Reklama

Wojciech Jurczak: Pierwsze maje - okruchy pamięci

07/05/2015 12:24

felieton ukazał się 30 kwietnia w tygodniku Temat

Niech będzie pochwalona demokratyczna władza każdego szczebla po 1989 roku! Za to, że nie pozwoliła bezmyślnie i masowo kasować 1maja jako dnia wolnego od pracy oraz zmieniać nazw ulic o tym samym brzmieniu. Przypomnę - mamy taką ulicę w Szczecinku. I niech zostanie.

Ustanowienie Święta Pracy pierwszego maja z komunizmem ma tyle wspólnego ile kalosze z kalesonami. Święto narodziło się na przełomie wieków XIX i XX w Stanach Zjednoczonych. Było upamiętnieniem robotniczych protestów przeciwko wyzyskowi. Robotnicy postulowali ośmiogodzinny dzień pracy i go uzyskali. Na wieki uczczono ludzi pracy najemnej zabitych w starciach z policją w trakcie krwawo tłumionych demonstracji i strajków powszechnych. Kradzieży święta dokonali bolszewicy po rewolucji obalającej demokratyczny rząd Kiereńskiego w Rosji w roku 1917. Od tamtego czasu pierwszy maja był wykorzystywany na rozmaite sposoby, dalekie od pierwotnych ideałów. Na przykład dzień ten obchodzono w hitlerowskich, narodowo-socjalistycznych Niemczech. 

Pamiętam... Właśnie, kiedy człowiek długo żyje na dodatek przekracza średnią umieralności w swym kraju, siłą rzeczy musi sporo zapamiętać. Jako nieletnie pacholę pamiętam pochody uliczne w podwarszawskim Pruszkowie wczesnych lat pięćdziesiątych. W mieście przemysłowym, dopiero w latach 90. minionego wieku nazwanym bandyckim po absolutnej likwidacji i rozszabrowaniu tam jakiegokolwiek przemysłu. Ojciec, już wtedy człowiek starej daty, szedł na pochód pod niewątpliwym przymusem. Ekonomicznym, że tak się wyrażę. W każdej chwili mógł stracić pracę robotnika-brakarza w dziale kontroli technicznej. Tak miał w papierach, aczkolwiek wcześniej, przed emeryturą w tej samej fabryce był naczelnym inżynierem. Jako fizyczny, po dzisiejszemu fizol, dorabiał do 600 złotowej emerytury. Bo musiał. 

Miał na utrzymaniu mnie, ucznia szkoły przemysłowej przy zakładach, nomen omen im. 1 Maja, bez prawa do stypendium z uwagi na niesłuszne pochodzenie. Tato pracował, by utrzymać również swą żonę, a moją Mamę, która nigdy zawodowo nie pracowała. Dodam, że zarobek w przemyśle w tamtych czasach to 1200-1500 zł, a emerytury dla wszystkich równe – sześć stów bez podatku. Aż taki dobrobyt. Ojciec narzekał po pochodzie już w domowym zaciszu, że personalny daje mu do niesienia portrety na kiju najpaskudniejszych brodatych zbójów – tu padała nazwa ich narodowości, której publicznie nie wymienię, nie chcąc być posądzonym o jakiekolwiek fobie. Zdradzę, że chodziło o Marksa i Engelsa. 

W szkole dawano nam do niesienia flagi. Najpierw komu popadło, a gdy po zakończeniu marszu ulica pełna była porzuconych drzewców i czerwonych szmat, to już w latach następnych szturmówki, jak owe chorągwie nazywano – wydawano za osobistym pokwitowaniem. Trzeba je było oddać po marszu. Na pochodach z głośników płynęły marszowe dźwięki pieśni rewolucyjnych i masowych. Jedną lubiliśmy wyjątkowo. Miała tytuł Tysiące rąk, miliony rąk. Uznaliśmy utwór ten za hymn onanistów.

Z lat 60. pamiętam pochody w Warszawie, które obsługiwałem już jako młody reporter. Kiedy z moim znacznie starszym kolegą wyszliśmy na ul. Marszałkowską na kilka godzin przed przemarszem – mój koleżka wykrzyknął, że czuje się identycznie jak przed wojną w czasach drugiej RP. Wszystkie boczne ulice były zablokowane milicyjnymi budami, tzw. sukami. – Jest tylko niebiesko od milicjantów, a wtedy było granatowo od policjantów. I pały mają białe, a tamci czarne – mówił.

I wreszcie pochody w Szczecinie, druga połowa dekady lat 70.– Stoczniowcy rok w rok od Grudnia 1970 nieśli czarną trumnę. Otaczała ją grupa z uniesionymi w górę dłońmi w czarnych rękawiczkach. Znaki upamiętniające zabitych. Dygnitarze na trybunie przyjmowali ten fragment przemarszu w grobowym milczeniu. I stan wojenny - dwa osobne pochody. Rządowo-partyjny, drugi solidarnościowy. I wydarzyło się coś niebywałego. Gdy maszerowali ci od panny „S”, krzyczący „Nie ma wolności bez Solidarności”, stojący na trybunie wojewódzcy notable na czele z pierwszym sekretarzem słusznej partii bynajmniej nie odwrócili się tyłem i nikt z podwyższenia nie zlazł! Przeciwnie, wielu z uśmiechem pozdrawiało gestem dłoni maszerujących! 

Dlaczego tak się stało do dziś nie wie nikt. Konsternacja? Zagapili się? Wątpię, raczej zwykła więź ludzka. Pośród notabli na trybunę wzięto kilkoro autentycznych robotników, z kolei notable w większości wywodzili się ze stoczni wówczas imienia Adolfa Warskiego. I to ciągle był Szczecin. Miasto, które nawet wtedy zachowywało pewną autonomię, cichcem tolerowaną przez władzę w Warszawie. To był skromny przejaw swobody. Niestety, nie zapisały mi się na filmie pamięci pierwsze maje ostatnich dwunastu lat w Szczecinku. Może tylko to, że formacja Święto Pracy organizująca mogła wiele i była najsilniejszą w regionie. Była i teraz znika. Czy szkoda? Nie mnie oceniać.

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Wróć do