
Książkowe regały mojego „szczecineckiego pokoju” powiększyły się ostatnio o poetycki zbiorek Krysi Mazur Księżyc od kota silniejszy. Niczego stąd i za nic bym nie oddał, to mój domowy sezam, moje królestwo. Wszystko, co w moim życiu ważne, najważniejsze tu właśnie czerpało swe twórcze natchnienie, biorąc tu także swój początek. Albumy ze starymi szczecineckimi fotografiami, które doczekały już swojej prasowej premiery a także i tymi, które jeszcze czekają na zilustrowanie moich redakcyjnych wspominków, segregatory z setkami ważnych dla mnie artykułów sprzed lat pięciu, dziesięciu i trzydziestu, książki z bardzo osobistymi dedykacjami, rodzinne wydawnictwa, takoż rodzinne fotografie i dokumenty sięgające nawet czasu zaborów. No i przede wszystkim książki, książki ... zarówno te, które sam czy pospołu z Przyjaciółmi napisałem, a także i te, których Autorów lata całe znam czy znałem, ceniąc ich przy tym i szanując – Leszka Pawelskiego, Janusza Rautszko, Tadka Lewickiego i Józka Sakrajdy, Tolka Obłamskiego, ks. Andrzeja Targosza, Piotra Prokopiaka, Andrzeja Lasaka, Krysi Mazur... A jeszcze turystyczne przewodniki Jerzego Dudzia i Ryśka Bańki, albo zszywki „Znane i nieznane” Jurka Gasiula, które w szkole kto wie czy nie częściej wykorzystuję od swoich własnych legend, a także grafiki Maćka Drygasa i Witka Lubineckiego... I wreszcie przepastne półki, w których właściwie jest wszystko, ot, takie szczecineckie varia, znaczy rzeczy różne, rozmaitości.
Rad jestem, że moje miasto jest oto świadkiem dość aktywnego – tak myślę – okresu, a właściwie rozkwitu twórczej weny i to wcale niemałej grupy jego mieszkańców. Nie przesadzam, bo co jak co, ale słowo zapisane czy wypowiedziane od lat rejestruję dość uważnie, co oczywiście nie znaczy, że cokolwiek sobie uzurpuję, przywołuję jedynie... Właśnie, może by dać rzeczy początek, bo i może czas już na literacki parnas w naszym mieście? Gdyby przyszło się policzyć, to na pewno byłoby z tarczą, bo wcale nie jesteśmy kopciuszkiem, nawet w gronie miast dwukrotnie przewyższających nas liczbą mieszkańców. Gdy dwa lata temu w prawie stutysięcznym Lubinie chwaliłem się, że naszemu Tematowi wnet stuknie osiemnastka, słuchali z uznaniem, bo sami już trzykrotnie próbowali ustabilizować swoje tytuły prasowe. Lokalną telewizją (telewizjami) też moglibyśmy niejednego stutysięcznika zakasować, kto wie, może i kilku. No i nade wszystko ludzie pióra, znaczy – literaci, co by nie mówić.
Piszę o tym także z troską ale i nadzieją, być może nawet dostrzegając szansę, że można oto coś zrobić wspólnie, na przekór malkontentom i oczywiście ponad podziałami. Choćby Stowarzyszenie Autorów Polskich zrzeszające pisarzy wszystkich dziedzin literatury, które otwarte jest dla każdego, kto udokumentuje swój edytorski dorobek, gwarantując przy tym mecenat i obiecując pomoc wydawniczą, naukową czy artystyczną – co nie jest bez znaczenia. Może więc pójść w tym kierunku, co oczywiście wcale nie znaczy, że agituję za rozwojem szeregów stowarzyszenia, którego sam jestem członkiem, słowo! Więcej, nasz ewentualny literacki parnas wcale nie musiałby być naznaczony organizacyjnym statusem, a nawet i tytularny, ale skoro byłaby taka wola jego hipotetycznych członków czy sympatyków, to czemu nie.
Tak czy inaczej wychodzi na to, że moje tytułowe pytanie choć może i nieco pokrętne, ale już na pewno retoryczne, bo odpowiedź na nie jest tak oczywista jak i to, że już za dwa lata świętować będziemy siedemsetlecie narodzin Szczecinka w swoim miejskim kształcie. Już za dwa lata, co znaczy, że jeszcze kwartał czy dwa i może być za późno na jakiekolwiek wspólne intelektualne przemyślenia. Podkreślam tę wspólność, bo na upartego można czynić to „stronami”, ale korzyść z tego tak po prawdzie żadna, co już i dawno, i niejednokrotnie udowodniono. Warto o tym pamiętać! Gdy Kisielowi, mojemu mistrzowi i felietonowemu guru odrzucono doskonały, ale niesłuszny tekst w lewicowym „Odrodzeniu”, obraził się i namówiony przez Miłosza trafił do „Tygodnika Powszechnego”, czego długo a właściwie nigdy nie mogli wybaczyć (sobie) Kuryluk i Rakowski. Ot, przypominam na wszelki wypadek, oby casus Kisiela nie musiał się powtarzać tu i teraz, co znaczy - żeby Polak znów nie był mądry po szkodzie.
Ktoś jednak musiałby się tym zająć, organizacyjnie a może i niekoniecznie. Jeżeli już, to zdecydowanie postawiłbym na SAPiK, bowiem z uwagą i sentymentem obserwuję rozmach i styl w jakim działa na rynku nasza miejska, a właściwie – regionalna placówka kultury. Rad jestem i doceniam to, bo kultura zawsze bliska była memu sercu, czego dotąd nie mogę się wyzbyć i jako nauczyciel, i dziennikarz, bo i po prawdzie nie chcę. Niemcy, znani z przesadnego niekiedy perfekcjonizmu otaczają swoich lokalnych twórców niebywałym pietyzmem, wręcz estymą, miałem okazję nie raz to zauważyć – ot, choćby rok temu w starym uniwersyteckim Greifswaldzie. Podobnie Francuzi, co także miałem okazję tam u nich podpatrzeć, a i przy pomocy Leszka Pawelskiego wyczytać, choćby w Noyelles Info. Powtórzę zatem – może i u nas czas na literacki parnas? Czemu nie! Zbierzmy wiec siły i uczyńmy to, bo warto!
Bogdan Urbanek
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie