
Lech Chaciński. Człowiek, który widzi więcej: tygodnik Temat nr 602, 26 stycznia 2012
Lech Chaciński w 2003 roku - jak sam twierdzi - przeżył niezwykłe spotkanie z przybyszami spoza naszego układu słonecznego.
Jak to z kosmitami było?
Lato 2003 roku z pewnością przejdzie do kronik Szczecinka, jako jedna z ważniejszych dat w 700-letniej historii miasta. To właśnie wtedy nasz gród dwukrotnie odwiedzili przybysze z gwiazd. Sprawa stała się głośna w całym kraju. Tak głośna, że do Szczecinka zjechali naukowcy z Centrum Badania UFO i Zjawisk Anomalnych z Krakowa, by na miejscu przeprowadzić stosowne badania. Przypomnijmy zatem o tym wydarzeniu. Otóż w nocy z niedzieli na poniedziałek 10/11 sierpnia wylądował tam Niezidentyfikowany Obiekt Latający (NOL). Przybysze z Ósmej Galaktyki (tak się określili) nawiązali kontakt z Lechem Chacińskim, mieszkańcem Wierzchowa, który nad ranem podążał do pracy. Do jego spotkania z obcymi doszło na wiadukcie przy wyjeździe z miasta w kierunku Koszalina ok. godz. 4.30 rano.
W listopadzie 2003 r. otrzymaliśmy raport z tych badań. Na blisko trzydziestu stronach maszynopisu naukowcy starali się wyjaśnić pochodzenie tajemniczych kręgów, a także fakt kontaktu przybyszów z kosmosu z Lechem Chacińskim. "Świadek wydaje się być osobą spokojną i wyważoną, aczkolwiek zdecydowanie i pewnie podchodzącą do swoich doświadczeń. Historię opowiada w sposób spójny, ulega jednak niewątpliwie podekscytowaniu, zwłaszcza, gdy przytacza fragmenty o bezpośrednim kontakcie z istotami. Uwagę zwraca dość duża ilość szczegółów, zwłaszcza podawane wielkości i wartości, których określenie w warunkach takiego zdarzenia jest bezsprzecznie niemożliwe" - czytamy w opracowaniu. Wielce zastanawiającym pozostaje fakt, że mimo druzgocących momentami opinii naukowców, podważających w zasadzie prawdomówność świadka zdarzenia, w raporcie jednocześnie nie wykluczają, że spotkanie i jego konwersacja z kosmitami w istocie miała miejsce!
Dodatkowo w raporcie pojawia się kilka zdań o tym, że Lech Chaciński nie był jedyną osobą, która dokonała sensacyjnej obserwacji: "Drugą relacją, do której udało nam się dotrzeć to historia opowiedziana także przez mieszkankę Szczecinka, która 10 sierpnia pomiędzy godziną 21.30 a 23.30 obserwowała nieznany jej obiekt na niebie. Podana przez Świadka jego charakterystyka niemal całkowicie dokładnie pokrywa się z tym, co podano w poprzedniej przytoczonej relacji (Lecha Chacińskiego - dop. red). Podobnie też Świadek wspomina o pasie kolorowych świateł na obwodzie oraz jasnym świetle u dołu obiektu (...)"
Funkcjonuję normalnie
-|Funkcjonuję normalnie. Od tego czasu zmieniło się jedynie moje nastawienie do ludzi i do otoczenia - przyznaje w rozmowie z nami Lech Chaciński. - Bardziej ludzi obserwuję, wyciągam wnioski z tego, co robią, jak postępują. Są świadkowie tego wydarzenia na wiadukcie, ale z pewnych względów nie chcą się ujawnić. Wiemy, jakie opinie krążą o ludziach, którzy coś tam widzieli, czy słyszeli...
L. Chaciński uczestniczył już w programie telewizyjnym "Rozmowy w toku" Ewy Drzyzgi, rozmawiał także wielokrotnie ze znanym dziennikarzem, ufologiem Robertem Bernatowiczem. Wprawdzie bezpośrednio nie spotkał się jeszcze z osobą, która jak on przeżyła spotkanie z obcymi, słyszał jednak o Janie Wolskim z miejscowości Emilcin, który w wieku 71 lat doświadczył kontaktu z przybyszami z innej galaktyki. Jest to chyba najsłynniejszy polski przypadek związany ze spotkaniami UFO. W 2005 r. powstał nawet pomnik upamiętniający miejsce, w którym doszło do tego spotkania.
Wizja spod Mirosławca
- Wizję miałem, ale sobie początkowo nie skojarzyłem, tak samo jak z tsunami w 2004 r. gdzie zginęło ok. 220 tys. ludzi. Kilka dni wcześniej miałem obraz z wizją oceanu, w którym woda się podnosi i zalewa autostradę. Ludzie jadą po niej nie wiedząc, że po jej lewej stronie nadchodzi potężna fala 10-15 metrów. To nie był sen, to była wizja. Początkowo wizji z niczym nie kojarzyłem. Później dopiero przypomniałem.
- 23 stycznia 2008 roku o 19.07 w Mirosławcu wojskowy samolot Casa uderzył w ziemię. Zginęło wtedy 20 osób - wysocy rangą oficerowie Sił Powietrznych RP. Kilka dni potem, w nocy z 27 na 28 stycznia, dokładnie pomiędzy godz. 1 a 2 w nocy miałem wizję. Zawsze się zastawiałem, dlaczego o takiej porze - nie wcześniej i nie później. Zostałem obudzony przez głos. Usłyszałem, że mam się obudzić. Początkowo myślałem, że budzi mnie żona do pracy. Potem drugi raz - obudź się, za trzecim razem: Obudź się i spójrz. Na suficie ukazał mi się jakby ekran o wymiarach metra na pół metra. Ekran nie oświetlał pokoju, tak jak telewizor. W skrócie - podczas projekcji zobaczyłem dwusilnikowy samolot w powietrzu, który leciał z pilotami również jako pasażerami i z załogą. Obraz był taki jak w noktowizorze, tyle że w kolorze błękitnym. Widziałem to bardzo dokładnie. Kto i gdzie siedział. Widziałem kokpit samolotu i kto był za sterami. Wszystko w szczegółach. To było tak pokazane, jakby było w lekko w zwolnionym tempie. To jest takie dziwne uczucie. Nie wiem dlaczego to zostało mi pokazane. Zastanawiałem się wiele razy. Oglądam, ale nic nie mogę zrobić. Sygnały z wieży kontrolnej zgłoszenie pilotów, że nie widzą pasa. Ci z wieży powiedzieli, że go doświetlą, że mają robić drugie podejście. Podejście skończyło się uderzeniem w ziemię. Myśleli, że są na wyższej wysokości, ale prawym skrzydłem zahaczyli o tor kolejowy. Otworzył się dół samolotu i oni z fotelami wypadli, a samolot brał pod siebie i ciągnął ich dalej...
- Najpierw o wizji opowiedziałem żonie. Początkowo nie wierzyła. Powiedziałem także o tej wizji córce pracującej w WKU. Znała niektórych pilotów i stwierdziła, że powinienem to zgłosić do wojska. Zgłosiłem to najpierw na policję w Wałczu, ci powiadomili żandarmerię. Następnego dnia przyjechali do mnie do domu . Spisali protokół. Powiedzieli, że wszystko traktują poważnie, bo dla nich każda informacja jest ważna. Jeden z tych panów potem pytał się żony, czy biorę jakieś leki. Leków nie biorę, bo nie ma takiej potrzeby. Poza tym jestem zawodowym kierowcą. Wojskowi spisali raport, zostawili numer telefonu i powiedzieli, że jeśli jeszcze będę miał wizję, czy przekaz, to mam do nich zadzwonić, a wtedy przyjadą i spiszą ponownie. Potem jednak już żadnej wizji nie miałem.
Wizja smoleńska
-|Przekazałem protokół do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Prokuratura ta prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy samolotu w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. Wizję miałem na 7 godzin przed katastrofą. Mówiłem o tym żonie i dzieciom. W zeszłym roku, 13 maja, zdecydowałem się że powiem, bo w tej sprawie nie do końca niektóre rzeczy są wyjaśnione, a śledztwo ma być wznowione. Protokół wysłałem poprzez kolegę mailem do Warszawy. Po miesiącu miałem telefon że mój protokół nie został włączony do śledztwa, ale panowie prokuratorzy wzięli pod uwagę. To, że samolot zahaczył skrzydłem o brzozę, wszystko się zgadza. Ale to, co było konkretnie przyczyną, miałem przekazane w tym przekazie. Samolot się rozpadł. Dlaczego? Z chwilą, kiedy piloci z autopilota przeszli na ręczne sterowanie, doszło do zablokowania sterowników statecznika w ogonie. Samolot ustawił się do lądowania. Z wieży dostali odpowiedź, że jest mgła. Potem, jak zapadła decyzja o odejściu na drugi krąg, nie mogli tego zrobić, bo sterowniki w stateczniku były ustawione do lądowania, a oni nie mogli zmienić ich położenia! Prokuratorzy niech szukają przyczyny głównej w ogonie samolotu. Zawiódł mechanizm. Podczas podejścia do lądowania ciągnęli ręcznie wolanty we dwóch, ale to już nic nie pomogło.
- Obraz widziałem taki, jak przy katastrofie casy. Miałem tylko inny przekaz, jakby bardziej szczegółowy. Też padały słowa, że mam się obudzić. Oglądałem to przez 10 -15 minut. To było długo. Potem poszedłem do kuchni, bo z wrażenia zaschło mi w gardle. Zapaliłem światło, spojrzałem na zegar. Była 1.41. Później, jak się położyłem, zastawiałem się. Skoro to się wydarzyło, to czemu nic o tym nie wiem? Przecież powinni o tym mówić w radio... Z tą myślą nie mogłem do rana zasnąć. O 8 wstałem cały czas z myślą, czy to się wydarzyło? O 10 rano pierwszy komunikat - samolot się rozbił...
Obce ciało
- Sypiam dobrze. Mój sen trwa jednak z górą 5 godzin na dobę, potem rozmyślam. Nie wiem co jest tego przyczyną. Czy to wynika z tego, że ma "to" w szyi za prawym uchem, i nie wiadomo do końca co to jest? O tym, że tam "to" jest, początkowo nie wiedziałem. Wpadła na to pani doktor radiolog, to ona pierwsza mi o tym powiedziała. Zrobiła mi zdjęcie kręgosłupa szyjnego. Powiedziała mi, że za uchem po prawej stronie mam obce ciało ok. 3 cm długości i grubości ok 5 mm. Nie wiem, skąd "to" się wzięło. Najprawdopodobniej ze spotkania na wiadukcie. Pamiętam, że wtedy nie zemdlałem, choć zostałem wytrącony z teraźniejszości i wtedy być może mi coś mi zaaplikowali.
- Obce ciało reaguje na prąd o niskim napięciu i natężeniu. Jest doskonałym przewodnikiem. Przy trzystopniowej skali reagowałem już przy pierwszym stopniu. Czułem od środka, jakby ktoś mnie przypalał papierosem. Na trójce zacząłem krzyczeć, żeby wyłączyć, bo się źle czułem.
Nie myślał Pan, żeby to usunąć? - Na międzynarodowym sympozjum w 2006 r. mówił mi o tym Robert Bernatowicz. Powiedział mi wtedy, że po usunięciu urządzenie stanie się bezużyteczne, bo nie jesteśmy na takim poziomie technologicznym, abyśmy mogli określić co to jest. "To" w moim ciele jest widoczne i na zdjęciach trzech rentgenowskich, i na rezonansie magnetycznym. Sugerowano mi, aby to wyjąć, ale ja nie chcę. Nawet pani Nancy Talbot (szefowa BTL Research Team z USA - dop. red.) zadała takie pytanie. Powiedziałem jej wprost, że nie chcę się narażać tym istotom, które spotkałem na wiadukcie w 2003 roku, bo z tego powodu może mi się coś przykrego zdarzyć...
Dla mego zdrowia jest neutralne, oprócz tego, że nie mogę poddać się pewnym zabiegom. Sądzę, że to urządzenie ma wpływ na widzenia, które mam.
Co się stanie pod koniec 2012 roku?
- Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że coś się wydarzy. Zarejestrowano za planetą Merkury kilka obiektów. Największy z nich ma średnicę 240 km. Mówi się o trzech statkach zbliżających się do Ziemi, które w orbitę ziemską wejdą w grudniu tego roku...
Ci, których spotkałem koło wiaduktu, mogą także lecieć. Statek koło wiaduktu musiał mieć ok. 50 metrów średnicy - tak go oceniłem. Trzystu weszłoby tam spokojnie. W porównaniu z nim, te które zbliżają się do Ziemi to jak kropla do morza. Czy będą chcieli z nami rozmawiać? Ci, których spotkałem w 2003 roku nie przejawiali żadnej w stosunku do mnie agresji. Był od nich jedynie przekaz, że nie możemy dalej niszczyć ziemi, wody i powietrza, bo grozi nam zagłada lub katastrofa. Takiego jednak kataklizmu, jaki się zapowiada na koniec 2012 roku, jeszcze nie przeżyliśmy. (zet)
Poniżej materiał audio: Wizja smoleńska
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!