
W felietonach politykę staram się omijać. Uważam, że jest wiele ciekawszych sfer życia społecznego zwłaszcza na tak zwanej prowincji, gdzie bytujemy. Niestety, polityka dopada wszystko i wszystkich. Maluczko, a po włączeniu żelazka objawi nam się jakaś kwestia polityczna lub postać. O mediach szkoda gadać, króluje niepodzielnie. Co zastanawiające - komentatorzy w telewizorniach słyszą co innego niż my przed odbiornikami. Na przykład ostatnio komentując wypowiedzi pani kanclerz Niemiec. Czyżby żurnaliści owi, traktujący nas jak bałwanów, byliby dziwacznym spadkiem po homo sovieticus? W tamtych, zamierzchłych czasach wołano: mówimy Lenin, a myślimy partia. Czyli przez lata mówiono jedno, a myślano co innego. Paranoja wiecznie żywa?
Wracajmy do Szczecinka. Gdy wielcy politycy w dużych miastach mają do dyspozycji plakaty oraz - mówiąc dzisiejszym językiem - banery, my w naszym grodzie mamy ścianę. Na niej to ugrupowania polityczne wypominają grzechy prawdziwe i urojone, kłócą się. Gdzie ściana stoi nie napiszę, ponieważ nie zamierzam stosować kryptoreklamy. Kto chce niech poszuka. Szczecinek nie Paryż, a spacery dobre dla zdrowia.
Sytuacja z muralem zabawna. Wprawdzie termin wyborów samorządowych i początku kampanii ogłoszono w ubiegłym tygodniu, jednak na szczecineckiej ścianie wypominki samorządowe trwają od dawna. Charakterystyczne, że autorzy napisów, piszących na zlecenie danej partii, nie eksponują jej programu, lecz uderzają w słabe punkty przeciwnika. I tak opozycja przypomina, co przed dziesięcioma laty mówił polityk partii rządzącej i co rzekł w tej samej sprawie ostatnio. Wynika, że zmienił zdanie i należy mu przypomnieć co obiecywał szarakom - wyborcom. Przypomnieć w ostrym tonie – stalowa zasada autorów muralowej wojenki.
Politykowi, moim zdaniem należy się wytyk. Poglądy zmienić można, ale skoro nimi niegdyś zjednało się wyborców, to należałoby o zmianie publicznie poinformować. Jednak forma muralu w Szczecinku jest tradycyjną, kolejną zachętą, aby znowu głosować nie na kogoś i jego program tylko przeciw.
Pod krytyką przeciwnika kryje się pewnik, że gdy opozycja władzę przejmie, to z miejsca wyeliminuje zło, którego źródłem jest ugrupowanie obecnie rządzące. I tak wkraczamy w sferę obietnic. Wedle politologów wyborcze zapewnienia to cecha demokracji. Trudno z tym się nie zgodzić. Obiecują wszyscy i wszystko w całym wspaniałym świecie byle zdobyć głosy wyborców. Przyjmuje się teorię, że to wyborca powinien ocenić, czy polityk - kandydat (na parlamentarzystę, radnego, wójta, burmistrza , niepotrzebne skreślić) może sprostać własnym obietnicom, czy krótko ujmując, jego obietnice są uczciwe. I czy w ogóle i w szczegółach są realne.
W praktyce rzadko kto, czyli mniejszość, pragmatycznie myśli przed oddaniem głosu. W naszej polskiej demokracji mniejszość nic nie znaczy. I mamy to co mamy, potem jest, znowu delikatnie określając, rozczarowanie oraz... kolejna wojna na plakaty. Mamy jeszcze ordynację wyborczą zrozumiałą raczej dla doktorantów prawa i upartyjnienie wyborów jakiego nie powstydziłaby się nieboszczka PRL. Jest zatem bitwa o "biorące" miejsca na listach, wzajemne kandydatów kopniaki po kostkach i w podbrzusze. A potem, po wyborach bogata kasa z naszych podatków dla zwycięzców. I o to chodzi wybrańcom, a jeszcze bardziej ich partyjnym szefom.
A propos nieodległych wyborów samorządowych. Na czas zmagań partie stroją się w nowe pióra. Powstają koalicje, czasem egzotyczne, ale tylko na czas głosowania. Mniej więcej co drugie ma w nazwie słowo porozumienie, chociaż wyraźnie widać nieporozumienia. I kolejny raz stoimy przed ścianą.
Felieton ukazał się w 730 wydaniu tygodnika Temat
foto: freeimages.com
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie