To niemalże zdjęcie reporterskie. Jego autor zjawiał się w tym miejscu podczas przebudowy jezdni i chodników. Miast bruku z polnego kamienia, za chwilę pojawi się tu kostka asfaltowa produkowana na masową skalę w Bitumkadstein Werke przy dzisiejszej ul. Waryńskiego. Jezdnia będzie tak gładka, że podczas przejazdu chłopskich furmanek, stukot kopyt końskich zagłuszy terkot żelaznych obręczy.
Urlichstrasse znana jest mieszkańcom Szczecinka jako ul. M. Drzymały. Polskiego patrona ulicy nikomu tłumaczyć nie trzeba. Za to z tym przedwojennym, niemieckim - Urlichem jest pewien problem. Prawdę mówiąc dokładnie nie wiadomo którego Urlicha miała upamiętniać. Czyżby von Jungingena – mistrza krzyżackiego uczestnika zajazdu antypolskiego na zamku szczecineckim i zarazem wodza „Europejczyków” spod Grunwaldu? A może księcia Ulryka darłowskiego z dynastii Gryfitów od 1618 roku władcy ziemi szczecineckiej (rozpoczął przebudowę zamku na siedzibę renesansową) i zarazem męża zasłużonej dla Szczecinka księżny Jadwigi?
Niewielka uliczka niczym szczególnym się nie wyróżnia. No może tym, że pnie się nieco pod górkę spinając, niczym klamra, dwie biegnące równolegle główne ulice miasta Boh. Warszawy z ul. Ordona. Tutaj, na zapleczu najważniejszej w mieście ulicy, gwar już nie dochodzi. Co najwyżej, można tędy przejść do zacienionego parku wijącego się wzdłuż jez. Trzesiecko.
O jej niegdysiejszej randze świadczy stojąca przy skrzyżowaniu z ul. Junacką latarnia gazowa. Zakładano je jedynie w najważniejszych miejscach. Co ważne, istniały jeszcze w latach trzydziestych, a więc z czasów, kiedy powstało to zdjęcie, choć trudno było zaliczyć do nowoczesnych urządzeń. Mało tego. Przetrwały frontowy chaos – a więc zdobycie miasta i późniejszy rabunek. Latarnie gazowe wyłączono z użytkowania dopiero kilka lat potem. Stało się to z prozaicznych powodów – po prostu powojenny polski przemysł nie produkował już żarników i szklanych kloszy. Tak więc kiedy skończyły się zapasy i to, co udało się sprowadzić z centrali – oświetlenie gazowe z ulic Szczecinka odeszło do historii. Dziwnym trafem jej namiastką jest stylizowana naścienna latarnia nad wejściem do dawnego spichlerza.
Lampy gazowe stanowiły nieodłączny atrybut starych miast. W nocy, choć światła dawały niewiele, tworzyły wprost bajeczny nastrój. Nie jest więc przypadkiem, że wielcy malarze - impresjoniści zachwycali się nocnymi, wielkomiejskimi pasażami rozświetlonymi żółto-czerwoną poświatą płynącą z gazowych lamp. Ale co tam wielki świat. Również i w Szczecinku nastrojowe,nocne pejzaże tworzył na przełomie XIX i XX wieku lekarz – artysta Paul Stubbe – wychowanek tutejszego Gimnazjum Księżnej Jadwigi. Takim obrazem jest nocny widok na ul. Kaznodziejską (dz. ks. P. Skargi). Jego prace (sumie 9 obrazów) z nieistniejącymi już dzisiaj zakątkami miasta można zobaczyć w Muzeum Regionalnym.
Na przełomie XIX i XX wieku nocą szczecineckie ulice rozświetlały dokładnie – 123 latarnie. W tym czasie w Berlinie było ich ok. 12 tys. a w Paryżu ponad 43 tys. szt.). Przypomnę, że miejska gazownia powstała dopiero 1895 roku. Dopiero po 1912 roku, kiedy rozpoczęto elektryfikację miasta- instalowano już tylko latarnie elektryczne.
Wróćmy do starego zdjęcia. Po lewej aż do skrzyżowania z dz. ul. Junacką ciągnie się wysoki mur. Za nim kryje ogród i sad. Po prawej, zza parterowego budynku warsztatowego, w miejscu gdzie dzisiaj jest niewielki przyblokowy skwer, widać ścianę szczytową XIX-wiecznego spichlerza. Mimo że już od dawna znajduje się pod ochroną konserwatorską, nic o nim poza zdawkową informacją nie wiadomo. Najbliższy tego typu obiekt znajdował się tuż obok przy skrzyżowaniu z ul. ks. Elżbiety (rozebrany w latach 60.) a także przy ul. Ogrodowej oraz ul. Zamkowej. Co ważne, dwa ostatnie przetrwały epokę masowych rozbiórek jaka nastąpiła pod koniec lat 60.
To właśnie w tamtym czasie znikła – widoczna na kolejnym zdjęciu tyle, że z lat 50 - ryglowa zabudowa przy skrzyżowaniu ul. Drzymały z Boh. Warszawy. Ta ostatnia krótko po wojnie nosiła jeszcze swoją dawną nazwę - ul. Królewska, ale bardzo szybko przechrzczono ją na Stalina.
W miejscu niezwykle klimatycznie prezentujących się wiekowych kamieniczek pojawił się przeszklony pawilon handlowy z odzieżą. W połowie lat 90. został rozebrany. Od tego czasu, przy głównym deptaku rozlokował się swoisty poligon doświadczalny dla różnego rodzaju amatorów mazania sprayem po ścianach. Konkuruje z nimi jedynie sprokurowany kilka lat temu z okazji jednego z Art Pikników mural tematycznie nawiązujący do starej pocztówki przedstawiającej dz. deptak czyli ul. Bartoszewskiego.
Mi na zawsze miejsce to kojarzyć się będzie z piętrową kamieniczką oraz miniaturową witryną sklepową, na której stał zakurzony radioodbiornik (wtedy rzecz jasna jeszcze lampowy) zakładu naprawczego p. Domagały. Na zawsze w pamięci pozostanieteż mikroskopijne podwórze – studnia, gdzie nigdy słońce nie dochodziło, a wilgotne powietrze przesycone było zapachem pleśni i stęchlizny.
Stary spichlerz doczekał się w końcu swojego „złotego wieku”. Przez kilkanaście lat stał opuszczony. Magazyn zboża nikomu nie był potrzebny, a klucze do niego znajdowały się w dyrekcji Muzeum Regionalnego. Prezentowane zdjęcie wykonałem w 1991 roku.
W tym czasie budynek właściwie się już rozsypywał. Pokryty papą dach był dziurawy jak sito. Wprawdzie potężne, drewniane, belki stropowe były jeszcze w dobrym stanie, ale podłoga w fatalnym stanie. Najgorzej wyglądały schody. Nie dość, że strome, to brakowało na nich stopni, a całość konstrukcji była niezwykle rachityczna. Przez szpary w deskach podłogowych widać było niższe piętro.
Jedynym elementem dawnego wyposażenia był stalowy blok umocowany przy wysięgniku na dachu. Blok służył do transportu worków ze zbożem. W tamtym czasie najlepiej zachowała się piwnica. Dodam, że budynek był tylko w części podpiwniczony. Piwnica miała dobrze zachowane beczkowe ceglane sklepienie. Tego rodzaju stropy są u nas niezwykle rzadko spotykane.
Już w latach 80. próbowano stary spichlerz zmodernizować adaptując go do celów muzealnych. Sporządzona w tutejszym Budoprojekcie koncepcja projektowa wykazała, że obiekt z racji bardzo skromnej powierzchni, niskich kondygnacji i wyjątkowo durnych ówczesnych normatywów budowalnych do tego się nie nadaje. Niewiele brakowało, aby stary spichlerz podzielił los sąsiedniej zabudowy i został wyrównany do poziomu terenu.
Całe szczęście znalazła się firma EP&M, która obiekt kupiła i przebudowała, nie zatracając przy tym jego wartości historycznej. Przepruta ściana szczytowa, w której zainstalowano wspornikowe okna z opalizującego szkła, dodały staruszkowi współczesnego sznytu.
Wróćmy jeszcze raz do starej fotografii z lat międzywojennych. Jednak najbardziej tajemniczym i zarazem intrygującym obiektemna tym zdjęciu jest wysoki płot ceglany. Za nim widać korony drzew. W starym, a więc w nieistniejącym już Szczecinku, tego rodzaju murów, parkanów, ogrodzeń było co niemiara. Okolony potężnym murem przydomowy ogród jawi się niczym hortus conclusus (ogród zamknięty) znany ze średniowiecznych zamków. Dla osób postronnych był niedostępny. Niczym ten z „Alicji w Krainie Czarów” tworzył oderwany od otoczenia, zupełnie inny świat. Może nie było tam ani pięknych róż, ani kolorowych kwiatów, a jedynie kwitnący wiosną sad? Trudno to dzisiaj sobie nawet wyobrazić zważywszy, że miejsce to zajmuje potężny pięciokondygnacyjny blok mieszkalny.
Blok z 26 mieszkaniami przy skrzyżowaniu ul. Drzymały z Junacką powstał w 1964 roku. To właśnie w tamtym czasie pojawiały się pierwsze po wojnie bloki mieszkalne realizowane jeszcze w technologii tradycyjnej. Na początku nie były to jeszcze osiedla a pojedyncze budynki lokowane jak zabudowa plombowa lub tak jak to się stało w tym przypadku na terenach zielonych.
Niewiele można odczytać ze starego zdjęcia. Zajrzyjmy więc do planu miasta z 1903 roku. Tam ogród z wysokim murem widać w całej okazałości. Kaligraficznie wykonany napis informuje, że jest to teren Junkerhofu (Dwór Junkierski) – hotelu, który po wojnie stał się siedzibą Ligi Obrony Kraju (najpierw LPŻ) a teraz Hotelem Oskar. Budynek znany jest z niezwykle bogatej, eklektycznej elewacji. Napiszę o nim innym razem.
Co ważne, na tej samej działce znajdowała się narożna, piętrowa, dwurodzinna kamienica zwana Villą Riemer. Czyżby budynek należał do właścicieli browaru braci Riemer? A może jest to tylko przypadkowy zbieg okoliczności. Budynek istnieje do dzisiaj, ale jego stan przeraża. Od kilkunastu lat jest niezamieszkały. Mocno spękane ściany i zapadnięte stropy, zamurowane główne wejście rozebrane schody, świadczą o fatalnej kondycji i niemocy jego właściciela.
Postępujący z roku na rok destrukcja budynku obrazuje zdjęcie z 2008 roku. W tamtym czasie istniały jeszcze schody i wejście do budynku.
Jakiś czas temu dom ten słynął z pięknej, piętrowej werandy. Choć obrośnięta była dzikim winem i wielkimi krzewami, w całej okazałości widać ją było od strony ul. Ordona. Drewniana weranda była jednym z ostatnich tego typu budowlą, prawdziwym majstersztykiem, dzisiaj zupełnie już nieznanej sztuki ciesielstwa. Podobne werandy, których rodowód sięga przełomu XIX i XX wieku znane były głównie w różnego rodzaju kurortach i uzdrowiskach. Nie brakowało ich także na przedmieściach willowych dzielnic wielkich miast. Stara weranda została przez miejscowych barbarzyńców spalona. Pozostały po niej jedynie ceglane ściany przyziemia. Wszystko na to wskazuje, że wiekowa kamieniczka nie ma najmniejszych szans na przeżycie.
Jerzy Gasiul
Zdjęcia z okresu międzywojennego oraz z lat 50 pochodzą ze zbiorów Archiwum Państwowego i Muzeum Regionalnego w Szczecinku
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie