
felieton ukazał się 30 kwietnia w tygodniku Temat
Niech będzie pochwalona demokratyczna władza każdego szczebla po 1989 roku! Za to, że nie pozwoliła bezmyślnie i masowo kasować 1maja jako dnia wolnego od pracy oraz zmieniać nazw ulic o tym samym brzmieniu. Przypomnę - mamy taką ulicę w Szczecinku. I niech zostanie.
Ustanowienie Święta Pracy pierwszego maja z komunizmem ma tyle wspólnego ile kalosze z kalesonami. Święto narodziło się na przełomie wieków XIX i XX w Stanach Zjednoczonych. Było upamiętnieniem robotniczych protestów przeciwko wyzyskowi. Robotnicy postulowali ośmiogodzinny dzień pracy i go uzyskali. Na wieki uczczono ludzi pracy najemnej zabitych w starciach z policją w trakcie krwawo tłumionych demonstracji i strajków powszechnych. Kradzieży święta dokonali bolszewicy po rewolucji obalającej demokratyczny rząd Kiereńskiego w Rosji w roku 1917. Od tamtego czasu pierwszy maja był wykorzystywany na rozmaite sposoby, dalekie od pierwotnych ideałów. Na przykład dzień ten obchodzono w hitlerowskich, narodowo-socjalistycznych Niemczech.
Pamiętam... Właśnie, kiedy człowiek długo żyje na dodatek przekracza średnią umieralności w swym kraju, siłą rzeczy musi sporo zapamiętać. Jako nieletnie pacholę pamiętam pochody uliczne w podwarszawskim Pruszkowie wczesnych lat pięćdziesiątych. W mieście przemysłowym, dopiero w latach 90. minionego wieku nazwanym bandyckim po absolutnej likwidacji i rozszabrowaniu tam jakiegokolwiek przemysłu. Ojciec, już wtedy człowiek starej daty, szedł na pochód pod niewątpliwym przymusem. Ekonomicznym, że tak się wyrażę. W każdej chwili mógł stracić pracę robotnika-brakarza w dziale kontroli technicznej. Tak miał w papierach, aczkolwiek wcześniej, przed emeryturą w tej samej fabryce był naczelnym inżynierem. Jako fizyczny, po dzisiejszemu fizol, dorabiał do 600 złotowej emerytury. Bo musiał.
Miał na utrzymaniu mnie, ucznia szkoły przemysłowej przy zakładach, nomen omen im. 1 Maja, bez prawa do stypendium z uwagi na niesłuszne pochodzenie. Tato pracował, by utrzymać również swą żonę, a moją Mamę, która nigdy zawodowo nie pracowała. Dodam, że zarobek w przemyśle w tamtych czasach to 1200-1500 zł, a emerytury dla wszystkich równe – sześć stów bez podatku. Aż taki dobrobyt. Ojciec narzekał po pochodzie już w domowym zaciszu, że personalny daje mu do niesienia portrety na kiju najpaskudniejszych brodatych zbójów – tu padała nazwa ich narodowości, której publicznie nie wymienię, nie chcąc być posądzonym o jakiekolwiek fobie. Zdradzę, że chodziło o Marksa i Engelsa.
W szkole dawano nam do niesienia flagi. Najpierw komu popadło, a gdy po zakończeniu marszu ulica pełna była porzuconych drzewców i czerwonych szmat, to już w latach następnych szturmówki, jak owe chorągwie nazywano – wydawano za osobistym pokwitowaniem. Trzeba je było oddać po marszu. Na pochodach z głośników płynęły marszowe dźwięki pieśni rewolucyjnych i masowych. Jedną lubiliśmy wyjątkowo. Miała tytuł Tysiące rąk, miliony rąk. Uznaliśmy utwór ten za hymn onanistów.
Z lat 60. pamiętam pochody w Warszawie, które obsługiwałem już jako młody reporter. Kiedy z moim znacznie starszym kolegą wyszliśmy na ul. Marszałkowską na kilka godzin przed przemarszem – mój koleżka wykrzyknął, że czuje się identycznie jak przed wojną w czasach drugiej RP. Wszystkie boczne ulice były zablokowane milicyjnymi budami, tzw. sukami. – Jest tylko niebiesko od milicjantów, a wtedy było granatowo od policjantów. I pały mają białe, a tamci czarne – mówił.
I wreszcie pochody w Szczecinie, druga połowa dekady lat 70.– Stoczniowcy rok w rok od Grudnia 1970 nieśli czarną trumnę. Otaczała ją grupa z uniesionymi w górę dłońmi w czarnych rękawiczkach. Znaki upamiętniające zabitych. Dygnitarze na trybunie przyjmowali ten fragment przemarszu w grobowym milczeniu. I stan wojenny - dwa osobne pochody. Rządowo-partyjny, drugi solidarnościowy. I wydarzyło się coś niebywałego. Gdy maszerowali ci od panny „S”, krzyczący „Nie ma wolności bez Solidarności”, stojący na trybunie wojewódzcy notable na czele z pierwszym sekretarzem słusznej partii bynajmniej nie odwrócili się tyłem i nikt z podwyższenia nie zlazł! Przeciwnie, wielu z uśmiechem pozdrawiało gestem dłoni maszerujących!
Dlaczego tak się stało do dziś nie wie nikt. Konsternacja? Zagapili się? Wątpię, raczej zwykła więź ludzka. Pośród notabli na trybunę wzięto kilkoro autentycznych robotników, z kolei notable w większości wywodzili się ze stoczni wówczas imienia Adolfa Warskiego. I to ciągle był Szczecin. Miasto, które nawet wtedy zachowywało pewną autonomię, cichcem tolerowaną przez władzę w Warszawie. To był skromny przejaw swobody. Niestety, nie zapisały mi się na filmie pamięci pierwsze maje ostatnich dwunastu lat w Szczecinku. Może tylko to, że formacja Święto Pracy organizująca mogła wiele i była najsilniejszą w regionie. Była i teraz znika. Czy szkoda? Nie mnie oceniać.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie