
Sprawy o których niżej pozornie wydają się zbyt szerokie jak na zasięg i formę gazety lokalnej. Życie pokazało jednak, że jest zupełnie inaczej. Ostatnio byłem intensywnie szkolony w prawie prasowym. Już na wstępie naukowej przygody doznałem iluminacji. Wykładowczyni, młoda, lecz utytułowana siła fachowa z biura prasowego Bardzo Ważnej Instytucji Krajowej – tak to określmy, by uniknąć nikomu niepotrzebnych perturbacji - oznajmiła, że w ciągu ostatnich siedmiu lat parlament nasz nowelizował dziennikarski kodeks prawny szesnaście razy. O czym media raczej nie informowały. Co ciekawsze w sejmowej tak zwanej zamrażarce jest projekt kolejnej zmiany. Pani poinformowała, że „to cenny pomysł”. Autorzy projektu, bliżej nieokreśleni posłowie kilku ugrupowań, przy udziale medioznawców - zaznaczyła pani profesor - proponują wprowadzenie zapisu, aby każda publikacja medialna dotycząca prywatnej firmy ukazywała się drukiem lub na antenie wyłącznie po akceptacji przez daną, a opisywaną (pokazywaną na ekranie) firmę. Gdyby dziennikarz ten paragraf, jego szef oraz wydawca zlekceważyli – sąd i kara finansowa. Jednak nie dotyczyłby taki wymóg prawny instytucji państwowych. Ale spółek skarbu państwa dotyczyłby jak najbardziej, na ten przykład Orlenu. Byłaby lista nietykalnych i tykalnych. Pytana o szczegóły owej listy, dama ujawniła, że w rzeczywistości ślizgać się medialni krytycy mogliby bez niczyjej zgody na przedszkolach, placówkach pomocy społecznej i podobnych.
Wstałem i powiedziałem, że to cenzura i kaganiec. Życie w naszej demokracji pokazuje, że za cenzurą nieustannie tęskni władza. I paskudne, że w warunkach wolności i demokracji ta sama panna cenzura tylko z inną twarzą, ma się dobrze. Kiedyś było prosto – nawet prezes gminnej spółdzielni mógł sobie załatwić cenzorski zapis, żeby o nim ani słowa źle. A to z uwagi na tajemnicę państwową dotyczącą składu kaszanki. Teraz finezja. Szczególną ochroną prawną chce się objąć prywatny biznes, bo pewnie jest jakieś parcie. To nonsens. Zrobiła się cisza, koledzy żurnaliści z całego kraju, uczestnicy panelu szkoleniowego, opuścili wstydliwie głowy.
Było mi głupio, ale niech tam: wzięli diabli Michałka, niech biorą kołyskę – pomyślałem po lwowsku. I pytałem moich uczonych dalej: czy zniesiona będzie podwójna odpowiedzialność dziennikarzy przed sądami - cywilna i karna. Sprawa aktualna w związku z czekającymi nas wyborami. Odpowiedzi nie było. Milczenie też bywa odpowiedzią.
Podwójna odpowiedzialność i podwójna kara za to samo, to jakby specjalność RP – ciągnąłem swoje gorzkie żale - tymczasem partia aktualnie i słusznie rządząca przed i po dojściu do władzy deklarowała ustami swego wodza, że ów sławetny paragraf 112 będzie na jej wniosek zniesiony. Wyjaśnię: przepis ten powoduje, iż odpowiadać można za naruszenie dóbr osobistych w procesie cywilnym. Ale poszkodowany może niezależnie od tego sporządzić prywatny akt oskarżenia i sprawa trafia wówczas do sądu karnego, podlegając pod kodeks karny. Kara w drastycznych przypadkach - od kilkumiesięcznej odsiadki, ewentualnie w zawieszeniu, przeprosiny, których tekst ustala na rozprawie sąd, wypłata odszkodowania na rzecz poszkodowanego. Personalia skazanego trafiają do sądowego rejestru skazanych.
Pod koniec lat 90., byłem tak podwójnie sądzony. Sąd mnie nie posadził, gdyż przyjąłem (bez wewnętrznego przekonania i poczucia winy) warunki skarżącego. Co tam osobiste wspominki! Pamiętam, także z tamtego okresu, proces dziennikarki szczecińskiej lokalnej gazety. Oskarżona została za zniesławienie ówczesnego pana wojewody. Wyrok - pół roku odsiadki w zawieszeniu i wpłata kilku tysięcy na charytatywny cel.
Głośna była na całą Polskę sprawa z podszczecińskich Polic. Pamiętają Państwo? Autora publikacji i wydawcę lokalnej gazety mocą prawomocnego wyroku w oparciu o wspomniany artykuł KK wsadzono na miesiąc do więzienia. Za krytykę urzędnika. Huk był ogromny na za całą Polskę. Wybitni żurnaliści z Warszawy demonstracyjnie na znak protestu zamykali się w klatce.
Rozumiem – rzekłem na tym szkoleniu – że w państwie prawa muszą istnieć zabezpieczenia przed nadużywaniem wolności, w tym wypadku – słowa. I urzędy oraz urzędnicy też chronieni być powinni, lecz czy sposobami, zalatującymi dyktaturą? Zrobiła się cisza, a pani medioznawczyni-wykładowczyni z Bardzo Ważnej Instytucji popatrzyła na mnie, szaraczka z tak zwanej prowincji, wymownie. I gdyby wzrok katrupił, moja fotografia otwierająca niniejszy tekst przedstawiałaby mnie w trumnie.
felieton ukazał się 10 października w tygodniku Temat
foto: sxc.hu
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Przeciez wiadomo,ze w dzisiejszych czasach jest wiecej cenzury,zakazow i nakazow niz za PRL-u.To jest wlasnie wolna i sprawiedliwa Polska-pytam sie tylko dla kogo.