
felieton ukazał się w tygodniku Temat już 6 listopada
Jeszcze chwila, a wybierzemy samorządy, kampania wyborcza sięgnęła zenitu. Już tylko moment i - cisza. Potem, gdy zostaną wybrani, zwykle następuje spokój. Usatysfakcjonowani wyborem zamilkną tak jakby zniknęli. Jedni będą koić rany po kopniakach zadanych w kampanii przez konkurencję, drudzy się napuszą - jaki jestem przystojniak, jaki wspaniały. Ja, władza. Bo przecież wybrali, a frekwencję przy urnach niech diabli porwą. Proces samozachwytu odbywa się w domowym zaciszu, jedyną widownią bywa rodzina. Potem przyjdzie czas na szersze forum. Tylko bardziej pamiętliwi pośród nas – wyborców mogą sobie powspominać do upojenia co kandydaci obiecywali. Tyle naszego, dobre i to.
Walka o głosy na szczecineckiej planecie w tym sezonie wyborczym była spokojna. Nie obserwowaliśmy procesów w trybie ordynacji wyborczej, czyli w nagłym o naruszenie czci wiary i innych walorów. Co często zdarzało się w wyborach poprzednich. Wszystko przed nam o ile znam życie. Pamiętam procesy o odebrane głosy, czyli "skradzione" lub źle policzone.
Demokracja krzepnie, co by nie powiedzieć, choć niewykluczone, że do niezbyt przyjemnych spotkań w sądach dojdzie. A może jednak lokalni politycy nauczyli się kulturalnie przegrywać, kto wie.
Kampania nie obfitowała w nawał spotkań z kandydatami. Chyba więcej ich było w powiecie niż w Szczecinku. W porównaniu z takim województwem mazowieckim pod tym względem byliśmy daleko w tyle. Podobnie jak w ilości plakatów oraz – tu posłużę się nowomową – banerów. Mam skalę porównawczą. W przedwyborczym tygodniu przejechałem przez pół Polski, by znaleźć się w punkcie B, czyli w regionie mazowieckim. Tam napotkałem ciekawostkę. Kandydat na mandatariusza wywiesił swój wyborczy baner na własnym balkonie, oplótł nim barierę. Trochę to dziwne, w naszych szczecineckich warunkach raczej rzadko spotykane. Z drugiej jednak strony taka reklama na własnym balkonowym terenie jest gwarancją, że po wyborach plakat będzie usunięty. Ale co kraj, nawet tylko jego część, to obyczaj. Na marginesie dodam, że miasto, którego nazwy celowo nie wymieniam, było zapomnianą dziurą do czasu aż dawno, dawno temu pan towarzysz Gierek uczynił je wojewódzkim, jednym z wówczas czterdziestu dziewięciu. Teraz jest to zwykły gród powiatowy, jednak bardzo różniący się od Szczecinka. Dominuje – bez niczyjej obrazy – wiocha, jej obyczaj, kultura dnia codziennego. W Szczecinku żyjemy w nieco innym świecie. Bliskość Zachodu, a Skandynawii na północy? Nie wiem, ale nie wszyscy nasi zdają sobie sprawę z pozytywnej odmienności. To o niej przypominam. Na spotkaniach z wyborcami przyszli włodarze naszego miasta i wsi byli jakby ostrożniejsi, bardziej umiarkowani w składaniu obietnic. Może nie wszyscy byli ostrożni... O czym za moment. Tam, na Mazowszu, niedaleko stolicy nawet moi dobrzy znajomi z dawnych czasów, obecnie kandydaci różnych ugrupowań, jakby oszaleli. Składali nierealne obiecanki już na etapie ulotek i plakatu ze swym wizerunkiem. I liczba kandydatów na jedno miejsce. W Szczecinku na burmistrza dwoje, tam kilkunastu, na radnych po czterdziestu co najmniej na jeden mandat.
Ale wracajmy do Szczecinka i naszych samorządowych wyborów. Zdążyłem zaliczyć kilka spotkań przedwyborczych w środowiskach wiejskich, konkretnie w gminie podmiejskiej. Tylko jedno szczególnie utkwiło w pamięci.
Główny kandydat, skądinąd dobrze mi znany, wykształcony, elokwentny, bynajmniej nie przynudzający. Miły, dobrze ubrany i sympatyczny. Wieś, jak wiele wokół naszego miasta z charakterystyczną biedą przemieszaną z poczuciem wrodzonej bezradności i – w niektórych wypadkach - niechęcią do stałej, codziennej pracy. Ale w małej wiosce od jakiegoś czasu zaczyna świecić słońce, staje się ona letniskiem. Na letnikach, wędkarzach itp. zarobić można. Nie tak wiele, ale zawsze lepszy rydz niż nic. Wielu już korzysta.
Prelegent roztaczał swe piękne wizje, tak frapujące, że wioskowa widownia rozdziawiała buzie. Ja też. - Możemy zbudować tu zakład pracy – gość ostrożnie nie precyzuje jaki, ilu bezrobotnych zatrudni.
– Najlepiej by fabryka stanęła jak najbliżej waszych siedzib, żebyście nie musieli dojeżdżać, ba! Abyście państwo nawet daleko nie chodzili... Albo weźmy tę salę. To ma być świetlica? Tu powinny stanąć komputery, wiele stanowisk. Przy nich seniorzy poznający najnowsze systemy informatyczne, uczący się najlepszych kontaktów ze światem.
Gość nie wie lub zapomniał, że wioska leży w tak zwanej dziurze elektronicznej i nawet z łącznością poprzez sieci telefonii komórkowej są kłopoty. Miałem się nie odzywać, lecz mnie poniosło. Zapytałem, czy kandydat jeśli go wybierzemy, w każdym razie oddamy nań głosy, gwarantuje spełnienie obietnic. - Tak – odparł zdecydowanie. – Czy wierzy w to, co powiedział? – Tak – rzekł po raz drugi. Nie od dziś wiadomo: wiara czyni cuda. A poza tym – spotkajmy się przy urnach. Frekwencja wyborcza jest w demokracji istotna, choć u nas niedoceniana jak należy. I tyle.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie