
Zbigniew Brach ze Szczecinka ma ich ponad 200 – pucharów, trofeów, medali z wyścigów na 1/4 mili. Przez 15 lat startował Nissanem GT-R, Fordem Mustangiem i Mini Cooperem. Zdobywał Grand Prix Polski w trzech różnych klasach napędowych. Bił rekordy kraju z 2000 koni pod maską. Dzisiejszy gość Patryka Witczuka.
Zbigniew Brach z grubo ponad 200 pucharami to jedna z najjaśniejszych postaci polskich wyścigów drag racing na 1/4 mili. 69-letni mieszkaniec Szczecinka zaczął od Nissana GT-R, potem przesiadł się na Forda Mustanga z 2000 koni mocy i przez lata był numerem jeden w Polsce – zarówno w klasie AWD (cztery zwycięstwa z rzędu w Grand Prix Polski 2014-2017), jak i RWD (cztery wygrane 2017-2020). Dziś ściga się Mini Cooperem w klasie FWD i znów wygrywa. Problem? W Polsce systematycznie zamyka się miejsca, gdzie można legalnie trenować. Lotnisko w Wilczych Laskach – nieczynne. Lotnisko w Pile – zakaz. Efekt: młodzi ścigają się po ulicach. Mówi wprost – jeśli nie damy ludziom możliwości bezpiecznego ścigania, wypadków będzie więcej.
Zbigniew Brach to postać, której w regionie nie trzeba nikomu przedstawiać – przynajmniej w środowisku motoryzacyjnym. “Zajawka” na profesjonalne ściganie włączyła mu się dość późno. Niedługo będzie obchodził 70 urodziny, a przez 15 ostatnich lat profesjonalnych startów zebrał ponad 200 pucharów i tytułów. Wielokrotny mistrz Polski w wyścigach drag racing na 1/4 mili, rekordzista kraju, kierowca z wynikami na miarę europejskiej czołówki.
„Nigdy nie myślałem o sporcie samochodowym. Robiłem sobie ładne, szybkie auta, ale to była zabawa, nie wyścigi" – wspomina. Wszystko zmieniło się w 2010 roku, kiedy kupił Nissana GT-R. W tamtym czasie w Polsce jeździło ich zaledwie kilka sztuk. Zbigniew Brach jeździł nim do pracy, po sprawunki. Aż ktoś zasugerował: „Spróbuj swoich sił na wyścigu".
Początki nie były łatwe. „Rok czasu się uczyłem. Bałem się prędkości. Tomek, bardzo dobry kierowca, uczył mnie jazdy po zakrętach, driftu, żebym czuł się bezpieczniej". Od 2012 roku startował regularnie – w kraju i za granicą.
Wyścigi na 1/4 mili to 402 metry linii prostej. Żadnych zakrętów. Dwa auta, start równoległy, meta po prostej. Dla laika to może brzmieć prosto, ale w praktyce każda setna sekundy decyduje o zwycięstwie.
„Pomyłka o jedną dziesiątą sekundy i przegrywasz. To specyficzny rodzaj sportu. Dystans krótki, ale opanowanie auta przy takich mocach to nie jest prosta sprawa" – tłumaczy dzisiejszy gość Tematu.
Brach startował w trzech klasach napędowych. Najpierw Nissanem GT-R (AWD) – napęd na cztery koła. Wygrał Grand Prix Polski trzy razy z rzędu (2014-2016). Moc? Od 540 koni na starcie do 1200 KM z nitro w ostatnim roku startów tym autem.
„Wszyscy mówili: spróbuj tylnonapędowym. Zobaczysz, jak będzie". W 2017 roku przesiadł się na Forda Mustanga FOX (RWD) – tylny napęd. Moc rosła. W szczytowym okresie – 2000 koni mechanicznych. Brach bił rekordy Polski, był numerem jeden w kraju przez cztery kolejne lata (2017-2020).
„Auto tylnonapędowe to zupełnie inna bajka. Inne umiejętności, inne prędkości. Prędkość maksymalna? Prawie 300 km/h".
Dziś jeździ Mini Cooperem (FWD) – przedni napęd. I znów wygrywa Grand Prix Polski (2024, 2025). „Jestem jedynym w Polsce, który wygrywał Grand Prix we wszystkich klasach napędowych – trzy razy w AWD, cztery w RWD, dwa razy w FWD" – wymienia.
Nissan GT-R? Modyfikacje na poziomie 150 tysięcy złotych. Mustang z 2000 KM? Zupełnie inna skala. „To są inne pieniądze. Ford wymagał profesjonalnego tuningu w firmie V3 w Warszawie. Tam silnik był przerabiany do granic możliwości".
Ciekawostka: najszybsze dragstery na świecie – te, które osiągają ponad 500 km/h – po jednym przejeździe przez 402 metry wymagają wymiany niemal całego silnika. Koszt? 20-30 tysięcy dolarów. Za jeden przejazd.
System wyścigów drag racing przypomina Formułę 1. Najpierw kwalifikacje – Q1, Q2, Q3. Kierowcy ustawiają auta, testują moc, zmieniają oprogramowanie silnika. Wszystko mierzy homologowany sprzęt. W Polsce jedyny taki sprzęt ma SCS Klub w Szczecinku.
„Kwalifikacje służą do ustawienia auta. Przekazujesz tunerowi, gdzie dodać mocy, gdzie zdjąć, kiedy przełączyć bieg. Wygrywa dobre ustawienie, nie tylko moc" – wyjaśnia Zbigniew Brach.
Po kwalifikacjach – eliminacje. Auta podzielone na klasy: tylny napęd, przedni, cztery koła. Street (auta dopuszczone do ruchu) i drag (profesjonalne, z laminatu, bez homologacji drogowej).
Przy mocach powyżej 1000-1500 KM wymagania bezpieczeństwa są rygorystyczne. Homologowana klatka bezpieczeństwa, spadochron hamujący z dużych prędkości. Automatyczny system gaśniczy na wypadek pożaru.
„Miałem kilka przypadków. Raz na Węgrzech spadochron uratował mi życie. Nie rolowałem, ale bez niego byłoby źle".
Wypadki się zdarzają. W tym roku głośno było o tragedii w Majdanie Królewskim k. Krosna, gdzie BMW wpadło w tłum widzów. „Nie chcę komentować przyczyn, ale coś tam było nie tak. Albo awaria, albo odłączył napęd. Kierowca miał czas, żeby skorygować" – mówi ostrożnie Zbigniew Brach.
Tu Brach mówi wprost i nie ukrywa frustracji. „Komu przeszkadza wpuścić nas na lotnisko Wilcze Laski, gdzie jeden samolot w tygodniu przylatuje? To jest absurd. Ktoś jakąś decyzją wykosił super imprezy, znane w całej Europie".
Podobnie w Pile. „Zrobiliśmy jedne z najlepszych imprez w Europie. Zaczęły przyjeżdżać drogie auta z całego kontynentu. I nagle decyzja miasta: zakaz jeżdżenia na lotnisku. Komu to przeszkadzało?"
Efekt? „Wczoraj czytałem, że w Szczecinku znów złapali jakiegoś dwudziestolatka. BMW, ściga się pod wpływem, potrąca policjantkę. Tak będzie, jeśli nie damy ludziom możliwości jeździć w dobrych warunkach, w miejscu, które 95% czasu stoi puste".
„Daje sobie głowę uciąć, że po dwóch, trzech latach liczba wypadków i takich jazd szaleńczych po ulicach będzie dużo, dużo mniejsza, jeśli otworzymy tory" - mówi Zbigniew Brach.
„Jak się wyjeździsz na wyścigach, ulica cię nie interesuje jako szybka jazda. Kilka mandatów zapłaciłem, ale to było, kiedy byłem młodszy. Teraz dojeżdżam do pracy zwykłym Audi Q5 w dieslu".
Czy warto młodym polecać drag racing zamiast driftu na rondach? „Na pewno tak. Problem w tym, że nie ma torów. Drift jest w Polsce medialny, ma sukcesy międzynarodowe. Ale zamyka się wszystko, gdzie moglibyśmy trenować".
Oprócz wyścigów Brach gra w tenisa stołowego. „Na studiach w Koszalinie wielokrotnie wygrywałem mistrzostwa uczelni. Dwa razy byliśmy wicemistrzami Polski szkół wyższych".
Dziś trenuje dwa razy w tygodniu, startuje w turniejach Grand Prix Masters. W przyszłym roku leci do Korei na mistrzostwa świata. „Startuje 3-4 tysiące zawodników. To fajne oderwanie od pracy i od wyścigów".
Zbigniew Brach to jeden z najlepszych polskich kierowców drag racing w historii. Udowodnił, że potrafi wygrywać w każdej klasie napędowej. Budował auta na miarę europejskiej czołówki, bił rekordy Polski.
Problem? Miejsca, gdzie można legalnie trenować i organizować zawody, są systematycznie zamykane. Efekt widać na ulicach – młodzi, zamiast na tor, wychodzą ścigać się tam, gdzie nie powinni.
„Byłem na najlepszych torach Europy – Santa Pod w Anglii, Węgry, Rumunia, Czechy. Tam liczy się kierowca, bo kierowca robi show. W Polsce decydent przyjdzie i powie: to mi się nie podoba. I koniec"
– podsumowuje gorzko Zbigniew Brach.
Całość w materiale wideo.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Rozumiem że te miejsca gdzie ma się trenować to powinien z budżetu państwa skarb państwa wybudować? A ja jako podatnik powinienem włożyć na to żeby miejsce do ścigania się na przykład w Pile było utrzymywane? Najzdrowsze finansowanie sportu albo trzeci sektor (zapaleńcy z regionu sami finansują taki tor), albo w Warszawie Gdańsku Łodzi ktoś na zasadach komercyjnych udostępnia tor jeśli mu się to opłaca to tor istnieje. Inaczej wszelkie takie inicjatywy kończą jak MKP Szczecinek.
„Komu przeszkadza wpuścić nas na lotnisko Wilcze Laski, gdzie jeden samolot w tygodniu przylatuje? To jest absurd. Ktoś jakąś decyzją wykosił super imprezy, znane w całej Europie". Ciekawe co na to wójt, często gości w Temacie, niech skomentuje. Zaraz się okaże, że "wyścigowcy" nie spełniali przepisów, żeby taką imprezę przygotowywać.
Wilcze Laski są wynajęte za kasę dla Straży Pożarnej. W Wilczych Laskach działa sezonowa baza samolotów Dramader gaszących lasy. Od maja do końca września nie ma możliwości ingerencji w płytę lotniska, bo w razie zagrożenia samoloty muszą się poderwać w ciągu kilku minut. Poza tym sezonem, czyli np. po Wielkanocy, albo w październiku 1/4 mili można organizować.