
felieton ukazał się 9 lipca w tygodniku Temat
Wydarzyło się w Szczecinku, aczkolwiek sprawa ma wymiar szerszy, ogólnopolski nawet. Jest przykładem dziwacznego, zachowawczego rozumowania na zasadzie „nie bo nie”. Po co nam zmiany. Po kolei...
Nie tak dawno w Internecie pojawił się tekst zatytułowany „Niesłuszni rodzice”. Wkrótce epistoła trafiła na łamy mediów drukowanych, a opiniotwórczych. Streszczam: Otóż dzisiejsi ludzie w średnim wieku wychowywali się w rodzinach, które mierząc współczesną miarą – są niesłuszne, a oni z kolei są niesłusznymi dziećmi. Popołudnia dzieciaki ówczesne spędzały w szkolnych świetlicach, a taka w każdej szkole była. Malcy chodzili z kluczem do mieszkania zawieszonym na szyi, ranny posiłek to kanapki, a nie chipsy, batoniki itp. Do tornistrów mama pakowała często zwykły chleb posmarowany smalcem z dodatkiem kiszonego ogórka. Cóż to był za smak! Większość miała opłacone obiady w szkolnych stołówkach. Na skaleczenia w wyniku zakazanych zabaw w miejscach niebezpiecznych wystarczała jodyna. I się żyło, na ludzi ludzie wychodzili – konkluduje autor. Nikt nie słyszał o takich chorobowych przypadłościach dziecięcych jak na przykład dysleksja. Za błędy ortograficzne w dyktandzie i za dwóję można było dodatkowo dostać od ojca po tyłku.
W tekście tu pokrótce omówionym, pobrzękuje tęsknota do czasów minionych. Nieszkodliwa, ale i nie przeciwna zmianom. Zgoda – były świetlice, stołówki i obowiązkowo lekarz szkolny, pielęgniarka, nawet dentystka. Ówczesne państwo ten socjalny ciężar wytrzymywało. Może cudem? Rewolucja służy zmianom, a one dobru ogólnemu. Tak zawsze mówią inspiratorzy rewolty. W tym wypadku zmiotła ona propagandowe - podobno - fajerwerki socjalizmu, jak medyk w szkole itp. bzdety. Wszystko ma być wolnym rynkiem z jego niewidzialną ręką. Dziś dzieciaki z tamtych lat to emeryci lub pracownicy u schyłku zawodowej działalności. I nie tylko im wiele rzeczy się w Polsce nie podoba i uważają, że mogło być inaczej. Jak u Czechów na przykład – tak mówimy w prywatnych rozmowach. Niekiedy dawni i niesłuszni wprowadzają w stan osłupienia i głębokiej frustracji dzisiejszych, czyli słusznych rodziców. Starzy zrzędzą, ale nie szkodzą nikomu. Owszem często powiadają, że to co nowoczesne w formie i treści, owe dysleksje itp. to wymysł głupiego, może nawet szatana. Do tego tamci niesłuszni, o zgrozo! obecnie w charakterze babć i dziadków, ze stoickim spokojem tłumaczą, że niech sobie rodzice będą od wychowania i szkoła też, ale oni są do rozpieszczania, bo takie jest prawo życia, czyli obowiązujące od zawsze. I rodzinna wielowiekowa tradycja też. Ale oprócz rodzicielskiego i babcino-dziadkowego domu jego tradycji jest jeszcze szkoła.
Ma uczyć i wychowywać, choć o tym ostatnim jej zadaniu mówi się coraz rzadziej. Za to coraz częściej gadane jest o wynikach finansowych placówek oświaty. Nauczanie musi się modernizować, zmieniać, taka to prawda dowiedziona. Szkoły bywają duże, renomowane w wielkich miastach i małe na wsi oraz w miasteczkach. Małe nie wprowadzają innowacyjnych metod pedagogicznych, co uznawane jest, m.in. przez ministerkę od edukacji (dziennikarkę tygodnika „Wprost”, niestety) za błąd. Mało innowacyjnych szkół mamy w naszej Polsce najwięcej. Na szkolnictwo muszą być państwowe pieniądze. Póki co, od szkół władza z wysokości stolicy nie wymaga jeszcze rentowności, jak na przykład od bibliotek i poważnych teatrów. Za to wymaga skutecznego poszukiwania bogatych sponsorów, rozlicza ze zdobyczy dyrekcje szkół. I to można jeśli nie akceptować to przeżyć.
Jednak zadanie utrzymania oświaty podstawowej i gimnazjalnej, niekiedy również na poziomie liceum – spada w stopniu coraz większym na samorząd gminny. Gminna oświata jest subsydiowana z ogólnego budżetu państwa, lecz wciąż pieniędzy mało. Nieco to dziwne, bo uczniów mniej, do szkół trafia teraz niż demograficzny. Za to są coraz większe wydatki. Niemal we wszystkich polskich gminach jedną trzecią budżetu pochłania oświata. Z tego najwięcej - pensje. Jedni powiadają, że zarobki pedagogów ciągle są za niskie w stosunku do obowiązków i ja się z tym zgadzam. Inni zawód nauczyciela, jego uposażenie i przywileje uważają za kokosy.
Sytuacja powyższa pasuje jak ulał do oświaty w wiejskiej gminie Szczecinek. Wyróżnia ją jednak to, że już w ubiegłym roku, gdy w Polsce z dnia na dzień zamykano mnóstwo szkół (brak uczniów, kosztowne dojazdy) u nas nie likwidowano, a tylko szkoły łączono, tworząc filie. Nastąpiło to za aprobatą pedagogów, rodziców, związków zawodowych.
Teraz gmina Szczecinek postanowiła iść dalej – mając klarowną sytuację prawną planowała rozpocząć tworzenie zespołów szkół pod jedną dyrekcją z tym samym stanem osobowym nauczycieli. Byłby to krok w kierunku powstania kompleksów edukacyjnych: przedszkole, podstawówka, gimnazjum. A takie zespoły w całym kraju mają zacząć działać w ciągu dwóch lat. Sprawę przedstawiono radnym gminnym na sesji. Ukazano wizualizację korzyści. Eksponowano dobro uczniów – mówiono, że jest najistotniejsze. I zasady ekonomii przypomniano. Przy tym nastąpiło zderzenie kiepskich wyników nauczania w gminnych szkołach z dużymi i rosnącymi wydatkami publicznych złotówek na gminną oświatę.
Panie dyrektorki przedstawiły radnym swoje racje. Krótko: żadnych zmian, roboty i bez tego dużo. Radni dyrektorski punkt widzenia z głębokim zrozumieniem przyjęli. Projekt uchwał trafił do kosza. Tak to rozsądek rozpoczął swoje bezterminowe wakacje.
Wojciech Jurczak
foto: sxc.huJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie