
W 80 rocznicę Powstania Warszawskiego.
Mimo upływu czasu ten dokument sprzed 80 lat wzbudza emocje. Na wierzchu szaro-zielono płóciennej, tekturowej oprawie widnieje ledwie widoczna szwabska gapa. Wewnątrz wielki napis „Ausweis nr 1828 Staatsdruckerei und Munze des Generalgouvernements”. Na zdjęciu, opieczętowanym złowieszczą gapą z hakenkreuzem, uśmiechnięta dziewczyna z dołeczkami na policzkach. Twarz jest nie tylko głównym źródłem informacji o charakterze, ale też i emocjach. To dokument Antoniny Kruszyńskiej. W tym czasie miała zaledwie szesnaście lat.
Nastoletnia dziewczyna została zatrudniona jako liczarka w okupacyjnej Wytwórni Papierów Wartościowych, gdzie pracował tam już jej ojciec, Ignacy. Ten sposób pracy nie tylko zapewnił jej materialną egzystencję, ale przede wszystkim uchronił przed urządzanymi przez okupantów ulicznymi łapankami, kończącymi się obozem koncentracyjnym, bądź robotami przymusowymi w Niemczech.
Jej najstarsza siostra Jadwiga miała inną „ochronę” przed Niemcami. Była karmicielką wszy laboratoryjnych, które służyły do wytwarzania szczepionki przeciwtyfusowej.
Druga siostra, Barbara, miała mniej szczęścia i trafiła do Oświęcimia.
To była przeciętna warszawska rodzina z ul. Raszyńskiej. Latem 1943 roku Tosia wstąpiła do Armii Krajowej (pułk „Baszta”). W czerwcu 1944 ukończyła konspiracyjny kurs sanitarny oraz praktykę w szpitalu przy ul. Czerniakowskiej. W przededniu wybuchu powstania już jako sanitariuszka została powiadomiona o zbiórce w godzinach popołudniowych na ul. Madalińskiego. Jednak po krótkiej odprawie, poprowadzonej przez komendantkę ps. „Giena”, kazano rozejść się do domów i czekać na dalsze rozkazy. 1 sierpnia łącznik powiadomił o koncentracji o godz. 17:00 na ul. Madalińskiego. Ponieważ zaczęło się już powstanie — część uczestniczek nie dotarła na miejsce. Już w pierwszych godzinach byli ranni, dlatego komendantka zdecydowała o utworzeniu punktu sanitarnego. Nocą walki ustały. Nazajutrz z samego rana okazało się, że powstańcy, nie powiadamiając komendantki, wycofali się z ul. Madalińskiego i pierwsza linia została usytuowana na ul. Różanej, a sanitariuszki zostały z rannymi ukryte w piwnicach w plądrowanym przez Niemców pasie neutralnym.
Jak po latach wspominała ps. „Tosia”- po kilku dniach pijani niemieccy żołnierze zaczęli podpalać domy przy ul. Lewickiej i dlatego postanowiły przedostać się nocą za linię walk na ul. Szustera.
12 sierpnia sanitariuszki rozkazem dr Edwarda Lotha zostały oddelegowane do szpitala przy ul. Puławskiej 140, który podlegał siostrom Elżbietankom. Od tamtej chwili “Tosia” tam właśnie pełniła służbę aż do kapitulacji powstania, czyli 27 września.
W tym dniu dowódca zgrupowania Baszta płk „Karol” wydał tajny rozkaz dotyczący wyłącznie kobiet. Chcąc uchronić je przed niewolą lub obozem koncentracyjnym, polecił, aby przeszły do cywila. Tym samym „Tosia” znalazła się w obozie przejściowym w Pruszkowie.
Po kilku dniach wszystkich załadowano do bydlęcych wagonów. Pociąg ruszył, ale przed Częstochową zatrzymał się w polu. W pewnym momencie znienacka otworzyły się drzwi i polski kolejarz krzyknął „kobiety uciekajcie, pociąg jedzie do Oświęcimia!”. Udało się.
W Częstochowie obcy ludzie przyjęli warszawiaków do swoich domów. Przeżyła Powstanie Warszawskie, choć nie powinna.
W lutym 1945 roku „Tosia” wróciła do Warszawy, ale w miejscu jej rodzinnego domu była jedynie sterta gruzu. Tak jak tysiące innych warszawiaków, swojego nowego miejsca na ziemi musiała szukać na północy i zachodzie. Jak sama mówiła o życiu na tzw. Ziemiach Odzyskanych, to już nie była jej Warszawa.
Najpierw jako opiekunka sierot z przeniesionym z Warszawy domem dziecka znalazła się w Sławnie. Zimą 1950, z założoną rodziną przeniosła się do Szczecinka.
O wojennych przeżyciach nikomu nigdy nie mówiła, nawet swoim dzieciom. Z tamtego czasu pozostał jej uraz – nie znosiła letnich burz i języka niemieckiego. Nawet przy oglądaniu filmów w telewizji, podczas dialogów prowadzonych w tym języku, wychodziła z pokoju.
Kiedy po dziesięcioleciach rodzina namówiła ją, aby zapisała się do związku kombatantów, usłyszała od miejscowego „kombatanta z kartofliska” zarzut. „Ale się pani naczytała książek” - zakpił, gdy usłyszał historię.
W dniu Wojska Polskiego w 2005 roku postanowieniem Prezydenta RP Antonina Czajkowska z d. Kruszyńska została mianowana podporucznikiem. I pewnie przed tym też by się wzbraniała, ale najbliżsi na jej grobie (zm. 2015 r.), znajdującym się na naszym cmentarzu, zamieścili także jej powstańczy pseudonim „Tosia”.
Skromna, skryta, uśmiechnięta.
Jerzy Gasiul
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
"Jeśli my zapomnimy o nich, Ty Boże zapomnij o nas." P.S. Za samą pracę przymusową, Niemcy powinni zapłacić rodzinom polskich niewolników ok. 600 milionów złotych (liczone z najniższej płacy w Niemczech + za zamordowanie ponad 100 Polaków.
W samym tylko powiecie szczecineckim.
Jedna kula, jeden Niemiec. Takie hasło mieli w Powstaniu. Ciekawe dlaczego