
Za nami trzecia edycja szczecineckiego festiwalu MATERIAFEST. W sobotni wieczór (23.08) przy wieży Bismarcka zagrały metalowe zespoły z Polski, a także z Czech i Francji. Wydarzenie to z pewnością zostanie na długo w pamięci zwolenników ciężkich, wyrazistych tonów. Krótko mówiąc: był klimat, była miazga, energia, hipnotyzujący mrok i szczere emocje.
Impreza rozpoczęła się o godz. 17.30, a zakończyła późno w nocy. Jako pierwsi na scenie umiejscowionej na brzegu jeziora Trzesiecko pojawili się członkowie krakowskiej grupy „Down My Day”. Kilkadziesiąt minut głośnego, melodyjnego death metalu zrobiło swoje. Publiczność, która powoli gromadziła się na placu koncertowym, z każdą chwilą ożywiała się, czekając na więcej. Kolejną dawkę ostrych utworów zaserwowali goście z Czech. „Modern Day Babilon”, bo o tym zespole mowa, swoim instrumentalnym brzmieniem i naprawdę szerokim spektrum dźwięków zapewnił niemal godzinę dotykającej głębokich zakamarków umysłu muzyki. „Uneven Strukcture” z Francji także nie zawiódł. Wraz z początkiem gry Francuzów ciężkie tony jeszcze wyraźniej zaczęły przenikać okolice ulicy Szczecińskiej. Nie inaczej było również wtedy, gdy przed szczecinecką publicznością wystąpił „Frontside”. Rasowy, polski metal dobitnie podziałał na uczestników imprezy. Rozbawiony tłum pod sceną razem z zespołem donośnie śpiewał znane kawałki, jak m.in. „Zniszczyć wszystko” czy wykonany na życzenie czującej niedosyt publiczności utwór „Bóg stworzył szatana”.
Około godziny 23.00 na scenie pojawiła się wyczekiwana przez wszystkich „Materia”. Szczecinek nie zawiódł. Od ścian wieży Bismarcka odbijały się sugestywne, czasem budzące grozę tony, a rozkochani w deathcorze do późnych godzin nocnych mieli niemałą satysfakcję z występu.
Warto nadmienić, że MATERIAFEST to pomysł Michała "Mihu" Piesiaka, Tadeusza "Tede" Piesiaka, Adriana "Adi" Dubińskiego oraz Jakuba "Marcia" Marciniaka. Festiwal organizowany w Szczecinku jest formą podziękowania, jaką członkowie zespołu „Materia” kierują do swoich fanów.
Przed występem zespołu o festiwalu, o planach „Materii”, a także o muzyce udało się nam krótko porozmawiać z Tadeuszem (TeDe) Piesiakiem:
MATERIAFEST to przede wszystkim spotkanie z fanami. Jak zespół radzi sobie z popularnością?
- Trochę popularni jesteśmy, ale żeby aż tak... (Śmiech.) Czasem rzeczywiście zdarza się, że ktoś prosi nas o autograf albo o wspólne zdjęcie. Tak było na przykład dzisiaj. Podczas organizowania koncertu, kiedy mieliśmy masę spraw na głowie, sporo osób do nas podchodziło. Był nawet taki moment, że ze zmęczenia chciałem się gdzieś schować i przeczekać. (Śmiech.) Ale tak naprawdę to jest coś przyjemnego. To bardzo miłe, że ktoś postrzega naszą pracę jako coś wyjątkowego. Dla nas jest to nagroda.
Kogo gości „Materia” podczas tegorocznego festiwalu?
- Chodziło przede wszystkim o to, żeby nie pójść w stronę komercyjną ale jednocześnie, by zaprosić takich ludzi, którzy przyciągną publiczność. I tak się stało. Stąd też m.in. „Frontside”, czyli zespół, który od lat należy do metalowej czołówki w Polsce. Sam wychowywałem się na tej muzyce i naprawdę cieszę się, że chłopaki tu zagrają. Pozostałe zespoły to nasz gatunek muzyczny, to klimaty, na których się wzorujemy. O to również nam chodziło. Żeby festiwal był spójny, a zespoły nawiązywały do siebie tematycznie.
Nad czym obecnie pracuje zespół? Będzie nowa płyta?
- Tego lata postanowiliśmy odpuścić koncerty, aby skupić się nad nowym materiałem na płytę. Przez więcej czasu komponujemy, powoli przygotowujemy materiał. Trzeba nagrać wokal, wszystko jeszcze dopracować… Trudno powiedzieć, kiedy ukaże się nowa płyta. Doskonalimy na razie to, do czego dążymy.
Trochę czasu już ze sobą gracie. Pojawiają się myśli, żeby od siebie odpocząć? Zrobić sobie przerwę od muzyki? Popracować oddzielnie nad własnym materiałem?
- Nie ma takiej opcji. Gdyby zespół przestał istnieć, to tak, jakby cześć mnie odeszła. Umarła. Nie wyobrażam sobie tego, żeby moje życie mogło wyglądać inaczej. To niesamowite uczucie, nie potrafię tego opisać słowami. Jest jakaś siła, która powoduje, że każdy z nas, grając, przenosi się w inny wymiar, bez którego nie można funkcjonować. Każdy z nas w pewnym sensie uzależnił się od wspólnego grania. Nie może być inaczej.
Był jakiś moment przełomowy w historii zespołu?
- Droga muzyczna „Materii” przypomina schodki. Nie było jednego wydarzenia, które zmieniłoby wszystko. Każde wydarzenie i to, co nam się przytrafia, jest ważne. Występ w telewizji, w programie „Must Be The Music” był o tyle istotny, że bardzo nam pomógł. Więcej ludzi o nas usłyszało, więcej publiczności zaczęło pojawiać się na naszych koncertach. Z drugiej strony, przynajmniej jeśli chodzi o mnie, najbardziej utkwił mi w pamięci koncert na Przystanku Woodstock. To był niezapomniany moment, który był dla „Materii” ogromną nobilitacją. Możliwość grania przed taką rzeszą ludzi była czymś niesamowitym.
Co jest największym marzeniem „Materii”?
- Nasze marzenie jest takie samo od samego początku: chcemy grać mega dobrą muzę! To fantastyczne, kiedy ludzie bawią się na naszych koncertach, szaleją, skaczą, czasem nawet śpiewają słowa naszych piosenek. Nasze marzenia realizują się, gdy słuchamy swojego utworu i wiemy, że to kawał dobrej roboty. Jak ktoś chce grać, musi to robić dobrze. O to tylko chodzi. Reszta przyjdzie sama. (sz)
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie