
W 1959 roku z okazji przypadającego u tym czasie 650. lecia założenia miasta, na wzgórzu Marientron przeprowadzono badania archeologiczne. Natrafiono wówczas na spore ilości ceramiki pochodzącej głównie z X-XII wieku. Znaleziono wówczas m. in. nieliczne resztki ceramiki średniowiecznej, dwa noże, dwa przęsliki gliniane, żelazny świder i takiż sam grot nie licząc kilkunastu sztuk gwoździ także... statuetkę lwa. Znaleziska te wskazują, że w tym miejscu musiała istnieć od niepamiętnych czasów osada lub co jest bardzo prawdopodobne – miejsce kultu pogańskiego.
Wzniesienie należy do jednego z najwyższych w okolicy. Dorównuje mu tylko leżąca po drugiej stronie torów kolejowych, już za Lipowym Potokiem - Kozia Góra. Tylko na terenie „naszej” części Pomorza można wyliczyć kilka takich „świętych” gór, czyli miejsc kultu religijnego. Najbardziej znana jest Chełmska Góra w Koszalinie a także Święta Góra w Polanowie i Góra Rowokół koło Smołdzina.
Gwoli ścisłości należy dodać, że pierwsze, może nie tyle prace archeologiczne co raczej archeologiczne poszukiwania, przeprowadził w tym miejscu w latach sześćdziesiątych XIX wieku major Kasicki, tutejszy dowódca pospolitego ruszenia. Znaleziska były potem eksponowane w zbrojowni przy ul. Kościuszki a następnie w berlińskim Muzeum Etnograficznym.
Jak owo miejsce mogło wyglądać przed wiekami, jeszcze przed założeniem klasztoru? Być może, że tak jak dzisiaj, jej zbocza porastały dorodne drzewa. Być może na jej szczycie w centralnym miejscu, otoczonym niewysokim częstokołem, stała pokryta trzcinową strzechą drewniana gontyna. Wejść do środka mógł jedynie kapłan. W jej mrocznym wnętrzu można było dostrzec wzbudzający zdziwienie kamienny posąg Belbuka lub Czernybuka, u stóp których składano ofiary.
Wnętrze mogło też wyglądać zupełnie inaczej. Może tak, jak opisał je kronikarz, który towarzyszył św. Ottonowi podczas jego akcji chrystianizacyjnej na Pomorzu: Była zbudowana z przedziwną czcią i sztuką, wewnątrz i zewnątrz przyozdobiona rzeźbami ze ścian występującymi (mowa o płaskorzeźbie).
Chciałbym posłużyć się niebywale „soczystym” opisem pogańskiej świątyni, którą na kartach swojej kroniki Pomorza przedstawił Thomas Kanzow:
...Powiedziałem przedtem jak ów bożek wyglądał – mianowicie, że był szkaradnie wielką figurą, o wiele większą niźli każdy człowiek, i miał cztery oblicza spoglądające za siebie, przed siebie i na wszystkie strony, w prawej zaś ręce róg pełen napitku, a lewą w bok odgiętą, po której to stronie miecz miał...
Zwyczaje oddawania czci szkaradnym figurom, większym wzniesieniom, gajom, czy też potężnym drzewom były dość powszechne na Pomorzu jeszcze w XV wieku. To właśnie dlatego przybysze – niemieccy koloniści, określali tę część Pomorza jako kraj pogan.
Następnym etapem w dziejach leżącego na południowym skraju jeziora Trzesiecko wzgórza, był okres związany z klasztorem augustianów. Miejsce to na cześć swojej patronki - Matki Boskiej, mnisi nazwali Marientronem (Tronem Maryi). Przez pięć lat w klasztornych murach przebywała księżna Elżbieta – córka Kazimierza Wielkiego oraz jej szwagierka Zofia – pisałem o tym w poprzednim odcinku.
W szczecińskim archiwum zachowała się pieczęć z 1358 roku z postacią Elżbiety. Księżna przyodziania jest w długą, powłóczystą suknię i spływający z ramion szal. W lewej ręce trzyma hełm z pióropuszem, zaś w prawej tarczę z pomorskim gryfem. Na piersiach widnieje piastowski orzeł. W otoku czytamy: S. ELYSABETH DEI GRATIA DUCISSA SLAVORUM ET CASS. czyli w wolnym tłumaczeniu: Bogu dzięki za Elżbietę księżnę Sławii i Kaszub.
W takcie dość pobieżnie przeprowadzonych prac archeologicznych w 1959 roku natrafiono na dwa szkielety. Jeden z nich znaleziono w kościelnej krypcie, drugi przy południowej ścianie kościoła. Oba leżały z twarzami zwróconymi na wschód. Jednak jak wykazały badania, jeden był męski, drugi kobiecy. Tak więc do dzisiaj nie wiadomo, w którym miejscu na klasztornym wzgórzu pochowano księżną Elżbietę i księżną Zofię.
Obie, mimo że zaszyły się w leśnych ostępach, w swoim mniemaniu uchodząc w ten sposób przez zarazą, prawdopodobnie stały się jej ofiarą.
Z matrykuły klasztoru Marientron pochodzącej z ok. 1366 roku opisującej czarną śmierć szalejącą na Pomorzu dwadzieścia lat wcześniej: Jest teraz rok jedenasty (1367 – dop. mój), od kiedy klasztor ten mamy, w którym to czasie różnorakie się kary Boże srożyły. Albowiem lat niemal 20 morowe powietrze na świat spadło, do tego zaś jeszcze drożyzna wielka i głód dołączyły. Gdyśmy bowiem w klasztorze nastali, szefel żyta wart był dziesięć zwykłych szelągów, to jest pół guldena, co wedle stosunków w tym kraju jest bardzo drogo. Atoli teraz wart on jest jednego guldena, a w Strzałowie i w Marchii półtora guldena, toteżnarodu wiele i z morowego pomarło powietrza, i z głodu. Tak to Pan Bóg nasz w tych czasach świat doświadczył i miejsce wreszcie uczynił.
Po grunwaldzkiej wiktorii w tej części Pomorza nasiliły się zbrojne napady na kupców, a także na krzyżackie konwoje. To właśnie tędy, a więc przez Szczecinek i dalej przez Barwice i Połczyn, wiódł szlak łączący krzyżacki zamek w Świdwinie z zamkiem człuchowskim. W tym czasie rozbójniczym rzemiosłem trudniło się sporo tutejszych rodów, dorabiając się na tym procederze całkiem niezłych fortun. Następstwem napadów, był krzyżacki odwet. Otóż rycerze w białych płaszczach z czarnymi krzyżami podjudzili rycerzy z Brandenburgii. Do „ukarania” ze względu na spodziewany bogaty łup, wybralo klasztor Marientron. Stało się to dokładnie 15 sierpnia 1470 roku a więc w dniu święta patronki klasztoru - Najświętszej Maryi Panny. Rycerze nie pomni na święte dla chrześcijan miejsce i święty dzień, klasztor splądrowali zabijając przy tym kilka osób.
Nieprzypadkowo uderzono właśnie na stojący na uboczu klasztor. Po pierwsze jak wspominałem na względnie spory łup a po drugie - Niemcy dobrze wiedzieli, że zakonnicy głoszący kazania w tutejszym, jak wtedy mówiono wendyjskim języku – sprzyjali Kaszubom. Rychło sprawiedliwości stało się zadość. Już pół roku później, na skutek wniesionej przez augustianów skargi, margrabia brandenburski Jan II nakazał zwrócić zrabowane mnichom mienie, a szkody naprawić.
Do upadku klasztoru Marientron przyczynił się kryzys w wewnątrzkościelny, którego następstwem była Reformacja i ... Paweł Kloc (Klotz) – tutejszy mnich. Wszystko zaczęło się w dalekiej Wittemberdze. Tamże augustianin Marcin Luter widząc rozszerzającą się w Kościele za przyczyną papieży, szczególnie Aleksandra VI a następnie Juliusza II i Leona X autodestrukcję, wystąpił z nową koncepcję teologiczną. Augustiański mnich był wstrząśnięty tym co zobaczył w Rzymie, przebywając tam latem 1511 roku. Miał wówczas powiedzieć, że jeśli jest piekło, to Rzym zbudowany jest nad nim. Chodziło mu w szczególności o kontynuowanie bardzo kosztownej budowy Bazyliki św. Piotra. To właśnie za pontyfikatu Leona X, kościelne prasy masowo drukowały zaświadczenia o odpustach. Handel nimi miał na celu zdobycie funduszy na budowę z tym, że ich znaczna część była po prostu marnotrawiona. W wigilię Wszystkich Świętych 31 października 1517 roku augustianin Marcin Luter przybił na drzwiach kościoła zamkowego w Wittemberdze swoje dziewięćdziesiąt pięć tez. Jego poglądy znalazły szeroki oddźwięk pośród duchownych, szlachty i prostego ludu.
Właśnie Paweł Kloc wybrał się do Wittemberdgii, aby studiować koncepcje swojego konfratra. Wrócił stamtąd już jako ewangelicki pastor i... zamieszkał w klasztorze, próbując do nowej idei zachęcić swoich współbraci. Początkowo mnisi bronili się przed tego typu nowinkami. Kloc trafił nawet na krótki czas do przykrego dla niego więzienia w Szczecinie. Rychło więzienie opuścił, i został pierwszym pastorem na Marientronie. Stało się to w momencie przyjęcia przez Sejm Pomorski w Trzebiatowie luteranizmu jako religii oficjalnej.
Likwidacja klasztoru nastąpiła wtedy, kiedy potajemnie augustianie z przeorem opuścili sanktuarium wywożąc ze sobą do nieznanego agustiańskiego klasztoru w Polsce dokumenty i kościelne klejnoty.
W ślady Pawła Kloca poszli Jan Snike i Joachim Born. Ten ostatni zapisał się bardzo niechlubnie w ówczesnych kronikach towarzyskich miasta. Nie dość, że był człowiekiem porywczym, to na dodatek nie stronił od białogłów i alkoholu. Zasłynął z tego, że odmówił burmistrzowi Szczecinka trzymania do chrztu jego dziecka. Innym razem sprowokował bójkę z miejscowym nauczycielem. Mordobicie odbyło się na... cmentarzu. Nie dość na tym. Kiedy pewnego razu pojechał do Gwdy głosić kazanie, wrócił stamtąd mocno poobijany. Nie wiadomo, czy bójkę sprowokowali tamtejsi chłopi, czy może kazanie było kiepskie i w ten to swoisty sposób wyrażono swój protest. W każdym razie w końcu miarka się przebrała. W 1574 roku na mocy wyroku sądu starościńskiego musiał z rezygnować z funkcji pastora.
W 1558 roku poklasztorny majątek w postaci ziemi, wioski (wiosek?) oraz lasów książę Barnim XI przekazał Klausowi Puttkamerowi. W 1559 roku klasztor był już opustoszały i na wpół zrujnowany. Toteż kiedy 22 lutego 1576 roku szczecineccy mieszczanie zwrócili się do księcia Jana Fryderyka z prośbą o przekazanie im klasztornego kościoła do rozbiórki, którego materiał miał posłużyć do odbudowy kościoła św. Mikołaja, książę pan nie odmówił. Mieszczanie do roboty solidnie się przyłożyli i po klasztorze zostały jedynie okruchy cegieł i ślady po fundamentach.
Z czasem luterańska propaganda przyprawiła zakonnikom gęby, pomawiając ich o różne niecne wybryki.
Prawdopodobnie z tego okresu pochodzi ta legenda.
Z biegiem czasu mnisi coraz bardziej zaniedbywali swoje obowiązki. Doszło do tego, że nie chciało im się nawet dzwonić na Anioł Pański. Aż wreszcie nadszedł kres ich próżniaczego żywota. Pewnej nocy wzburzone wody jeziora Trzesiecko wdarły się aż na szczyt klasztornej góry. Przeor, chcąc ratować kościelne dzwony, nakazał rybakom przewieźć je w bezpieczne miejsce. Niestety, kiedy dzwony były już załadowane na łodziach, zerwał się gwałtowny i nadspodziewanie silny wiatr od zachodu (każdy żeglarz w Szczecinku wie, że taki jest wyjątkowo zdradliwy) i obładowane łodzie zaczęły tonąć. Wkrótce na powierzchni jeziornej zatoczki nie było ani jednej. Wraz z dzwonami, rzecz jasna, potonęli rybacy, przedtem przeklinając (jak to tylko rybacy potrafią) swój podły los. Od tego też czasu dwa razy w roku w Noc Świętojańską i Boże Narodzenie można o północy usłyszeć odgłosy zatopionych dzwonów.
Od wieków trakt w kierunku Drawska i dalej Stargardu nazywano Klasztorną Drogą. (Klosterweg) Miasto rosło i z czasem trakt przekształcił się w ulicę. Po wojnie nadano jej imię komunistycznego renegata Buczka, a po koniec lat osiemdziesiątych ulicę podzielono na dwie części. Jedną nazwano Szczecińską a drugą Klasztorną.
Jerzy Gasiul
rysunek: Dzisiaj nie wiemy jak mógł wyglądać kościół w klasztorze Marientron. Jak wykazały badania archeologicznekościół był niewielką budowlą o rzucie 10 na 10 metrów. Sądząc z czasu kiedy powstał, mógł być zbudowany w stylu gotyckim. Zgodnie z regułą augustianów nie mógł mieć wieży. Oprócz ołtarza przy ścianie wschodniej, najwięcej miejsca w jego wnętrzu zajmowały stalle (siedziska) dla mnichów. Świątynia była zbudowana z cegły i kamienia. W tym czasie wnętrza kościołów były pokrywane bardzo kolorowymi ściennymi malowidłami - nie freskami, bo biednych zakonników nie było na nie stać. Sklepienie kościołów malowano na niebiesko, jako że kolor ten symbolizowł niebo. Wnętrze było bardzo ciemne, ponieważ przez okna wpadało niewiele światła. Musiały więc wystarczać jedynie woskowe świece.
W artykule skorzystałem z następujących opracowań:
Thomas Kantzow „Pomerania - kronika pomorska z XVI wieku” – wyd. Uniwersytet Szczeciński - 2005 r.
Koszalińskie Zapiski Historyczne - Wydawnictwo Poznańskie 1960 r.
RA Scottti „Bazylika – świętość i zgorszenie” - wyd. Świat Książki 2008 r.
Błażej Śliwiński „Kronikarskie niedyskrecje” - wyd. Marpress 1994 r.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie