
Letni poranek, ulica Koszalińska, krowy zmierzają sobie na pastwisko. Dla dzisiejszych szczecineczczan to scenariusz z innej epoki, ale w latach pięćdziesiątych było to codziennością. Niemal każda rodzina trzymała zwierzęta, by przetrwać ciężkie czasy powojennego niedostatku.
To ani chybi letni poranek. Właśnie o tej porze krowy pędzone są na pastwisko. Nie ma znaczenia, że akurat odbywa się to śródmiejską ulicą. W tamtym odległym czasie wystarczyła nawet miniaturowa obórka na podwórku, aby trzymać w niej zwierzęta hodowlane.
Ulica Koszalińska aż do lat siedemdziesiątych, kiedy wybudowano obwodnicę w ciągu ul. Nartowicza, Cieślaka i Sikorskiego, była główną arterią komunikacyjną, której zwarta zabudowa, jeszcze na początku lat 60, kończyła się przy dzisiejszym skrzyżowaniu z ul. Myśliwską, a wtedy była jeszcze polną, za to niezwykle piaszczystą dróżką. Wylot w kierunku Bobolic i Koszalina prowadził wzdłuż podmokłych łąk. W pewnym momencie szosa skręcała mocno na północ i dalej pod górkę na betonowy wiadukt, w miejscu obecnego prowadzącego w kierunku Bugna.
Szczecinek od początku swego istnienia w znacznej części był miastem rolników. Stopniowo zmieniało się to już w latach powojennych, a więc wtedy, kiedy pojawiły się pierwsze większe zakłady przemysłowe. W latach pięćdziesiątych, a z tego właśnie okresu pochodzi zdjęcie, życie było niezwykle ciężkie. Nie chodzi tylko o braki na rynku żywności i powszechnych dóbr, ile raczej na niedostatek, który był udziałem zdecydowanej większości rodzin. Radzono sobie m.in. poprzez hodowlę zwierząt domowych. Były to krowy, świnie, gołębie i króliki, a także uprawa warzyw w przydomowych ogródkach.
To były czasy, kiedy powszechnym daniem obiadowym był kapuśniak albo barszcz, wszakże wszystko to rosło w ogródku. Na śniadanie był chleb z margaryną „Palma” lub marmoladą. Tę ostatnią produkowano z jabłek w przetwórni przy ul. Przemysłowej. Miała czerwony kolor (od buraków ćwikłowych) i do sklepów dostarczano ją w małych, zbijanych z deseczek skrzyneczkach.
Ci, którzy mieli przy domu choćby skrawek wolnego terenu, kwiatów raczej nie sadzili. Jeśli już, to pośród nich przeważały raczej warzywa. Pod ziemniaki trzeba było większej powierzchni. Takie uprawne pólka zdarzały się najczęściej na obrzeżach miasta lub terenach wolnych od zabudowy. Nie było więc rzadkim zjawiskiem dzierżawienie pola od jakiegoś okolicznego rolnika. Zagłębiem dzierżawionych pól były okolice ul. Lipowej, Marcelina oraz ul. Leśnej i Raciborek.
Najpopularniejszą „dziedziną” rolniczą w mieście była jednak hodowla zwierząt. Krówka dawała mleko, śmietanę i masło. Przy stałym niedostatku w zaopatrzeniu sklepów mięsnych i spożywczych w podstawowe artykuły, najlepsza, najbardziej rozpowszechniona była hodowla wieprzka w podwórkowej komórce. Większych problemów z nim nie było. Jadł resztki ze stołu. Powszechnie cenioną paszą były słodziny pochodzące z browaru przy ówczesnej ul. Żukowa. W dni kiedy ją wydawano - przed bramą ustawiały się kolejki z wózkami. Podobnie też było z serwatką z mleczarni.
Dla domowej zwierzyny „na deser” można było narwać w ogrodzie liści buraczanych, ewentualnie zielska z łąki, a jesienią resztki kapusty. Ubój świniaka odbywał się na podwórku i to z reguły wieczorową porą. Kilku miejscowych rzeźników miało pełne ręce roboty.
Największym problemem była jednak hodowla krowy. Co prawda, mleko było cennym towarem, ale zachodu przy tym było co nie miara. Przede wszystkim, oprócz całkiem sporego pomieszczenia służącego za oborę, należało w dzień wyprowadzać zwierzątko na łąkę. Droga przeganianych krów znaczona była odchodami. Ta największa łąka, choć podmokła, znajdowała się w miejscu dzisiejszej obwodnicy – ul. Narutowicza oraz zaplecza Wodociągowej. Ze wschodnich rejonów miasta korzystano z łąki przy stacji towarowej, a także za przejazdem kolejowym przy ul. Leśnej lub nad jeziorem przy ówczesnej ul. Buczka.
To urokliwe zdjęcie doskonale ilustrujące nie tyle zajęcie, co sposób na utrzymanie wykonano na ul. Koszalińskiej. Dzień zaczynał się od wypędzania krów na okoliczne pastwisko. Dzisiejsza ulica w niczym nie przypomina tej sprzed półwiecza.
W zdecydowanej większości stara zabudowa zanikła, pozostały po niej co najwyżej niezabudowane tereny. Z czasem pojawiły się bloki, a zupełnie niedawno jezdnia wybudowana od podstaw, ale nieco węższa od poprzedniej. To jest jednak opowieść na inny odcinek niniejszego cyklu.
Jerzy Gasiul
Zajęcie archiwalne pochodzi z zasobów Muzeum Regionalnego w Szczecinku
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Przypominam sobie czas, jak w obrębie miasta zabronili hodowli trzody... Był strach... jak to będzie.