
Dziś zmarła Filomena Bykowska, nestorka szczecineckiej poezji. Z miastem związana była od roku 1963, zawodowo pełniąc funkcje urzędnicze. - Twierdziła, że jej wiersze przesycone patriotyzmem i szczyptą satyry były w stylu Retro - pisze na Facebooku Krystyna Mazur z klubu poetyckiego Opal. - Jednak to one sprawiały, że sale, w których miały miejsce jej wieczory autorskie, wypełniały się po brzegi słuchaczami.
Drukowała w Angorze, w prasie polonijnej w Anglii, USA i Australii, wydała dwa tomiki poetyckie - „Z wierszem przez życie” i „Bezdroża”.
W roku 2009, przy okazji jednego ze swoich spotkań autorskich, udzieliła Tematowi krótkiego wywiadu.
Zanim znalazła się pani w Szczecinku, jakie były pani losy?
- Urodziłam się na Kresach Wschodnich, w dawnym województwie wileńskim. Mając 11 lat, zostałam internowana razem z rodziną na Syberię. Zabrali nas dwa dni przed wojną radziecko-niemiecką. Na Syberii byłam tylko 9 miesięcy. Kiedy nadchodziła zima, Polacy, których wywieziono, zaczęli wyjeżdżać na południe, żeby uchronić się od skutków mrozów. Byliśmy wtedy bez ojca. Była mama i trójka dzieci. Udało nam się wyjechać do Uzbekistanu. Tam tworzyła się armia polska. Razem z tą armią udało nam się wyjechać do Iranu. W Teheranie mieszkaliśmy w takim przejściowym obozie. Trwało to prawie pół roku. Stamtąd część polaków jechała do Indii, inni do Afryki. Ja razem z mamą i z siostrą pojechałyśmy do właśnie do Afryki. W Tanganice spędziłam 5 lat. Utworzono tam obozy dla Polaków-uchodźców. Były też polskie szkoły. Tam ukończyłam polskie gimnazjum…
W Afryce?
- Tak. Gdy wróciłam do Polski, a było to w 1947 roku, to pokazywałam świadectwo. Pamiętam, że byli tacy, którzy mówili, że coś tu z świadectwem nie jest w porządku. Ale wszystko było w porządku. Były to dokumenty uznane przez polskie władze oświatowe. W Afryce działały średnie szkoły. Wyższych nie było, ale średnie tak. Były także szkoły zawodowe.
Kto uczył w tych szkołach?
- Polacy. Polacy pomagali Polakom. Nie było może wykwalifikowanych nauczycieli, ale wiadomo, na Syberię wywożono nie biedaków, nie bezrobotnych, lecz element, który uchodził za społeczeństwo na tzw. poziomie. Znajdowali się tam ludzie, którzy nie byli z zawodu nauczycielami, ale trochę czytali, trochę wiedzieli i uczyli. Oczywiście byli też zawodowi nauczyciele, profesorowie… Jednak wiadomo, zmarnowani, wycięczeni…
Jak to się stało, że trafiła pani właśnie do Szczecinka?
- Przyjechaliśmy w okolice Łubowa, tu niedaleko, ponieważ w Łubowie był nasz ojciec. Nas wywieźli, a ojca zabrali do więzienia. Kiedy trafiliśmy do Związku Radzieckiego, Niemcy przyszli, odbili więzienie i ojciec został tam, gdzie potem mieszkaliśmy. Jakoś trzeba było zacząć życie w tym środowisku. Poszłam więc do pracy w urzędzie i pracowałam jako rachmistrz (wtedy to była księgowa). Cały czas pracowałam w Łubowie. W 1962 roku zaproponowano mi przeniesienie do Szczecinka. A ponieważ byłam już wtedy mężatką, miałam dziecko, które ukończyło szósta klasę, liczyłam się z tym, że trzeba pomyśleć o lepszych warunkach życia dla dziecka, żeby nie musiało dojeżdżać do szkoły średniej. Tak trafiłam do Szczecinka.
A pani przygoda z poezją kiedy się zaczęła?
- Zaczęłam pisać już wtedy, kiedy wkroczyła do nas armia radziecka. Ale to były takie głupiutkie, dziecięce wiersze. Miałam wtedy przecież 11 lat. Tak na poważnie zaczęłam pisać w Afryce. Wówczas każdemu dawała się odczuć nostalgia i tęsknota za krajem… I tak piszę do dziś. W tej chwili piszę też poezję współczesną, ale powiem, że jej bardzo nie lubię.
Dlaczego?
- Uczono mnie, że wiersz musi mieć rym i ja się tego trzymam. Dzisiejsza poezja, nie wiem, może jest za mądra. Nie potrafię wyrazić tego, jak ja to czuję… Jeżeli czytam coś i tego nie rozumiem, wówczas to do mnie nie trafia. Poeta nie piszę dla siebie. Ja też nie piszę dla siebie. Moje wiersze to nie jest poezja. Ja to po prostu lubię, ja się tym bawię. To jest moja przyjemność pisania, że może kiedyś ktoś coś przeczyta... Chciałabym jednak, żeby ktoś, kto będzie czytał te moje wiersze, je rozumiał. Są różne style, mody. Ale klasyka nigdy nie minie. Ona wraca. Zmieniają ją, dopasowują do czasów współczesnych, ale ona zawsze jest.
Jakich poetów ceni pani najbardziej?
Z tych współczesnych to chyba Tadeusza Różewicza. Z klasyki lubię Tuwima, Staffa, Gałczyńskiego... Jest ich wielu.
Na pisanie wierszy może być za późno?
- Nie. Nigdy nie jest za późno. Poezję może tworzyć dziecko, które umie pisać i już na swój sposób myśleć. Ale ludzie bardzo dojrzali też mogą.
REFLEKS
Ciągle sięgam zbyt wysoko
wszystko mierzę tak na oko
i dlatego czasem w mroku
wpadam w dołek dość głęboko
w życiu zawsze mi się chciało
iść do przodu szybko śmiało
czasem siły było mało
i nie zawsze się udało
jednak często nie wiem kiedy
umknę gdzieś od każdej biedy
zawsze trzeba mieć nadzieję
że ostatni też się śmieje
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Wiersze Fili( bo mówiłyśmy sobie po imieniu mimo sporej różnicy wieku) trafiają do mnie- te rymowane i rytmiczne, które lubiła tworzyć i te tzw. białe, które pisała może mniej chętnie,ale umiała pisać równie dobrze. Oto jeden z nich SZMERY NOCY przaśne niebo wisi nad śpiącym miastem księżyc pieści lustro jeziora okna odkrywają tajemnice alkowy kominy ćwiczą wydechy gazów ptaki grzeszą na wieży kościoła a spadające liście recytują wersy nieudanej poezji