Reklama

Jak w Gwdzie zabijano (do końca) wampiry

26/07/2023 15:40

   Ponoć jedynym sposobem na to, aby zapobiec pojawieniu się w domu upiora, należało w Noc Świętojańską odkopać grób, uciąć nieboszczykowi głowę łopatą i ułożyć ją między jego kolanami. W tym miejscu ważna uwaga techniczna – należało od razu ułożyć ją twarzą do ziemi.

To był jedyny sposób, aby wampir nie był w stanie jej odnaleźć i od tej chwili, dla żyjących nie stanowił już żadnego zagrożenia. Innym sposobem zniechęcenia go do nocnych wędrówek było przebicie czaszki dużym, specjalnie wykutym w miejscowej kuźni gwoździem. 

  Od razu prostujemy: nie jest to scenariusz z filmu grozy, a rzeczywistość, tyle że z zamierzchłej przeszłości. Dawne tutejsze wierzenia, zwyczaje i przesądy współczesnym wydają się nawet mało wiarygodne, ale żeby stwierdzić że tak było, wystarczy sięgnąć do pisanych źródeł. Tego, jakże interesującego wątku,  niestety nie podjął reżyser Olaf Lubaszenko podczas kręconego również w tym miejscu w 2000 roku serialu telewizyjnego „Skarb sekretarza". Być może wtedy, miast uroczej komedii, mielibyśmy do czynienia z zupełnie innym gatunkiem filmowym i to dostępnym dopiero po dwudziestej trzeciej?

   Jadąc krajową „dwudziestką” od strony Szczecinka do Gdyni, tuż przed wsią szosa mocno skręca w prawo. Z tego miejsca można dostrzec najpierw smukłą sylwetkę kamiennego kościoła, tuż za nim rozciąga się widok na rozległą pradolinę rzeki Gwdy oraz dachy domostw dwóch wsi – Gwdy Wielkiej i Gwdy Małej. Jedna po jej zachodniej stronie, druga po wschodniej. Nazwa wsi, bo tak naprawdę stanowią jedność, kojarzy się przede wszystkim z rzeką, która miast do Bałtyku płynie na odwyrtkę, czyli z północy na południe, wpadając do Noteci. Wody rzeki, która w tym miejscu ma zaledwie kilka metrów szerokości – szczególnie podczas wiosennych i jesiennych wylewów sięgała dachów (na nic zdawały się skargi i petycje do szczecineckiego starostwa, że „znów na ich dachach raki pełzają”. Jedynym sposobem okazały się przeprowadzone pod koniec XIX wieku na wielką skalę prace melioracyjne i obniżenie poziomu wód pobliskiego jez. Wielimie i Dołgie). 

   Wieś zamieszkana była od najdawniejszych czasów przez Wendów – tak niemieccy historycy nazwali tutejszych Kaszubów. Zarówno niemieccy, jak i polscy naukowcy nie mają wątpliwości: tutejsi posługiwali się językiem słowiańskim. Różnili się od tych z nadmorskich osad tym, że ich mowa zawierała wiele elementów „syczących”. Nawet sama nazwa wsi w ich ustach brzmiała jako „Tszudda”.  Jak pisał w XVI wieku Thomas Kanzow w swojej „Kronice pomorskiej”: Jeszcze obecnie jest cała miejscowość (…), gdzie  tylko sami Wendowie mieszkają”. Z racji swego peryferyjnego położenia – to tu przebiegała granica polskim między Pomorzem, a ziemiami Gryfitów. Powracając do tematyki wspomnianej na początku, to tu przez długi czas utrzymywały się liczne przesądy i wierzenia pogańskie. 

   Aby ukrócić niecne poczynania różnego rodzaju czarowników płci obojga, a także przestępców, w 1592 r. szczecinecki starosta Jakub Kleist kazał we wsi ustawić pręgierz. Dzisiaj wprawdzie nie wiemy na ile poczynania władzy okazały się w tej mierze skuteczne, ale jeszcze tego samego roku na stosie na Szubienicznym Wzgórzu w niedalekim Szczecinku, spalono posądzoną o czary, właśnie mieszkankę wsi, niejaką Pirsige. 

   Miejscowi twierdzili, że niegodziwcy nie tylko za swego życia, ale także po śmierci starają się żywym dokuczyć, a nawet o śmierć przyprawić. Taki upiór leżąc w grobie najpierw pożera swoje odzienie. Kiedy skończy je trawić, zabiera się za własne ciało, a właściwie za jego resztki. Dopiero po tej czynności może już przybrać postać, która dla żywych jest niewidzialna, a przez to niezwykle groźna. Upiór bowiem swoją niecną czynność, polegającą na uśmiercaniu, zaczyna od swoich krewnych i znajomych. Co ważne, w źródłach historycznych są na to dowody.

Zdarzenie miało miejsce w 1574 roku. W położonej tuż przy Gwdzie osadzie Dołgie jeden z Hertzbergów – możnego tutejszego rodu, podczas polowania postrzelił nieletniego Jurka Turleja.

Nie wiemy czy pomylił go z dzikim zwierzęciem, czy może biorący udział w nagonce chłopak nie zachował należytej ostrożności, w każdym razie z powodu groźnej rany jakiś czas potem zmarł. Wszelako stała się rzecz niebywała: W niedługim czasie śmierć zabrała również jego brata Jana. Mało tego: dwóch innych Turlejów – mieszkańców Gwdy, skosiła szalejąca w okolicach zaraza. Turlejowie doszli do wniosku, że wszystko to dzieje się za przyczyną Jurka, który po śmierci stał się upiorem... Nie mieli wyboru. Na powstrzymanie nieszczęścia był tylko jeden sposób: odgrzebanie ciała Jurka i ucięcie mu głowy. Chłopak pochowany był na tutejszym cmentarzu, odgrodzonym od zabudowań niskim kamiennym murem. W Noc Świętojańską, z duszą na ramieniu przekroczyli cmentarną granicę by rozkopać grób… Jak się historia gwdziańskiej rodziny Turlejów dalej potoczyła, kroniki niestety milczą. 

    Tutejszym we znaki dały się nie tylko upiory, ale także czyhające szczególnie na rybaków – topielice i brzeginie. We wsi ludzie wierzyli, że niezwykle niebezpieczne są stare czarownice co to mają „zły wzrok” i rzucają urok. A to na krowę, aby nie dawała mleka, a to kury które nie tylko przestały się nieść, ale zaczęły jedna po drugiej padać. Najgorzej było z dzieciskami: takie to trzeba było szczególnie chronić przed ich zajadłością. A jeśli już której udało się zły urok rzucić i dziecko zachorowało, a nawet przestało rosnąć, należało uroki odczynić. Jedną do tego uprawnioną osobą we wsi była znachorka, co to wiedziała jakie zioła uwarzyć do picia, a jakie spalić, aby dymem przebłagać wilkołaki i wodnice. 

   Innym sposobem, aby pomóc i sobie i rodzinie, a także krewnym w różnego rodzaju dolegliwościach i nieszczęściach, było korzystanie z cudownych właściwości niektórych przedmiotów. Wielkim powodzeniem, szczególnie na różne choróbska, cieszyło się zażycie proszku zeskrobanego ze skamieliny odwłoka belemnita – wymarłego morskiego głowonoga. Czasem wystarczyło potrzeć nim bolące miejsce. Talizman ten chronił nie tylko człowieka, ale również całe domostwo przed piorunami. 

  O tych zwyczajach i wierzeniach dzisiaj tutejsi już nie pamiętają. Nic dziwnego, wszakże chroniona nieprzebytymi oparzeliskami i podmokłymi lasami granica między ziemiami Gryfitów a Pomorzem, a wraz z nią wierzenia i praktyki, przestały istnieć stulecia temu.  

 

Jerzy Gasiul 

 

Temat 3.07.2021

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do