Reklama

Nie ma żadnego Przemysława. Był i jest tylko Bismarck

04/04/2020 08:30

O wieży Bismarcka zaczęło być głośno w 2007 roku. Stało się to w kontekście planowanej wycinki przy jeziornym brzegu drzew. Drzewa przesłaniały widok na jezioro, rzecz jasna jedynie dla tych, którzy kontemplowali go ze szczytu wieży. W sumie wycięto 88 olch i 4 klony. Argumentem przemawiającym za ogołoceniem terenu, miałoby być przywrócenie cyt. wartości historycznej obszaru wokół wieży widokowej.  Problem w tym, że owe mądre słowa są w świetle podstawowej funkcji, dla jakiej wybudowano wieżę – są zupełnie bez pokrycia.   

 

   Budowla została wybudowana w jednym celu. Miała tak jak 238(!) jej sióstr rozsianych po ówczesnych Niemczech, upamiętnić kanclerza Bismarcka. A jej podstawową a więc jak to ujęto „historyczną” funkcją było... rozpalanie w ogniowej misie wielkiego ognia, najczęściej w rocznicę urodzin wielkiego kanclerza! Nic przeto dziwnego, że w bezpośrednim otoczeniu płonących wież, z oczywistych względów, drzew raczej nie sadzono. To tyle tytułem wstępu. 

 Zacznijmy od mało wiarygodnych doniesień, które właśnie o tym miejscu pojawiały jakiś czas temu. Otóż na półwyspie mocno wrzynającym się w zimne wody jeziora Trzesiecko przed wiekami istniało niewielkie grodzisko z otaczającym go ziemnym wałem. W kronikach prowadzonych przez zakonnych skrybów w pobliskim klasztorze Marientron, owo miejsce określono z niemiecka jako Burgwall

  Okoliczni mieszkańcy utrzymywali się głównie z uprawy dość lichej ziemi, hodowli, a także połowu ryb. W tym czasie Trzesiecko obfitowało nie tylko w dziesięciocentymetrowe płotki, ale także w potężne jesiotry, szczupaki i węgorze. 

   Żyło im się w miarę dostatnio i spokojnie, ale pewnego dnia pojawili się tutaj okrutni rycerze - rabuśniki. Jak to było w ich zwyczaju, wdarli się przemocą do grodu, nie oszczędzając nawet białogłów ani dzieci. 

   Ponieważ miejsce przypadło im do gustu, postanowili właśnie tutaj pobudować niewielki zameczek a w nim w głębokim lochu, w dębowej skrzyni, gromadzić skarby w postaci złota, srebra i dukatów zrabowanych okolicznej ludności, a także lekkomyślnym podróżnikom i kupcom. Oj ciężkie i okrutne czasy nastały dla tutejszych. Ale jako, że zło nie może trwać długo, pewnej letniej nocy niebo pokryło się chmurami. Nagle błysnęło, zagrzmiało aż pod stopami zakołysała się ziemia. Wtedy to w sposób zupełnie niespodziewany, zamek z okrutnymi rabuśnikami, pochłonęła matka Ziemia. 

   Uradowali się takim obrotem rzeczy okoliczni kmiecie. Z tej okazji miodu a i piwa, polało się co niemiara. Od tego też czasu miejsce to uważane było za nawiedzone i nikt tam samopas się nie zapuszczał. Języka w gębie przed młodymi, nikt nie powstrzymywał i z czasem pośród ludu zaczęły jednak krążyć niesamowite opowieści o skarbie z dębowej skrzyni. Mimo ostrzeżeń dorosłych, dwaj młodzieńcy postanowili nocną porą dostać się na szczyt wzgórza i skarb odkopać. Fortuna im sprzyjała. Trafili od razu na skrzynię. Unieśli jej wieko i... wtedy z ciemności zabrzmiał donośny głos: - Zakopcie to głupcy, bowiem skarb powstał na ludzkiej krzywdzie. 

Młodzieniaszkowie i tym razem nie posłuchali. Mimo gwiaździstej nocy jasny piorun znienacka uderzył w śmiałków, grzebiąc i ich, i skarb - tym razem już na wieki. 

   Tyle sfabularyzowana legenda. Legenda, legendą ale skarb nadal czeka na odkrywcę. Do dzisiaj nie wiadomo jak potoczyły się dzieje półwyspu. Szczecinecki dziejopis prof. Karl Tümpel twierdzi, że grodzisko zwane Burgwall’em w 1356 roku było już opuszczone. Przez jakiś czas należało do posiadłości pobliskiego klasztoru Marientron, a w XVI wieku miejsce to kupił młynarz Bartosz płacąc 4 floreny. Na początku XX wieku okoliczne pola, łąki, lasy należały do Heinnricha von Denniga pana na Juchowie. 

  W tym też czasie władze Neustettin’a postanowiły wzorem innych niemieckich miast, upamiętnić „żelaznego kanclerza” – Otto von Bismarcka. Kanclerz to może on był dla Niemców wielki, ale dla Polaków, był wyjątkową rasistowską świnią. Być może dlatego, że z był właścicielem majątku w Kołczygłowach i Warcinie leżących na polsko-niemieckim pograniczu. Sąsiada zwyczajowo się nie lubi a zwłaszcza jeśli ten zza miedzy posługuje się innym językiem. 

W każdym razie pod jego śmierci w 1898 r. począł rozwijać się jego pseudoreligijny kult. Wiązało się to również ze wzrostem nastrojów nacjonalistycznych. Oznaką owej świeckiej liturgii oprócz pomników poświęconych kanclerzowi, był zamysł budowy aż 400 wież. Ostatecznie powstało ich „zaledwie” 238. Oprócz Szczecinka tego typu budowle powstały również w okolicznych miejscowościach w tym m. in. w Okonku (co ciekawe, znacznie okazalsza niż szczecinecka) Białym Borze i Złotowie. 

  W przypadku Szczecinka największy interes zrobił właściciel terenu – Dennig. Otóż w 1907 roku złożył miastu ofertę, że swój grunt odda za darmo. Było to niewielka działka obejmująca nadjeziorne wzgórze kryjące wczesnośredniowieczne grodzisko w sumie ok. 900 metrów kw. Szkopuł polegał na tym, że działka nie miała dojazdu z drogi publicznej. Ponieważ zapadła decyzja o budowie wieży, miasto zmuszone zostało do wykupienia całego przyległego terenu, który rzecz jasna należał również to tej samej osoby. Tym sposobem koszt budowy zamknął się kwotą 8000 marek, zaś sponsor zarobił na tym „patriotycznym geście” - 5000 marek. 

  Prace przy budowie wieży trwały zaledwie dwa lata, a jej uroczyste otwarcie nastąpiło 31 marca lub 1 kwietnia – tak przynajmniej twierdzą byli mieszkańcy Neustettina 1911 roku.

Trzeba otwarcie powiedzieć, że szczecinecki „Bismarck” jest dość topornym dziełem architektonicznym. W całości (nie licząc betonowej klatki schodowej) budowla składa się z równo ułożonego łamanego kamienia. Aby nie było wątpliwości, komu została poświęcona, nad wejściem umieszczono inskrypcję – „Bismarck”. 

  Od razu wyjaśniam, aby nie było wątpliwości. Zarówno ta jak i wiele tego typu monumentów, wbrew pozorom nie powstały, po to, aby z jej tarasów podziwiać wspaniałe widoki! Jej podstawowa funkcja była zupełnie inna. 

  Osiemnastometrowej wysokości trzon wieńczy cylindryczna nadbudówka. Jest to ogniowa misa (czara), która jak sama nazwa wskazuje służy do rozpalania wielkiego ognia. Budowla jest więc gotową scenografią do kultowych spektakli. Zapewne scenariusz był dość prosty – gromadny śpiew być może przy piwie i trochę wiecowych wystąpień. Przy buchającym w niebo płomieniu tworzył się zapewne niepowtarzalny nastrój.  

  W zależności od lokalnego zwyczaju, ogniowe kolumny (bo tak je nazywano) rozpalano 31 marca tj. w dniu urodzin kanclerza, a także pomiędzy 21 a 24 czerwca w dniach letniego przesilenia. Sądząc po dacie zakończenia budowy, w Szczecinku ogień rozpalano 31 marca. Do podtrzymywania wielkiego płomienia używano różnego rodzaju materiały: w tym drewno, tłuszcz, olej, ropę, torf, odpady z przędzy lnianej lub smołę. Do dzisiaj na ścianach ogniowej kolumny widoczne są liczne zacieki po smole. 

  Z niezrozumiałych powodów po wojnie rytualną germańską budowlę próbowano nazwać wieżą Przemysława. Wysiłek poszedł na marne choć w urzędach często tą nazwa nadal się posługują. Miejscowi i tak nazywają ją po staremu, albo co najwyżej - wieżą samobójców. Dwa tego rodzaju wydarzenia odnotowano w latach sześćdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Po ostatniej tragedii na szczycie wymieniono balustradę na „klatkę” ze stalowych płaskowników a także zlikwidowano drabinkę do ogniowej czaszy. 

Jerzy Gasiul 

 

Artykuł ukazał się w Temacie Szczecineckim w marcu 2007 r. 

 

Zdjęcie główne: Rok1925. Wieża okolona była rzędem drzewek. Część z nich, te od strony południowo – wschodniej, zachowały się do dzisiaj. Na galerii widoczny jest wysięgnik służący do transportu paliwa do ogniowej misy. 

 

 

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Lisiński 2020-04-04 12:26:11

    Można nazwać wieża turystyczna , widokowa albo Przemysława ale dlaczego powielać niemieckie nazwy szowinistycznego antypolskiego łajdaka co innego ludzi kultury sztuki czy literatury pochodzących z tej ziemi. Pozagrobowy trumf nacjonalizmu sami się nie szanujemy to i inni nas nie będą szanować.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    gość 2020-04-04 14:48:37

    dobrze że adolfowi takich nie pobudowano

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Adolf Dasler - niezalogowany 2020-04-04 20:51:18

    Obecna ul. Wyszyńskiego to dawna Żukowa a jeszcze wcześniej Hitlerstrasse, więc możeby to zachować?

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Gość - niezalogowany 2020-04-04 23:52:58

    A co się stało że schodami na wieże od strony jeziora? Na starych fotografiach je widać, a teraz już ich nie ma.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Dic - niezalogowany 2020-04-05 21:24:09

    Gdy wrócą Niemcy na te tereny, wszystko będzie po niemiecku. Mowa też.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Histeoryk - niezalogowany 2020-04-08 09:04:02

    Stara legenda mówi, że dawno, dawno temu ok. XII wieku starzy Rzymianie z Północnej części Walii leżącej koło Buenos Aires zakopali pod wieżą telewizor 48" full HD z pilotem Luft Waffe

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    gość 2020-04-23 16:15:38

    Wolę starą legendę niż upamiętnianie antypolskiego łajdaka.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Wróć do