
felieton ukazał się 14 maja w tygodniku Temat
Rację miał ten, kto swego czasu rzekł, że warto rozmawiać, a informacja wartość bezcenną ma. Przekonałem się o tym po raz kolejny w mym życiu podczas spaceru brzegiem jeziora naszego, który uskuteczniałem dla swej zdrowotności. Zauważyłem bowiem, że krzaki i chaszcze do cna wycięto, aby piękno jeziora można było podziwiać w całej okazałości, jak i urodę starych drzew nad jego brzegiem rosnących. Odmiennego zdania są zapewne miłośnicy wszelakich mocniejszych trunków, gdyż będą musieli znaleźć sobie nowe miejsce, co by zgorszenia konsumpcją nie wywoływać i na mandaty się nie wystawiać. Podobnie, miłośnicy spacerów nad wodą, gdy ich natura przyciśnie i będą zmuszeni na stronę się udać, bo przenośne w.c. póki co jeszcze się na terenach przyjeziornych nie pojawiło.
Uczyniwszy obserwację, nie omieszkałem się tym moim światłym spostrzeżeniem podzielić z napotkaną panią Adelą, gdym na gadulca z nią przystanął. Całkowicie i w pełni ze mną się zgodziła i aby dyskurs podtrzymać, poruszyła temat zgoła inszy, aczkolwiek takoż ciut bulwersujący. Zanim temat rozwinę, pragnę przeprosić osoby wrażliwe, a nadwrażliwe w szczególności, jako że po przeczytaniu kolejnych linijek mogą zacząć się drapać po głowie i włosy czochrać...
Zaczęło się od rozmowy telefonicznej, którą pani Adela odbyła zsiostrą mieszkającą w dużym mieście, którego nazwy przez litość nie wymienię. Zuzia – czyli córeczka siostry wspomnianej, po powrocie z przedszkola ustawicznie drapała się po swej główce targając przy tym misternie zaplecione warkoczyki. Zaniepokojona niecodziennym zachowaniem dziecka mama przejrzała jej główkę i... znalazła kilka wszy. O zgrozo! Mimo niecodziennego odkrycia, we wspomnianym domu nie wybuchła panika, a rodziciele dzieciny podjęli całkiem sensowne działania. Tatuś kopsnął się do pobliskiej apteki, gdzie nabył stosowny środek do zwalczania tej zwierzyny. Mama specyfikiem tym potraktowała włosy pociechy i profilaktycznie głowę swą, jak i małżonka. Rodzice sprawdzili i sobie głowy, a stwierdziwszy brak w nich żyjątek, wniosek wysnuli oczywisty – Zuzia wszy z przedszkola przynieść musiała. Chociaż więc, sprawa na poziomie rodziny została załatwiona, kobieta poczuła się w obowiązku personel przedszkola powiadomić, prosząc o przejrzenie główek pozostałych dzieci. Wesz wszak to wyjątkowo wredne i podstępne żyjątko jest, które choć nie skacze, potrafi z głowy na głowę się przemieszczać.
Niestety okazało się, że zadana prośba łatwą do spełnienia być nie może. Personel chcąc być w zgodzie z prawem, samodzielnie przeszukania podjąć się nie może, nawet gdyby bardzo chciał. Jakiś czas temu bowiem, minister zdrowia zakazał takowych praktyk, jako że w sposób oczywisty naruszały swobody obywatelskie, a zwłaszcza nietykalność osobistą. Żyjemy wszak w kraju wolnym, w którym nic nikomu do tego, jaką zwierzynę se hoduje, a jak wiadomo wesz do świata fauny zaliczona jest. Każdy ma prawo do posiadania osobistej wszy, a nawet kilku i obowiązku ich zwalczania nijakiego nie ma. Personel może ewentualnie powiadomić o zagrożeniu rodziców przedszkolaków, nic nie sugerując na nic nie wskazując. Wspomniani zaś rodzice, postąpić mogą jak chcą. Zatroskana mama Zuzi usłyszała też, że niełatwo rodzice informacje takowe przyjmują. Wszak wiadomo – co innego u innych, ale w moim domu, rodzinie – wszystko gra.
Siostra pani Adeli, czując porażkę, postanowiła więc dokupić medykamentu, by na ponowny atak wszy na głowę Zuzi być przygotowaną... W aptece okazało się, że specyfików brak, podobnie w kilku innych. W jednej z aptek farmaceutka powiedziała jej, że to chodliwy towar, bo problem jest teraz powszechny... Gdzie więc zasada – lepiej zapobiegać, niż leczyć? – zapytała mnie pani Adela – gdzie tu sens?
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie