
Badanie i eksplorowanie przestrzeni kosmicznej od zawsze fascynowało wielu ludzi. Część z nich poświęciła niemal całe życie swojej pasji, jaką jest astronautyka. Jedną z takich osób jest również mieszkaniec Szczecinka – Jarosław Brancewicz, który od kilkudziesięciu lat zbiera różnego rodzaju pamiątki oraz zdjęcia z autografami astronautów z każdego zakątka globu. Obecnie jego kolekcja liczy ponad 2,5 tys. eksponatów i jest jedną z największych na świecie! Jednak o jej wyjątkowości na tle innych zbiorów świadczy fakt, że żaden ze zgromadzonych przez pana Jarosława przedmiotów nie został kupiony. W swojej kolekcji posiada on wiele unikatowych eksponatów, których zazdroszczą mu niemal wszyscy kolekcjonerzy – za jedno ze zdjęć są gotowi zapłacić nawet 6 tys. dolarów…
Zbieranie pamiątek dotyczących astronautyki to dość nietypowa pasja.
- Zainteresowanie takimi kwestiami „kosmicznymi” pojawiło się jeszcze w czasach szkoły podstawowej. To były lata 1978-79. Z moją ówczesną wychowawczynią poszliśmy do pana Adama Giedrysa, który był już ikoną tu, w Szczecinku. I od tego się zaczęło. Później były jakieś obozy, spotkania, a później - po latach - pojawił się pomysł, żeby spróbować coś z tego zainteresowania kosmosem i astronautyką „uszczknąć” dla siebie. Napisałem list do pierwszej amerykańskiej astronautki Sally Ride, która w odpowiedzi przysłała mi swoje zdjęcie wraz z autografem. Okazało się, że to zaczyna działać. Była to też dla mnie motywacja do nauki języka angielskiego, bo wtedy w szkole mieliśmy tylko rosyjski. Z czasem zacząłem wysyłać tyle listów, że stałem się stałym klientem Poczty Polskiej.
Swoją kolekcję kompletuje Pan już od ponad 30 lat…
- Pierwsze podpisane zdjęcie, jakie otrzymałem, przyszło do mnie w 1984 roku. Potem to wszystko już poleciało lawinowo. Ale trzeba zaznaczyć, że wtedy też była inna polityka NASA. Oni byli bardziej otwarci dla nas. W tamtym czasie nie istniał Internet, nie było też czegoś takiego jak handel na taka skalę – z czasem to wszystko się skomercjalizowało, przez co NASA przykróciła swoją otwartość. Astronauci też zaczęli powoli zmieniać sposób myślenia i zakładać, że kiedy podpiszą komuś zdjęcie, za chwile pojawi się ono na Ebay’u czy jakimś innym portalu aukcyjnym.
Czyli na początku, pomimo wielu ograniczeń komunikacyjnych, było o wiele łatwiej zdobywać eksponaty, niż teraz?
- Rzeczywiście tak było. Kiedyś astronauci chętniej odpowiadali swoim fanom, teraz boją się, ze kiedy coś wyślą, ktoś będzie chciał na tym zarobić. Na początku była to też fajna zabawa. Ja w tym czasie kompletnie nie znałem angielskiego. Ktoś mi przetłumaczył napisany przeze mnie list. Później kopię tego listu powielałem i wysyłałem do różnych astronautów. I zobaczyłem, że to działa. Najpierw postanowiłem skompletować jedna załogę. Kiedy to się udało, to pomyślałem: czemu by nie zebrać drugiej, później trzeciej?
Znajomi również pomagają panu w rozbudowywaniu zbioru?
- Właściwie tylko jedną fotografię – podpisaną przez radziecką kosmonautkę Walentinę Tierieszkową - dostałem w prezencie od jakiegoś pana z Gdańska, który usłyszał o mojej kolekcji. Po latach dowiedziałem się, że była ona matką chrzestną jednego z polskich statków i właśnie przy okazji wizyty w Gdańsku podpisała mu to zdjęcie.
Teraz pana kolekcja jest największą w Polsce i jedną z największych na świecie…
- Po tych przeszło 30 latach faktycznie powstał największy w Polsce i jeden z największych poza Stanami Zjednoczonymi zbiór tego typu. Jednak to jest zbiór o tyle specyficzny, że żaden z eksponatów nie został kupiony. Posiadanie przeze mnie każdego z tych przedmiotów zależało wyłącznie od dobrej woli astronautów i osób związanych z tą tematyką. A jest sporo kolekcjonerów, którzy zwyczajnie kupują swoje eksponaty. Kilka lat temu miałem nawet propozycję od jednego z nich. Oferował mi 6 tys. dolarów za pewną fotografię…
Rzeczywiście jest tyle warta?
Dla mnie jest bezcenna. To jedna z największych „perełek” w mojej kolekcji. Ma ona dla mnie nie tylko wartość materialną, ale przede wszystkim emocjonalną. Te n eksponat również jest moją największa dumą i cieszy najbardziej. To nieoficjalna fotografia przedstawiająca ostatnią załogę wahadłowca Columbia, który eksplodował podczas powrotu na ziemię. Tyle że na zdjęciu znajduje się jedna dodatkowa osoba – Roz Habgood, która była ich sekretarzem i opiekunem. Zdjęcie to jest specyficzne i ma swoją historię. Zostało ono podpisane przez cała załogę i zadedykowane właśnie Roz Habgood. Udało mi się ją poznać drogą korespondencyjną i teraz mamy już fajny kontakt prywatny. Kiedy dowiedziała się o moim zbiorze, sprezentowała mi to zdjęcie z dodatkową dedykacją dla mnie. Jest to jedyny istniejący egzemplarz tej fotografii z dodatkową osobą i z oryginalnymi podpisami.
Liczył Pan dokładnie wszystkie posiadane przedmioty w kolekcji?
- Obecnie posiadam ok. 2,5 tys. eksponatów. Przyznam, że dokładnie ich nie liczyłem, ponieważ ich liczba cały czas się zmienia. Regularnie przybywają mi kolejne.
Są to nie tylko autografy, ale także całe pliki listów, artykułów prasowych, zdjęć. Co jeszcze znajdziemy w zbiorze?
- Są tu też koperty z okolicznościowymi stemplami, które zostały ostemplowane na statkach odbiorczych. Pochodzą one z lat 60. i 70. XX wieku, kiedy Amerykanie latali na księżyc. Wówczas w drodze powrotnej kapsuła wpadała do oceanu, gdzie na Pacyfiku czy Atlantyku czekała cała flotylla okrętów, które miały tę kapsułę wyłowić. Z reguły na takich lotniskowcach znajdował się urząd pocztowy i z tej okazji „łupali” specjalne stemple. To naprawdę rewelacyjne, że po tylu latach można jeszcze zobaczyć cos takiego. W zbiorze listów mam również nieco bardziej prywatną korespondencję m.in. z Jamesem Irwinem z Apollo 15.
Ma Pan kontakt z innymi kolekcjonerami?
- Cały czas jestem w kontakcie z kolekcjonerami z Republiki Czeskiej, z Niemiec, z USA. Ale nasz kontakt działa głownie na takiej zasadzie, że proszą mnie o pokazanie jakiegoś autografu, żeby mogli porównać, czy ten posiadany przez nich również jest oryginalny. Bo nigdy nie wiadomo, czy kupując autograf nie trafi się na oszusta. Widziałem raz zdjęcie Armstronga, gdzie było coś tam „maźnięte” i sprzedawca wciskał ludziom, że to oryginał. A to nawet nie było podobne do oryginału.
Ma Pan stały i dobry kontakt również z pracownikami NASA. Udało się już Panu odwiedzić ich siedzibę?
- Niestety jest to troszkę za daleko. Ale rzeczywiście mam z nimi bardzo dobre kontakty i parę rzeczy udało mi się ściągnąć z NASA. To dzięki ich uprzejmości i moim staraniom dwukrotnie sprowadziłem do Polski kamień księżycowy. W 1998 roku odbyła się jego oficjalna wystawa w Szczecinku. Również w 2010 r. sprowadziłem skałkę księżycową, ale w tym czasie trwały obchody 700-lecia założenia miasta i nie bardzo chciano zorganizować taką wystawę, wiec zrobiliśmy ją w Częstochowie. W Szczecinku odbyło się zaledwie kilka zamkniętych pokazów, pomimo tego, że fizycznie eksponat był ponad miesiąc czasu u nas w mieście.
Jest jeszcze coś, co chciałby Pan posiadać w swojej kolekcji?
- Chciałbym, być może w setną rocznicę urodzin pana Adama Giedrysa, ponownie sprowadzić kawałek księżyca. Ale chciałbym to zrobić na takiej zasadzie, żeby nie musieć go oddawać do NASA, ale żeby został on tutaj w Szczecinku na stałe. Teoretycznie jest to niemożliwe, ale będę próbował. Kolekcja cały czas się rozwija. Obecnie mam wysłanych ok 150 listów wysłanych gdzieś w świat, na które jeszcze nie przyszła odpowiedź. Nie zawsze odpowiedź przychodzi natychmiast. Czasami do jednego astronauty piszę co trzy miesiące. Do jednego wysyłam listy z prośbą o autograf już od 12 lat. Być może kiedyś jednak odpisze. Ale niestety teraz te odpowiedzi zdarzają się sporadycznie. (mg)
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie