Reklama

Niemcy na dworcu w Szczecinku wybierali ich jak bydło. Wielu kończyło jak Wiktor

Wrzesień jest w Polsce szczególnym miesiącem. Gdy mówi się o wybuchu II Wojny Światowej i okrucieństwach, których dopuszczali się niemieccy okupanci, o latach wojennych lub wcześnie powojennych na Pomorzu Zachodnim niewiele wiadomo. Prawdziwą białą plamą są wydarzenia z terenu powiatu szczecineckiego. Nawet w bardzo nielicznych opracowaniach, które do tej pory się ukazały, okres ten jest pomijany. Oto nieznana historia, nieznanego z nazwiska człowieka. Wiemy, że miał na imię Wiktor. Był polskim niewolnikiem.

O czasach związanych z II Wojną Światową oraz pierwszych latach powojennych na Pomorzu Zachodnim niewiele wiadomo. Prawdziwą białą plamą są wydarzenia z terenu powiatu szczecineckiego. Nawet w bardzo nielicznych opracowaniach, które do tej pory się ukazały, okres ten jest pomijany. Być może dlatego, że do tej pory nikt nie odważył się poświęcić swojego czasu, aby przewertować niezliczoną ilość urzędowych dokumentów rozsianych po różnych miastach, instytucjach i archiwach. Nie ma też żadnych gwarancji, że efekt owych poszukiwań byłby zadawalający tym bardziej, że główne źródło wiedzy o tamtych czasach znajduje się w archiwach niemieckich i sowieckich, a więc dla nas niedostępnych.

Dzięki żmudnej pracy Dariusza Trawińskiego, mieszkańca Szczecinka, któremu udało się przez lata cierpliwie przewertować tysiące dokumentów przechowywanych w polskich archiwach i urzędach, możliwe stało się wydobycie z niepamięci dziesiątki ofiar niemieckich i sowieckich zbrodni.

Nie oglądając się na urzędy i instytucje, D. Trawiński własnym sumptem stawia w miejscu ich popełnienia brzozowe krzyże z tabliczkami informacyjnymi. Z czasem pod krzyżami pojawiają się nawet znicze i kwiaty od miejscowych mieszkańców. Są też i takie przypadki, że w miejscach zbrodni stawiane są tablice a nawet polne głazy z odpowiednią inskrypcją. Tak się dzieje kiedy utrwalaniem polskiej historii zainteresowane są lokalne samorządy lub szczecineckie Starostwo Powiatowe.

Takim właśnie kamieniem pamięci uhonorowano w Kluczewie k/Czaplinka jedną z niemieckich bezimiennych ofiar ostatniej wojny.  Jego uroczyste odsłonięcie odbyło się 28 czerwca. Stało się to w trakcie urządzonego w tym dniu wiejskiego pikniku z udziałem władz samorządowych, a także samego pomysłodawcy.

Oto nieznana historia, nieznanego z nazwiska człowieka. Wiemy, że miał na imię Wiktor. Nieżyjący już świadkowie – polscy robotnicy rolni pracujący na terenie Klaushagen (dz. Kluczewo) kojarzyli go tylko z imienia. Jego nazwiska, nawet współtowarzysze jego niedoli, nikt nie zapamiętał. Z tamtych czasów zachowało się jedynie zdjęcie.

Pewne jest tylko to, że Wiktor pochodził z Warszawy i był żonaty. Jego małżonka pracowała w tej samej wsi. Mówiono, że była w zaawansowanej ciąży i po zamordowaniu Wiktora, tuż przed narodzeniem dziecka, wysłano ją do innego miejsca przymusowej pracy. Wprawdzie jeden z przesłuchiwanych przez prokuratora w latach 70. świadków twierdził, że wyjechała do Warszawy, ale byłoby to zupełnie niemożliwe. Niemcy polskich niewolników nigdy nie zwalniali do domu. Ślad po niej zaginął.

Takich jak Wiktor, były tysiące. Oblicza się, że na terenie powiatu szczecineckiego w jego dawnych granicach obejmujących oprócz Barwic, Grzmiącej, Bornego także Okonek i Czaplinek, pod koniec wojny pracowało ok. 7-8 tys. polskich robotników przymusowych zatrudnionych zarówno w przemyśle jak i na roli. Dodajmy, że określnie „robotnik przymusowy” jest mało precyzyjne. Tak po prawdzie była to praca niewolnicza, wykonywana pod przymusem, wbrew woli i bardzo często w obozie pracy.

Takim właśnie był przymusowym robotnikiem był Wiktor N. Pracował u Will’ego Gusse sołtysa Klaushagen – to powojenne Klauszewo – dzisiejsze Kluczewo.

Znamienne, że w przeciwieństwie do oprawcy, nazwisko ofiary jest nieznane. Wieś znajduje się pomiędzy pokrytymi lasami pagórkowatym terenem, a licznymi w tamtych okolicach jeziorami. Najbliżej stąd do Czaplinka. Droga wiodzie wzdłuż rozległego jez. Drawskiego.

Nic nie wiadomo w jakich okolicznościach znalazł się „na robotach”. Możemy jedynie przypuszczać, że skoro pochodził z Warszawy, najpewniej musiał tu trafić z ulicznej łapanki. Raczej mało prawdopodobne, aby przedtem przebywał jako jeniec wojenny w obozie w Czarnem. Polscy jeńcy zrzekali się przysługujących im praw i aby uchronić się przed śmiercią głodową i fizycznym wyczerpaniem, pracowali u bauerów.

Generalna Gubernia oraz położony tuż za powiatową miedzą Kraj Warty był niewyczerpanym rezerwuarem polskich przymusowych robotników. Dla wielu punktem docelowym był dworzec kolejowy w Neusttetin (Szczecinek). Najpierw w tutejszym Arbeitsamt podlegali rejestracji. Tam też, lub nawet już na rampie dworca towarowego, odbywał się swoisty targ niewolników. Zawiadomieni na tę okoliczność chłopi przyjeżdżali po żywy towar furmankami. Mogli sobie wybrać do pracy kogo chcieli. Zdarzało się, że wybór był niewielki i w takich przypadkach musiano zadowolić się nawet nieletnimi.

Ponieważ młodzi mężczyźni walczyli na froncie, na gospodarstwach pozostawiano jedynie dzieci i starsze osoby. Każdy niemiecki Übermensch (nadczłowiek) mógł przyjąć do pracy dowolną ilość cudzoziemców. Darmowy robotnik był na wagę złota. Wystarczyło, że miał zagwarantowany byle jaki posiłek i zakwaterowanie. Było to specjalnie przygotowane nieogrzewane pomieszczenie na strychu z niezależnym od domowników wejściem, a znacznie częściej budynek gospodarczy. Zgodnie z obowiązującym prawem, pomieszczenia na noc ryglowano od zewnątrz.   

Jak zeznał przed sędzią Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Koszalinie Michał Pietniczka, Wiktora znał jedynie z widzenia. Według świadka do scysji pomiędzy Wiktorem a sołtysem doszło, kiedy któregoś wieczoru, a było to już po zakończeniu pracy, Gusse kazał wszystkim wracać do roboty.  Na jego gospodarstwie pracowało w sumie 5 Polaków. Gusse znany był z tego, że wymagał pracy ponad siły. Dodajmy, że nie był to we wsi odosobniony przypadek ale raczej zjawisko powszechne. Wprawdzie dzień pracy przymusowego robotnika mógł trwać od 7 do 20, ale z reguły nikt tego nie przestrzegał.

Zgodnie z zeznaniem świadka, chcąc Niemca uderzyć, Wiktor chwycił za siekierę. Sołtys natychmiast telefonicznie powiadomił o zajściu policję i w ten sposób Wiktora aresztowano. Problem w tym, że powyższa wersja zdarzeń w świetle zeznań złożonych przez innych świadków nie miała nic wspólnego z rzeczywistością.

Znacznie więcej faktów przedstawił Jan Jaskulski. Jego zdaniem w każdym gospodarstwie rolnym, w Klaushagen pracowało od jednego do pięciu Polaków. Tylu też zatrudniał Bürgemeister (sołtys) Gusse. Właściciel gospodarstwa był członkiem NSDAP. Istniejący do dzisiaj licowany czerwoną cegłą dom, znajdował się na skraju wsi.

 Gusse znany był z brutalnego traktowania Polaków. Jan Jaskulski oprócz jednego współtowarzysza niedoli zapamiętał nawet ich imiona: Wiktor, Józef, Stanisław i Marysia.

Zdarzenie miało miejsce w maju 1943 roku. Któregoś wieczoru, a było już po 21.30, Gusse kazał robotnikom wracać do pracy. Tego dnia ich wszyscy pracowali przy kryciu stodoły trzciną. Ponieważ Wiktor odmówił pracy, Gusse pobił go kijem. Według świadka Wiktor miał po polsku burknąć do niego: „Przyjdzie na ciebie czas, kiedyś ci się odwdzięczymy”.

Jego wypowiedź została usłużnie przetłumaczona przez jednego z robotników, który znany był  z donoszenia na rodaków. W reakcji na wypowiedziane słowa, Gusse natychmiast powiadomił miejscowego wachmajstra. Już następnego dnia po Wiktora ze Szczecinka przyjechali gestapowcy i go zabrali.

W niezwykle lakonicznych słowach niemieckiego sołtysa scharakteryzowała Teodozja Wichrowska: „Gusse był złym człowiekiem. Źle traktował zatrudnionych u siebie Polaków”.

Od chwili aresztowania Wiktora minęło półtora tygodnia. Któregoś dnia kazano wszystkim polskim robotnikom obowiązkowo stawić się koło poczty.  Zapowiedziano, że egzekucja Wiktora ma się odbyć pomiędzy 9 i 10 przy drodze prowadzącej do Brzezinki. Na miejsce stracenia wybrano pochyłą przydrożną brzozę oddaloną od gospodarstwa  Gusse o kilkadziesiąt metrów. Drzewo dzisiaj już nie istnieje. Z tamtych czasów pozostała tylko mocno porośnięta trawą brukowana droga.

Wiktora przywieziono czarną więźniarką. Tego też dnia zza jej krat po raz ostatni widziano go żywego. Jak to określił świadek: „Wyglądnął bardzo źle”.

Samej egzekucji spędzeni pod pocztą Polacy nie mogli widzieć, ponieważ miejsce to przesłaniała górka.

Zupełnie przypadkowymi świadkami mordu były trzy osoby, które tego dnia na pobliskim polu pasły krowy.  Według ich relacji, więźniarka podjechała tyłem pod brzozę. Ktoś wyszedł z samochodu i przerzucił przez konar sznur. Wiktora ustawiono na stopniu samochodu. Ta sama osoba (był to najpewniej więzień) co zarzucała sznur - założyła mu na szyję pętlę i wtedy samochód ruszył…

Dopiero po wykonaniu wyroku, kazano spędzonym Polakom podejść pod miejsce kaźni. Każdy z nich musiał przejść obok martwego skazańca.

Jeden z mundurowych oprawców przemówił po polsku. Ostrzegł przed nieposłuszeństwem względem Niemców. Zaznaczył, że „jeśli będą posłusznie wykonywać wszystkie polecenia, to włos z głowy im nie spadnie”.

Po odcięciu sznura, obecny przy egzekucji niemiecki umundurowany lekarz, kazał Bronisławowi Stefanowskiemu zdjęć skazańcowi marynarkę i wytrzeć nieboszczykowi pianę z ust.

- "Odchodząc widziałem, że Niemiec wyciągnął słuchawkę i badał Wiktora.  Słyszałem potem, że w samochodzie był jeszcze jeden więzień. To on zakładał sznur na drzewo, a następnie pętlę Wiktorowi".

Tego ponurego dnia jeden z niemieckich funkcjonariuszy obszedł we wsi wszystkie domy wymierzając karę chłosty tym Polakom, na których skarżyli się ich niemieccy „właściciele”.

W konkluzji postanowienia o zawieszeniu śledztwa prowadzonego przez OKBZH czytamy: Przyczyna aresztowania i powieszenia, oskarżenie o uderzenie niemieckiego pracodawcy, miejsce egzekucji w pobliżu miejsca zatrudnienia z dala od zabudowań przy polnej drodze za wniesieniem w obecności spędzonych Polaków przy posłużeniu się drugim więźniem, zgodnie z zrządzeniami wydanymi dla placówek Gestapo – wszystkie te okoliczności wskazują, że Wiktor N został powieszony bez wyroku sądowego w trybie tzw. traktowania specjalnego (Sonderbehandlung) przeprowadzonego przez placówkę Gestapo w Pile, któremu podlegała zamiejscowa placówka (Aussenstelle) w Szczecinku.  

Z powodu braku aktu zgonu w zachowanej księdze USC w Kluczewie z tego okresu, nie ma już żadnej możliwości ustalenia dokładnej daty zbrodni, danych ofiary, czy choćby nazwisk niemieckich funkcjonariuszy.

Po przejściu frontu, zarówno wachmajster jak i bürgemeister obawiając się zemsty, zniknęli ze wsi. Po pewnym czasie w miejscowym lesie odkryto powieszone na drzewie zwłoki Gusse.

Dzięki zaangażowaniu pani sołtys Kluczewa oraz pani burmistrz Czaplinka możliwe było upamiętnienie Wiktora N. Jednej z wielu zbrodni popełnionych przez niemieckich oprawców.

Jerzy Gasiul

 

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 06/09/2025 15:53
Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Taks - niezalogowany 2025-09-06 17:09:52

    Panie Jerzy, jak najwięcej takich artykułów ku wiecznej pamięci. Dziękuję.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do