Reklama

Neustettin - Szczecinek luty 1945 (15 zdjęć i relacje świadków!)

27/02/2013 10:43

Dokładnie 27 lutego 1945 roku o dwudziestej drugiej, marszałek Rokossowski dowódca 2 Frontu Białoruskiego otrzymał meldunek o o zdobyciu Szczecinka. Nazajutrz, zgodnie z rozkazem Stalina na cześć zwycięzców oddano w Moskwie salut honorowy.
Chcąc przybliżyć tamte dni, proponujemy naszym Czytelnikom fragmenty pamiętników napisanych przez dwóch świadków tamtych wydarzeń: gen. J.P. Kałużnego dowódcy32SmoleńskiejKawaleryjskiej Dywizji, Tadeusza Czajkowskiego przebywającego w Szczecinku na robotach przymusowych oraz ks. Anatola Sałagi - pierwszego powojennego proboszcza, który do Szczecinka przyjechał miesiąc po jego zdobyciu. Z listu gen. Kałużnego

Poniżej przytaczamy obszerne fragmenty dokumentu, pochodzącego z 1965 roku. Jest to list zaadresowany do kierownictwa miasta Szczecinka (tak to zostało sformułowane), Komitetu Miejskiego PZPR. Jego nadawcą był generał lejtnant J.P.Kałużnyj, były dowódca 32 Smoleńskiej Kawaleryjskiej Dywizji, która 27 lutego 1945 roku zdobywała Szczecinek.
(...) W walkach brały udział następujące pododdziały: Zwiadowczy Szwadron Dywizji, Wydzielony Dywizjon Artylerii, Niszczycielsko - Przeciwczołgowy Pułk (Dołączony), Samodzielny Szwadron Saperski, Samodzielny Szwadron Łączności. (...)
W nocy na 26 lutego smoleńcy działając w składzie korpusu otrzymali ważne bojowe zadanie. Rano 26 lutego 1945 roku z granic Lędyczka, Raciborza (dawna nazwa Okonka - dop. red.) rozbić nieprzyjaciela i atakować w kierunku (...) w celu zdobycia 27 lutego (rano) miejscowości Gwda i miasta Szczecinka.
Zadanie bojowe (...) było bardzo trudne. Do jego wykonania koniecznym było, przede wszystkim, zawładnąć tak ważnym taktyczno - operacyjnym punktem, bardzo dobrze umocnionym i bronionym jakim był Szczecinek. Miasto leżące między jeziorami a przy podejściu do niego na przestrzeni 2-3 km, wznosiły się okopy (...) silnie umocnione i zabezpieczone drutami kolczastymi. Przed okopami były pobudowane potężne rowy przeciwczołgowe. Drogi do miasta były zaminowane. Pola minowe broniły dostępu do miasta nie tylko piechocie, ale również czołgom. (...)
Do godz. 10.00 26. lutego korpus zakończył przegrupowanie dywizji. 32 Dywizja otrzymała rozkaz przerwania obrony przeciwnika na odcinku Lotynia. Rozkaz brzmiał: Atakować w kierunku na Lotyń, Szczecinek z głównym uderzeniem z południowego wschodu i południa. Odczuwało się bliskość Bałtyku. Był luty a już było cieplej, topniał śnieg i mgła ograniczała widoczność, nie pozwalając korzystać z lotnictwa.. (...)
O 14.00 26. lutego atak mający na celu opanowanie Szczecinka rozpoczął się od silnego ognia artyleryjskiego. Do szturmu poszli spieszeni kawalerzyści 86 i 121 Pułków Kawaleryjskich wspierani czołgami 307 Pułku Czołgów i przeciwczołgową artylerią.
O 15.00 smoleńcy zajęli Lotyń. (...) Pod koniec dnia 26 lutego kawalerzyści wyrzucają przeciwnika z Turowa. Na przedpolach Szczecinka jeden z ważnych odcinków został zdobyty. Rozbite niemieckie pododdziały odchodzą do Szczecinka. Nie dając odpoczynku przeciwnikowi o świcie 27 lutego, szturmowe oddziały kawalerii bezpośrednim atakiem, przerywają umocnione pozycje przeciwnika na południe od miasta i poprzez piaszczyste wzgórza prą do miasta, zajmując pozycje wyjściowe. Kilkakrotne kontruderzenia przeciwnika nie przynoszą skutków. Smoleńcy bronią zajętych pozycji na przedmieściach.
27. lutego o godz. 14.00 silny ogień dywizyjnej i korpusowej artylerii, uderza na przeciwnika, zajmującego południowe dzielnice miasta i na pozycje artylerii znajdujące się w północnej części miasta. (...) We wschodniej części miasta wiódł ciężkie boje, tylko co wprowadzony do boju drugiego rzutu, 65 Pułk Kawalerii ppłk Kostynicza. Szczególnie udane były działania jego pierwszego szwadronu pod dowództwem st. lejtnanta Łazarewa. O 17.00 po ciężkich walkach ulicznych, pokonując barykady, 65 Pułk Kawalerii opanował rejon kolejowy oraz dworzec. O 18.00 szwadron tego pułku rozpoczął boje o północną część miasta.
86 Pułk Kawalerii ppłk Jesionowa i 121 Pułk Kawalerii ppłk Potiomkina, prowadząc ciężkie uliczne walki systematycznie szli naprzód w kierunku południowej części miasta. W walkach ulicznych przechodzono od domu do domu. Należało brać je szturmem lub niszczyć ogniem czołgów i broni pancernej. Specjalnie wydzielone grupy żołnierzy kawalerzystów smoleńców, broniły czołgi od niemieckich pancerfaustów i likwidowały przeciwczołgowe zapory przeciwnika. (...)
O 21.00 pułki 32 Kawaleryjskiej Dywizji w pełni opanowały miasto Szczecinek i wyszły na jego północne dzielnice. O 22.00 27 lutego wszystko zostało zakończone i zameldowano dowódcy frontu marszałkowi Rokossowskiemu, że Szczecinek - silny punkt oporu przeciwnika w systemie pomorskich umocnień - został wzięty uderzeniem 32 Smoleńskiej Dywizji Kawalerii z południowego wschodu i południa, przy współdziałaniu z jednostkami 5KD, które obchodziły zachodnie części miasta niszcząc cofające się z miasta ostatki wojsk przeciwnika.
W walkach o miasto Szczecinek zniszczono dużą ilość żywej siły przeciwnika a także zdobyto duże trofea.
Nagrodą za przelaną krew w walkach o wyzwolenie miasta, było oswobodzenie kilkuset sowieckich obywateli, których Niemcy nie zdążyli ewakuować. Razem z nimi oswobodzono dużo Polaków, Francuzów, Włochów a nawet jednego Amerykanina i Amerykankę, którzy nie wiadomo jak znaleźli się w mieście. (...)
Były dowódca 32 Smoleńskiej Kawaleryjskiej Dywizji
generał lejtnant
J.P.Kałużnyj

Ze wspomnień Tadeusza Czajkowskiego
(...) 26 lutego 1945 roku obserwujemy ucieczkę wielu Niemców, którzy nie uciekli z pierwszą falą, albo którzy w międzyczasie powrócili do Szczecinka. Ulice miasta opustoszały. Barykady uliczne budowane przez własowców od lipca 1944 r. zostały zamknięte i obstawione wojskiem. W oczach nielicznych pozostałych cywilów, widać lęk i niepewność.
Wehrmacht w panterkach, żołnierze spokojni, ale zmęczeni. Uzbrojeni byli raczej słabo. Dużo zwykłych karabinów u żołnierzy, ale również dużo pistoletów maszynowych i pancerfaustów. W Szczecinku w tym czasie nie widziałem ani czołgów, ani dział, ani granatników. Za miastem w stronę Barwic i Koszalina - bunkry. Przecież to Wał Pomorski.
Mieliśmy jak najgorsze przeczucia. Ale uciekać mimo wszystko nie zamierzaliśmy. Pięć lat niewoli, to chyba gorsze jak więzienie. Woleliśmy ryzykować piekło frontu i szturmów, niż wędrować po świecie i tak nie będąc pewnym swojego jutra.
Wieczorem 26 lutego jedna z trzech sióstr mieszkających w tej samej oficynie Fraulein Mari przyniosła mi kartę od komendanta miasta, żeby stawić się 27 lutego 1945 roku o godz. 19.00. Do komendantury szedłem trochę z duszą na ramieniu, bo nie wiedziałem po co mnie wzywają. Komendantura wojskowa mieściła się wtedy w budynku administracyjnym (dawne zakłady Polam) przy ul. 28. Lutego. Po drodze byłem dwukrotnie kontrolowany przez żandarmerię. Ale mając kenkartę i przepustkę do komendanta dotarłem bez przeszkód. W komendanturze wręczono mi pismo zalecające i służące zarazem jako przepustka dla trzech osób na wyjazd do Angermünde. Wyjechać mieli ze mną koledzy Polacy, z którymi pracowałem. Okazało się, że Herr Nagel nasz pracodawca, miał długie ręce i aż zza Berlina wyciągnął je po nas.
Po powrocie do mieszkania pokazałem kolegom pismo - rozkaz wyjazdu pociągiem towarowym ze stacji Szczecinek o godz. 5 rano.
Po spakowaniu walizek wieczorem nie kładliśmy się spać. Wieczór był cichy i ciepły, nie było wcale śniegu. Miasto sprawiało wrażenie wymarłego, ale wszystkie urządzenia miejskie działały - był prąd, woda i gaz. Zaciemnienie było idealne. Na wschodzie było jasno, nie wiedzieliśmy czy to była zorza, czy też łuna od pożarów. Samoloty nie latały. (...)
Zawsze spałem czujnie jak zając. Była trzecia nad ranem, kiedy się obudziłem. Wydawało mi się, jakby ktoś rozsypywał paciorki na blachę. Odgłosy te nadchodziły od północnej strony miasta i od wschodu. (...).
Podświadomie wiedziałem, że te paciorki to ostatni akord naszej niewoli, ale w tym czasie żadnej kanonady nie było słychać. Cisza przed burzą nie trwała jednak długo. Po kilkunastu minutach może po godzinie zza jeziora doleciał już całkiem wyraźny grzechot karabinów maszynowych. Kanonada narastała z każdą chwilą i w niedługim czasie objęła Szczecinek wokoło. Ale artylerii i samolotów w tym czasie jeszcze nie było. (...)
Byłem ciekawy co się dzieje w mieście. Na dole w sieni natknąłem się na trzy siostry Niemki, nasze sąsiadki. Wszystkie były obładowane bagażami i zachęcały mnie gorąco żeby uciekać z miasta, póki czas, bo miasto będzie się bronić do ostatka. Nie wierzyłem w długą obronę Niemców sadząc po ich uzbrojeniu i duchu walki. Sąsiadki grzecznie pożegnałem i odprowadziłem je na Bismarckstrasse 49 (obecnie ul. Wyszyńskiego).
Typowo wojenny widok przedstawiała Bismarckstrasse. Całą szerokością płynął na zachód tłum kobiet, dzieci, wojska i różnych pojazdów. Ludzie uciekali donikąd. Przypominało mi to rok 1939, żal mi było tych ludzi, szczególnie kobiet i dzieci. Natomiast z satysfakcją patrzyłem na uciekających tchórzliwie sojuszników belgijskiego blonddywizjonu. (...)
Była godz. 9.00 kiedy wyjrzałem na ulice po raz drugi. Uciekinierów już nie było, a ulica była pusta. Tylko na jezdni i chodnikach walały się szmaty, tobołki, papier i uszkodzone wózki. We wnękach domów zza ścianką wjazdu do browaru i za barykadami na (dz.) ul. Wyszyńskiego i ul. Armii Krajowej szczelnie już zaciągniętymi wózkami z kamieniami, drzewem i workami z piaskiem, stali z przygotowaną bronią żołnierze. Uzbrojeni byli słabo kilku z nich posiadało zwykłe karabiny ale dużo było pancerfaustów. Żadnej ciężkiej broni w rejonie browaru Niemcy nie mieli.(...) Ponieważ wokół nas wzmagała się strzelanina zabraliśmy walizki i rzeczy osobistego użytku i zeszyliśmy do kotłowni w piwnicy czekając co będzie dalej. W śródmieściu w okolicy browaru był względny spokój. Po ciężkich wybuchach dział lub min, dochodzących od strony jeziora, zorientowaliśmy się, że tam poszedł główny nacisk nacierających wojsk radzieckich, które prawdopodobnie okrążyły miasto ze wszystkich stron. (...)
Była godz, 13 może 14. po względnej ciszy wokół naszej posesji, przerywanej tylko od czasu do czasu seriami broni automatycznej rozszalała się burza ognia artyleryjskiego. Byłem w tym czasie w piwnicy od strony Wyszyńskiego 49 wyglądnąłem przez zamknięte okienko ciekawy co tam się dzieje. Trafiłem na moment jak zaczęły się rwać pociski artyleryjskie. Jeden z pierwszych trafił w tzw. Jagdhaus stojący naprzeciwko. Widziałem błysk ognia, dużo lecących cegieł, kamieni, kurzu i brzęk wybijanych szyb wystawowych.
(....) Po sąsiedzku w składzie opałowym u Gryttzmachera wybuchł pożar. Z początku zapaliły się szopy ale prawie natychmiast ogień przeniósł się na dom i sklep. (...) Zmasowany ogień artyleryjski trwał nie dłużej jak godzinę, dwie. Myśleliśmy, że przychodzą na nas ostatnie chwile. Tak jak niespodziewanie wybuchła nawała artyleryjska, tak nagle się zakończyła. Aż w uszach dzwoniło od nagłej ciszy. Po kilkunastu minutach zaczęło się od nowa, tym razem nie artyleria ale palba z broni automatycznej. Ze wszystkich stron, ze wszystkich bocznych ulic dochodził grzechot broni ręcznej od czasu do czasu przerywany wybuchami granatów.
(...) Od strony barykad dudnienie narastało. Zbliżyły się odgłosy strzałów, ciężkich karabinów maszynowych i okrzyki. Na posterunku nie zobaczyłem już żołnierzy niemieckich. Jedynie pod bramą browaru we wnęce leżało kilka pancerfaustów. Nie było już Jagdhaus`u na jego miejscu leżała kupa gruzu. A ziemia dudniła aż się budynek trząsł - to od strony barykady szły czołgi. Prowadziły ciągły ogień z karabinów maszynowych. Z mojego punktu obserwacyjnego widziałem tylko gąsienice i rolki jak się kręcą i miażdżą po drodze wszytko co leżało na ulicy. Jaka to straszna siła nic dziwnego, że nic jej się e tej chwili nie opiera. Czołgi defilują pod moim oknem w piwnicy jak na paradzie.
Oto nagle cała szerokością ulicy wali tłum żołnierzy. Brudni oberwani wielu z nich w gumowych butach, w ciemnozielonych płaszczach z pepeszkami w rękach, ale weseli i zwycięscy. Ulica napełniła się gwarem i nawoływaniem, w innym niż dotychczas słyszanym języku. Jakże po tylu latach długiej niewoli bliskim.
Strzałów w naszym rejonie już nie słychać. ...

Tadeusz Czajkowski
Niniejsze fragmenty pamiętnika zostały opublikowane w 89 numerze Tematu z 24 lutego 1995 roku.

Z pamiętnika ks. Anatola Sałagi
Wraz z wojskami szturmującymi Kołobrzeg 18 marca 45 wszedłem do tego miasta... Z chaosu pożarów, tragedii ludzkich, śmierci i zniszczenia wyniosłem najgłębsze przekonanie, że nie mogę dać się porwać, jak suchy liść, rwącej naprzód żywiołowej fali wypadków. Abym jako ksiądz, mógł pożytecznie pracować należało za wszelką cenę oprzeć się tej zalewającej wszystko fali i znaleźć się gdzieś na takiej wyspie, na której jak Robinson Kruzoe swoje życie i ja mógłbym zacząć organizować stały, normalny ład katolickiego życia.
Toteż bardzo chętnie przyjąłem zaproponowane mi duszpasterstwo 4 Pułku I Dyw. G. Sądziłem, że w chwilowym oparciu się o jedyną wówczas zorganizowana grupę ludzi, jaką było Wojsko Polskie operujące na Pomorzu Zachodnim znajdę odskocznię do zajęcia właściwego mi miejsca i pracy. (...)
Ale i tu dowództwo pułku jeszcze nie nadciągnęło. Nie oglądałem się jednak na to. To co zastałem w Szczecinku zmuszało do natychmiastowego przystąpienia do pracy. W Szczecinku zajętym 28 lutego przez wojska rosyjskie zastałem drobny garnizon sowiecki z dżentelmeńsko przychylnym księdzu dowódcą, garść bardzo aktywnych Polaków z tzw. grup operacyjnych, ponad 5 tysięcy Niemców i... meksykańskie stosunki.
Ani kapłana katolickiego, ani katolickich autochtonów nie zastałem ani jednego. Maleńki katolicki kościółek Świętego Ducha był doskonale zrealizowaną „brzydotą spustoszenia”. Dach rozstrzelany. Okna wybite. Wszystkie drzwi i zamki połamane. Tabernakulum strzaskane i wyrzucone na ulicę. Na zimnych granitowych stopniach doszczętnie ogołoconego ołtarza i na jego wilgotnej kamiennej mensie ślady i relikwie sprofanowanego Chleba Żywota.
Nic nie pozostało we wnętrzu tego kościółka nie zniszczone, nie sponiewierane. Naczyń, szat, bielizny kościelnej - ani śladu. Plebania maleńki domek na „kurzych nóżkach” zdewastowana gruntownie i ze znajomością rzeczy... Z inwentarza jej nie pozostało dosłownie nic, poza zwałami śmieci, padliny, papierów i w drzazgi rozbitych mebli. W ogródku pod oknami plebanii długi rząd mogił żołnierskich i jenieckich.
Z zachodu, jak ciemne chmury ciągnęły już ku „Polsce” tłumy półnagich, głodnych i schorowanych nędznych jeńców polskich z 39 roku, więźniów z konzlagrów i niewolniczych polskich robotników... Tłumnie prosili o spowiedź i Komunię świętą pierwszą od czterech, pięciu lat... Prosili... ale jak prosili... Tak chyba tylko mogła prosić Pana ta ewangeliczna niewiasta kananejska, której dosyć było i tych okruszyn stołu pańskiego, które spadały dla psów... Zaś z głębi Polski szły niewstrzymaną falą „dzikie” transporty ochotniczych osadników. Częstym byłem wówczas gościem na wielkim dworcu szczecineckim. Zatrzymywałem te transporty, wzywałem i przynaglałem do osiedlenia się w mieście i okolicy. Rezultaty były szybkie i widoczne. Po miesiącu już niemal wszystkie domostwa były zamieszkałe przez Polaków.
Ale, obok tego pełnowartościowego elementu osadniczego przyszły tu gromady jakichś dziwnych, ponurych, złych i warkliwych ludzi. Czegoś szukali... Szperali... zawsze zgarbieni pod ogromnymi, ciężkimi jak ołów tobołami... Z nasuniętymi na oczy daszkami czapek, z nabrzmiałymi jak powrozy żyłami na wychudzonych hienich szyjach... dzieci nocy... Wszędzie wchodzili... Węszyli. Mrugali na siebie... Mówili mało... Oszczędnie. Szeptali. I zewsząd z zza okratowanych okienek piwnicznych zza węgłów, z głębi ciemnych pustych korytarzy, spod lekko uniesionych dymników, patrzyły obłędnie, zimno, gorejące oczy „szabrowników”...
(...) Ale przyszli też i piękni ludzie. Ludzie wiary, entuzjazmu, poświęcenia i nadludzkiej pracy. Prawdziwi, wspaniali ideowi pionierzy. Bez cienia wahania wziąłem się za odbudowę Kościoła w duszach tych ludzi, z którymi snadź związał mnie Bóg. Bez chwili namysłu przystąpiłem też do odbudowy kościółka Świętego Ducha, do zorganizowania życia religijnego i restauracji parafii. (...)
ks. Anatol Sałaga
Wspomnienia ks. Sałagi zostały opublikowane w 47 numerze Tematu 25 lutego 1993 roku.
(jg)


Na zdjęciach:
Zdjęcie korespondenta wojennego Armii Czerwonej, Siergieja Łoskutowa. Fotografia została wykonana kilkanaście godzin po zakończeniu walk o miasto. Jest to defilada kawalerzystów z rozwiniętym sztandarem 32 Dywizji Kawalerii na ul. Bismarckstrasse (dz. Wyszyńskiego) na wysokości skrzyżowania  Mittelstrasse (dz. ul. Powstańców Wlkp. po wojnie nazwano ją ul. Środkową).

Na jedynce armijnej gazety USA „Stras and Stripes” (Gwiazdy i Paski) z 1 marca 1945 roku znalazła się informacja ze... Szczecinka. Jej tytuł brzmi: „Czerwoni blisko Bałtyku; wzięli Neustettin”. Raczej mało prawdopodobny byłby drugi taki przypadek w dziejach naszego miasta, aby jakikolwiek dziennik amerykański informował i to na pierwszej stronie o wydarzeniach w Szczecinku - Neustettin`ie. Miasto leżące na skrzyżowaniu ważnych szlaków kolejowych i drogowych w centralnej części, przebiegającego po jego przedpolach Wału Pomorskiego, miało być ważnym punktem obrony.

Parada zwycięstwa. Kolumna dział oraz kawalerii na Bismarckstrasse (dz. ul. Wyszyńskiego) na wysokości skrzyżowania Victoriastrasse (dz. Obrońców Stalingradu). Na zdjęciu po prawej widać fragment ulicznej barykady zrobionej z potężnych pni i kamieni. Tego rodzaju barykady ustawione zostały były na wszystkich głównych ulicach.Oprócz powybijanych okien, nie widać żadnych większych zniszczeń. 

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Wróć do