
Nie ma dnia, by media nie donosiły o kolejnej aferze. Ma to na celu wprawienie poddanych w dobry nastrój poprzez pokazanie jak władcy walczą z patologią społeczną. Albo inaczej: słyszymy o małym przekręcie, by następnego dnia oficjalnie ta wiadomość znikła, zaś medialni rzeźbiarze naszej świadomości już nigdy do niej nie wracają.
To taka zasada nowoczesnej żurnalistyki polskiej. W natłoku tego gatunku informacji przedziwnym trafem nikt z tak zwanej klasy politycznej jak też medialnej, nie wydał z siebie nawet pisku o dwóch skandalach. Najpierw o sprzedaży za bezcen państwowej firmy Polskie Nagrania. Kupił ją koncern amerykański Warner Music Poland. Niech nikogo ostatnie słowo w nazwie nie myli: spółka jest jak najbardziej amerykańska, zarejestrowana w stanie Delaware, można sobie sprawdzić. Finał transakcji był 29 stycznia tego roku. Firma, wyceniona przez rzeczoznawców na 16 milionów złotych (chyba to także nieporozumienie?) poszła za 8,1 miliona. Tyle, że Polskie Nagrania miały 3 miliony długu, a nasze państwo, reprezentowane przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego, nie chciało słyszeć o wspomożeniu zadłużonej placówki kultury.
Od ponad dwudziestu lat wiadomo, że kultura nie może być deficytowa, ba! powinna przynosić zysk. Tak jak fabryka gwoździ i nakrętek. A tu dług, no wstyd, no szkoda pieniędzy podatnika, ekonomia, panie, ekonomia. No, to co, że Polskie Nagrania to dobro narodowe i dziedzictwo, które nomen omen ministerstwo od kultury ma w nazwie.
Za byle jakie pieniądze obca firma komercyjna kupiła razem z Polskimi Nagraniami prawa producenckie do 40 tysięcy polskich utworów różnych gatunków muzyki. Polska (do niedawna) firma fonograficzna wydała utwory Fryderyka Chopina, Krzysztofa Komedy, Czerwonych Gitar, Dżemu, Czesława Niemena, Marka Grechuty, Ewy Demarczyk i mnóstwa innych artystów, których zapamiętała historia. Miała do tego wykupione prawa autorskie! Państwo pożałowało trzech milionów złotych, gdy do byle jakiego, jednorazowego występu amerykańskiej gwiazdki, której wdzięki i talent przeminęły pół wieku temu, dopłaciło milion. Polskie Nagrania były fatalnie zarządzane, to prawda, lecz nie podjęto żadnych działań uzdrawiających. Sprzedano i już. Baba z wozu... i po kłopocie.
Niewidzialna ręka rynku, ten anonimowy fantom, za którym można ukryć każdy szwindel, uderzyła także w inną placówkę kultury. Do likwidacji przeznaczono Państwowy Instytut Wydawniczy. Już słowo państwowy w nazwie ma ponoć odrzucać. Jak państwowy, to znaczy niczyj, wedle PRL-owskiej filozofii. W 2012 r. wydawnictwo miało 8 milionów złotych zadłużenia, toteż minister skarbu postawił je w stan likwidacji. Dlaczego minister akurat skarbu? Dlatego, że w 1997 r. ówczesny premier przeniósł do tego resortu wszystkie przedsiębiorstwa państwowe będące w gestii ministerstwa kultury. Jak leci, cyrk czy teatr narodowy. Już wówczas przewidywano ich rychłą upadłość?
Ale postawiony na czele PIW likwidator zamiast kasować podjął naprawę i obecnie, wydawnictwo wyszło na prostą. I co? A to, że postanowienia likwidacji nie można z mocy prawa cofnąć! Zatem na nic protest pisarzy, list otwarty do najwyższych władz państwa. Na nic także podpis pod protestem złożony przez... byłego premiera, chwilowo na zarobkowej emigracji w Brukseli. Pani minister kultury niedawno na antenie Polskiego Radia była łaskawa podać, że PIW, wydawca wspaniałych dzieł literatury polskiej i obcej – niestety, zbankrutował. Oznajmiła, że zadłużenie PIW uniemożliwia jakiekolwiek kroki naprawcze. Niewiedza połączona z urzędniczą arogancją? Bo okazuje się, że firma dawno z długów wyszła! Choć państwo umyło ręce.
Obydwa skandale opisał tygodnik „Angora”, którego autor konkludując zauważa, że... „Rządząca w Polsce europejska, nowoczesna partia polityczna (-) wyznaje kult zysku, który tylko w prymitywnych, nieszanujących własnego dorobku społeczeństwach dominuje nad kulturą.” I co z tego? – Stawiam Mercedesa klasy S przeciw orzechom, iż nikt z bonzów u obfitego stołu, czyli polityków, nawet się w tej sprawie nie zająknie.
Kultura – a komu potrzebna? Oto w regionalnej stolicy Koszalinie wybudowano nowoczesny gmach Filharmonii. Do niedawna tamtejsza i zapraszane orkiestry koncertowały w... kinie. Nowy obiekt, którego inne miasta mogą zazdrościć, jest na garnuszku samorządu i na dotacji (czyt. łasce) ministra od kultury. W kołach notabli zarządzających miastem słychać pogaduszki w rodzaju: A po co nam to było? Obiekt za duży, nie ma zysku, tylko straty. Wzorem papug liczni szeregowi dżentelmeni, nawet z cenzusem wyższego wykształcenia, publicznie jak i w kącie zaczynają przytakiwać lokalnej propagandzie.
Z wyżyn centrum i regionu zejdźmy, że tak się wyrażę, na nizinę szczecinecką. Po trochę dłuższym weekendzie odwiedziłem plaże nad jeziorami Spore i Stare Wierzchowo. Sezon turystyczno-wędkarski - początek. W chłodzie i niskiej zatem frekwencji. A jednak tony śmieci porozrzucanych byle gdzie, krwawe bebechy wypatroszonych ryb. Samochody zaparkowane na plaży, a potem myte w jeziorze. Kultura przez duże K, duchowa i materialna, ma kształtować podstawy kultury codziennej – zauważyli mędrcy. Mędrcy umarli, słoma wystająca z butów jest nieśmiertelna. Amen.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie