
artykuł ukazał się w 584 wydaniu tygodnika Temat 15 września 2011
Do przedstawienia Państwu na łamach "TS" poniższego tekstu skłonił mnie nieoceniony Jerzy Gasiul w komentarzu otwierającym jeden z ostatnich numerów TS. Jest pośród nas coraz mniej ludzi pamiętających z własnych doznań wrzesień 1939 roku. Minie kilka lat i ani się obejrzymy, jak zabraknie żywych wspomnień, a zostaną jedynie suche dokumenty - zauważył Redaktor. Dokumenty na piśmie cenne są dla historyków, jednak nic nie zastąpi żywego słowa i takiej samej pamięci. Poniższy tekst jest fragmentem wspomnieniowej książki, którą przygotowuję do druku. Ku pamięci młodym pokoleniom, a przypomnieniu starszym. Jej tytuł "Byłem przy tym. Dlaczego?" niewiele mówi i pewnie nie jest oryginalny. We wrześniu 1939 miałem niespełna trzy lata. Dziecko w tym wieku wedle jednych teorii niczego nie pamięta, aczkolwiek inni znawcy zagadnienia twierdzą, że w wypadku silnej traumy pewne epizody pozostają w umyśle takiego pętaka na zawsze. Być może tak jest ze mną. Niewykluczone, że niektóre wspomnienia wryły się w pamięć, gdy byłem już starszy z opowieści rodziców i mojej babki ze strony mamy. Być może to się wszystko razem wymieszało i w ten sposób trwały ślad pozostał.
Wtedy we wrześniu mieszkaliśmy w podwarszawskim Pruszkowie przy ul. Drzymały 14. Rodzice po powrocie z bolszewickiej Rosji w 1919 roku najpierw zamieszkali w Warszawie. Wkrótce przenieśli się do podstołecznego Pruszkowa, gdzie ojciec, absolwent znanej nie tylko w Polsce szkoły inżynierskiej Wawelberga i Rotwanda znalazł pracę w Fabryce Ołówków "St. Majewski" SA. Był w tym przedsiębiorstwie specjalistą od wszystkiego. Zarabiał jak na tamte lata fortunę - ponad 900 złotych miesięcznie, łącznie z rozmaitymi gratyfikacjami, które później nazwano premiami. Pensja nauczyciela w tamtych latach wynosiła 300 zł i była uważana za solidną. W roku moich urodzin tato kupił limuzynę marki Willis za 11 tysięcy ówczesnych złotych. Właściciel firmy, pan Majewski w tym czasie w niedzielę do kościoła jeździł z liczną rodziną konną bryczką, powożoną przez wąsatego pana Bladowskiego, którego po dziś dzień - o dziwo- dobrze pamiętam, ale z lat już okupacyjnych.
Na ojca szef spoglądał jak na rozrzutnego dziwaka, ale mu wszystko wybaczał, bo doceniał umiejętności inżyniera do wszystkiego. Po prostu wiedział za co płaci. 2 września, gdy Niemcy byli jeszcze dosyć daleko od Warszawy, ojciec zapakował do swego auta mamę i mnie. Rankiem ruszyliśmy na wschód. Dlaczego ten kierunek? Jak wielu ojciec uznał, że tam w okolicach Brześcia uda się przeczekać bezpiecznie atak Niemców i po wygranej przez Polskę wojnie wrócić do domu w Pruszkowie, gdzie została na gospodarstwie babcia. Nigdy - jak potem opowiadał - nie obawiał się ataku ze wschodu. Tak jak niemal wszyscy Polacy. O pakcie Ribentropp -Mołotow wtedy wiedziało naprawdę niewielu. A poza tym - tata i mama znali doskonale język rosyjski. Poznali się w Rosji, on budował Rosjanom, a potem przez prawie dwa lata bolszewikom mosty pracując w polskiej znanej i po drugiej wojnie firmie inżyniera Rudzkiego, mama trafiła na Wschód z rodzicami, jej ojciec, a mój dziadek był warszawskim stolarzem-cieślą, który w Rosji znalazł intratną pracę.
Bo nie wszystkich wywożono z zaboru rosyjskiego kibitkami na Syberię, przecież nie rządzili jeszcze bolszewicy tylko car, a potem rząd Kiereńskiego. Prócz tego tata nie ukrywał sympatii socjalistycznych. Jego przyjaciel ze szkolnej ławki rosyjskiego powszechniaka na Pradze to Stefan Okrzeja. Był taki, kochana młodzieży, polski socjalista walczący z carskim zaborcą. Tata pochodził z biednej rodziny, wychowywany przez wdowę po ślusarzu kolejowym w parowozowni Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej na Brudnie. No, to gdzie - uważał i przekonywał o tym mamę, która z kobiecą intuicją nieufna była wobec eskapady na wschód. Najlepiej ukryć się przed Niemcami na kilka tygodni wojny, którą i tak wygramy?
- W pobliżu jeśli nie przyjaciół, to dobrych znajomych, którzy niczego złego nie uczynią... I tak jakimś cudem, dzięki pełnemu zbiornikowi paliwa w Willisie poprzez bombardowane przez Niemców i płonące Siedlce dotarliśmy 5 września do Brześcia, a potem do Maniewicz.
W tym miasteczku firma "Majewski" miała swoje tartaki tnące drewno na ołówki produkowane w Pruszkowie, to też kwatera dla nas znalazła się szybko. 18 lub 19 września zaraz po inwazji bolszewików, ojca wezwano do komendantury Armii Czerwonej. Kto on? Skąd? Dlaczego ma auto, w dodatku amerykańskie? O samochodzie, ukrytym w jakiejś stodole, natychmiast donieśli miejscowi "dobrzy obywatele". To co dotąd napisałem i po części dalej - wiem z opowieści rodziców.
W komendanturze ojciec tłumaczył z powagą, że jest człowiekiem pracy, nie żadnym kapitalistą, przyjechał, aby przeczekać wojnę. A przed laty to pracował dla kraju rad i uważa, że ze strony władzy sowieckiej nic mu nie zagraża, jest sympatykiem socjalizmu itd. Na tę swoją mowę dostał krótką żołnierską odpowiedź:
- A jakiż ty, człowiek pracy? Ty swołocz, mat twaja, pamieszczyk!
Co oznaczało burżuja pierwszej wody. I ku niesamowitemu zdziwieniu ojca, kazał mu... zdjąć buty! A było to obuwie letnie, wówczas tak zwane wiatrówki, zrobione na zamówienie. Do nas tata wrócił w skarpetkach. Dzień potem do naszej kwatery w chałupie zawitał ów towariszcz major i nakazał dać sobie samochód. Dla poparcia żądania wymownie pomachał naganem wyciągniętym z drewnianej kabury. Kiedy wojskowy wsiadał do Willisa i włączał pierwszy bieg, ojciec zażądał pokwitowania, bo - jak tłumaczył - gdy wróci do domu musi mieć jakiś dokument o rekwizycji pojazdu.
- Ty i tak nigdzie nie wrócisz - proroczo jakby zagadał towarzysz major - a jeżeli nawet to powiedz, czto krasnyje wziali.
Pozbawieni możliwości powrotu do domu na własną rękę rodzice ze mną wegetowali jakiś czas w Maniewiczach. Potem przenieśliśmy się do wynajętego pokoju w Brześciu. Tam byliśmy do niemal ostatnich dni grudnia 1939 r. W Brześciu opowiedziano o tym jak towarzysz major następnego dnia po rekwizycji naszego auta, zapakował doń swoją kobietę, troje dzieciaków i po krótkiej jeździe ulicami miasta przywalił w magistracką latarnię. Dla rodziców nie była to żadna rewelacyjna i ważna informacja. Były fatalne wieści, nadchodziły czarne chmury. Dobrzy ludzie ostrzegli ojca, że w styczniu zaczną się wywózki na wschód. W tym czasie już zamknięto granicę na moście nad Bugiem w Brześciu, ale nie była zbyt dobrze pilnowana. Działali przewodnicy. Za słoną opłatę przeprowadzali Polaków na drugą stronę, zajętą przez Niemców. Na szczęście matce jakimś kolejnym cudem udało się przechować kilka złotych pierścionków z brylantowymi "oczkami". Za nie przewodnik po skutej lodem rzece przeprowadził nas na niemiecką stronę Bugu. Na dworcu kolejowym -choć to zadziwiające, ale dokładnie pamiętam - kazano mi milczeć, nie odzywać się do nikogo. Ten zakaz wrył mi się w jaźń najbardziej. Dzielnie, ja gaduła niemal od urodzenia, trzymałem buźkę jakby zamurowaną. A wokół na peronie dworca - to już potem wyjawił mi ojciec - rozbrzmiewała mowa Goethego i Puszkina, spacerowały ruskie i szwabskie patrole. Wypatrywały takich jak my, ale chyba bez entuzjazmu, bo też polscy i rosyjscy przewodnicy dzielili się z patrolującymi łupem, czy jak to zwać inaczej. Dokładnie też pamiętam, że gdy szczęśliwie dotarliśmy do domu w Pruszkowie pierwszego dnia świąt Bożego Narodzenia czekała na mnie choinka ubrana przez babcię. Rodzice nigdy nie żałowali utraconych wtedy wartości - auta, mamy biżuterii. Uniknęliśmy wywózki, ocaliliśmy życie. I to było najważniejsze.
Pozostało mi tylko przykre wspomnienie, gdy w latach 50. minionego wieku jako ostro nawiedzony komunizmem uczeń zawodówki, a potem technikum mechanicznego, gość mający napaskudzone w głowę - wykłócałem się z tatą o fakty z tamtego września. On je widział, ja zapamiętałem jakieś epizody, jak ten na peronie w Brześciu. Gdy wspominał o wspólnej defiladzie sowiecko-niemieckiej w Brześciu, mówiłem ze złością, że "tato uprawia wrogą propagandę, bo nieustannie słucha Wolnej Europy. A cóż miał mówić smarkacz w czerwonym ZMP-owskim krawacie? Mam nadzieję, że tato tam, w zaświatach, mi to już dawno wybaczył.
Wojciech Jurczak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie