
felieton ukazał się 19 marca w tygodniku Temat
Dzieje się coś niebywałego. Mimo że komunizm znają tylko z opowiadań, następuje wzrost zainteresowania najnowszą historią pośród najmłodszego pokolenia. Dzieje się tak wbrew tym, którzy mogąc wszystko - mając obywateli za mierzwę, starają się nie tylko ten przedmiot, a także język ojczysty w szkole rugować i obrzydzać. Młodych interesują dzieje najnowsze, a więc czasy, które pamiętają ich rodzice, a i nieco od nich starsze pokolenie. Jednym z takich objawów była uroczystość związana z obchodami Dnia Żołnierzy Wyklętych. Pod obelisk u zbiegu Szkolnej z ul. 1 Maja stawiła się całkiem spora ilość młodych ludzi z harcerzami na czele. Co ważne, nie wynikało to z obowiązku uczestnictwa z jakim mamy najczęściej do czynienia, ale z potrzeby serca - by określić to bardziej wzniośle- z pobudek patriotycznych.
Z takim pokazowym składaniem, przemówieniami, z udziałem liczonym w dziesiątkach różnego rodzaju delegacji, mamy do czynienia jedynie podczas uroczystości trzeciomajowych. Mowa o uroczystości, które upamiętnia lokalne wydarzenie. Oprócz stuprocentowej obecności pocztów sztandarowych ze wszystkich szkół, różnistych organizacji, ugrupowań o różnych odcieniach (nie ma tylko czerwieni), bojowników i stowarzyszeń, zwyczajowo pod tablicą kiwają głowami niemal wszystkie osoby mające wpływ na naszą lokalną rzeczywistość. Tutaj tego nie było. Najwidoczniej za te same czyny, co ważne - w tym samym okresie, jedni zasługują na pamięć inni już niekoniecznie.
Niestety, wielekroć powtarzane kłamstwa o „zaplutych karłach reakcji” nadal wielu uważa za prawdę. Sprawdziły się słowa pewnego kulawca twierdzącego, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Ponieważ prawda jest zwyczajowo mniej atrakcyjna, dlatego tak trudno przebić się jej do ludzkiej świadomości. A jeśli już wychodzi na światło dzienne to tak bardzo nieśmiało, jakby przepraszając za swoje istnienie. Dowodem na to jest po raz pierwszy spisana przez Katarzynę Rybak i wydana nakładem Muzeum Regionalnego historia lokalnego ruchu niepodległościowego w pierwszych latach powojennych. Wprawdzie autorka, jak również wydawca, jak ognia unikają takich słów jak „wolność”, „niepodległość” zastępując je zwrotem „działalność antypaństwowa,” jednak lody zostały przełamane.
Oprócz pamiątek dotyczących najnowszych naszych lokalnych dziejów, mamy również i takie, których początki sięgają początków istnienia naszego miasta. Mowa o Wzgórzu Marientron. Nazwa choć zniemczona, brzmi niemal tak samo i po polsku. Jeszcze w tym roku za przyczyną miejskiego konserwatora i przecież nie bez aprobaty burmistrza, wejdą tam archeolodzy. Ich praca, a konkretnie to co odkopią, zdecyduje , jak w najbliższym czasie będzie miejsce to wyglądało. Czy dalej będzie wysypiskiem śmieci i publiczną toaletą, czy miejscem uporządkowanym, zagospodarowanym godnym swojej historycznej rangi. Święte miejsce, ze względów zarówno religijnych jak i historycznych, wciąż czeka na odkrycie. Co ważne, a pisałem już o tym na tych łamach dziesiątki razy, jest to miejsce znaczone polskimi śladami historii. To tutaj, w tym miejscu augustianie krzewili naukę Chrystusa w języku zrozumiałym dla tubylców, a więc Kaszubów. To tutaj, w zacisze maryjnego sanktuarium sławnego na całe Pomorze, schroniła się córka Kazimierza Wielkiego – Elżbieta. Nie ma bardziej czytelnego polskiego śladu na tym skrawku ziemi. I nie jest to z mojej strony przejaw germanofobi czy nacjonalizmu. Z bliżej nieznanych powodów historia tego miejsca jest skrywana i to już od kilkuset lat. Z czasem została tylko nazwa – Marientron, a i tę po wojnie zastąpiono najpierw Elżbiecinem, a potem enigmatycznymi Świątkami.
Z tego co wiem, lokalna historia w tutejszych szkołach to równie rzadkie zjawisko, jak brak alkoholu na weselu. Nie znają jej ani uczniowie, ani nauczyciele. Porośnięte usychającymi drzewami i nad wyraz wysokimi pokrzywami wzgórze, cieszy się natomiast powodzeniem pośród uczniów okolicznych szkół średnich. To tutaj bez przeszkód (jedyną przeszkodą jest zła pogoda), można obalić kilka puszek lub butelek piwa. Kilka dni temu akurat na taką grupę niechcący się natknąłem. Nawet nie chowali przede mną butelek. Ku mojemu zaskoczeniu powiedzieli mi (gremialnie!) „dzień dobry”. I jak tu mieć do nich pretensję, że akurat alkohol spożywali w miejscu klasztornej krypty, gdzie najprawdopodobniej pochowano również księżną. Nie ma o co kruszyć kopii. Bo niby skąd mają o tym wiedzieć. Cieszy mnie to, że z całą pewnością miałem do czynienia z ludźmi kulturalnymi. Przecież nie musieli mówić mi dzień dobry. Stwierdzam to nieco ze smutkiem, ale też i satysfakcją. Jak pić na grobach, to z kulturą.
Jerzy Gasiul
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie