
felieton ukazał się 22 stycznia w tygodmiku Temat
Gdy byłem piękny i młody marzyło mi się, aby, tak do kompletu, bogatym być – jak to w słynnym powiedzeniu. Chwalić się nie będę, ale początki były bardzo obiecujące. Młody i piękny wówczas wszak byłem (na dowód czego mogę okazać fotografie archiwalne), ino z tym trzecim, znaczy się byciem zamożnym, czyli przy forsie, jakoś mnie nie wyszło. No, nie powiem, starałem się! Fach w ręku i to nie jeden, miałem – pracowało się i tu i tam (budując przy tym ustrój szczęśliwości ogólnej)... i nic! Dalej brnąłem, tyra-tyra, czasy się zmieniły, socjalizm w kapitalizm, ja tyrałem. Bogactwa na horyzoncie ni widu, ni słychu, zero i basta. Czas mijał, młodość przeminęła też a urodę szlag trafił. Na duchu nie podupadłem jednak, próbowałem dalej... i od czasu, do czasu, cichcem, co by ślubna nie widziała, do kolektury Lotto szorowałem. Wszystko by bogactwu wyjść naprzeciw. Wszak wiadomo, że aby wygrać to trza grać. Stosowałem różniste metody i kombinacje, a za radą swego szwagra wyszukiwałem kolektury obsługiwane przez panny młode i ładne, gdyż wtedy wygrywa się na bank. I... raz wygrałem trzy stówy z haczykiem, co jak wiadomo przepustką do bogactwa nie jest, ale światełko w tunelu żem ujrzał! Zakładów nie odpuszczałem marzyłem i cierpliwie czekałem se dalej. Nadzieja podpowiadała ciekawe scenariusze: a to jakiś spadek z Ameryki, albo z inszej świata strony. Czas mi się dłużył...
Pewnego dnia postanowiłem powspominać dawne czasy i sięgnąłem po zapomniany, zakurzony karton ze starymi zdjęciami, dyplomami i różnistymi szpargałami. Wtem, patrzę i oczom nie wierzę – ten szczupły z czarną czupryną to niby ja? A ta uśmiechnięta śliczna drobna blondyneczka to moja ślubna? Cóś za gardło mnie ścisło, a do oczu mych łzy wzruszenia napływać mnie poczęły. A to nie koniec emocji, wszak tam i legitymacja świadcząca, żem należał do awangardy młodzieży się znalazła. O mamuńciu – takoż i medal świadczący o tem, żem zasłużony był dla województwa, którego nota bene już nie ma. Jak się nie wzruszyć, gdy wspomnienia falami napływają? Ale, ale... nagle w ręce mej znalazły się dwie sfatygowane i to bardzo książeczki oszczędnościowe PKO. Jedna moja, a druga mej śłubnej.
Gorąc mnie oblał i dech mnie zaparło. Czyżbym był bogaty nic o tym nie wiedząc? Drżącymi ręcyma kartkuję moją, stan oszczędności na rok 1982 wynosi 63 złote! Równie pospiesznie ma ślubna sprawdza stan swoich oszczędności a jest to całe 142 złote z roku 1998! Dech odzyskałem, gorąc minął i już wiedziałem, że jakich odsetek by nam nie doliczyli to do setki najbogatszych rodaków zaliczać się nie będziemy. No i przeczucie mnie nie myliło. Nazajutrz w PKO uprzejma pani uprzejmie i szybko nam wyliczyła ile zyskaliśmy. Otóż moje 63 złote po denominacji i odcięciu czterech zer w roku 1985 automatycznie wyparowały w kosmos. Natomiast kwota mej ślubnej po doliczeniu procentów i odjęciu tzw. podatku Belki urosła do 236 złotych, że o 16 groszach to ja już nie wspomnę. Ale, jak powiadają: lepszy rydz, niż nic!
Tymczasem ja, zachowując stosowny wiekowi emeryta spokój – na duchu nie upadam i na bogactwo spokojnie se czekam, bo czas mam. Stypendystom ZUS-u szczęśliwie jestem, wspomnienia mam, fotki radosne, czasu w bród..., a w Lotto czasami zakłady stawiam i marzę...
Tym wszystkim, co młodymi i pięknymi byli, a bogatymi jeszcze nie zostali, doradzam: zajrzyjcie do swych zakurzonych kartonów, albumów, od dawien nie przeglądanych szuflad i schowków. Bo, jak powiadają: a nóż a widelec! A na dodatek, wzruszenia to wam gwarantuję na bank.
Maciej Gaca
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie