Reklama

Puścili złodzieja, zatrzymali łup? Policyjne kłopoty z pamięcią

06/04/2015 08:20

artykuł ukazał się 26 marca w tygodniku Temat

Policjanci nie zabezpieczają miejsca zdarzenia, okradają obywatela, złodziej śmieje im się w sądzie w twarz, z poszkodowanego robi się natręta i odmawia mu się sprawiedliwości, zwalnia się policjanta ze służby niezgodnie z kodeksem, a to wszystko za zgodą sądu i prokuratury? Choć brzmi to jak kiepski scenariusz niszowej komedii, niestety – jak przekonuje pan Janusz – tak właśnie wygląda nasza szczecinecka rzeczywistość.

Wszystko zaczęło się w styczniu 2012 roku, kiedy funkcjonariusze Straży Miejskiej zatrzymali podejrzanego, znanego im doskonale drobnego złodzieja. Krótką informację z tej interwencji można było przeczytać również w „Temacie” w cotygodniowym raporcie SM. Treść notatki sprzed trzech lat brzmiała: W sobotę około godz. 11 na ul. 28 Lutego strażnicy zauważyli – jak twierdzą – dobrze znanego im z wcześniejszych interwencji mężczyznę. Na plecach targał worek. W środku znajdowały się różnego rodzaju metalowe elementy, m.in. nowe śruby. Złomiarz tłumaczył się, że znalazł je w kontenerze na śmieci. Strażnicy nie uwierzyli w te zapewnienia i po śladach pozostawionych na śniegu… doszli do garażu, do którego złomiarz wcześniej się włamał. „Metalowy” złodziej został przekazany policji.

Do tej pory wszystko odbyło się zgodnie z przepisami i wydawać by się mogło, że sprawa włamania i zaboru mienia lada dzień zostanie zamknięta. Niestety, jak relacjonuje pan Janusz, właściciel wspominanego garażu, to był dopiero początek…

Pan Janusz, nasz stały Czytelnik, również przeczytał powyższy artykuł, jednak nie podejrzewał nawet, że opisana sytuacja dotyczy jego nieruchomości. Przekonał się o tym dopiero tydzień później, kiedy wybrał się do swojego garażu. Drzwi były niezabezpieczone, a znajdująca się dotychczas tu zawartość – niemal całkowicie rozgrabiona.

- Garaż traktowałem jako magazyn i miałem tam m. in. 600 kg nowych śrubek oraz sporo przedmiotów o łącznej wartości kilku tyś. zł. W worku, o którym mowa w artykule, było nie więcej, jak 45 kg śrubek, bo po tyle były pakowane. Co się stało z resztą? I dlaczego przez tydzień nikt nie powiadomił mnie o włamaniu, ani nie zabezpieczył odpowiednio garażu? Przecież w tym czasie ktoś dalej kradł moją własność – zauważa wzburzony pan Janusz. – Okazało się, że ci policjanci nigdzie tego nie zgłosili, nie poinformowali nikogo w komendzie, nie przesłuchali złodzieja i na tym się skończyło. Nie ma o tej sytuacji żadnej notatki na policji, ale jest za to notatka służbowa strażników miejskich, która potwierdza, że taka sytuacja miała miejsce i że złodziej został przekazany policjantom. A oni go puścili i nic z tym dalej nie zrobili. Kto przez ten tydzień okradał mój niezabezpieczony garaż?

Jak wyjaśnia nasz rozmówca, w notatce strażników widnieje także informacja o przekazaniu przybyłym na miejsce policjantom również worka z 45 kg śrubek. Okazuje się, że wtedy własność pana Janusza była widziana po raz ostatni – uprzednio zrabowane przedmioty nie trafiły ani na swoje miejsce w garażu, ani do policyjnego depozytu.

- Najciekawsze jest to, że kiedy po tygodniu odkryłem, że ktoś się włamał, od razu zadzwoniłem po policję. Kiedy przyjechali nikt nawet słowem nie wspomniał, że to włamanie miało miejsce tydzień temu i że wtedy już mieli sprawcę, ale go wypuścili nie wiadomo dlaczego. Zachowywali się, jakby pierwszy raz dostali zgłoszenie dotyczące tego garażu. Następnego dnia miałem w towarzystwie funkcjonariuszy iść na złomowisko, gdzie zlokalizowałem zrabowane przedmioty, aby odzyskać moją własność. Ale policjanci opóźniali sprawę. W efekcie, pomimo tego, że doskonale wiedziałem, gdzie znajdują się moje rzeczy, do tej pory nikt nie pomógł mi ich odzyskać. Nasuwa się od razu pytanie, kto mnie przez ten tydzień okradał – złodziej czy może sami policjanci, skoro nie chcieli mi pomóc?

- Kiedy poszedłem z tym do prokuratury powiedziano mi, że mam nie czytać gazet oraz takich raportów. Pani prokurator powiedziała też, że dzwoniła na policję i usłyszała, że taka sytuacja w ogóle nie miała miejsca. Wtedy poprosiłem strażników miejskich o kopię ich notatki z tego dnia, która potwierdza takie zdarzenie. Z dokumentem wróciłem ponownie do prokuratury. Dowód miałem w ręku, ale nikt nie wziął go pod uwagę – kontynuuje z żalem pan Janusz. – Wtedy złożyłem skargę na Prokuraturę Rejonową w Szczecinku do prokuratury wojewódzkiej. Tyle, że skargę złożyłem za pośrednictwem właśnie naszej prokuratury. Okazało się, że dokument nigdy nie opuścił Szczecinka. Kiedy po pół roku braku żadnego kontaktu poszedłem dowiedzieć się, czy przyszła już jakaś odpowiedź, wtedy sekretarka powiedziała, że co prawda jest potwierdzenie o złożeniu skargi, ale pani prokurator schowała ją sobie „do kieszeni”. Nikt tej skargi nie widział nawet. Kiedy zrobiłem szum, wyszło na jaw, że przerobili moje pismo tak, aby nie mogło iść ono nigdzie dalej. Potraktowali je jako skargę na policję, a następnie umorzyli postępowanie. A ja przecież wtedy składałem skargę na działania prokuratury, a nie policji…

Jak relacjonuje nasz rozmówca, po wielu perypetiach sprawę tę przejęła Prokuratura Rejonowa w Drawsku Pomorskim. Wówczas, po złożeniu przez pana Janusza zażalenia na postępowanie policji, tamtejsza prokuratura dopatrzyła się nieprawidłowości w postępowaniu funkcjonariuszy i uznała winę oficera dyżurnego szczecineckiej policji. – Tego dnia podobno wyszedł rano na śniadanie i później już nie wrócił do pracy. Nie było go prawie cały dzień na komendzie. Nie umiał powiedzieć, dlaczego tak długo był na tej interwencji i co dokładnie robił, czemu nie ma żadnej notatki z tego włamania i ujęcia sprawcy. Nie pamiętał też, czy wzięli tego złodzieja na przesłuchanie czy nie. Później na rozprawie pytali się tego złodzieja, czy może powiedzieć, co się z nim działo tego dnia. Ten człowiek sam się śmiał z ich nieudolności…

Pan Janusz zwraca również uwagę na fakt, że – jak się dowiedział - niespełna miesiąc po wydarzeniach rozegranych w styczniu 2012 roku, oficer dyżurny, który brał udział w interwencji, został zwolniony z pracy. Wątpliwości właściciela garażu budzi przede wszystkim data zakończenia pracy, która wypadła nie wraz z końcem miesiąca kalendarzowego, ale w trakcie jego trwania. Pan Janusz zauważa, że jest to niezgodne z kodeksem pracy. – Moim zdaniem świadczy to o tym, że rzeczywiście tamtego dnia coś się musiało wydarzyć, a zwolnienie z pracy ma związek z włamaniem do mojego garażu.

- W sumie odbyły się dwie rozprawy karne. Brałem w nich udział jako świadek i jednocześnie oskarżyciel posiłkowy. Chciałem odzyskać od policji to, co do mnie należy. Pamiętam, że prokurator wtedy powiedział mi, że i tak kradzież wszystkich moich przedmiotów została przypisana temu złodziejowi. A przecież nie chodzi o to, co kto komu przypisał, ale o to, kto naprawdę mnie okradł – relacjonuje dalej nasz Czytelnik. – Co również jest całej tej sprawie, na drugiej rozprawie, kiedy przesłuchali mnie w charakterze świadka, sędzina kazała mi opuścić salę. A przecież byłem też oskarżycielem posiłkowym. Zastanawiała się też, czy nie utajnić całego procesu. Nie pozwoliła mi nawet poczekać na korytarzu aż do zakończenia rozprawy. O terminie kolejnej dowiedziałem się z protokołów, choć przecież mieli obowiązek sami mnie powiadomić. Wyglądało to tak, jakby chcieli się mnie zwyczajnie pozbyć, jak jakiegoś natręta, a ja przecież tylko walczyłem o sprawiedliwość. Nawet czytając protokoły przez prawie 4 godz. musiałem stać, nie można było tam usiąść. A ja mam przecież już prawie 70 lat… to wszystko to jakaś parodia i kpina!

Po dwóch latach od wydarzeń rozegranych w styczniu 2012 roku, zapadł wyrok uniewinniający policjantów biorących tego dnia udział w tej interwencji. Powód? Obaj funkcjonariusze wzajemnie się oskarżali, w efekcie więc nie udało się ustalić winnego. Następnie sprawa trafiła do Sądu Apelacyjnego, który również nie wskazał bezpośrednio osoby winnej całej zaistniałej sytuacji. Jednak wydany wówczas wyrok był również przełomowy w sprawie. Sędzia rozpatrujący apelację nie miał bowiem wątpliwości co do tego, że za dalsze rozgrabianie dobytku pana Janusza winić należy właśnie policję, która nie zabezpieczyła odpowiednio miejsca przestępstwa oraz nie powiadomiła właściciela nieruchomości o włamaniu. Teraz nasz Czytelnik – powołując się na ten wyrok - pozywa Skarb Państwa oraz szczecinecką komendę policji o zapłatę odszkodowania za utracone mienie. Jak sam przyznaje, kwota nieco ponad 7 tys. zł to naprawdę bardzo mała kwota biorąc pod uwagę fakt, że utracił on niemal cały swój dorobek życia. 

O oficjalny komentarz w tej sprawie poprosiliśmy również szczecinecką Komendę Powiatową Policji. Jak zaznaczył komendant insp. Józef Hatała: „Sprawa ta była tematem postępowania Prokuratury i Sądu i nie będziemy tego komentować".

Czy panu Januszowi uda się odzyskać choć część kwoty za zrabowane mu przedmioty? Niewykluczone, że do sprawy jeszcze powrócimy.

(mg)

artykuł ukazał się 26 marca w tygodniku Temat

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Wróć do