka na Polaka nie wychowasz”.

Przyjęcie do niemieckiego szpitala było wykluczane, chyba że w celach badawczych kształcenia położnych i studentów. Tyle że wówczas musiała być odseparowana od niemieckich matek. Zgodnie z treścią zarządzenia Reichsführera SS i Szefa Policji, chodziło o „wzmocnienie siły narodu z rasowo wartościową krwią o odgrodzenie się od wszystkiego co jest rasowo bezwartościowe”.

Dzieci – jak to określono, „rasowo bezwartościowe zrodzone z robotnic” miały być kierowane do specjalnie dla nich przygotowanych tzw. „dziecięcych ośrodków opiekuńczych dla obcokrajowców”.

Jadwiga znała obowiązujące prawo, dlatego nie zgodziła się na przerwanie ciąży. Po cichu liczyła, że być może właśnie z tego powodu odeślą ją do Warszawy. Niestety, mocno się pomyliła.

Nakazano jej powrót do pracy na gospodarstwie. Tym razem niezadowolona właścicielka, osobiście przewiozła ją pociągiem do Piły do tamtejszego lagru dla kobiet.

Która się oprosi lub ocieli

Obóz przejściowy Durchgangslager Schneidemühl przeznczony był dla polskich robotników przymusowych. Mieścił się Krojenkestrasse, na  terenie którego w dwóch barakach znajdował się specjalny wygrodzony kolczastym drutem rewir przeznczony dla kobiet ciężarnych i po porodzie. Personel nadzorowany był przez Niemców, ale w znacznej części składał się z więźniów rosyjskojęzycznych.

Warunki w jakich przetrzymywano kobiety były przerażające. Wraz z Jadwigą w baraku dla ciężarnych przebywało ok. 30 kobiet. Ponieważ wyżywienie było fatalne cały czas dokuczał im głód. Na śniadanie dawano im kawałek chleba z gorzką kawą, a na obiad zupę z przegniłej brukwi lub kapusty.

 Posłanie składało się z pryczy oraz z siennika wypchanego słomą. Za przykrycie służył stary, zapluskwiony koc. Barak był ogrzewany małym, przenośnym piecykiem. Noworodki z matkami przetrzymywano kilka dni od porodu. Potem musiały wracać do pracy do swoich niemieckich właścicieli ich życia i śmierci.

Do ledwie żywych kobiet codziennie zaglądał niemiecki lekarz. Zwyczajowo zaczynał od pytania: „Która się dzisiaj oprosi lub ocieli?”

 

Najpierw musiała karmić niemieckie dziecko

Dwa tygodnie przed rozwiązaniem Jadwigę chwyciły bóle porodowe. Bez jakiejkolwiek pomocy medycznej -musiała rodzić siłami natury. Pęknięte podczas porodu krocze zaszyto jej dopiero jesienną 1945 roku już po powrocie do Warszawy.

W takich warunkach na świat przyszedł Cezariusz. Stało się to 19 czerwca 1944 r. Otrzymał imię po ojcu.

Jakoś tak po czterech dniach matkę z dzieckiem zabrano do niemieckiego szpitala w Pile. Jej zadaniem było karmienie niemieckiego niemowlaka – dziewczynki. Synkowi pozostawały jedynie resztki. Po wypisaniu ze szpitala, dziecko owinęła w swoją kurtkę i wieczorem dojechała do majątku w Winkel.  

Los pokrzyżował ich plany

Tymczasem nieubłaganie od wschodu zbliżała się linia frontu. Niemcy zaczęli już głośno wątpić w omnipotencję swojego fürera. Strach przed odwetem sprawił, że wielu z nich zaczęło polskich niewolników traktować nieco łagodniej niż domowe zwierzęta.

W listopadzie 1944 syn właścicielki majątku uzyskał zgodę władz na przeniesienie Jadwigi z dzieckiem do majątku, w którym pracował jej narzeczony Cezariusz Stańczyk. To właśnie w tym czasie zauważyła, że jej dziecko nie rozwija się prawidłowo. 

W lutym Niemcy nakazali ewakuację i karawana (treck) dotarła w okolice Świdwina. Tam udało im się uciec od niemieckich panów. Wracali przez opuszczone wsie.

Po przejściu frontu otrzymali gospodarstwo w Klauszewie (Kluczewie). Jak twierdziła Jadwiga to właśnie  syn tam został ochrzczony przez polskiego księdza.

 Niestety, los pokrzyżował dalsze plany. Związku małżeńskiego nie zdążyli zawrzeć. Z tamtych  dla nich szczęśliwych chwil pozostała pamiątka - zdjęcie ich synka.

Fotograf uwiecznił krewnych (być może brata) Cezariusza Stańczyka. Mały Cezariusz trzymany jest na rękach ciotki(?).

 Pomiędzy małżonkami wychyla się łeb koński. W tle widać wóz, a za nim gospodarskie obejście. Tuż obok z założonymi do tyłu rękoma pozuje pannica z wielką kokardą na głowie i zamazana, ruchliwa kilkuletnia dziewuszka.

Cezariusza Stańczyka przyjęto w szeregi milicji. Posterunek mieścił się wraz z innymi instytucjami w Klauszewie. 29 kwietnia był jego pierwszym dniem pracy.

 

Wybuch na posterunku w Klauszewie

Na dobrą sprawę do końca nie wiadomo, jak do tego doszło oraz kto był sprawcą. W tej kwestii są różne zdania. Opinię siedemdziesiąt lat po zdarzeniu wydał nawet sam prokurator z IPN twierdząc, że był to nieszczęśliwy wypadek. Stało się to 29 kwietnia 1945 r.

Tego właśnie dnia w siedzibie urzędu gminy i milicji w Klauszewie - dz. Kluczewo doszło do potężnej eksplozji, w wyniku której 3 osoby zostały zabite, 3 ciężko ranne, a 10 odniosło lżejsze obrażenia.

O zdarzeniu tym raportował (15.06.45) pełnomocnik Rządu na Obwód Szczecinek: „Trudności ze strony władz sowieckich napotykano na każdym kroku, ba to ze strony komendantów wojennych miejscowych jak i byłego komendanta powiatowego. Zdarzały się wypadki że nawet komendant wojenny w Gr. Krössin (nazwa została napisana odręcznie po skreśleniu Klaushagen – dop. red,)  wyrzucił cały personel gminny wraz z wójtem z budynku gminnego a budynek w Klaushagen, w którym znajdowała się również Milicja, po pewnym czasie z dotychczas nie stwierdzonych powodów został wysadzony w powietrze”.  

O tragedii wspomina także „Protokół wypadku” poranienia Edmunda Brywczyńskiego, pod którym podpisał się komendant MO woj. szczecińskiego ppłk. Suchanek:

„Dnia 29 IV 1945 r. w czasie pełnienia służby ob. Brywczyński Edmund jako komendant znajdował się na posterunku MO Klauszewo, gdzie nastąpił wybuch prawdopodobnie z podłożonych min pod budynek posterunku, który wyleciał w powietrze. Spośród osób znajdujących się na posterunku zginęły 3 osoby i 3 osoby zostały ciężko popalone i poparzone, które odwieziono do szpitala w Czaplinku”.

W zasobach archiwalnych zachowało się także pismo (14.12.1947) świadka zdarzenia - komendanta Edmunda Brywczyńskiego adresowane do Wojewódzkiej Komendy MO (…) dnia 30.04.1945 r. w czasie pełnienia służby na posterunku MO w Klauszewie nastąpił wybuch min najprawdopodobniej podłożonych wskutek czego cały budynek wyleciał w powietrze. Z obecnych w danej chwili na posterunku uratowano ciężko rannych dwóch żołnierzy Wojska Polskiego i mnie. Reszta została zabita i poszarpana.

Brak danych

Niestety, w dokumentach urzędowych nie ma wzmianki o nazwiskach ofiar. Dariuszowi Trawińskiemu w księgach parafialnych udało się odnaleźć nazwisko z pełnymi danymi tylko jednej osoby. Jest nim Cezariusz Wiktor Stańczyk ur. 8 X 1926 r. w Warszawie. W rubryce zgon – 29 IV 1945 Klauszewo, wybuch pocisków. Zatem o pomyłce nie może być mowy.

Dość kuriozalne za to było postanowienie IPN O/Szczecin z 4 marca 2020 r. o umorzeniu śledztwa w sprawie zbrodni komunistycznej popełnionej w Kluczewie polegającej na doprowadzeniu do wybuchu w budynku, w którym znajdował się Posterunek MO oraz składowana była amunicja, w wyniku czego śmierć poniosło około 5 obywateli polskich.

Dalej czytamy: „Nie można dokonać jednoznacznych ustaleń, z których wynikałoby, że doszło do popełnienia umyślnego przestępstwa przez żołnierzy Armii Czerwonej - co byłoby warunkiem koniecznym do przyjęcia zbrodni komunistycznych. Przesłuchana w charakterze świadka Donata Kempińska, zeznała że jako dziecko mieszkała z rodzicami w odległości ok 200 m od budynku, w którym doszło do wybuchu. (…) Ojciec świadka osobiście wyciągał spalone ciała żołnierzy polskich pełniących funkcje milicjantów. W wybuchu zginęło od pięciu do sześciu Polaków w tym komendant o imieniu Jan pochodzący z Warszawy.

Na zakończenie prokuratorskiego elaboratu czytamy: „Z uwagi na upływ czasu i brak dokumentacji dot. zdarzenia żadnej z tych wersji nie można kategorycznie wykluczyć.”

Dlaczego prokurator w postanowieniu uważa, że było cyt. „około pięciu ofiar śmiertelnych”, skoro z zachowanych dokumentów wynika, że było 3 zabitych?

Dzięki prośbie wystosowanej przez Dariusza Trawińskiego do burmistrza Czaplinka został odnowiony grób Cezariusza Stańczyka spoczywającego na kluczewskim cmentarzu. Grób wskazała Donata Kempińska mieszkanka Kluczewa od 1944 r. Linia rodziny Stańczyków w Kluczewie wygasła.

Zostało tylko zdjęcie

Podczas zeznania przed sędzią SW Jadwiga Sokorska z d. Wasik dość enigmatycznie stwierdziła, że „ojciec mego dziecka zginął od miny w kwietniu 1945 r.” Nieuleczalnie chorego synka Jadwiga umieściła w Domu Pomocy Społecznej w Lublińcu. Prawdopodobnie z tego okresu pochodzi zdjęcie kilkuletniego Cezarusza w fartuszku, pochylonego nad talerzem z owsianką. 

Lekarz ze szpitala im. Oczki w Warszawie powiedział matce, że podczas porodu w pilskim lagrze  chłopczykowi uszkodzono centralny system nerwowy. Urodzony za drutami Durchgangslager Schneidemüh w nieludzkich warunkach Cezariusz zmarł 1 grudnia 1980 roku.

Jerzy Gasiul

 Dziękuję p. Dariuszowi Trawińskiemu za udostępnienie kopii materiałów źródłowych

 

 

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Pacjentka - niezalogowany 2022-12-19 16:45:23

    To było w czasie wojny, obecnie poszłam do okulisty w szczecinku ponieważ otrzymałam skierowane od lekarza że mam zaćmę więc poszłam do okulisty gdzie zarejestrowano mnie na NFZ .po wejściu do gabinetu lekarz kazał mi przeczytać na tablicy co tam pisze oczywiście bez badania ja miałam na oczach okulary korekcyjne więc przeczytałam.Okulista wówczas powiedział mi po co przyszłam i zawracam jemu głowę, Przyjdzie pani jak będzie ślepa.Nie poszłam więcej do żadnego lekarza.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    EUTANAZJA PUKA DO TWOICH DRZWI - niezalogowany 2022-12-19 20:09:43

    A Niemcy nie ponieśli żadnej kary za to co zrobili Polakom. Niemiecki felczer pewnie potem pobiera sutą emeryture i wyjeżdżał na Bali. Aborcji u "polskich robotnic" nie pamiętał. A na sadzie ostatecznym się nie wywinie.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do