
Dokładnie 27 lutego 1945 roku o dwudziestej drugiej, marszałek Rokossowski dowódca II Frontu Białoruskiego otrzymał meldunek o zdobyciu Szczecinka. Nazajutrz, zgodnie z rozkazem Stalina, na cześć zwycięzców oddano w Moskwie salut honorowy.
Chcąc przybliżyć tamte dni, proponujemy naszym Czytelnikom fragmenty pamiętników napisanych przez dwóch świadków tamtych wydarzeń: gen. J.P. Kałużnego dowódcy 32 Smoleńskiej Kawaleryjskiej Dywizji, Tadeusza Czajkowskiego przebywającego w Szczecinku na robotach przymusowych oraz ks. Anatola Sałagi – pierwszego powojennego proboszcza, który do Szczecinka przyjechał miesiąc po jego zdobyciu.
Poniżej przytaczamy obszerne fragmenty dokumentu, pochodzącego z 1965 roku. Jest to list zaadresowany do „kierownictwa miasta Szczecinka” (tak to zostało sformułowane) i Komitetu Miejskiego PZPR. Nadawcą był generał lejtnant J.P.Kałużnyj, były dowódca 32 Smoleńskiej Kawaleryjskiej Dywizji, która 27 lutego 1945 roku zdobywała Szczecinek.
(...) Zadanie bojowe (...) było bardzo trudne. Do jego wykonania koniecznym było, przede wszystkim, zawładnąć tak ważnym taktyczno – operacyjnym punktem, bardzo dobrze umocnionym i bronionym jakim był Szczecinek. Miasto leżące między jeziorami a przy podejściu do niego na przestrzeni 2-3 km, wznosiły się okopy (...) silnie umocnione i zabezpieczone drutami kolczastymi. Przed okopami były pobudowane potężne rowy przeciwczołgowe. Drogi do miasta były zaminowane. Pola minowe broniły dostępu do miasta nie tylko piechocie, ale również czołgom. (...)
Do godz. 10.00 26. lutego korpus zakończył przegrupowanie dywizji. 32 Dywizja otrzymała rozkaz przerwania obrony przeciwnika na odcinku Lotynia. Rozkaz brzmiał: Atakować w kierunku na Lotyń, Szczecinek z głównym uderzeniem z południowego wschodu i południa. Odczuwało się bliskość Bałtyku. Był luty a już było cieplej, topniał śnieg i mgła ograniczała widoczność, nie pozwalając korzystać z lotnictwa.. (...)
O 14.00 26. lutego atak mający na celu opanowanie Szczecinka rozpoczął się od silnego ognia artyleryjskiego. Do szturmu poszli spieszeni kawalerzyści 86 i 121 Pułków Kawaleryjskich wspierani czołgami 307 Pułku Czołgów i przeciwczołgową artylerią.
Na jedynce armijnej gazety USA „Stars and Stripes” z 1 marca 1945 roku znalazła się informacja ze... Szczecinka. Jej tytuł brzmi: „Czerwoni blisko Bałtyku; wzięli Neustettin”. Raczej mało prawdopodobny byłby drugi taki przypadek w dziejach naszego miasta, aby jakikolwiek dziennik amerykański informował i to na pierwszej stronie o wydarzeniach w Szczecinku – Neustettin'ie. Miasto leżące na skrzyżowaniu ważnych szlaków kolejowych i drogowych w centralnej części, przebiegającego po jego przedpolach Wału Pomorskiego, miało być ważnym punktem obrony.
(...) Pod koniec dnia 26 lutego kawalerzyści wyrzucają przeciwnika z Turowa. Na przedpolach Szczecinka jeden z ważnych odcinków został zdobyty (dzielnica Kwieciszewo – dop. red.). Rozbite niemieckie pododdziały odchodzą do Szczecinka. Nie dając odpoczynku przeciwnikowi o świcie 27 lutego, szturmowe oddziały kawalerii bezpośrednim atakiem przerywają umocnione pozycje przeciwnika na południe od miasta i poprzez piaszczyste wzgórza prą do miasta, zajmując pozycje wyjściowe. Kilkakrotne kontruderzenia przeciwnika nie przynoszą skutków.
27. lutego o godz. 14.00 silny ogień dywizyjnej i korpusowej artylerii, uderza na przeciwnika, zajmującego południowe dzielnice miasta i na pozycje artylerii w północnej części miasta. (...) We wschodniej części miasta wiódł ciężkie boje, właśnie wprowadzony do boju drugiego rzutu, 65 Pułk Kawalerii ppłk Kostynicza. Szczególnie udane były działania jego pierwszego szwadronu pod dowództwem st. lejtnanta Łazarewa. O 17.00 po ciężkich walkach ulicznych, pokonując barykady, 65 Pułk Kawalerii opanował rejon kolejowy oraz dworzec. O 18.00 szwadron tego pułku rozpoczął boje o północną część miasta.
(…) O 21.00 pułki 32 Kawaleryjskiej Dywizji w pełni opanowały miasto Szczecinek i weszły na jego północne dzielnice. O 22.00 27 lutego wszystko zostało zakończone i zameldowano dowódcy frontu marszałkowi Rokossowskiemu, że Szczecinek – silny punkt oporu przeciwnika w systemie pomorskich umocnień - został wzięty uderzeniem 32 Smoleńskiej Dywizji Kawalerii z południowego wschodu i południa, przy współdziałaniu z jednostkami 5KD, które obchodziły zachodnie części miasta niszcząc cofające się z miasta ostatki wojsk przeciwnika.
Zdjęcie wykonał korespondent wojenny Armii Czerwonej Siergiej Łoskutow. Zostało wykonane kilkanaście godzin po zakończeniu walk o miasto. Jest to defilada kawalerzystów z rozwiniętym sztandarem 32 Dywizji Kawalerii na ul. Bismarckstrasse (dz. kard. Wyszyńskiego) na wysokości skrzyżowania Victoriastrasse (dz. ul. Pileckiego). Na zdjęciu po prawej widać fragment ulicznej barykady zrobionej z potężnych pni i kamieni. Tego rodzaju barykady ustawione były na wszystkich głównych ulicach.
(...) 26 lutego 1945 roku obserwujemy ucieczkę wielu Niemców, którzy nie uciekli z pierwszą falą, albo którzy w międzyczasie powrócili do Szczecinka. Ulice miasta opustoszały. Barykady uliczne budowane przez własowców od lipca 1944 r. zostały zamknięte i obstawione wojskiem. W oczach nielicznych pozostałych cywilów, widać lęk i niepewność.
Wehrmacht w panterkach, żołnierze spokojni, ale zmęczeni. Uzbrojeni byli raczej słabo. Dużo zwykłych karabinów u żołnierzy, ale również dużo pistoletów maszynowych i pancerfaustów. W Szczecinku w tym czasie nie widziałem ani czołgów, ani dział, ani granatników. Za miastem w stronę Barwic i Koszalina – bunkry. Przecież to Wał Pomorski.
Mieliśmy jak najgorsze przeczucia. Ale uciekać mimo wszystko nie zamierzaliśmy. Pięć lat niewoli, to chyba gorsze jak więzienie. Woleliśmy ryzykować piekło frontu i szturmów, niż wędrować po świecie i tak nie będąc pewnym swojego jutra.
(…) Po powrocie do mieszkania pokazałem kolegom pismo – rozkaz wyjazdu pociągiem towarowym ze stacji Szczecinek o godz. 5 rano. Po spakowaniu walizek, wieczorem nie kładliśmy się spać. Wieczór był cichy i ciepły, nie było wcale śniegu. Miasto sprawiało wrażenie wymarłego, ale wszystkie urządzenia miejskie działały – był prąd, woda i gaz. Zaciemnienie było idealne. Na wschodzie było jasno, nie wiedzieliśmy czy to była zorza, czy też łuna od pożarów. Samoloty nie latały. (...)
Zawsze spałem czujnie jak zając. Była trzecia nad ranem, kiedy się obudziłem. Wydawało mi się, jakby ktoś rozsypywał paciorki na blachę. Odgłosy te nadchodziły od północnej strony miasta i od wschodu. (...).
Podświadomie wiedziałem, że te paciorki to ostatni akord naszej niewoli, ale w tym czasie żadnej kanonady nie było słychać. Cisza przed burzą nie trwała jednak długo. Po kilkunastu minutach, może po godzinie, zza jeziora doleciał już całkiem wyraźny grzechot karabinów maszynowych. Kanonada narastała z każdą chwilą i w niedługim czasie objęła Szczecinek wokoło. Ale artylerii i samolotów w tym czasie jeszcze nie było. (...)
(…) Typowo wojenny widok przedstawiała Bismarckstrasse (dz. ul. kard. Wyszyńskiego). Całą szerokością płynął na zachód tłum kobiet, dzieci, wojska i różnych pojazdów. Ludzie uciekali donikąd. Przypominało mi to rok 1939, żal mi było tych ludzi, szczególnie kobiet i dzieci. Natomiast z satysfakcją patrzyłem na uciekających tchórzliwie sojuszników belgijskiego blonddywizjonu. (...)
Była godz. 9.00 kiedy wyjrzałem na ulice po raz drugi. Uciekinierów już nie było, a ulica była pusta. Tylko na jezdni i chodnikach walały się szmaty, tobołki, papier i uszkodzone wózki. We wnękach domów zza ścianką wjazdu do browaru i za barykadami na szczelnie już zaciągniętymi wózkami z kamieniami, drzewem i workami z piaskiem, stali z przygotowaną bronią żołnierze. Uzbrojeni byli słabo, kilku z nich posiadało zwykłe karabiny, dużo było pancerfaustów. Żadnej ciężkiej broni w rejonie browaru Niemcy nie mieli.(...) W śródmieściu w okolicy browaru był względny spokój. Po ciężkich wybuchach dział lub min, dochodzących od strony jeziora, zorientowaliśmy się, że tam poszedł główny nacisk nacierających wojsk radzieckich, które prawdopodobnie okrążyły miasto ze wszystkich stron. (...)
Była godz., 13 może 14. po względnej ciszy wokół naszej posesji, przerywanej tylko od czasu do czasu seriami broni automatycznej, rozszalała się burza ognia artyleryjskiego. Byłem w tym czasie w piwnicy od strony Wyszyńskiego 49 i wyglądnąłem przez zamknięte okienko ciekawy co tam się dzieje. Trafiłem na moment, jak zaczęły się rwać pociski artyleryjskie. Jeden z pierwszych trafił w tzw. Jagdhaus stojący naprzeciwko. Widziałem błysk ognia, dużo lecących cegieł, kamieni, kurzu i brzęk wybijanych szyb wystawowych.
(...) Zmasowany ogień artyleryjski trwał nie dłużej jak godzinę, dwie. Myśleliśmy, że przychodzą na nas ostatnie chwile. Tak jak niespodziewanie wybuchła nawała artyleryjska, tak nagle się zakończyła. Aż w uszach dzwoniło od nagłej ciszy. Po kilkunastu minutach zaczęło się od nowa, tym razem nie artyleria ale palba z broni automatycznej. Ze wszystkich stron, ze wszystkich bocznych ulic dochodził grzechot broni ręcznej od czasu do czasu przerywany wybuchami granatów.
(...) Od strony barykad dudnienie narastało. Zbliżyły się odgłosy strzałów, ciężkich karabinów maszynowych i okrzyki. Na posterunku nie zobaczyłem już żołnierzy niemieckich. Jedynie pod bramą browaru we wnęce leżało kilka pancerfaustów. (…) Od strony barykady szły czołgi. Prowadziły ciągły ogień z karabinów maszynowych. Z mojego punktu obserwacyjnego widziałem tylko gąsienice i rolki jak się kręcą i miażdżą po drodze wszytko co leżało na ulicy. Jaka to straszna siła. nic dziwnego, że nic jej się w tej chwili nie opiera. Czołgi defilują pod moim oknem w piwnicy jak na paradzie.
Oto nagle całą szerokością ulicy wali tłum żołnierzy. Brudni, oberwani, wielu z nich w gumowych butach, w ciemnozielonych płaszczach z pepeszkami w rękach, ale weseli i zwycięscy. Ulica napełniła się gwarem i nawoływaniem, w innym niż dotychczas słyszanym języku. Jakże po tylu latach długiej niewoli bliskim.
Fragmenty pamiętnika zostały opublikowane w 89 numerze Tematu z 24 lutego 1995 roku.
Zdjęcie wykonał korespondent wojenny Armii Czerwonej, Siergiej Łoskutow. Na fotografii skrzyżowanie dz. ul. Armii Krajowej z ul. kard. Wyszyńskiego.
Wraz z wojskami szturmującymi Kołobrzeg 18 marca 45 wszedłem do tego miasta... (…) Gdy więc na miejsce postoju pułku wyznaczony został obwód Szczecinka udałem się do małej mieściny Bärwalde – dzisiejsze Barwice – aby tam pozostając przy I Komp. Pułku zająć się zorganizowaniem parafii dla ludności cywilnej.
Gdym przybył do Barwic oddziału naszego jeszcze nie było: zastałem dla siebie warunki tak wysoce nieprzyjazne, że nie zwlekając pomaszerowałem do Szczecinka.
Ale i tu dowództwo pułku jeszcze nie nadciągnęło. Nie oglądałem się jednak na to. To co zastałem w Szczecinku zmuszało do natychmiastowego przystąpienia do pracy. W Szczecinku zajętym 28 lutego przez wojska rosyjskie zastałem drobny garnizon sowiecki z dżentelmeńsko przychylnym księdzu dowódcą, garść bardzo aktywnych Polaków z tzw. grup operacyjnych, ponad 5 tysięcy Niemców i... meksykańskie stosunki.
Ani kapłana katolickiego, ani katolickich autochtonów nie zastałem ani jednego. Maleńki katolicki kościółek Świętego Ducha był doskonale zrealizowaną „brzydotą spustoszenia”. Dach rozstrzelany. Okna wybite. Wszystkie drzwi i zamki połamane. Tabernakulum strzaskane i wyrzucone na ulicę. Na zimnych granitowych stopniach doszczętnie ogołoconego ołtarza i na jego wilgotnej kamiennej mensie ślady i relikwie sprofanowanego Chleba Żywota.
Nic nie pozostało we wnętrzu tego kościółka nie zniszczone, nie sponiewierane. Naczyń, szat, bielizny kościelnej – ani śladu. Plebania maleńki domek na „kurzych nóżkach” zdewastowana gruntownie i ze znajomością rzeczy... Z inwentarza jej nie pozostało dosłownie nic, poza zwałami śmieci, padliny, papierów i w drzazgi rozbitych mebli. W ogródku pod oknami plebanii długi rząd mogił żołnierskich i jenieckich.
Z zachodu, jak ciemne chmury ciągnęły już ku „Polsce” tłumy półnagich, głodnych i schorowanych nędznych jeńców polskich z 39 roku, więźniów z konzlagrów i niewolniczych polskich robotników... Tłumnie prosili o spowiedź i Komunię świętą pierwszą od czterech, pięciu lat... Prosili... ale jak prosili... (…) Zaś z głębi Polski szły niewstrzymaną falą „dzikie” transporty ochotniczych osadników. Częstym byłem wówczas gościem na wielkim dworcu szczecineckim. Zatrzymywałem te transporty, wzywałem i przynaglałem do osiedlenia się w mieście i okolicy. Rezultaty były szybkie i widoczne. Po miesiącu już niemal wszystkie domostwa były zamieszkałe przez Polaków.
(...) Ale przyszli też i piękni ludzie. Ludzie wiary, entuzjazmu, poświęcenia i nadludzkiej pracy. Prawdziwi, wspaniali ideowi pionierzy. Bez cienia wahania wziąłem się za odbudowę Kościoła w duszach tych ludzi, z którymi snadź związał mnie Bóg. Bez chwili namysłu przystąpiłem też do odbudowy kościółka Świętego Ducha, do zorganizowania życia religijnego i restauracji parafii. (...)
Wspomnienia ks. A. Sałagi zostały opublikowane w 47 numerze Tematu 25 lutego 1993 roku.
Kadr z propagandowego filmu Armii Czerwonej. Inscenizacja natarcia, którego w rzeczywistości nigdy nie było. Żołnierze szturmują pozycje z zachodu na wschód, a więc z pl. Wolności w kierunku ul. Bartoszewskiego.
Opracował: (jg)
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie