Reklama

Co ukryli Sowieci w Bornem Sulinowie? Co ma z tym wspólnego „polskie Roswell”?


W styczniu 1959 roku z nieba nad Gdynią spadła ognista kula. Dziesiątki świadków, milicyjne dochodzenia, poszukiwania nurków – i żadnych odpowiedzi do dziś. Na tym autentycznym zdarzeniu, nazywanym „polskim Roswell", Jacek Brzozowski zbudował fabułę kryminału noir „Obręcz". O książce, w której fakty mieszają się z fikcją, a PRL-owska rzeczywistość z elementami science fiction, autor opowiedział w studio Tematu. Przez fabułę przemykają także znajome słowa "Szczecinek" oraz "Borne Sulinowo"


Notatka jest uproszczoną wersją naszej rozmowy w studio. Wszystkie wątki i dużo więcej w naszym nagraniu. Wersja audio również dostępna poniżej.

Maciej Gasiul: Naszym gościem jest Jacek Brzozowski, sekretarz gminy Złocieniec. Ale dzisiaj nie będzie o samorządzie, bo w studio gości jako pisarz. Będzie między innymi o tym, co się zdarzyło na stacji kolejowej w Szczecinku. I to było dawno, bo w pięćdziesiątym dziewiątym. Coś się wydarzyło na tej stacji?

Jacek Brzozowski: Stacja w Szczecinku ma w mojej książce pewną rolę logistyczną. Ale potem ta rola przenosi się  do Bornego Sulinowa.

Reklama

MG: Też blisko. Ja chciałem spoilerować, ale się ugryzłem. Zastanawiam się, gdzie możemy mówić, a gdzie nie. To jest ta książka – „Obręcz". Kryminał noir osadzony w klimatach PRL. Szczecinek się pojawia, Borne Sulinowo też, w naprawdę nieoczywistym kontekście. Od czego się zaczyna akcja?

JB: Zaczyna się od autentycznego wydarzenia, które zostało odnotowane przez wiele redakcji prasowych w Gdyni i w Polsce. Miało miejsce w styczniu 1959 roku – niedługo jest rocznica. Wydarzenie jest do tej pory niewyjaśnione. Nazwane jako „polskie Roswell".

Reklama

Z nieba spadł obiekt – ognista kula, dosyć dobrze opisywana przez świadków jeżeli chodzi o rozmiary, wielkość, kształt. Spadła do basenu portowego numer 4 w Gdyni. Na oczach wielu osób – nie tylko pracowników portu, ale też mieszkańców. Doniesienia na ten temat jeszcze przez wiele dni spływały do redakcji i na komendę milicji.

To jest bardzo dobrze udokumentowane prasowo, a potem historia się rozmywa. Nikt nie wie do tej pory, o co chodzi.

MG: W książce pojawia się bohater – były pilot RAF-u. Czemu akurat on?

Reklama

JB: On jest Polakiem, który w trakcie działań wojennych, tak jak wielu naszych pilotów, ewakuował się do Wielkiej Brytanii i tam wstąpił do lotnictwa. Był mi potrzebny dlatego, że piloci myśliwców, które były obstawą bombowców robiących naloty na Niemcy, byli świadkami wielu niewyjaśnionych zdarzeń. Właśnie takich ognistych kul, które latały, nie szkodziły, nie atakowały, natomiast były doskonale widoczne. Są udokumentowane, są zdjęcia, są liczne zeznania tych pilotów.

I tak się składa, że ten obiekt, który widziano w Gdyni, wyglądał bardzo podobnie – też był opisywany jako kula ognia. Stąd połączenie tych dwóch wątków wydawało mi się oczywiste.

Reklama

MG: Ten pilot ma zadanie. Od kogo je dostał?

JB: Pilot wrócił do Polski na fali entuzjazmu – to było powszechne zjawisko. Wielu pilotów wróciło. To jest osobny wątek książki, bo później aparat państwa polskiego starał się ich wyeliminować jako tak zwany „obcy element", skażony ideologicznie. Wielu tych pilotów długo nie pożyło.

Naszemu bohaterowi udało się – dostał pracę z przydziału w kopalni w Wieliczce. Nie był może przeszczęśliwy, tęsknił za dawnymi przyjaciółmi. To był też jeden z motorów jego działania. Odnalazł go po latach dawny przyjaciel, który w systemie komunistycznym bardzo dobrze się odnalazł.

Reklama

MG: Kim był ten przyjaciel?

JB: Najpierw brał udział w wojnie po stronie Armii Czerwonej. Później jako lojalny dostał awans i w momencie, kiedy zawiązuje się akcja, jest komendantem wojewódzkim milicji w Krakowie.

W teczce osobowej naszego głównego bohatera jest wątek tych ognistych kul – opisuje je jako nietypowe doświadczenie wojenne. Więc w sytuacji, kiedy cała Polska nie wie, co się dzieje na polskim niebie, osoba, która miała z tym do czynienia, jest bezcenna ze względu na swoją wiedzę i doświadczenie.

Reklama

MG: Pojawia się też wątek kobiecy?

JB: Tak, przelotna znajomość z piękną kobietą. To jest dziennikarka „Wieczoru Wybrzeża" – Rachela Rosenberg. „Wieczór Wybrzeża" był ówczesną popołudniówką, później wchłoniętą przez „Dziennik Bałtycki". To była pierwsza gazeta, która pisała o tym przypadku.

Drogi tych dwóch osób próbujących wyjaśnić, co właściwie się dzieje, skrzyżowały się – to taki oczywisty wątek w tej powieści. Miłość jest wykorzystana jak gra pozorów. W ogóle tam jest dużo zawoalowanych rzeczy, które można zauważyć dopiero za drugim albo trzecim razem.

Reklama

MG: Zbyszek Cybulski też się pojawia?

JB: Tak! W tym okresie, w którym miały miejsce te zdarzenia w Gdyni, Zbyszek Cybulski prowadził przygotowania do nakręcenia „Do widzenia, do jutra". W tym samym miejscu, w tej samej scenerii. Nikt go wcześniej nie ożywił w prozie – aż się prosiło, żeby to zrobić. To był cudowny zbieg okoliczności.

Pozwoliłem sobie na fantazję na temat tego, jak powstała najbardziej znana chyba scena kina polskiego tamtych lat. Scena pod bramą, pożegnania dwóch miłości.

MG: Co w tej książce jest prawdą historyczną, a co fikcją?

Reklama

JB: Wszystkiego nie mogę powiedzieć, bo zdradzę zbyt wiele wątków. Fabuła powstała tak, że zbierałem dużo informacji z różnych źródeł – także w drodze zapytań o informację publiczną. Od razu mówię, że bardzo wiele rzeczy jest niedostępnych.

Wszystko jest oparte na faktach. Trudno w tej książce znaleźć granicę, gdzie przebiega – to jest jej siła. Wszystko jest bardzo płynne.

MG: Skąd wątek Bornego Sulinowa? To chyba nie jest powszechnie znany element tej historii.

JB: Nigdy nie pojawił się w mediach. Ten wątek pojawił się od Jerzego Janczukowicza – legendy polskiego nurkowania, pierwszego prezesa pierwszego w Polsce klubu nurkowego w Trójmieście.

Reklama

MG: Skąd go znacie?

JB: Podczas realizacji „Jeziora Tajemnic" [akcja eksploracyjno-historyczna w Jeziorze Drawskim – przyp. red.] mieliśmy do czynienia z tą legendą. Przyjechał nam pomóc szukać łodzi podwodnej w Jeziorze Drawsku. To był wielki zaszczyt. On był znany między innymi z tego, że nurkował na Wilhelmie Gustloffie, tym bałtyckim Titanicu. Wielokrotnie przed jego domem stał czołg – to był poszukiwacz z krwi i kości.

W trakcie konferencji podsumowującej „Jezioro Tajemnic" został zapytany o tę kwestię. I on publicznie powiedział, że jako jeden z nielicznych, którzy mieli sprzęt, umiejętności i byli na miejscu, został poproszony o udział w poszukiwaniu tego obiektu.

Reklama

To był taki strzał, że wszyscy, którzy byliśmy wtedy na tej konferencji, poczuliśmy, że to naprawdę się działo. To nie są tylko wycinki prasowe – to było namacalne, to był żywy człowiek, który opowiadał.

MG: Człowiek o określonym autorytecie.

JB: Tak. Przez wiele lat – już niestety nie żyje – zajmował się poszukiwaniami, niejedno znalazł. Miał wysokie umiejętności. Opisywał tę sytuację, że został poproszony przez tajniaka, żeby pomógł.

Po haśle „Gdynia 1959" wyskakuje w Google kilkadziesiąt tysięcy wyników. Ale nigdy nie pojawił się wątek Bornego Sulinowa. Ten wątek pojawił się właśnie od niego – to jest autentyczny element tej historii.

MG: Jaki związek ma Borne Sulinowo z polskim Roswell?

JB: Jak wiemy, Borne Sulinowo na mapach nie istniało – to było tajne miasto. Rosjanie wtedy rządzili naszym krajem, minister obrony był Rosjaninem, polskie lotnictwo głównie składało się z Rosjan.

Jeżeli chcieliby coś ukryć, żeby to zbadać – nie wiadomo, czy to było UFO, nieudany pocisk, czy spadł satelita – to Borne Sulinowo nadałoby się idealnie. Połączenie kolejowe, otoczenie lasami, zakaz wstępu, strażnicy wszędzie. Miejsce idealne, bez względu na to, czym był ten obiekt.

MG: Ukryli?

JB: Trudno powiedzieć. Można domniemywać bazę atomową, rozległe podziemia, o których mówi się w Bornem Sulinowie do tej pory – bardzo intrygujące tematy. Rosjanie opuścili Borne, więc jeżeli tam coś było, albo wyjechało wtedy w latach pięćdziesiątych, albo razem z Rosjanami.

MG: Dla kogo jest ta książka?

JB: Funkcjonuje jako kryminał, ale ma tak dużą domieszkę science fiction i thrillera, że właściwie dla jednych i drugich. Dla miłośników kryminału i dla miłośników fantastyki.

MG: To nie jest pierwsze wydanie?

JB: Nie, to nietypowa historia. Z tego co wiem, w Polsce takiej nie było. Po raz pierwszy książkę wydało w formie e-booka i audiobooka wydawnictwo Gildendahl – z siedzibą w Malmö, jedno z najstarszych wydawnictw świata, trzysta lat.

Zaproponowali, żeby to był też audiobook czytany przez aktora Adama Baumana. Usłyszeć swoją książkę to jest coś wspaniałego.

MG: Nie miałeś pretensji do lektora?

JB: Nie, właśnie on to ratował. Udźwignął doskonale.

Jak to się ukazało, na moim profilu pojawiły się liczne głosy: „My chcemy papier". I tak było tego dużo, że momentalnie zacząłem szukać innego wydawcy. Po dwóch tygodniach już wiedziałem, że mam.

Od premiery w formacie elektronicznym do premiery w formacie papierowym – w innym wydawnictwie, z Bydgoszczy – minęło zaledwie półtora miesiąca.

MG: Temat UFO teraz wraca.

JB: Ten temat wzmaga się, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. W Kongresie – czyli tak wysoko, że wyżej już nie ma nic – były już trzy przesłuchania publiczne. To formuła, gdzie jest pełna sala, zeznaje się pod przysięgą, są najważniejsze osobistości i dziennikarze dokumentujący każde słowo.

Generałowie, ministrowie, sekretarze stanu opowiadają, że tam coś jest. Mamy to na filmach, na odczytach radarowych. I nie wiemy, co to jest. To zachowuje się wbrew fizyce – przyspiesza od zera do piętnastu tysięcy kilometrów na godzinę. Taką techniką dziś nie dysponujemy.

MG: W Stanach traktują to poważnie?

JB: Tam jest dużo większa otwartość, nikt się z tego nie śmieje. To postrzegane w kategoriach bezpieczeństwa. Jeżeli wykłada się miliardy na systemy obrony – radarowe, rakietowe, broń laserową w kosmosie – i nie wiadomo, co narusza bezkarnie przestrzeń powietrzną, to jest temat bardzo poważny.

Życie pozaziemskie jest poruszane przy okazji. Od lat sześćdziesiątych działają programy typu SETI. Dziś jak leci sonda na Marsa, to leci po to, żeby znaleźć życie pozaziemskie – czy w postaci bakterii, czy jakiejś innej. My tego szukamy, nie chcemy być sami.

MG: A my szukamy tego, co spadło w Gdyni w pięćdziesiątym dziewiątym. Jacek Brzozowski, „Obręcz. Gdynia 59". Książkę można kupić w wydawnictwie Brda, dostępna też jako e-book i audiobook czytany przez Adama Baumana. Dziękuję za rozmowę.

JB: Dziękuję.

Jacek W. Brzozowski (ur. 1979) – autor powieści i opowiadań z pogranicza science fiction, historii i kryminału. Laureat ogólnopolskiego konkursu literackiego im. Z. Morawskiego w Gorzowie Wlkp. za opowiadanie „Femme Fatale" (2006). Z wykształcenia menedżer, z zawodu pracownik samorządowy (sekretarz gminy Złocieniec), prywatnie miłośnik historii. Autor nagradzanej akcji eksploracyjno-historycznej „Jezioro Tajemnic", wyróżnionej Grand Prix w konkursie „Nagroda Przyjaznego Brzegu".

Inne książki: „Horyzont zdarzeń" (2010), „W oczach jej błękitu" (2015), „Odnalezione opowiadanie Murakamiego" (2018), „Wszystko co tracę" (2020).

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Źródło: materiał oryginalny Tematu Szczecineckiego Aktualizacja: 19/12/2025 14:00
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do