Reklama

Wspominam, bo nie mogę zapomnieć o tamtych ludziach

19/01/2012 20:39


W Szczecinku pozostało już ich niewielu. Mówi się, że najwięcej było tych, którzy przyjechali tutaj z Grodzieńszczyzny i Wileńszczyzny. Porzucili swoje rodzinne strony, by osiąść w zupełnie obcym miejscu. Jechali tygodniami w bydlęcych wagonach, z całym swoim życiowym dobytkiem mieszczącym się w walizkach ,lub zawiniętym w koce, lub prześcieradła. Zdarzało się, że ci ze wsi zabierali ze sobą swoją krówkę - żywicielkę podczas długiej podróży. Pociągi wlokły się niemiłosiernie. Dłużej stali na kolejowych bocznicach, niż jechali. Pierwszeństwo miały transporty wojskowe.
  Wyjeżdżali z rodzinnych stron ze łzami w oczach, a nieraz i z trwogą. Czy aby na pewno nie zawrócą ich na nowe, polsko-sowieckiej granicy? Nikt się tego nie spodziewał, że ich Polska w której rodziły się i umierały pokolenia, wejdzie w skład ukraińskiej, białoruskiej lub litewskiej republiki. Nową granicę wytyczono niemalże na przedpolach Grodna. Wileńszczyzna znalazła się bardzo daleko od Polski. Tak, to prawda, że nikt im nie kazał wyjeżdżać. Ale ich ziemia rodzinna, za przyczyną obłudy wyspiarzy i stetryczałego,amerykańskiego prezydenta stała się łupem Stalina. A ten-wiadomo- co raz wziął już nigdy nie oddawał. Dobrze poznali, co to  sowieckaja włast. Dlatego woleli porzucić ojcowiznę i uciec jak najdalej od czerwonego terroru.
  Tutaj nikt na nich nie czekał. Nie witano ich z kwiatami i transparentami, tak jak to się dzieje na propagandowych filmach. Pociąg zatrzymywał się po drodze na niemal każdej stacji z rozjazdem. Tam zaopatrywali się w żywność i wodę. Mogli też w każdej chwili zasięgnąć języka u miejscowych. Czy są wolne domy i mieszkania? Czy może są jacyś przyjezdni z ich rodzinnych stron? Jeśli dowiadywali się, że są tu ich krewni, znajomi, czy choćby mieszkańcy ich miejscowości decydowali się niemal natychmiast i wysiadali.
  Przewodnikami byli polscy kolejarze i ci ,którzy trafili tutaj wcześniej. Nazywano ich repatriantami, a tak naprawdę byli przecież wygnańcami, pozbawionymi rodzinnych domów. W ten sposób na wielkim, zatłoczonym pociągami szczecineckim dworcu kolejowym postanowiła wysiąść rodzina Henryka Muryna. Przyjechali tutaj z dalekiego Grodna.   
 
 
Zbrodnia w wąwozie
Henryk Muryn - grodnianin, rocznik 1928. Jego dom, w którym zamieszkiwało dziesięć rodzin znajdował się na peryferiach Grodna. Tuż obok biegł w kierunku Niemna głęboki wąwóz. Służył też jako żwirownia. Było to we wrześniu 1939. - Byłem świadkiem ,jak zabili tam 36 polskich żołnierzy - wspomina Henryk Muryn. - Pewnego dnia mama mówi do taty -  zobacz Antoś, prowadzą polskich żołnierzy. Patrzę, rzeczywiście. Idą w kierunku żwirowni. Byłem taki, że wszędzie się wpychałem. Sam diabeł mnie tam prowadził, ale Bóg był nade mną. Pobiegłem. Skryłem się skarpą, na której rósł berberys. Rozsunąłem gałęzie i przyglądam się. Najpierw zaczęli ich tłuc kolbami. Potem rozstrzeliwali. W pewnym momencie patrzę, a jeden z żołnierzy kieruje na mnie lufę swego karabinu. Być może mi się tylko tak wydawało, ale uciekłem. Dołem dobiegłem do rowu i dalej do domu. Na drugi dzień poszedłem do wąwozu. Zabici żołnierze byli ledwie przysypani. Spod cienkiej warstwy żwiru wystawały ich nogi...
Ponieważ wrzesień był upalny, ciała zaczęły się rozkładać. Fetor dochodził aż do naszego domu. Przyszli sąsiedzi do ojca i mówią, żeby poszedł na milicję, bo ich lepiej zna i poprosił o pozwolenie  pochowania żołnierzy. Ojciec zgodził się i poszedł na milicję. Tam mówią, że oni nic nie mogą, bo to NKWD. Poszedł więc do nich, a tam na niego naskoczyli. Ty swołocz, ty jesteś taki sam jak oni. Nada ciebia raztrelać. A był tam taki Czyż. Mieszkał niedaleko. Był prawosławny, ale ojca dobrze znał. Wstawił się za ojcem, mówiąc enkawudziście, że to bardzo dobry człowiek. I ojca wypuścili.
 
Stalin wam darował
 - Uczyłem się przed wojną w czwartej klasie. Jak Ruskie przyszli od razu przesunięto nas o klasę niżej. Niby, że u nich wyższy był poziom, a polskiej kultury nie było. Pamiętam, jak przyszło dwóch oficerów i ładnie ubrany cywil. Zaczęli zdejmować ze ścian krzyże i wszystkie obrazy patriotyczne i religijne. Pamiętam, że młodsi od nas, ci z najniższych klas zaczęli płakać, dlaczego to robią? W sali powiesili kotarę, a na niej wielki portret Stalina. Oficer powiedział nam, że wielki Stalin kocha dzieci. Dziadzia Stalin da wam kamfiety. Patrzę, a zza kotary z portretem Stalina sypią się cukierki.  Oficer otworzył kotarę i mówi: zobaczcie dzieci, co Stalin wam darował. Dzieci rzuciły się na cukierki...
 
Uratowali przed wywózką
 - Potem przyszli Niemcy i... trochę odetchnęliśmy. Wszyscy baliśmy się Ruskich. Mój ojciec wygadywał na Ruskich, co mu na język przyszło. Nieraz mówili mu: Antoni ciebie mogą za to  rozstrzelać.
 Ale jak przyszli Niemcy zaczęli rządzić Białorusini. W mieście pojawiły się nawet białoruskie gazety i szkoły. W tym czasie sąsiad mówi do ojca, że Niemcy mają sowieckie listy z nazwiskami osób, które miały być wywiezione na Syberię. Kilku znajomych poszło zobaczyć. Powiedzieli wówczas ojcu, że on też już był na tej liście. Miał być wywieziony.
 - Tak to wygląda, że Niemcy uratowali nas przed wywózką. Widzi pan, jak to jest w życiu...
 
Ruskim już nie dowierzali
  Potem znowu pojawili się Sowieci? - A przyszli. Tylko, że wtedy już trochę delikatniej postępowali. Pamiętam, że jak pierwszy raz przyszli, to niektórzy sąsiedzi paradowali z czerwonymi kokardami. Pamiętam takiego jednego. Mieszkał potem tutaj na Miłej. Już nie żyje. Też nosił czerwoną kokardę. Kiedy przyszli po raz drugi, to nawet prawosławni zaczęli wyjeżdżać z Grodna.  Do Szczecinka sporo ich przyjechało. Uciekli, bo Ruskim już nie dowierzali.
 Rozstrzeliwali nas wszędzie. Nie do wiary, że to przeżyliśmy. Takich doświadczeń nie życzyłbym  nikomu. Ruskie więcej zrobili nam złego, niż Niemcy. Niemcy brali na roboty, do bauera wywozili, a Ruscy do łagrów.
 
Dali nam spokój
- Nikt nas z Grodna nie wyganiał. To my nie chcieliśmy zostać. Dobrze wiedzieliśmy, co Ruskie potrafią. Do Szczecinka przyjechaliśmy 15, czy 16 czerwca 1945 - dokładnie już nie pamiętam. Z dworca zabrał nas małym konikiem jakiś Niemiec z ul. Curie-Skłodowskiej. Zawiózł nas na miejsce to znaczy, na Rosengartenweg - to dzisiejsza ul. Kwiatowa. Zamieszkaliśmy tam we dwie rodziny w domku. Niedaleko domu, na górce w miejscu, gdzie dzisiaj są ogrody działkowe, stały działa przeciwlotnicze. Ojciec przekupił ruskiego oficera i ten dał nam domek przy baterii przeciwlotniczej. Oficer zamieszkał na górze. Nam nakazali jedynie zabić okno deskami, aby nie spoglądać na sąsiedni domek, w którym byli oni.
  Przjechaliśmy do Szczecinka, choć mieliśmy jechać gdzieś indziej. Zostaliśmy tutaj, bo spotkaliśmy bardzo dużo znajomych z Grodna, a nawet krewnego. Mama powiedziała wtedy ojcu: jak masz tu znajomych, a nawet rodzinę, to dlaczego nie.
 Okazało się, że w Szczecinku spotkałem dużo kolegów z Grodna. Tak naprawdę, to do Szczecinka trafiało bardzo dużo mieszkańców Grodna i Wilna. Było ich znacznie więcej ,niż ze Lwowa. Tych można było policzyć na palcach.
  - Walutą był bimber. Zaczęliśmy go pędzić i sprzedawać. Robiliśmy go z buraków cukrowych. Buraki braliśmy spod elewatora...
  Bardzo często przychodzili do nas  Ruskie. Nawet ukradli nam krowę. Sprawdzali nam dokumenty. Mówili: prawierka dokumentow. Kiedy tak pewnego razu kolejny raz przyszli ojciec powiedział , że pójdzie na górę do oficera, aby go zapytać co o tym sądzi. Wtedy uciekli i mieliśmy już spokój.
 
Był to dezerter
 - Pewnego razu zabili jakiegoś Ruskiego. Zabił go Polak mieszkający przy ul. Wiejskiej, bo go przyłapał na kradzieży. Pamiętam, że przez nasz ogród prowadziły ślady krwi. Rano wstajemy, patrzymy, a to Ruskie zaglądają do okien. Zawołali ojca i pytają o świeżo zakopaną ziemię. A ojciec pędził bimber i to co z tego zostało po prostu wysypał do ogrodu i zasypał. Poszli dalej tam, gdzie dzisiaj są działki. Okazało się, że Ruski został właśnie tam zawleczony i wrzucony do dołu. Było tam pełno beczek. Jedna z nich nałożona była na jego głowę. Po śladach na ziemi widać było, że ten człowiek po wrzuceniu do dołu jeszcze żył. Jego zabójca dostał mały wyrok, bo jak się okazało zabił dezertera.
 
Nie ma takiego człowieka
 - Rosjanie gwałcili niemieckie kobiety. Pamiętam, jak dzieci odnalazły pływającego trupa rosyjskiego żołnierza w sadzawce przy ul. Kwiatowej. Wyciągnęli go. Ruski oficer zdjął mu z ręki zegarek. Nakręcił. Zdziwił się, że chodzi. Był wodoszczelny. Nie wiem, kto tego Ruskiego zabił. Ale oni wszędzie wchodzili. Mój ojciec był furmanem, woził po mieście węgiel. Na Lipowej mieszkał taki niby Niemiec, ale mówił po polsku. Jak zaczęli zbierać i przywozić zabitych żołnierzy, kiedy robili im pomnik, to mówi: - Anton, to wszystko gorzelniani. Niemcy zatruli gorzelnie, a wtedy gorzelnie były wszędzie.
  - Chodziłem do szkoły dla dorosłych. Uczyła nas pani Kwatkowska - jej mąż był potem dyrektorem w MPGK.
 - Nie ma człowieka, który nie popełniłby błędu. Handluję teraz sadzonkami. Latem cały czas jestem na działce.  
 
Porwało mi fufajkę
  - Pracowałem w Chemii, wtedy dyrektorom był Piotrowski, wcześniej w zespole rybackim. Jeździłem tam zisem 5. Miał drewnianą kabinę. Zapalało się go na korbę. Pamiętam, kiedyś przy zapalaniu korba zahaczyła o fufajkę. Taki był odrzut, że fufajkę mi porwało.  Rybę łapaliśmy tutaj w Szczecinku i koło Człuchowa. Jeździliśmy wszędzie. Kiedyś nawet poczęstowano mnie zupą rakową. Nigdy wcześniej jej nie jadłem.
 - Wybudowałem domek z płaskim dachem za komuny i mieszkam na Wiejskiej, ale do Kwiatowej mam niedaleko.
 
Marzenia już dawno się spaliły
- Początkowo pracowałem w Pagedzie - była to państwowa centrala drzewna. Pracowałem razem z bratem. Pamiętam, woziliśmy drewno z Mirosławca. Zagrażali nam Amerykanie, więc wycinaliśmy lasy. Mieliśmy opla na holzgas (gaz drzewny). Był też jakiś poniemiecki mercedes. Kiedyś jechaliśmy- patrzymy- przy drodze pomniki i polskie czapki żołnierskie... Po kilku latach grobów już nie było. Takich grobów było pełno. Wspominam, bo nie mogę zapomnieć o tamtych ludziach. Młody człowiek żyje marzeniami, a człowiek stary - wspomnieniami. Ja już tylko wspominam. Nie mam marzeń. Marzenia już dawno się spaliły. Mam jakiegoś kręćka. Piszę wspomnienia. Widział pan moje wiersze? Wspominam, bo nie mogę zapomnieć o tamtych ludziach.  

Jerzy Gasiul

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Wróć do