
Od chwili, kiedy na skrzyżowaniu ul. Kard. Wyszyńskiego i AK pojawił się fotograf, minęło kilka pokoleń. Miejsce rozpoznajemy po kilku drobnych szczegółach. Wpatrzeni w obiektyw przechodnie, to już tylko cienie dawno żyjących mieszkańców.
Zdjęcie znakomicie oddaje zanurzone w sennej atmosferze pomorskie miasteczko. Tutaj, pośród mokradeł, lasów i jezior czas płynie jakby wolniej. Rytm dnia wyznacza bicie ratuszowego zegara wydzwaniającego pełne godziny, a w niedziele i święta rozlega się dzwon ze stareńkiego kościoła św. Mikołaja.
To najważniejsza ulica w Neustettin. Podkolorowana pocztówka pochodzi z ok. 1907 roku. W mieście nie ma jeszcze wodociągów i kanalizacji. Jest za to sieć gazowa. Pryncypialna Bismarckstrasse to jedyna ulica z trwałą nawierzchnią, łącząca zachodnią część miasta z częścią wschodnią.
Zanim wymieniono jej patrona na marszałka Żukowa - kilka powojennych miesięcy nadal była ulicą Bismarka – w takiej właśnie wersji nazwisko „żelaznego kanclerza” zamieszczono na mapie sporządzonej przez polską administrację. Zmieniło się jedynie tyle, że od lutego 1945 jego nazwisko nie wymawiano już gardłowo. Sowieckiego marszałka zastąpił kardynał Wyszyński, ale stało to dopiero w 1989 roku. Nie wybiegajmy jednak zanadto w przyszłość.
Ulica biegnie w kierunku dworca kolejowego, a więc przez cały wschodni skraj miasta. Wprawdzie jej środek wyznacza pas z obrobionej granitowej kostki, ale już pobocza jezdni, jakby z oszczędności – wykonano z drobnego polnego kamienia. Skrzyżowanie z biegnącą w górę Forststrasse (teraz Armii Krajowej) wyznacza głęboki rynsztok.
Za to chodnik jest jakby z nieznanej krainy. To oszlifowane od wierzchniej strony wielkie płyty z szarego granitu. Obdarowano nimi wiele niemieckich miast i miasteczek. Wszystko w ramach francuskiego odszkodowania za przegraną wojnę w 1871 r. Wojenne fundusze trafiły też i tutaj na głęboką prowincję. Płyty chodnikowe okazały się znacznie bardziej przydatne, niż dwie zdobyczne armaty ustawione w parku przy pomniku poległych na wojnach mieszkańców.
Jezdnia, choć mocno zanieczyszczona końskimi odchodami, może być także doskonałym miejscem zabaw dla dzieci. Zdarza się, że ruch jest nieco większy, ale tylko w dni targowe, kiedy na Rynek (pl. Wolności) podążają chłopskie furmanki. Za to w miarę regularnie, wraz z przyjazdami na szczecinecki dworzec pociągów, kilka razy dziennie na kamiennym bruku rozlega się turkot przejeżdżającego dyliżansu. To taki tutejszy omnibus, który zabiera pasażerów z bagażami spod dworca. Na swojej trasie ma jedynie kilka przystanków. Wszystkie znajdują się przy hotelach: jeden przy Hotelu Gehlersa przy Bismarckstrasse (ul. Wyszyńskiego 24), dalej Preuβischer Hof (ul. Bartoszewskiego – SzOK) i Keun’s Hotel (ul. Boh. Warszawy 10).
Któregoś dnia, na środku skrzyżowania pojawia się fotograf ze swoją niezwykłą, drewnianą skrzyneczką na trójnogu. To moment, kiedy właśnie nadjeżdża omnibus. Nie ma żadnego powodu, aby ustępować mu z drogi. Podobnie zachowują się bawiące się na jezdni dzieci. Trzeba przyznać, że reakcja otoczenia jest dla nas, ludzi XXI wieku zupełnie niezrozumiała. Na balkonie narożnej kamienicy pod sześćdziesiątką pojawili się nawet mieszkańcy. Poczynaniom fotografa, zarazem właściciela miejscowego wydawcy pocztówek pozuje, a może tylko się uważnie przygląda, także cały skład osobowy sklepu. Na co dzień nic nadzwyczajnego się tutaj nie dzieje. Ciszę zakłóca jedynie turkot konnych wozów i głośne rozmowy nielicznych przechodniów. Nic dziwnego, że tym razem, kiedy w senną uliczną atmosferę wdarł się fotograf ze swym niezwyczajnym sprzętem, wywołał niemałą sensację. Nareszcie coś się dzieje.
Wyobraźmy sobie w tym miejscu poranek. Właśnie do publicznej pompy stojącej tuż obok wejścia do sklepu ustawia się kolejka okolicznych mieszkańców. Ówczesnym sposobem wiadra z wodą noszone są na koromyśle – drewnianym nosidle nakładanym na ramiona. Aby skrócić czas oczekiwania na wodę, ktoś wpadał na pomysł, aby ustawić pod pompą rząd drewnianych beczek połączonych ze sobą rurą. Ponieważ w tym miejscu ul. Leśna (Forstrasse) biegnie pod górkę - woda z beczki stojącej wyżej, po jej napełnieniu może się przelewać do tej stojącej niżej. To taka lokalna namiastka wodociągu. Miejska sieć wodociągowa i kanalizacyjna pojawi się dopiero w 1912 roku. Na razie woda pitna dostępna jest z 22 dwóch publicznych pomp (studni). Znacznie gorzej z praniem, wtedy trzeba iść aż nad jeziorny brzeg, albo skorzystać z leniwego nurtu Niezdobnej.
Nowoczesność przedziera się wprawdzie powoli, ale dość skutecznie. Jej synonimem jest rząd drewnianych słupów. Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy określić, że mamy do czynienia z napowietrzną siecią telefoniczną. W 1898 r. w mieście było 31 telefonicznych abonentów, a dwa lata później - 49.
Nowością są także gazowe latarnie. Tego typu oświetlenie pojawiło się wprawdzie już w 1878 roku, ale początkowo ograniczało się tylko do terenów kolejowych. Na budowę miejskiej gazowni przy ul. Kanałowej, władze zdecydowały się dopiero w 1895 roku. Gaz początkowo używany był głównie do celów bytowych, a latarnie stawiano przy skrzyżowaniach najważniejszych ulic.
Intrygujące jest to, że gazowe latarnie mogły jeszcze działać po ponownym uruchomieniu gazowni na przełomie 1946/1947 r. a ponieważ zabrakło części zamiennych - zrezygnowano z ich eksploatacji.
Jedną z takich gazowych latarni uwieczniono na zdjęciu. W tym miejscu zaczynała się polna droga. Prowadziła w dół do jeziora i zamku. Dzisiaj to ruchliwe skrzyżowanie z ul. Pileckiego.
Parterowy dom szachulcowy, w którym ulokowano siedzibę leśnictwa znikł około 1912 roku. Właśnie z marca tego roku, w tutejszym Archiwum Państwowym odnajduję projekt elewacji narożnego budynku pod numerem 57.
Właścicielem okazałej jak na tamte czasy kamienicy był Albert Patzwaldt, a jej projekt powstał w miejscowym biurze projektów R. Schreiber’a. Wielkomiejska kamienica z narożną wieżyczką prezentowała się niezwykle okazale. Niestety, wszystkie projektowane zdobienia elewacji pozostały jedynie na papierze, a dowodem na to jest pochodzące z tych lat archiwalne zdjęcie.
Za kamienicą ulokowane było miniaturowy dziedziniec graniczący od północy z ogrodami. Z ulicą łączyła go przesklepiona łukiem brama. Dzisiaj w tym miejscu znajduje się sklepik. Starsi mieszkańcy tego rejonu miasta pamiętają, że na jej bocznych ścianach znajdowały się kolorowe malowidła. Dzisiaj już nie pamiętam co przedstawiały. Ścienne malowidła w bramie? To właśnie w tym miejscu było wyjście z… sali kinowej. Kino nazywało się Palast-Lichtspiele, a jego dzieje są dość tajemnicze. Wiadomo jedynie, że mieściło ok. 200 widzów i działało do końca lat dwudziestych.
W czasach powojennych na parterze kamienicy znajdował się sklep spożywczy, a także znany wszystkim uczniom z tamtych dawnych lat – sklep papierniczy.
Wróćmy jednak do głównego wątku naszej opowieści. Dwupiętrowa kamienica czynszowa pod sześćdziesiątką pojawiła się w tym miejscu stosunkowo późno. Na szczegółowej, aktualizowanej w 1903 roku mapie miasta zaznaczono narożną nieruchomość jako teren niezabudowany. Tylko taki właśnie fragment pozostał po niegdyś niezwykle rozległej działce ciągnącej się aż do dz. ul. Kochanowskiego, na której ulokowany był wielki tartak z kotłownią i placem składowym. Zdjęcie pochodzi z 2009 roku, a więc tuż przed jej rozbiórką.
Pochodząca z początków XX wieku kamienica, oprócz skomplikowanego planu (rzutu) dostosowanego do kształtu działki, miała jeszcze jedną cechę : – „ciężkie”, niesymetrycznie rozmieszczone balkony. Jej budowniczy musiał się nieźle natrudzić, aby układ pomieszczeń uczynić w miarę funkcjonalny, ale elewacja do udanych raczej nie należała. Płaski dach i niezwykle skromny wystrój elewacji świadczył, że jej właściciel do krezusów raczej nie należał.
Narożna kamienica została uwieczniona na zdjęciu, które wykonał sowiecki korespondent tuż po zdobycia miasta 27 lutego 1945 roku. (
Przez dziesiątki ostatnich lat narożną, już mocno zniszczoną kamienicę wyróżniał… zapach. To właśnie na jej podwórzu oddzielonym od ul. AK wysokim, ceglanym murem znajdowała się piekarnia z piętrową dobudówką pełniącą rolę magazynu. Piekarnia, od najdawniejszych powojennych czasów, była własnością państwa Nesterowiczów. Pieczony tu chleb miał charakterystyczny, nigdzie indziej niespotykany smak i wygląd – ciemnobrązową chrupiącą skórkę i gruby spód pieczony na otrębowej posypce. Czasem, przez otwartą bramę można było zobaczyć wyładunek przywiezionych worków z mąką. Tutaj też, już niezwykle dawno temu, ulokowany był sklepik i warsztat rymarski. Tuż za ścianą w części narożnej prosperował sklep z tkaninami, potem spożywczak, a w ostatnim czasie – sklep gospodarstwa domowego i sklep odzieżowy.
Narożny dom okazał się zawalidrogą podczas przebudowy 2010 roku ul. Wyszyńskiego na jej całej długości. To właśnie w tym czasie dom wraz z przyległościami zrównano z ziemią.
W tym czasie ul. Kard. Wyszyńskiego zamknięt dla ruchu na najpierw na odcinku pomiędzy Warcisława IV i Rzemieślniczą, a następnie do ronda przy ul. Lipowej. Już na etapie projektu zadecydowano poszerzyć jezdnię ul. Wyszyńskiego o dodatkowy pas ruchu dla skręcających w lewo lub jadących na wprost. Bardzo szybko okazało się to niewypałem, ponieważ mieści się tam i to z wiekiem trudem, co najwyżej jeden samochód. Na zdjęciu prace przy przebudowie.
Zainstalowana w tym czasie sygnalizacja świetlna walnie przyczyniła się nie tylko do usprawnienia ruchu pojazdów, ale również do poprawy bezpieczeństwa pieszych. Jedyną wadą tego skrzyżowania jest brak lewoskrętu z ul. AK oraz hałas spowodowany ruszającymi pojazdami, na który narzekają mieszkańcy okolicznych domów.
Niewiele wody upłynęło w Niezdobnej aż tu gruchnęła wieść, że jeszcze w 2025 roku (a więc zaledwie 14 lat od zakończenia mocno kosztownej przebudowy) ruch regulowany świetlną sygnalizacją ma być zastąpiony miniaturką ronda. Na okoliczność tego upowszechniono sporządzoną na zlecenie ratusza wizualizację komputerową.
Jak widać jezdnia ma być w tym miejscu radykalnie zwężona. W takiej sytuacji ruch pojazdów będzie blokowany przez pieszych korzystających z pasów. Tak się dzieje na skrzyżowaniu ul. Jana Pawła II z 1 Maja (rondo) czy choćby przejścia dla pieszych przy deptaku, kiedy za przyczyną pojedynczego przechodnia powstają zatory sięgające sąsiednich skrzyżowań. Zamienił stryjek skierkę na kijek.
Oczywiście można też zapytać - kto bogatemu zabroni? Tyle, że pieniądze pochodzą z kieszeni wszystkich podatników, a tego rodzaju „inwestycja” z pewnością nie poprawi bezpieczeństwa uczestników ruchu drogowego. A może za te pieniądze można naprawić i udrożnić biegnącą właśnie od tego skrzyżowania, nadzwyczaj dziurawą ul. Pileckiego?
Jerzy Gasiul
Zdjęcia z okresu międzywojnia pochodzą ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Szczecinku.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Autor - Pan Jerzy (pozdrawiam - Z.Sz.), pisze... o "spokojnym skrzyżowaniu". Ma rację. Skrzyzowanie historycznie było spokojne, w odległej przeszłości, 3 furmanki na godzinę, potem na godzinę 30 pojazdów- wśród nich furmanek coraz mniej. Teraz, w godzinach szczytowych, chyba 300 samochodów na godzinę. Do tego tyle samo pieszych na "czterech zebrach". Światła, przed 60 latami zwymyślane, że to przejaw zgniłego kapitalizmu, jakoś uporządkowały ruch pojazdów i pieszych. Nie słyszałem, aby jakiś pieszy tam wtargnął na jezdnię i spowodował wypadek. Nie słyszałem, aby jakiś kierujący pojazdem, zaatakowałm pieszego, który w tym momencie miał bezwzględne prawo pierwszenstwa przejścia. I mimo upływu czasu i zmian wytworzonych postępem cywilizacji, te skrzyżowanie nadal jest spokojne. I wypada zapytać... Po co nam ta zmiana? (żeby nie użyć słowa twardszego).