
Tutejsi mieszkańcy (Niemcy) byli raczej niechętni nastawieni wobec, jak to określali, „polskiego kościoła”. Po wojnie przylgnęła i z niezrozumiałych powodów tak zostało do dzisiaj (są znacznie mniejsze kościoły) określenie „mały kościółek”.
Archiwalne zdjęcie powyżej przedstawia kościół z plebanią od strony ówczesnej Klosterweg (ul. Klasztorna). Nazwa ulicy wywodzi się od dawnego klasztoru augustianów na peryferyjnym Marientronie i nie ma nic wspólnego z dzisiejszym klasztorem Redemptorystów. W tamtym czasie była to jedynie polna droga obsadzona lipowym szpalerem drzew
To jedno z pierwszych zdjęć kościoła pw. Ducha Świętego. Pierwsza w Szczecinku katolicka świątynia, wraz z miniaturową plebanią została poświęcona przez bp wrocławskiego kard. Adolfa Bertrama 20 grudnia 1923 r. Budowniczym był Carl Kuhn z Berlina.
Od strony ulicy (drogi) nie było jeszcze ogrodzenia z drewnianą bramą i zadaszeniem przy bocznych furtkach (istniała do lat 60.). O tym jak wyglądało bezpośrednie otoczenie kościoła widać na archiwalnym lotniczym zdjęciu pochodzącym z końca lat 20. Kościół połączony był z plebanią dwurzędową ceglaną arkadą.
Najbardziej okazałym elementem zachowanym do dzisiaj, a to tylko jedynie dzięki nieugiętej postawie wojewódzkiego konserwatora zabytków, jest ceglano-kamienny fronton oraz w znacznej części ściana wschodnia. Przebudowa i rozbudowa rozpoczęta w 2002 roku trwała kilka lat , a najcenniejsze fragmenty architektoniczne dawnego kościółka zdominował zwalisty masyw ścian z czerwonej cegły klinkierowej.
Autorką projektu była złotowska architekt Joanna Sapieha-Kopicka. Gwoli ścisłości należy dodać, że projekt elewacji znacznie odbiegał od tego, na co skazani jesteśmy dzisiaj. Masywna nowa bryła miała być wykonana w białym tynku, a więc z założenia miała stanowić tło dla zachowanego frontonu starego kościółka.
Jak wynika z urzędowych dokumentów, na początku XX wieku na terenie ówczesnego powiatu szczecineckiego mieszkało ok. 280 rodzin katolickiego wyznania, z których 80 przyznawało się do swoich polskich korzeni. Oprócz nich, w letnich miesiącach do prac na roli zatrudniano nawet do 1800 polskich robotników. W przededniu wybuchu wojny wspólnota liczyła ok. 700 wiernych.
Tutejsi mieszkańcy (Niemcy) byli raczej niechętni nastawieni wobec, jak to określali „polskiego kościoła”. Po wojnie przylgnęła i z niezrozumiałych powodów tak zostało do dzisiaj (są znacznie mniejsze kościoły) określenie „mały kościółek”.
Pierwszą stałą opiekę duszpasterską, poprzez powołanie nieformalnej kuracji, zaczął sprawować od 30 września 1910 ks. Bruno Horzin z pobliskiego Czarnego. Nieformalnej, ponieważ zgodnie z decyzją ordynariusza wrocławskiego (Szczecinek należał do diecezji we Wrocławiu), aby powołać parafię na danym obszarze, powinno na stałe mieszkać co najmniej 100 katolików. W tej sprawie miejscowe władze miały zgoła odmienny pogląd. Niechęć do katolików spowodował wydłużenie urzędowej procedury, dlatego oficjalny dokument zezwalający na powołanie parafii tutejszy landrat (starosta) wydał dopiero 1 października 1926 r.
Jeszcze zanim pozwolono na powołanie kuracji, niedzielne Msze św. odbywały się przy dz. ul. Kochanowskiego na piętrze budynku, w którym mieściły się warsztaty samochodowe, a po wojnie jajczarnia.
Dzięki wsparciu finansowym Związku Św. Bonifacego udało się kupić teren na dalekich antypodach miasta, w miejscu z podmokłymi gruntami. Lokalizacja miała jedną zaletę – była położona blisko dworca kolejowego co znacznie ułatwiało dojście i dojazd (nawet z odległości 30 km) do świątyni tym bardziej, że większość uczestników Mszy niedzielnych mieszkała w okolicznych miejscowościach.
Ponieważ fundusze na budowę były niezwykle skromne, kościół wybudowano w znacznej części z najtańszego materiału, a więc z obrobionego polnego kamienia, z niewielkimi detalami z czerwonej cegły oraz ceramicznych kształtek.
Eklektyczna architektura kościoła z ascetycznym wystrojem i niemalże surowym wnętrzu, mocno odbiega od ówczesnego budownictwa sakralnego. To, jak prezentowało się wnętrze „polskiego kościoła” doskonale obrazuje fragment projektu przedstawiający przekrój podłużny a także fragment rzutu przyziemia.
Taką pierwotną wersję wnętrza pamiętają już tylko najstarsi mieszkańcy Szczecinka. Szczególną uwagę zwracała zwalista murowana ambona, owalne okna w prezbiterium, a także niewspółmiernie duża, zajmująca 1/3 powierzchni nawy, drewniana empora wsparta na drewnianych słupach. To właśnie w tym miejscu od strony północnej znajdowały się betonowe schody wachlarzowe prowadzące na emporę i „wciśnięta” pod nimi miniaturowa kotłowania c.o.
Razem z kościołem powstała także mikroskopijnej wielkości zakrystia (nie było jej w projekcie) oraz plebania z podcieniem i gankiem od strony skrzyżowania. Plebanię przebudował, uzyskując modernistyczną bryłę, arch. Zenon Gusowski na przełomie lat 60 i 70. Kolejna przebudowa nastąpiła w latach 80, ale o tym innym razem.
Zgodnie z pierwotnym zamierzeniem przy skrzyżowaniu ówczesnej Klosterweg (ul. Klasztorna) a znajdującą się jeszcze w powijakach Brombergerstrasse (ul. Bydgoska - marsz. Piłsudskiego) na działce docelowo planowano budowę katolickiego centrum. Do dzisiaj w szczecineckim Archiwum Państwowym zachował się plan zagospodarowania datowany na czerwiec 1923 r.
Granice działki przebiegały tak jak dzisiaj. Osią założenia przestrzennego miał być kościół a od wschodu dom proboszcza (plebania). W drugim etapie od zachodniej strony miał powstać dom parafialny, zaś od strony dz. ul. Piłsudskiego szkoła o rzucie w kształcie litery „C”. Do realizacji tego ostatniego obiektu już jako domu parafialnego doszło… dopiero w latach 1982-1985 za czasów, kiedy proboszczem był o. Stanisław Mróz, ale to już zupełnie inna historia...
Wojna była czasem szczególnym dla kościoła Ducha Świętego. To był czas, kiedy Polak musiał przed Niemcem na ulicy zdejmować czapkę i schodzić z chodnika. Kościół przy Klosterstrasse był przynajmniej do pierwszych lat wojennych jedynym miejscem, gdzie legalnie mogli przebywać Polacy. Jak się wylicza, pod koniec wojny na terenie powiatu pracowało 7-8 tys. polskich robotników przymusowych (niewolników). Polacy mogli wychodzić tylko z przepustkami na niedzielną mszę jedynie raz w miesiącu. Jak wspominała Władysława Modrzejewska, pracująca w Drawieniu u sadysty Fritza Berenta „Chodziłam do kościoła w Szczecinku wraz trzydziestoosobową grupą. Potem władze tego zabroniły ponieważ (…) w małym kościółku zbierało się wielu Polaków i Polek (…) Nabożeństwa odbywały się po niemiecku, ale w obrządku katolickim. W tym czasie w kościele przebywali tylko sami Polacy. Niemcom wstęp do kościoła był surowo zabroniony”.
Latem 1942 roku na jednym z drzew rosnących obok kościoła, Niemcy w publicznej egzekucji powiesili polskiego robotnika przymusowego pracującego w jednym z tutejszych zakładów. Archiwalne zdjęcie przedstawiające widok na skrzyżowanie od strony dz. pl. Wazów (wtedy Gustaw Adolf Platz) pochodzi z końca lat trzydziestych.
21-letni polski niewolnik skazany został za kontakty z niemiecką dziewczyną, czyli za zhańbienie rasy nadludzi. Za takie przestępstwo karano śmiercią. Jak wspominał Eugeniusz Kuderman – przymusowy robotnik i zarazem naoczny świadek egzekucji, nakazano przybyć ok. 300 - 400 polskim niewolnikom pracującym zarówno w Szczecinku jak i okolicznych wsiach. Chłopaka przywieziono na platformie samochodowej. Miał skrępowane ręce. Na szyję zarzucono pętlę. Samochód ruszył… Potem kazano wszystkim Polakom przejść i patrzyć na wiszącego nieszczęśnika.
Po zdobyciu miasta przez Armię Czerwoną wnętrze zostało przez „wyzwolicieli” gruntownie i ze znajomością rzeczy sprofanowane. W kościele urządzono stajnię, zaś ogródek stał się cmentarzem sowieckich ofiar.
Pierwszą mszę św. w uprzątniętym już wnętrzu, odprawił ks. Anatol Sałaga w niedzielę 11 kwietnia 1945 r. W tym czasie przybył tu także wygnaniec z Wilna - ks. Leonard Czerniak. To właśnie za jego przyczyną w 1954 r. pojawili się tutaj redemptoryści. Przybyli na krótko. Dwa lata potem władze nakazały zakonnikom opuszczenie tutejszej placówki. Mogli wrócić po tzw. odwilży październikowej. Stało się to 3 stycznia 1957 r. Ważnym momentem w życiu wspólnoty było wydzielenie w 1973 r. z dotychczasowej parafii NNMP obejmującej całe miasto, odrębnej parafii pw. Ducha Świętego.
W 1968-1971 r. za czasów kiedy proboszczem był o. Antoni Bujak, wnętrze kościoła zostało gruntownie przebudowane i dostosowane do nowej, posoborowej liturgii.
Autorami projektu przebudowy wnętrza była Teresa Gawłowska i Wiesław Popławski z Krakowa. To właśnie wtedy wyburzono ceglaną ambonę, przebudowano ołtarz i całe prezbiterium, a drewnianą emporę obejmującą prawie połowę powierzchni nawy głównej, zastąpiono mniejszą o konstrukcji żelbetowej. W ścianach zewnętrznych znacznie wydłużono okna przez co wnętrze uzyskało więcej światła. Pomiędzy oknami, w niszach umieszczono olejne obrazy drogi krzyżowej, a na ścianie prezbiterium pełen ekspresji krucyfiks autorstwa krakowskiego rzeźbiarza Bronisława Chromego.
Ponowny remont ograniczony jedynie do wzmocnienia stalowymi ściągami mocno nadwątlonej więźby dachowej wykonano na początku lat 80.
Gdyby nie stary portal - dzisiejszy kościół w niczym nie przypominałby tego sprzed 2002 roku. Po wielu latach przygotowań i wykonaniu trzech koncepcji za kadencji proboszcza o. Eugeniusza Leśniaka, przebudowy podjął się jego następca o. Andrzej Kryger. Właściwie to w tym czasie dawny „kościółek” przestał istnieć.
W miejscu kameralnego wnętrza pojawiła się przestronna hala wyższa od poprzedniej nawy o ok. 4 m i niemalże dwukrotnie szersza. Od jej północnej strony w podziemiu powstała kaplica. Z dawnego, przepięknie urządzonego wnętrza zachowano jedynie krucyfiks.
Niestety, został on umieszczony na olbrzymiej ścianie z trzema betonowymi łukami, a więc w zupełnie innym niż do tej pory kontekście, stając się dodatkiem do wielkiej sceny z półkolistym witrażem i malowidłami przedstawiającymi ewangeliczną scenę zesłania Ducha Świętego.
Ostatnim elementem dawnego kościoła, który został wydobyty na dzienne światło dopiero kilka lat temu była kamienna balustrada z fontanną przy głównym wejściu, której głównym elementem jest przedstawionych w postaci symbolicznej siedem darów Ducha Świętego. To wtedy, stojącą przed wejściem od powojennych dziesięcioleci naturalnej wielkości kolorową figurę Matki Bożej zdemontowano i przeniesiono do kamiennej groty.
Jerzy Gasiul
Zdjęcia z okresu międzywojennego pochodzą z zasobów Muzeum Regionalnego w Szczecinku. Pozostałe zdjęcia (oprócz cz-b wnętrza) – autora artykułu.
Fajnie się czytało? Postaw kawkę autorowi. Naciśnij guzik i wybierz napój :)
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Wielka szkoda, że dawny "mały kościół" przestał istnieć. Został zastąpiony przez architektoniczne monstrum.
Dawne, a nowoczesne wnętrze z krzyżem w centrum zastąpiono... Czy ramiona krzyża nie zostały barbarzyńsko skrócone? I to miejsce...w kącie. Gdzie był konserwator zabytków?
Osoby odpowiedzialne za rozbudowę powinny stracić możliwość sprawowania funkcji publicznych! Jednym słowem teraz jest to ohyda!
I tak największą masakrą jest kościół w Rozalii. Ten ma drugie miejsce
Wszystkim niezadowolonym przypomnę że rozbudowa kościoła nie była jakąś fanaberią ówczesnego proboszcza tylko koniecznością. Kościół wybudowany został na podmokłym terenie, w latach kiedy ze względu na kryzys dysponowano kiepskiej jakości materiałem budowlanym. Wszystkie te czynniki spowodowały że budowli groziło zawalenie. Prawa ściana Kościoła odchylona była od pionu o 1,5 m. Dużo zważywszy na fakt że ściana ta nie była wysoka. Wybrano projekt taki na ile wystarczały środki a nie były one nad wyraz wysokie. Do czego ja bym się przyczepił? Na pewno do aluminiowych okien i drzwi. Do kościoła wchodzi się jak do dużego sklepu. Uważam że w obiektach sakralnych musem wręcz jest stolarka drewniana i to najlepiej z litego drewna. Po drugie nieporozumienie z krzyżem. Krzyż z rzeźbą Chrystusa wykonaną przez rzeźbiarza Bolesława Chromego (tego od Smoka Wawelskiego w Krakowie) jest zabytkiem. Dla parafii powinien być wartością bezcenną, a zrobiono z niego dodatek do wątpliwej jakości fresku
Mały kościółek miał przed remontem swój klimat ,a teraz stoi stodoła i świeci pustkami.
w dużym kościele - im mocniej biją w dzwony o godzine 6:30 tym mniej ludzi na mszy. paradoks czy prawidłowość? No bo kto notorycznie budzony będzie chodził na mszę?