
Szkoła w czasach pandemii koronawirusa zmieniła się nie do poznania. Przymusowa kwarantanna i ograniczenia niejako wymusiły wprowadzenie zdalnej edukacji. Nie ma tradycyjnych ławek, kredy, nauczycieli i uczniów w klasie. Jest za to kamerka, monitor lub ekran telefonu oraz internet. O tym, jak wygląda nauczanie on-line i czy wirtualna szkoła jest lepsza od tradycyjnej, opowiada Agnieszka Pietnoczka, nauczycielka języka polskiego w Szkole Podstawowej nr 4 w Szczecinku, trenerka eTwinning w woj. zachodniopomorskim.
Przed wprowadzeniem kwarantanny nauczyciele zachęcali dzieci, żeby wychodziły ze świata komputerów i internetu. Teraz jest inaczej. Szkoła niejako została skazana na internet.
- Szkoła on-line to jest trochę inny rodzaj internetu, niż ten, który dzieci znają i kochają. (uśmiech) Część dzieci, które do tej pory grało w gry, niestety teraz gra jeszcze więcej. Bez znaczenia, czy to chłopcy, czy dziewczynki, z tego, co mówią, średnio około 3 godzin dziennie. Rodzice wychodzą do pracy, nie mają tak dużej kontroli nad tym, jak dzieci spędzają czas, kiedy są same w domu. Takie są skutki kwarantanny. Kiedy uczniowie chodzili do szkoły, nie mieli tyle czasu w ciągu tygodnia na granie. Teraz komputer jest bardziej dla nich dostępny. Zagrożenia, przed którymi przestrzegaliśmy, są więc obecne nadal. Dzienny rytm funkcjonowania dzieci też się nieco przesunął, część dzieci zasypia później niż zwykle, śpi dłużej. Rodzice w rozmowach z nauczycielami mówią, że niektórym dzieciom za bardzo zmienił się dotychczasowy rytm życia.
Ale wykorzystując swoje doświadczenie, próbuje pani pokazać ten pełen różnej treści, komputerowy świat od trochę innej strony.
- Tak. Jest to jednak bardzo trudne, bo cóż może być konkurencją dla współczesnych gier, pełnych niesamowitych efektów i aplikacji do nagrywania się. Zauważyłam, że nic tak nie przykuwa uwagi uczniów, jak dzielenie się swoją pasją. Pokazując uczniom coś w internecie z autentycznym zainteresowaniem, mam zawsze nadzieję na wzbudzenie w dzieciach ciekawości, żeby chociaż spojrzały na to zagadnienie, o którym opowiadam, A czy zechcą potem skorzystać w domu… To już zostawiam im.
Wcześniej miała już pani do czynienia z zajęciami "internetowo-komputerowymi”?
- Jestem jednym z ambasadorów i trenerów programu eTwinning w Polsce i rozwijanie się w zakresie wykorzystania nowych technologii w nauczaniu należy do mojego zakresu działania, ale również sprawia mi ogromną przyjemność. W tym roku prowadziłam również w naszej szkole, Szkole Podstawowej nr 4 w Szczecinku, zajęcia z kodowania. W projekcie “Superkoderzy” uczestniczyło około 30 dzieci z piątych klas, a z ozobotami uzyskanymi w grancie pracowaliśmy we wszystkich klasach, które uczę, od piątej do ósmej, dobrze się przy tym bawiąc. To, że jestem polonistką w niczym nie przeszkadza, bo w nowych technologiach może odnaleźć się każdy przedmiotowiec.
A jak to wygląda teraz? Siadacie przed komputerem o ustalonej godzinie, włączacie komunikator i…?
- Prowadzę zajęcia zgodnie z ustalonym planem w mojej szkole. Skupiłam się na piąto- i szóstoklasistach, bo kiedy już do nas dotarła informacja, jak ma wyglądać nauczanie, zdałam sobie sprawę, że najbardziej umknie mi możliwość przyglądania się rozwojowi dzieci, które jeszcze będę uczyć w kolejnych latach. Przez pierwsze dwa tygodnie wszystko szło powoli. Wprowadziłam trochę blogów, quizów, konkursów, pracy z filmem... starałam się robić to w jednym miejscu dla każdej klasy, by uczniowie nie musieli latać po internecie i szukać za każdym razem czegoś innego. Nie wprowadzałam również żadnych platform, do których mieli się logować. Wyobrażałam sobie ich dezorientację sytuacją i nie chciałam dostarczać im dodatkowego stresu, choć pewnie i moje działania były jego częścią. Otrzymywałam informacje od uczniów i rodziców, że to się podoba, że jest ok. Jeden z piątoklasistów powiedział potem w czasie lekcji online, że jego mama od tamtego czasu układa internetowe puzzle, które posłałam jako jedno z zadań. Od 25 marca wprowadziłam więcej elementów wspomagających i mnie i uczniów w realizacji podstawy programowej, choć nie ukrywam, nie jest to zadanie łatwe w czasach kwarantanny i nie wiem, czy tak naprawdę jest to możliwe do zrobienia. Miałam przeczucie, że ta kwarantanna potrwa dłużej, a dzieci po prostu za chwilę poczują, że to są wakacje, przestaną się uczyć i myśleć o szkole.
Od razu przyszedł pomysł, żeby spotykać się na lekcji na platformie Zoom?
- Wszystko się układało powoli. Cały czas, dzięki kontaktom z rodzicami, próbowałam wypracować metody nauki. Bardzo mi przykro, że w niektórych szkołach rodzice i dzieci były zarzucane zadaniami. Można było o tym przeczytać w mediach. Starałam się, zgodnie zresztą z podejściem dyrektor naszej szkoły, podejść do tego po ludzku, biorąc pod uwagę trudną sytuację, w której znaleźli się nasi uczniowie i ich rodzice. Też na początku nie miałam tej miary, ile zadań wysyłać. Raz było za mało, raz za dużo. Ale po około dwóch tygodniach nieustannego pikania smsów, komunikatorów, kiedy nikt, ani rodzice, ani dzieci, ani ja nie mieliśmy oporów i wysyłaliśmy sobie wiadomości nawet 6 rano albo o 22.00 czy 23.00, wszystko się unormowało. A potem, śledząc różne fora i będąc w grupach nauczycieli, zorientowałam się, że ruszają różne “classroomy” czy “teamsy” i też postanowiłam w to wejść. Najpierw spróbowałam ClickMeeting-u, a potem Zoom-u, z której już korzystała jedna ze szkół w Szczecinku. Słyszałam, że Zoom ma różne opinie, ale udało mi się zrobić takie ustawienia, że nic złego w czasie lekcji nam się nie przydarzyło. Dzieciom spodobało się od razu. Najbardziej dlatego, że była kamerka i że mogli siebie wreszcie zobaczyć...
Dla nich to także było trudne. Przed wybuchem epidemii byli ze sobą na co dzień.
- Tak, to był czas ostrej kwarantanny. Uczniowie nie mogli wychodzić, cały czas byli w domu. A na Zoom-ie zaczęli do siebie machać, mówić, opowiadać sobie różne rzeczy. Pierwsze zajęcia były więc takimi lekcjami wychowawczymi. Trochę pytań o samopoczucie, trochę zabawy, jakieś prezentacje, poznawaliśmy możliwości Zoom-u, bo i dla mnie i dla nich było to zupełnie nowe przeżycie. Dzieci dowiedziały się, że mogą wspólnie pisać, rysować, mogły to wypróbować. Chciałam je zachęcić do przychodzenia na moje lekcje, które nie były obowiązkowe, bo wiedziałam, że nie wszystkie dzieci miały dostęp do komórki czy komputera. Mądrość polegała na tym, by ten czas spędzany na lekcjach on-line jakoś wypośrodkować. Dzieciom, które nie przychodziły na lekcje posyłałam zadania, które pojawiały się na zajęciach.
Rozumiem, że się udało.
- Po kilku dniach widziałam, że to chwyciło. Dostawałam też informacje zwrotne od rodziców, że dzieci są zachwycone, że chętnie wykonują zadania i pytają, kiedy następna lekcja. Coraz więcej dzieci zaczęło przychodzić, co oznaczało, że tzw. marketing szeptany działa. Potem ustalił się już skład, który przychodził zawsze. A po tych atrakcjach, postanowiłam zagarnąć ich jakoś do nauki. I zaczęły się lekcje. Czasem w postaci wprowadzania jakichś ciekawostek, prezentacji, ale czasem - tradycyjnie, z podręcznikiem. Uczniowie znowu weszli w rytm, zaczęli normalnie pracować. Nie miałam problemu z odsyłaniem zadań. Uczniowie chętnie wszystko odsyłali. Pomyślałam sobie wtedy, jak dobrze, że ich nie zostawiłam… Szkoda mi tylko tych, którzy z jakichś powodów, czasem już nawet nie z powodu braku sprzętu czy internetu, nie zdecydowali się na udział w lekcji. To jednak wspólne przeżycie dla klasy i dla nauczyciela.
Czas i zaangażowanie ze strony nauczyciela były w tym przypadku kluczowe.
- Z pewnością, ale myślę, że to też dzięki rodzicom moich uczniów, którzy zmobilizowali swoje dzieci do przyjścia na zajęcia. Przecież dzięki temu dziecko miało zrobione zadania i rodzic nie musiał potem po swojej pracy z nim siedzieć. Takie głosy także usłyszałam od rodziców i nawet jak lekcja odbywała się za wcześnie, jak na zmieniony tryb dzieci, na przykład o 9.50, to ziewając, w szlafrokach, czasem z kubkiem herbaty od śniadania, wstawali ci moi piąto- i szóstoklasiści, budzeni przez rodziców do internetowej szkoły.
I pojawił się następny pomysł. No właśnie, czym jest projekt „Zaproś mnie na swoją lekcję”? To inicjatywa oddolna, innowacja edukacyjna?
- Tę całą zdalną edukację można by nazwać rodzajem spontanicznej innowacji. Pamiętam naszą lekcję wychowawczą, zupełnie inną, bardzo ciekawą, podczas której każde dziecko mogło pokazać on-line, co chciało. Dowiedziałam się, że gdzieś jest żółw stepowy, chomik, ptaki, czy malowana, mechaniczna kura, wyciągana na Wielkanoc… Dzieci odkrywały przed kolegami i koleżankami swój świat. Zrobiliśmy też “Room Tour”, podczas którego oprowadzały z kamerką po swoich pokojach. To była jedyna okazja, żeby coś takiego zrobić, żeby w ten sposób podtrzymać relacje rozerwane przez kwarantannę. Dla nich było to bardzo ważne. Do dzisiaj pytają się, kiedy będą następne takie lekcje. A ten projekt pojawił się, żeby jeszcze bardziej urozmaicić nasze zajęcia, żeby nie było nudno. Pewna grupa nauczycieli: Irmina Żarska, Magda Krajewska, Marcin Michalik i inni znani mi nauczyciele zaczęli się wzajemnie odwiedzać na zajęciach on-line. W pewnym momencie postanowili zaprosić do siebie na lekcje inne osoby. I tak narodziła się oddolna inicjatywa. Powstała grupa na Facebooku "Zaproś mnie na swoją lekcję". Ludzie, którzy mieli coś do zaoferowania, umieszczali ogłoszenia ze swoją ofertą, inni mogli zaprosić ich do siebie na zajęcia. Kiedy zobaczyłam, kto i z jakim tematem się reklamuje, od razu pomyślałam, żeby zaprosić te osoby do siebie na lekcje. Zastanowiłam się też, co ja mogę zaoferować od siebie, z czym mogę przyjść do innych uczniów i szkół. I wtedy pomyślałam, żeby zaprosić dzieci na wirtualną wycieczkę do starożytnej Grecji z wykorzystaniem techniki 3D. Okazało się, że pomysł się spodobał, przeprowadziłam już ponad dwadzieścia takich lekcji, między innymi u uczniów w Tucznie, w Gdańsku, w Żórawnie, w Kudowie-Zdroju i w innych miejscach na mapie Polski.
A kogo wy gościliście?
- Był m.in. Radosław Potrac, który opowiedział dzieciom o jaskiniach i o gwarze warszawskiej. Katarzyna Polak, która śpiewająco powtórzyła wiadomoci o częściach mowy. Niesamowita Joanna Waszkowska roztoczyła przed nami soczystość i piękno śląskiej gwary, z którą nie mamy za często kontaktu. Anna Żertka, która jest mistrzynią sketchnotingu, nauczyła dzieci, jak przygotować wizualne notatki. Jedna dziewczynka zaraz po takiej lekcji zaprezentowała mi wizualną notatkę po przeczytaniu “Katarynki”, co było sygnałem, że lekcja była strzałem w dziesiątkę. W celu zapoznania uczniów z elementami Porozumienia Bez Przemocy zaprosiłam Agatę Pryśko, trenerkę tej metody prowadzenia rozmowy i traktowania ludzi, do zaprezentowania, czym jest język żyrafy. Gościliśmy jeszcze Małgorzatę Rabendę, dyrektorkę jednej ze szkół, pasjonującą się różnymi rzeczami, która podróżowała po Afryce i opowiedziała nam o afrykańskich plemionach. Doskonale nam się to spięło z lekturą “W pustyni i w puszczy”. Poza tym gościliśmy Ewę Owczarek, germanistkę, która szóstoklasistom opowiedziała, jak można pokochać język niemiecki. Akurat od września, będąc w 7 klasie zaczną uczyć się tego języka, więc może to być ciekawe wprowadzenie do tych zajęć. Była jeszcze u nas Adrianna Kłosowska, trenerka edukacyjna, która przeprowadziła z dziećmi zajęcia motywacyjne o tym, jak życie może być wspaniałą podróżą. Na lekcji u innej nauczycielki z mojej szkoły, Justyny Stefanowicz, która również zaangażowała się w projekt, gościła Katarzyna Hryciuk, technolog żywności i żywienia człowieka z tematem "Dodaj barw swojemu mózgowi". A wszystko to pięknie wspomogło realizację podstawy programowej na naszych przedmiotach w tych trudnych czasach.
Co dalej? Czy we wrześniu, kiedy wszyscy wrócą do tradycyjnych zajęć, nie będzie szkoda tych wirtualnych spotkań?
- Z jednej strony będzie, z drugiej nie. Myślę, że nie zrezygnuję z takiej formy pracy z uczniami. W nieco innej formie, ale można ją będzie wykorzystać do pracy z uczniem zdolnym lub właśnie w taki sposób zorganizować kółka zainteresowań przedmiotowych. Do tej pory z zajęciami po lekcjach zawsze był problem. A to basen, angielski, ktoś był zmęczony, szkoda było uczniów przytrzymywać. A teraz można spokojnie zjeść obiad, wejść w domu w kapcie i zrobić spotkanie on-line. Takie zajęcia sprawdzają się też w przypadku niektórych uczniów, którzy na co dzień strasznie się w klasie wiercili, kręcili, rozpraszali innych. Teraz mówią, że jest luźniej i lepiej i nic ich nie rozprasza. Rzeczywiście zadania, które potem przysyłali do wglądu, były napisane staranniej niż w klasie. Rozumiem też, że nie każdy uczeń się w takich lekcjach odnajduje. Są dzieci, które wolą kontakt z nauczycielem i lekcje w tradycyjny sposób. O tym też trzeba pamiętać, planując nauczanie.
Która szkoła jest więc lepsza? Tradycyjna, czy wirtualna?
- Myślę, że dzisiaj nie da się już odejść od pewnych rzeczy, zwłaszcza tym, którzy odnaleźli się w takiej innej formie uczenia się i nauczania. Szkoda byłoby nie skorzystać z tych doświadczeń w nowym roku szkolnym. Na przykład w Radowie Małym, w woj. zachodniopomorskim, dyrektorka szkoły, Ewa Radanowicz postanowiła skorzystać z doświadczeń z czasów kwarantanny i włączyć zdalne nauczanie w warsztat pracy nauczycieli. Powstaje w ten sposób nauczanie hybrydowe, która będzie łączyć lekcje tradycyjne z zajęciami prowadzonymi on-line. Jej głównym założeniem ma być wyjście naprzeciw także tym uczniom, którzy świetnie radzą sobie z nauką on-line. Ich potrzeby także są ważne, a w szkole tradycyjnej gdzieś się o nich zapomina. Najważniejsze, by to wszystko odpowiednio wyważyć i dostosować do potrzeb uczniów. Zresztą szkoła w Radowie Małym słynie w Polsce z nieszablonowych rozwiązań, a Ewa Radanowicz zaprasza do wizyty u siebie i zapoznanie się z jej koncepcją szkoły. Od siebie powiem, że będę tęsknić za spotkaniami on-line z uczniami, bo miały swoją specyfikę i również dobre strony. Dzięki nim mogłam być na bieżąco ze zmianami, jakie przeżywają uczniowie, z innymi kolorami włosów i fryzur od tych, które pamiętam z marca, ze zmieniającymi się głosami u chłopców, mogłam obserwować samopoczucie dzieci na każdym etapie kwarantanny, ale też usłyszeć o ich obawach związanych z epidemią, o tym że tęsknią za kolegami i koleżankami, za wyjściem do szkoły, za rozmową i zabawą. Myślę, że nasze internetowe spotkania spełniły też swoją rolę w budowaniu relacji między uczniem a nauczycielem, a o to przecież w tym wszystkim chodzi, by dobrze nam się ze sobą pracowało.
Rozmawiała: Magdalena Szkudlarek-Szarkowska
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Zajęcia rewelacyjne.Nauczyciel wzór dla innych.Mam nadzieję, że o poczynaniach p.Pietnoczki nie zapomni dyrektor szkoły w październiku,kiedy to są przyznawane nagrody z okazji dnia nauczyciela. Za swoje zaangażowanie p.Agnieszka zasługuje na najwyższe finansowe wyróżnienie-nagrodę burmistrza.
Pani Agnieszko, proszę przejąć stery w szkole. Takiej pani dyrektor potrzebuje sp4
W Sp4 pracuje wielu wspaniałych nauczycieli. Pani Dyrektor świetnie dobiera kadrę i koordynuje działania swoich nauczycieli. Gratulacje dla dyrekcji.
Czwórka jest super, a pani dyrektor najlepsza!
Ja- skromny belfer- pamiętam Cię, Aga, z Gimnazjum nr 2. Byłaś uczennicą skromną, sympatyczną i mądrą. Wszystkiego najlepszego Ci życzę!
Gratuluję!!!
Nauczyciele z pasją i dyrekcja z sercem na dłoni. Tak trzymać!
Prawdziwy nauczyciel z powołania. Dzieciaki, które trafią do p. Agnieszki mają szczęście. Tak trzymać
Jesli sie takie fajne rzeczy dzieja w tej szkole to bede miala na nia oko za dwa lata moj synek wtedy bedzie szedl do szkoly
P. Agnieszka była moją wychowawczynią w gimnazjum. Jest jednym z najlepszych nauczycieli, jakich spotkałam na swojej drodze. Zawsze starała się robić to, co ja teraz próbuję dać moim uczniom - przekazywać wiedzę, ale przede wszystkim uczyć jak być dobrym człowiekiem. Dziękuję!