Shihan Wojciech Hurka ze Szczecineckiego Klubu Karate Kyokushin w bardzo szczerej rozmowie nie tylko o ostatnich sukcesach na Pucharze Polski, ale także o tym, dlaczego dobre czasy tworzą słabych ludzi i jak sztuki walki uczą czegoś więcej niż samej walki. Rozmowa o karate, życiu i 30 latach budowania charakterów w Szczecinku. Czy mógłby np. pracować w… Biurze Ochrony Rządu, trochę o byciu ochroniarzem w lokalu czy ulicznych pojedynkach w dawnych latach.
Patryk Witczuk: Puchar Polski w Karate Kyokushin za wami. Świnoujście. Złoty medal, srebrny i brązowe..
Wojciech Hurka: Jeżeli chodzi o dzieci i młodzież, sukcesy odnosimy od lat. Tym razem mieliśmy pięć medali z ostatniego turnieju. Od dwóch lat na podium stają ci sami zawodnicy. Mamy siedem osób topowych, można powiedzieć, którzy odnoszą sukcesy w Polsce – na Mistrzostwach Polski i Pucharze Polski. Tym razem też tak było. Nieraz się zamieniają miejscami, ale nazwiska się powtarzają.
Pierwsze miejsce zajął Stanisław Fabisiak. Wrócił po dwuletniej przerwie. Trenował, ale nie startował w zawodach. Od roku czasu, jak zaczął startować, wygrywa każdy turniej. Zdobył pierwsze miejsce na Pucharze Polski. Był to jego ostatni start w kategorii 12-13 lat. W przyszłym roku na dużych imprezach będzie już w kategorii wyżej. Musi się troszeczkę przestawić.
Mikołaj Lemczak był drugi. Wcześniej był pierwszy, teraz przegrał w finale z zawodnikiem z południa. Zdobył srebrny medal. Nie trenuje zbyt długo – dwa lata – ale jest rozwojowy. Naprawdę wkłada się w pracę. Mamy grupę treningową dla zawodników od kilku lat. Jedziemy tym systemem, dobrym systemem szkoleniowym dla dzieci i młodzieży. Dlatego są wyniki.
Trzy medale brązowe zdobyli bracia Kluza. Od kilku lat stają na podium, nazwisko się przewija. Zdobyli brązowe medale w swoich kategoriach wiekowych i wagowych.
Weronika Makarewicz to najstarsza z tej grupy, siedemnastolatka. Trenuje już od pięciu lat. To jej pierwszy sukces na Pucharze Polski. Myślę, że teraz worek się otworzył i przed nią są drzwi otwarte. Będzie zdobywała. Ciężko pracuje dziewczyna. Chodzi, trenuje.
PW: Czasami jest tak, że zawodnik ma potencjał, talent, świetnie sobie radzi, ale trafi na trudnego przeciwnika...
WH: Dokładnie. O tym trzeba pamiętać. Dlatego są drabinki i zawodnicy bardzo dobrzy są rozstawiani, żeby się nie spotkali w eliminacjach. Weronika niejednokrotnie miała – nie powiem, że pecha, bo wiadomo, jak chcesz, żeby wyniki nie były kontrowersyjne, wygrywaj przed czasem. Ale nieraz jest walka remisowa i sędziowie wskazują na drugą zawodniczkę. Ostatnie turnieje taki właśnie pech ją prześladował. Ale myślę, że już to mija. Pierwszy medal z dużej imprezy. I się zacznie.
PW: Jak oceniasz frekwencję na treningach szczecineckiego klubu karate Kyokushin? Na przestrzeni ostatnich lat widzisz różnicę in plus albo in minus? Może jednak mniej garną się młodzi ludzie teraz do sportu?
WH: Za rok mamy 30-lecie. Jeżeli chodzi o dzieci i młodzież, jest inne podejście w tej chwili do trenowania. Dzieci trenują, ale troszeczkę więcej trzeba z nich wykrzesać energii. Świat się zrobił łatwiejszy. Wszystko jest podane na tacy. Ciężko oderwać dziecko – to są czasy social mediów. My chcemy to tu i teraz, szybko.
Dobre czasy tworzą słabych ludzi. To trzeba wiedzieć. Czasami Arabowie mają rację. Ale jeżeli chodzi o nasz klub, na brak ćwiczących nie narzekamy. Od lat frekwencja jest bardzo podobna. Zawsze w sezonie około 200 osób trenuje, mamy 6 grup treningowych.
Cały czas podkreślam, od wielu lat, że nasz klub kładzie nacisk na dzieci i młodzież. Robimy dobrą robotę. Nawet jak ktoś przestaje trenować karate, odnajduje się w każdym innym sporcie, w każdej dyscyplinie. Nie tylko w sportach walki. To widać, słychać.
Rodzice przyprowadzają dzieci z różnych powodów. Czasami to są niespełnione marzenia rodzica, a czasami dziecko ma za dużą energię. Jest dużo takich przypadków. Te dzieci są nadpobudliwe. Kiedyś zostawało się kapciem i to było leczenie ADHD, teraz są psychologowie. Takie czasy są.
Każdy podchodzi do tego inaczej. Jeden chce zrobić wynik sportowy, bo ten aspekt sportowy w karate kyokushin też jest. Mimo wszystko, że to nie jest sport tak naprawdę, bo to jest sztuka walki. Chcą zdobywać te medale.
Są tacy, którzy trenują dla zdrowia. Żeby poczuć się pewnie, podnieść pewność siebie. Mamy wysoką, umiarkowaną, przeciętną, niską pewność siebie. Każdy ma inną, nawet dorosły człowiek. Przez powtórzenia tych technik, podnoszenie odporności człowiek nabiera tej pewności. To bardzo ważna rzecz w życiu. On później się odnajduje w szkole, w pracy. Nikt nim nie pomiata, czuje się pewnie. Nie idzie i się wiesza, bo coś mu w życiu nie wyszło.
Może jak trzeba przyłożyć. Ludzie z Kyokushin są silni. Mają silną głowę, odporność bólową. I wszystkie te niepowodzenia życiowe… Tak to wygląda. Tego też uczymy. Różne są powody trenowania tych dzieci, ale na pewno najważniejszym jest zdrowie. Jeżeli ktoś zdrowo się rozwija, to rodzic się cieszy, wszyscy dookoła się cieszą, trener się cieszy. Sama radość.
PW: I ty się cieszysz.
WH: Cieszę się z wyników sportowych. Ale ja się cieszę, że ludzie chodzą. Że potrafią słuchać, ćwiczyć. Wiadomo, że każdy człowiek się różni. Mamy różne osobowości – sangwinik, choleryk, flegmatyk, melancholik. Każdy z nas jest inny. Według doktora Junga są dwie osobowości tylko – ekstrawertyk, intro. Wymyślają cuda. Teraz jest podobno 14 czy 28 osobowości. Już nawet gubię się...
Zadaniem każdego trenera jest – u nas w Kyokushin bynajmniej – zrozumieć każdego i wiedzieć dlaczego on jest taki. Dlaczego jest inny, a nie wszystkich do jednego worka. Masz to robić i koniec dyskusji. Czy się zachowujesz? To za drzwi. Nie. Każdy ma inny temperament i trzeba to zrozumieć i uszanować. Znaleźć jakiś inny patent, żeby on ćwiczył i trenował. I robił to, co ty chcesz.
PW: Cofnijmy się mocno w czasie. Jak wyglądały twoje początki z karate, ze sztukami walki?
WH: Jeżeli chodzi o budowanie psychiki, to ja uważam, że porażki właśnie bardziej budują człowieka. Jak potrafi się podnieść i walczyć dalej. To jest ważniejsze od wygranej.
Jeżeli chodzi o mnie, to 13 lat miałem, jak ojciec przyprowadził mnie na treningi. Ojciec uprawiał sztuki walki – taekwondo, kick-boxing, boks. Była taka moda, że wtedy jeździło się po takich kursach. Przyjeżdżał instruktor i wszyscy zapisywali się. Ojciec potem trenował w domu. Mieszkaliśmy na starym osiedlu, tam był taki korytarz długi. Ojciec rozpiął gruszę i trenował. Pewnego dnia ojciec powiedział: „No wiesz co, znalazłem Ci takie coś. Może byś poszedł?"
Pierwszego dnia za dużo z tego nie zrozumiałem. Pojechaliśmy na basen, pojechaliśmy na rowerach do szatni, przebieraliśmy się. Tam były rozgrzewki. Ćwiczyli. Zrozumiałem, że to jest siłownia. Wszyscy sobie ćwiczyli na tych przyrządach… Potem był ruch. Zaczęła się jazda na bicyklu, rowerki. Wsiadłem na ten rower, wszyscy jak oszaleli zaczęli kręcić pedałami. Pamiętam jak dzisiaj ten moment. Nie wiedziałem, co się dzieje, nie miałem siły w nogach. Tak się męczyłem. Umarłem na tym rowerze.
Ojciec był za mną. Ojciec wykończyłem się, powiedziałem: „Tato, już nie mogę". A on: „Kręć dalej, nie będziesz sobą, szkoda czasu, pieniędzy i tak dalej". To mnie zmotywowało. Pamiętam to do dzisiaj. Zacząłem z tego brać siłę. Walnąłem w te pedały, ile miałem mocy. Potem już poszło samo.
Trenowałem rok czasu. Trenowałem, słuchałem. Starałem się dobrze wykonywać. Wtedy szło się na trening i było zwykłe ćwiczenie. Nie było tak, że dochodziłem do domu i szedłem ćwiczyć. Nie było tego, to rok czasu trwało. Przyszedł turniej -Międzynarodowy Puchar Morza w Kołobrzegu. Byłem na pierwszych zawodach w życiu. Miałem grupkę, ale potem wszyscy pojechali na te zawody. Walnąłem pierwszy raz temu gościowi. I drugi raz. On mnie walnął. Dostałem w twarz.
Trzeba powiedzieć szczerze – pierwszy raz w życiu tak silne uderzenie dostałem w głowę. Przestałem wszystko widzieć, zobaczyłem takie gwiazdki. Myślę, że nie powinienem tu teraz być. To jest sport. Bolało. Przegrałem. Powiedziałem ojcu: „Nie idę więcej na karate. Wystarczy." Ojciec powiedział: „Dobra, jak chcesz". Nie powiem – cztery dni mijało. Zadzwonił do mnie trener i pytał, co u mnie. Dlaczego nie chodzę.
Zacząłem opowiadać: „No wie pan, to było tak. Tak bolało. No, musiałem tak zrobić". Powiedział: „Wojtek, ja Cię rozumiem. Ale ja wiem, że ty wrócisz, bo ja Cię znam". Dał mi to do przemyślenia. Wróciłem po tygodniu. Nie były to wakacje, więc musiałem chodzić do szkoły. Wróciłem na trening. Ludzie się ucieszyli, że wrócę, a trener powiedział: „No widzisz". I tak wyszło.
Zaczęła się taka jazda… Trenowałem, ćwiczyłem. W domu też zacząłem trenować. Techniki przed lustrem, dźwigałem ciężary, zacząłem trenować w grupie. Zacząłem startować. Po maturze poszedłem studiować w Szczecinie. Byłem co weekend w domu, ale w tygodniu trenowałem w Szczecinie w klubie Oyama. To jest taki najsłynniejszy klub w Polsce. Założył go Lech Krystosiak, którego już nie ma z nami. To był jeden z pierwszych zawodników Kyokushin w Polsce, dostał pierwszy w Polsce czarny pas.
W Szczecinie rozwijałem się, tu wracałem co weekend. Ojciec przyjeżdżał też i mnie odbierał. Trenowałem tam, w Szczecinku, a w poniedziałek znów wracałem do Szczecina. I tak to się rozwijało. Jeździłem, startowałem w zawodach. Studia trzeba było skończyć, pracę też trzeba było zrobić, treningi były. Pojawiła się myśl, żeby przejść jakiś stopień karate, nie tylko fizycznie.
Był mistrz Miyata w Polsce. To był jeden z najlepszych zawodników na świecie w latach 80., 90., dwukrotny zwycięzca Turniejów Mistrzów Świata. Przegrał tylko trzy walki w karierze. Przyjeżdżał do Warszawy i prowadził treningi w klubie. Tam się poznaliśmy. Potem były różne obozy, różne seminaria. Jeździłem. Trwało to też wszystko po kilka lat.
Zaproponował: „Może pojedziesz do Japonii?". Była możliwość egzaminu w Japonii. Egzamin w Japonii to jest coś zupełnie innego niż w Polsce czy w Europie. Trudniejszy, bardziej skomplikowany. Byłem w Japonii. Zrobiłem egzamin. Nie wszystko mi tam wyszło. Nie powiedzieli mi: „Okay, masz wszystko". Wróciłem. Potem wróciłem jeszcze raz i ten stopień zdobyłem.
To było dużo pracy, lat treningu, doświadczenia. Startowanie w zawodach.
Wypadki różne się zdarzają, miałem też kontuzje. Sztuki walki to nie są zabawki dla dzieci. Trzeba pamiętać, że sport kontaktowy, na całej długości dystansu może coś się wydarzyć.
PW: Co właściwie daje karate?
WH: Karate to jest przede wszystkim droga życia. Nie jest to sport. Sport to jest tylko mały wycinek tego. W Japonii, skąd to wszystko pochodzi, to jest filozofia życia. Powtarzam wam to co mi powtarzano – wiadomo, że każdy interpretuje to po swojemu. Jedno jest pewne: karate buduje człowieka. Uczy pokory, szacunku. Uczy twardości, odporności. Pewności siebie.
Rodzice przyprowadzają dzieci, bo dziecko jest niepewne siebie. Boi się w szkole, jest prześladowane. Chodzą na treningi. Po roku, dwóch są zupełnie innymi ludźmi. Wychodzą na trening. Wchodzą niepewni, wychodzą pewni siebie.
Zaczynają normalnie funkcjonować w szkole, w życiu. Nie boimy się pójść do sklepu wieczorem, bo mogę napotkać złych ludzi. Jeżeli mam tę wiedzę, mogę się obronić. To bardzo cenne. To jest wartość, która w dzisiejszych czasach jest bardzo potrzebna. Świat się zmienia i nie wiadomo, co będzie za chwilę.
PW: Dzisiaj żyjemy w takich czasach, że chyba każdy powinien uprawiać jakąś formę ćwiczeń.
WH: Absolutnie. Każdy powinien mieć coś takiego. Karate, wu-shu, cokolwiek – co wycisza, uczy, kształtuje, wychowuje. Każdy powinien na dwie godziny zostawić swoje problemy za drzwiami. Wejść pod okiem wyszkolonych fachowców – nie jakiegoś gościa, który kupił uprawnienia na bazarze. Doświadczenie też jest ważne. Ktoś, kto jest młodym instruktorem, nie ma takiej wiedzy jak ten, który prowadzi zajęcia 20 lat. To jest dużo pracy.
Ale ruch jest najważniejszy. Nawet jak nie chcesz trenować w grupie, wyjdź sobie do parku. Poćwicz. Jeszcze jest bezpiecznie. Nie wiadomo, jak będzie za jakiś czas. Może po 17 będzie strach wyjść z domu... Może być taka sytuacja.
PW: Shihanowi nie będzie strach.
WH: Shihan się boi też. Mogę zrobić krzywdę, może być to, może być tamto. Kalkuluje się. Więcej się widzi, więcej się wie. Czasami jedna sekunda potrzebna, czasami lepiej sytuację zapalną ominąć. Zejść na drugą stronę ulicy. “Inżynierów” tutaj za dużo nie potrzeba…
WH: Mamy wspaniałe miejsce, w którym żyjemy. Polska jako kraj. Szanujmy to. Dbajmy o ten kraj, jak dbasz o dom. O to, co masz w domu. Lepiej się w tym domu śpi. Lepiej się mieszka.
Uważam, że każdy, który wjeżdża do naszego kraju (poruszamy wątek tzw. nielegalnych migrantów - red.), powinien być inwigilowany. Badania lekarskie, kto i co, jaką ma przeszłość. Wprowadzaj się, mieszkaj, pracuj. Z tym obywatelstwem to też tak nie od razu. W innych krajach się czeka 10 lat. Trzeba znać historię każdego kraju. W Stanach musisz poznać historię Ameryki, zdać egzamin. Jak chcesz mieszkać w Polsce, bo ci się podoba, polskie kobiety, pierogi, zupa pomidorowa i flaki, to musisz zdać egzamin z polskości. I proszę bardzo.
Ten pobyt czasowy jest już jakimś egzaminem. Społeczność. Chcesz mieszkać w naszym kraju? Akceptuj to, co tutaj jest. A nie wchodzisz jak do siebie i tu próbujesz jakieś swoje zasady.
Polska jest spokojnym krajem. Niech tak będzie jak najdłużej. Polska historia – co tu dużo mówić – przez wieki… Powinniśmy wyciągać z tego wnioski. Mam nadzieję, że wyciągamy. I będzie coraz lepiej.
Ale fakt jest taki, że dobre czasy tworzą słabych ludzi. Słabe czasy tworzą silnych ludzi. Po drugiej wojnie światowej rodzinność była bardziej widoczna. Pamiętam, jak byłem małym dzieckiem. Przyjeżdżali wujkowie, rodzina zjeżdżała się z różnych stron Polski. Rodzinność była, spali wszyscy w pokojach. Święta... A teraz wszyscy mają komórki.
PW: To co na 30-lecie klubu w przyszłym roku łamiemy?
WH: Trzeba pokazać, że jeszcze potrafimy coś złamać. Ale generalnie planujemy zrobić galę, taką z pompą. Chcemy zaprosić najlepszych zawodników w Polsce, w Europie. Z tym zapraszaniem to jest tak, że trzeba czymś ich skusić, coś im zaproponować. Nie tylko torbę z odżywkami, ale coś więcej.
Współpracujemy z miastem, ze starostwem. Myślimy, że pomogą. Mamy też swój budżet na to. Mamy sponsorów takich, co pomogą.
PW: W przyszłym roku, tym 26, bardziej jesienią?
WH: To będzie w listopadzie. Czyli okrągły rok. W listopadzie mamy zawsze Kyokushin Cup. To taka impreza dla dzieci i młodzieży. Z racji tego, że u nas bardzo dużo dzieci i młodzieży trenuje, robimy taką imprezę. Już się wpisała w kalendarz. Przyjeżdżają ludzie – 200-300 osób co roku.
Chcemy w przyszłym roku tej imprezy nie zrobić, tylko zrobić właśnie tą galę. Zapraszamy tych zawodników. Będą pokazy. Chcemy ich skusić, nagrody finansowe. Pracujemy nad tym, żeby pozyskać środki. Chcę przeznaczyć, jeżeli dam radę pozyskać 10 tysięcy euro. Bo to ściągnie zawodników. Podobny mecz był teraz Polska kontra Reszta Świata w Limanowej. Pula nagród była podobna.
PW: To około 50 tysięcy złotych.
WH: Dokładnie. Pierwsze, drugie, trzecie miejsce. Wiadomo, to się odpowiednio podzieli. Powinno być dobrze. Możemy też ubrać to inaczej, czyli ściągnąć gorszej klasy zawodników. To nie znaczy, że nie będzie pięknych walk. Bo kiedy są najlepsze walki? Jak spotyka się słaby z dobrym. Bo jest nokaut, wszystkich to podnieca. Ale tu chodzi o różne rzeczy. Ma być ładnie, widowiskowo. Bez żadnych wypadków. Bo wiadomo, sport kontaktowy.
Tym torem idziemy. Mam nadzieję, że wszystko będzie jak trzeba. (…)
Dużo więcej - w materiale wideo.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie