
Nie bez przyczyny miejsce to leśnicy określają jako Cichy Gaj. Przedwojenni niemieccy mieszkańcy miejsce to wrzynające się pomiędzy leśne oczko a rozległe jez. Dołgie nazywali Speck. Dzisiaj nie dochodzą tu najmniejsze odgłosy tzw. cywilizowanego świata, a do asfaltowej szosy jest coś ze trzy kilometry. To właśnie tutaj doszło do tragicznych wydarzeń. Stało się to dokładnie w marcu 1945 roku podczas „wyzwolenia” tych terenów przez Armię Czerwoną. Potem domy zostały przez niemieckich mieszkańców opuszczone. Polscy osadnicy narażeni na gwałty i rabunki ze strony sowieckich sołdatów nie chcieli tutaj mieszkać. Opuszczony zagrody z czasem pochłonął las.
Po kilku gospodarstwach rolnych rozłożonych w dolinie pomiędzy jez. Dołgie a Spore, dzisiaj pozostały już tylko resztki ścian fundamentowych. W plątaninie chaszczy i drzew nie bez trudności, ale można jeszcze odczytać zarysy dawnej zabudowy. Niegdyś domy stały tuż przy głównym trakcie pomiędzy wsiami. Dzisiaj, to tylko leśna dróżka, z której oprócz służb leśnych jedynie korzystają wędkarze a i to tylko do wysokości śródleśnego parkingu. Dalej szlak nie jest udostępniony dla ruchu kołowego. Jest wiosna i o tej porze las rozbrzmiewa ptasimi trelami a drzewa pokryły się soczystą zielenią. Tuż przy drodze, na starej okazałej lipie kilkanaście metrów nad ziemią można dojrzeć ceramiczne izolatory. Jakże wymowny ślad nieistniejącego już świata - to niegdysiejsze skrzyżowanie z boczną dróżką. Kiedyś wiodła w kierunku uprawnych pól, dzisiaj kończy się po kilku metrach w nieprzebytej gęstwinie drzew i krzewów.
Nie bez przyczyny miejsce to leśnicy określają jako Cichy Gaj. Przedwojenni niemieccy mieszkańcy miejsce to wrzynające się pomiędzy leśne oczko a rozległe jez. Dołgie nazywali Speck. Dzisiaj nie dochodzą tu najmniejsze odgłosy tzw. cywilizowanego świata, a do asfaltowej szosy jest coś ze trzy kilometry. To właśnie tutaj doszło do tragicznych wydarzeń. Stało się to dokładnie w marcu 1945 roku podczas „wyzwolenia” tych terenów przez Armię Czerwoną. Potem domy zostały przez niemieckich mieszkańców opuszczone. Polscy osadnicy narażeni na gwałty i rabunki ze strony sowieckich sołdatów nie chcieli tutaj mieszkać. Opuszczony zagrody z czasem pochłonął las.
Czas działa na niekorzyść
Dariusz Trawiński zapewnia, że umarli mogą wołać ze swoich grobów. I nie jest to tylko czcza gadanina albo główny wątek scenariusza filmów grozy. Trudno o lepszy dowód niż ten, z późnego popołudnia 9 czerwca tego roku. To właśnie wtedy odkrył, co ziemia skrywała od przeszło 80 lat – zapomnianą mogiłę zamordowanej przez sowieckiego oficera matki dwójki małych dzieci. Przypadek?
Trawiński od kilku lat zajmuje się upamiętnianiem polskich ofiar – przymusowych robotników pracujących na terenie powiatu szczecineckiego w okresie wojny oraz zbrodni popełnionych przez „wyzwolicielską” Armię Czerwoną. Pośród dziesiątków tysięcy przejrzanych zarówno w IPN jak i Archiwach Państwach dokumentów, udało mu się wydobyć z niepamięci dziesiątki takich właśnie osób. Od razu dodajmy, że nie stoi za nim żadna organizacja. On robi to zupełnie bezinteresownie – jak twierdzi, wyłącznie z pobudek patriotycznych i humanistycznych. W jego działaniu liczy się przede wszystkim czas. Większość świadków tamtych wydarzeń już nie żyje, coraz trudniej dotrzeć do archiwalnych dokumentów. Praca poszukiwacza historycznej prawdy do łatwych nie należy i splendoru nie przynosi. Najczęściej wywołuje irytację powołanych do tego celu państwowych instytucji i urzędów. Jego częste wizyty, a przede wszystkim niezliczona ilość pism, próśb o udostępnienie dokumentów lub po prostu podjęcie odpowiednich działań wynikających z ich statutu, sprawiły, że uważa się go za natręta.
- Ten upierdliwiec znowu coś od nas chce – mawiają za jego placami. Nic też dziwnego, że nabyte doświadczanie nakazuje mu działać w sposób niestandardowy. Tak właśnie się stało w tym przypadku.
Dobry człowiek
Wszystko to stało się za przyczyną lektury książek Tadeusza Łoszewskiego pt. „Maluśki” i „Powroty”, w których autor w sfabularyzowanej formie opisał swoje wojenne dzieje – łódzkiego trzynastolatka zesłanego na roboty przymusowe do Niemiec. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności trafił do dobrego, by nie powiedzieć szlachetnego Niemca. Dobrego człowieka, któremu obca była przemoc stosowana przez jego ziomków. Z biegiem czasu stał się niemal członkiem jego rodziny.
Liczący nieco ponad czterdzieści lat gospodarz Erwin Lohrke mieszkający na kolonii wsi Gwda Wielka (Gross Kdde) mimo wojny nie został powołany do wojska. Stało się to dopiero na przełomie 1944 i 1945 r. Zbliżał się już front. Wszystkim mieszkaniom wsi nakazano ewakuację. Erwin otrzymał nakaz stawienia się do miejscowego Volkssturmu mającego bronić rubieży Szczecinka. Żonę Lisbeth wraz dwójką dzieci i czwórką starszych osób umieścił na specjalnie przygotowanym wozie. Do pokonania mieli jedynie kilka kilometrów do gospodarstwa Bülowów jego teściów położonego tuż przy jez. Długie. To tam chcieli przeczekać nadejście frontu i tak też się stało. Wraz z nimi wyjechał Tadeusz Łoszewski innym polskim robotnikiem przymusowym oraz Ukrainką.
„Wyzwolenie”
Któregoś dnia, a było to już pod koniec lutego, po nocnej strzelaninie zobaczyli trzech jeźdźców na kosmatych koniach – dwóch sowieckich oficerów w towarzystwie „skośnookiego szeregowca”. Powitanie przyjemne raczej nie było. Mimo wrogiej postawy „wyzwolicieli”, staruszek gospodarz weteran I wojny światowej walczący na froncie wschodnim, ugościł ich tym czym miał – chlebem, kiełbasą i jajecznicą. Towarzysze oficerowie mogli także odświeżyć się, z czego także chętnie skorzystali.
Na koniec wzniesiono nawet toast z nalewki. Z poczęstunku skorzystał także przyglądający do tej pory z boku żołnierz. W pewnym momencie zainteresowała go Lisbeth na tyle mocno, że począł usilnie zapraszać ją do stodoły. Sytuację uratowała Ukrainka. Po dłuższej rozmowie i przekonywaniu- to ona poszła z nim do stodoły. Wyzwoliciele w końcu opuścili gościnnych gospodarzy nakazując obcokrajowcom, aby się wynieśli do jutra. Przy okazji, w zamian za kosmatego konika wzięli wszystkie konie Bülowa.
Strzelił prosto w twarz
Nazajutrz w zagrodzie ponownie zjawili się ci sami goście z kapitanem na czele. Z relacji świadków nie wynika czy byli pijani. Tym razem kapitan zażądał widzenia się nie tyle z wiekowymi gospodarzami, co z młodą Lisbeth, która wyszła z domu trzymając na ręku ośmiomiesięcznego Klausa-Dietera, a za rączkę mającego niecałe trzy latka Manfreda. Oficer zaciągnął ją do stodoły nakazując się rozebrać. Płaczące dzieci wyrwał matce rzucając je na słomę po kątach stodoły. Opierająca się kobieta wykrzyczała, że mu nie ulegnie. Rozległ się strzał.
Jak się okazało, kula przeszyła szyję Lisbeth pod brodą wychodząc w okolicy karku. Ciężko ranna kobieta nawet nie mogła liczyć na jakąkolwiek pomoc lekarską, a najbliższa rodzina mogła jedynie przyglądać się jej strasznym cierpieniom.
Jak relacjonuje Tadeusz Łoszewski „umierała w męczarniach przez cały tydzień”. Konającą żonę pierwszej nocy odwiedził ukrywający się za dnia w lasach Erwin Lohrke. Nad ranem obiecał, że przyjdzie w nocy. Nie przyszedł. Nie dane już mu było zobaczyć nawet dzieci. Tej nocy zgarnął go sowiecki patrol. Trafił do obozu jenieckiego i słuch po nim zaginął. Lisbeth pochowano w przydomowym ogródku od strony drogi.
Poszukiwania
Dokładną lokalizację domu Bülowów Dariuszowi Trawińskiemu udało się ustalić na podstawie książki, autorstwa Jensa Laschewskiego „Sparsee Ein Dorf in Hinterpommern”. Autor na jej łamach zamieścił wykaz właścicieli tamtejszych gospodarstw z dokładnym miejscem lokalizacji. Dom Bülowów oznaczono numerem 27.
Dawny ogródek porastają dorodne świerki i chaszcze. Z ziemi wystają fragmenty ścian z białej cegły. Po domu zostały jedynie przysypane ziemią ściany fundamentowe. Tuż obok, już na sąsiedniej posesji, zza zarośli dojrzeć można postrzępione mury domu Pankninów.
Gdzie znajduje się mogiła? Trawiński czerwcowego wieczoru zabrał do lasu łopatę. Przyznaje że owszem, o swych zamiarach nie zawiadomił właściciela terenu - Nadleśnictwa Szczecinek, ani nawet konserwatora zabytków czy organów ścigania. Z doświadczenia wie, że zaczęłaby się wymiana korespondencji i wielotygodniowe czekanie na decyzję, jeśli takowa by nastąpiła pod warunkiem uzyskania zgody kolejnego organu. Tymczasem on jest pasjonatem, ale tylko osobą prywatną. Zwykły śmiertelnik nie jest w stanie sobie z tym poradzić.
Mogiła była przy drodze
Dziwnym zbiegiem okoliczności, po wykopaniu siedmiu dołków na głębokość łopaty, przy ósmym trafił na kości. Początkowo sądził, że to zwierzęce. Ale kiedy za następnym sztychem pojawiły się fragmenty kości kręgosłupa, nie miał już wątpliwości. Ostatnim sztychem łopaty odgarnął jeszcze trochę ziemi od strony drogi. Spod zwałów ukazała się czaszka. Sądząc po uzębieniu - to była młoda osoba.
Ponieważ był już wieczór Trawiński, jak to sam określa, nie chciał nikogo o takiej porze niepokoić. Przyjechał z samego rana drugiego dnia w towarzystwie miejscowego dziennikarza. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności tym raz od razu natknął się na leśników. Byli mocno zdziwieni! Tu, w tym miejscu? Przecież już raz była prowadzona tutaj wycinka i jeździł ciężki sprzęt!
Po kilku godzinach na miejscu, powiadomiona przez leśników, zjawiła się policja w asyście szczecineckich prokuratorów. Nie obyło się bez groźnie brzmiących pouczeń o naruszeniu prawa. Spisano odpowiednie protokoły. To, co zostało ze szkieletu - umieszczono w foliowym worku i umieszczono na karawanie. Po trumnie, oprócz zbutwiałych szczątków nie został ślad. Wilgotne podłoże i czarnoziem spowodowały, że wyjęta podczas ekshumacji czaszka prawie się rozsypała. Lisbeth pochowano bardzo płytko, zaledwie siedem metrów od drogi. Nie ma wątpliwości, że to jej szczątki. Czy ciąg dalszy nastąpi? Już teraz wiadomo, że szczątki Lisbeth Lohrke spoczną na szczecineckim cmentarzu komunalnym.
Pamięć o dobrych ludziach została znów ocalona, choć w wołanie zza grobu zmarłych, trudno żywym uwierzyć. Umarli mogą wołać, tyle że nie każdemu dane jest to usłyszeć.
Jerzy Gasiul
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Brawa dla pana za wytrwałość i szacunek za to co pan robi !!!
Ordynarne złamanie przepisów prawa. Zbeszczeszczenie mogiły wojennej podlega karze do trzech lat. Na tego typu prace są odpowiednie procedury a decyzję wydaje IPN. Sprawa dla prokuratora.
W tym miejscu nie bylo zadnej mogiły Adasiu. Tak się składa, że IPN nie jest zainteresowany poszukiwaniem zamordowanych Polaków mimo wskazania miejsc i świadków. Pan prokurator był na miejscu i to on prowadzi czynności.
Idiotyczne to są przepisy w tej sprawie. W cywilizowanym świecie zachodnim , ktoś kto odkrywa taki nieznany grób może liczyć na co najmniej podziękowanie. Dzięki takim okolicznością ta niewinna kobieta mogła spocząć na cmentarzu.
Minęło zaledwie kilka dni, a udało się ustalić dodatkowe informacje. Liesbeth Lohrke ur. 22.04.1914r. w Sporem, córka Alberta i Anny. Zmarła 06.03.1945r. Śliczne podziękowania Panu Maciejowi Makselonowi, v-ce burmistrzowi Szczecinka za deklarację pochówku na szczecineckim cmentarzu.
Czerwona hołota zawsze taka sama. Teraz nie jest koloru czerwonego, ale ma literę Z. Gnoje, zwierzęta, bydlaki. Wszystkich tych powinno się... Wiecie co.
Powiatowi i miejscy, pod czerwona gwiazdą na cmentarzu będą składać kwiaty i odprawiać komusze obrzędy beszczeszcząc pamięć ludzi, którzy zginęli z rąk zwyrodnialców. A niedaleko - grób ś.p. rodziny Rebizaków, zamordowanej przez ruskich. Hańba.
Dzięki i szacunek dla Dariusza Trawińskiego. Rodzina Lohrke będzie ci wdzięczna. Podziękowania dla Jerzego Gasiula za dobry artykuł. (przepraszam tłumacz google)