
To jest historia całkiem nowa. Są takie ulice, które mimo upływających lat pięknie się starzeją. Niestety, nie da się tego powiedzieć o ul. Koszalińskiej. Nie ma drugiej takiej w mieście, gdzie starą zabudowę tak mocno przetrzebiono zastępując ją wprawdzie nową, ale o różnorodnym charakterze.
Do dzisiaj, po niektórych XIX wiecznych czynszówkach pozostały jedynie puste, błotniste place. A jeśli w ich miejsce powstało coś nowego, to często wyobcowane z otoczenia, a architektura sprawia wrażenie, jakby stawiano je w szczerym polu, a nie przy starym trakcie. Z biegiem lat to właśnie tutaj, na „starej” Koszalińskiej powstał swoisty skansen, a może raczej wystawa tego, co w poszczególnych dziesięcioleciach fascynowało architektów. Na archiwalnym zdjęciu pochodzącym z zasobów Muzeum Regionalnego ulicę tę fotograf uwiecznił od strony skrzyżowania z ul. Jeziorną w kierunku Boh. Warszawy.
Dla porównania ten sam fragment teraz w październiku 2025.
W Szczecinku przyjęło się nazywać „starą” Koszalińską odcinek pomiędzy sądem, a skrzyżowaniem z ul. Myśliwską. To właśnie w tym miejscu, jeszcze przed półwieczem kończyła się zwarta, miejska zabudowa. Dalej, aż do wiaduktu na Koszalin i Bugno rozciągły się już tylko łąki, a nawet pola uprawne. Podczas wojny przy wlocie na ul. Myśliwską był obóz dla przymusowych robotników (Arbeitslager) pracujących na terenie zakładów ulokowanych w mieście. W latach 70 (zdjęcie z 1977 roku) w tym miejscu wybudowano stację obsługi pojazdów ze stanowiskiem diagnostycznym oraz sklepem z częściami zamiennymi.
Niegdysiejszy trakt wylotowy z miasta w kierunku Koszalina stał się tylko jednokierunkową uliczką. Ulica tym też się wyróżnia, że praktycznie na całej długości jedzie się w szpalerze parkujących samochodów.
Zakodowane w pamięci obrazy w znacznej części nieistniejącego już miasta- trudno dzisiaj zweryfikować. Jedynym takim „dokumentem” zostaje własna, jakże ułomna pamięć.
Jeszcze w latach 60. północna pierzeja ul. Koszalińskiej składała się ze zwartej zabudowy składającej się z ustawionych do siebie szczytami piętrowych kamieniczek. Za nimi rozciągły się małe podwórka obstawione komórkami i składzikami. Wjazd na ulicę często prowadził przejazdem bramnym. Za podwórkami rozciągały się warzywne ogrody (kwiatów wtedy raczej nikt nie sadził), sady, oraz ciągnące się aż do torów kolejowych podmokłe łąki.
Południowa strona była bardziej urozmaicona. Oprócz kilku budynków, które przetrwały do czasów współczesnych, w znacznej części była tu zabudowa parterowa. Zdarzało się, że podwórka z niezliczoną ilością komórek, szop, składów, budynków gospodarczych, chlewików, (były nawet gospodarstwa rolne) od ulicy odgradzał wysoki mur lub płoty. To właśnie tutaj jesienią ok. 1966 roku wybuch wielki pożar. Któregoś późnego wieczoru zapaliła się wypełniona zbożem, a może tylko sianem, stodoła. W niebo buchnął wielki słup ognia. Stodoła stała gdzieś na terenie dzisiejszego blokowiska w okolicy skrzyżowania z ul. Jeziorną.
Już wcześniej ok. 1961 roku w rozwidleniu ul. Koszalińskiej, Kościuszki i Jeziornej zaczęto budować, pierwsze na terenie miasta, osiedle mieszkaniowe składające się z czterech jednakowych, pięciokondygnacyjnych bloków. Jako jeden z pierwszych powstał blok, w którym na parterze od strony ul. Kościuszki ulokowano kawiarnię „Jubilatka”.
Kawiarnia prosperowała w ostatnim okresie (zdjęcie z 1994 roku) jako restauracja.
Trzeba przyznać, że zmiany były wprost szokujące. Z dawnej zabudowy ul. Koszalińskiej pozostawiono tylko piętrową kamieniczkę przy ul. Koszalińskiej 10, w której był sklep rowerowy, a potem zakład naprawczy biurowych maszyn do pisania.
Mimo że w blokach przeważały małe, pozbawione balkonów i loggii mieszkanka – z dzisiejszego punktu widzenia to dość niski standard – w tamtym czasie uchodziły za luksusowe i dla większości mieszkańców stanowiły jedynie przedmiot marzeń nie do spełnienia. Co ważne, osiedle Kościuszkowskie – bo taką przyjęto nazwę (potem zmieniono na PKWN), składało się wyłącznie z mieszkań komunalnych. Tak przynajmniej było w pierwszym etapie budowy. Potem kolejne osiedlowe bloki zaczęto budować pomiędzy ul. Jeziorną, Koszalińską, Mierosławskiego i Kościuszki.
Kilkanaście kolejnych lat na Koszalińskiej praktycznie nic się nie działo. Jakoś tak już po 2000 r. zaczął się kryzys. Najpierw wyburzona została narożna kamienica pod numerem 23, następnie 21 i 29.
W 2003 rok ściany kamienicy pod nr 31-33 zaczęły na tyle mocno osiadać, że trzeba było budynek w trybie awaryjnym wyburzać.
Był to najwyższy dom w tej części pierzei. Słynął z mieszczącej się na parterze piekarni, z której w chleb codzienny zaopatrywali się mieszkańcy nie tylko osiedla. Jako ostatnią wyburzono parterową kamieniczkę z piętrowym ryzalitem, która z wyglądu przypominała dworek.
Szczęśliwie udało się odratować jej sąsiadkę (sklep medyczny) i dzisiaj cieszy oko swym oryginalnym wyglądem.
Dziwnym zbiegiem okoliczności, mimo że od zakończenia prac budowlanych minęło już parę ładnych lat, do dzisiaj właściciel nie otrzymał pozwolenia na użytkowanie narożnego budynku przy ul. Zielonej. Dom zwraca uwagę swoją… eklektyczną architekturą z przewagą elementów w stylu barokowo – rokokowym, którego wystrój przypadł do gustu właścicielowi, ale nie konserwatorowi zabytków. Kamienica, oprócz narożnego wykuszu podtrzymywanego przez dwóch muskularnych, lecz mocno zdeformowanych osiłków ze styropianowym wnętrzem, słynie także z umieszczonego na kalenicy dachu metalowej rzeźby - stylizowanego gryfa z rybą. Rzeźba nawiązuje do herbu miasta, której autorem jest nieżyjący już artysta rzeźbiarz Wiesław Adamski.
Jako ostatnia z życiem pożegnała się narożna kamienica przy skrzyżowaniu z ul. Zieloną.
. Wtedy też rozebrano także stalowej konstrukcji pawilonik postawiony tutaj w latach 70, w którym znajdował się sklep warzywniczy, a także całkiem niedawno (połowa lat 90) drewniane kioski typu JG .
W tym właśnie miejscu w 2003 roku rozpoczęła się pierwsza po latach budowa bloku komunalnego. Tym razem budynek zaprojektowano w stylu obowiązującym w ubiegłych latach o czym świadczy m.in. stromy dach, lukarny na poddaszu, szerokie i półkoliste balkony.
Jego forma diametralnie odbiega od otoczenia, ale jak już zaznaczyłem, akurat w tym rejonie ul. Koszalińskiej to nic nadzwyczajnego. Najwidoczniej tak już na Koszalińskiej być musi.
Budowa zaczęła się od potężnego wykopu, który bardzo szybko wypełniła woda.
Jak się okazało, projektant nie przewidywał (a może nie dostrzegł badań geologicznych), że na poziomie piwnic znajduje się woda gruntowa. W tej sytuacji ratusz, który był inwestorem, doszedł do wniosku, że należy budynek przeprojektować tak, aby poziom piwnic był powyżej lustra wody gruntowej. Projektant szybko uwinął się z dokumentacją zamienną, która wymagała powtórnego pozwolenia na budowę. Na dwa dni przed otrzymaniem pozwolenia, miejscowy wykonawca zerwał umowę.
Po kilkumiesięcznej przerwie wyłoniono kolejnego wykonawcę, tym razem spoza Szczecinka. Kiedy więc w październiku 2005 roku oddawano do użytku pierwszy po latach budynek komunalny, lokatorzy swoje pierwsze kroki skierowali do piwnic… sprawdzając, czy aby na pewno nie są zalewane wodą. O ile mi wiadomo, woda nigdy się już tam nie pojawiła.
Ostatnią, bardzo znaczącą inwestycją była rozpoczęta ok. 2021 roku przebudowa ulicy wraz z siecią kanalizacyjną i wodociągową.
Po przebudowie, wzdłuż wąziutkiej jednokierunkowej jezdni, niczym na drodze osiedlowej, pojawiały się zatoczki, duży parking i znienacka urywająca się gdzieś na jego terenie ścieżka rowerowa.
Z rozbiórkowego pogromu uratowały się odnowione w ostatnim czasie dwie kamieniczki.
Stara Koszalińska – przynajmniej na tym odcinku wygląda jak nowa.
Jerzy Gasiul
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie