felieton ukazał się w tygodniku Temat 23 kwietnia
„Wiosna, cieplejszy wieje wiatr, wiosna, znów nam ubyło lat...” – śpiewali swego czasu Skaldowie. No i rację mieli, wszak zawsze o tej porze roku robiło mnie się tak jakoś lekko, radośnie i młodszym się czułem. Pierwsze zielone listki, żonkile, bratki, nowalijki i ten cieplejszy wiatr... tak było. Ale, jak to powiadają – co było a nie jest, nie pisze się w rejestr! Stało się i od przedwczoraj ta jakże wyczekiwana pora roku będzie mi się kojarzyć z całkiem czymś inszym.
A było to tak. Szedłem chodnikiem, tuż przy ścieżce rowerowej, rozmyślając przy tym, o czym by tu felietonik wyskrobać, gdy nagle usłyszałem okrzyk „pobudka!”. Kurza twarz, odrzuciło mnie z metr w bok, aż dziw żem zawału nie dostał. A on, ten wrzaskun, czyli rowerzysta z kpiącym uśmiechem przemknął obok mnie. Zasadniczo poruszał się po ścieżce rowerowej, znaczy się prawidłowo, sęk w tym, że kierował ino lewą ręką, gdyż w prawej dzierżył kierownicę drugiego roweru, pustego, który ów cyklista dodatkowo prowadził... niestety już po chodniku. Kurza twarz – po raz drugi wyrwało mi się z ust. I nie był to okrzyk podziwu dla jego cyrkowych umiejętności bynajmniej. Znalazł się mistrz kierownicy, w dziąsło szarpany!
Tu pozwolę obie na pewne dopowiedzenie, żeby nie było żem czepialski. Ja też cyklistuję sobie czasem. Mam osobisty pojazd jednośladowy w dobrym stanie, całkowicie sprawny do jazdy i – uwaga – w dzwonek wyposażony. Jako świadomy obywatel wiem, że rower to pojazd ekologiczny przyjazny środowisku, a jazda na nim jest ze wszech miar korzystna dla naszego zdrowia.
Pochwalam i w pełni popieram ideę ścieżek rowerowych, których pokaźną liczbę zauważam i nic przeciwko nowo powstającym nie mam. Jednym słowem modę na jeżdżenie rowerem rozumiem i popieram. Ba! Chciałbym i to bardzo, a nawet jeszcze bardziej żebyśmy w temacie rowerowym dogonili, a nawet przegonili Holendrów.
Mimo to mój bicykl, póki co trzymam w piwnicy, gdyż po pierwsze częsta jazda to szybsze zużycie pojazdu (np. opon), po drugie to nie wiem dokąd miałbym jeździć? Mógłbym do pracy, bo i oszczędnie i ekologicznie by było, szkopuł w tym, że jak już do niej dojadę to nie mam gdzie roweru zostawić, bo stojaka tam nijakiego nie uświadczysz. Zakupy też odpadają z przyczyny już zapodanej. A po trzecie – gdzie mi tam do prawdziwych rowerzystów?
Przez przejścia dla pieszych śmigać nie potrafię, ino po staremu zatrzymuję się z pojazdu schodzę, rower przeprowadzam, na kpiące spojrzenia „profesjonalistów” się narażając. Żeby przez deptak śmignąć ścieżką rowerową odwagi mnie brak, gdyż linie ją wytyczające zatarte i niemal niewidoczne. Po chodnikach jeździć nie uchodzi, bo od pieszego wiązankę usłyszeć można, a od mundurowego mandat dostać. A że determinacji kamikaze u mnie za grosz, więc jezdnią wypraw nawet nie próbuję. Za to w niedzielę mimo braku kasku, rękawiczek bez palców, że o specjalnych majtolach, koszulce i butach nie wspomnę, pomykam po ścieżce rowerowej wzdłuż jeziora w porze gdy ludków na niej mało.
Na pieszych zwłaszcza tych z psami na długaśnych smyczach zważam, dzwonka już z oddali używam, a jadąc tak to sobie po prostu marzę. Żeby na ścieżkach rowerowych nijakich pieszych nie było, rowerzystów na chodnikach, ani na jezdniach, a zaparkowane samochody nie utrudniały życia pieszym na chodnikach (zwłaszcza tym, co wózki z dziecinami swymi przed sobą popychają). No tak już mam, że pomarzyć sobie lubię, zwłaszcza jak jadę na rowerze.
Zenek (póki co) niedzielny rowerzysta.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie