
Tygodnik Temat 12.06.2014
Wchodzę do sklepiku, (urzędu, baru itp.) mówię głośno: „Dzień dobry!”. W zamierzchłej przeszłości, aby tak pozdrawiać się wzajemnie na wejściu gdziekolwiek, gdzie przebywają już inni, uczono w domu i szkole. Często w odpowiedzi na pozdrowienie widzę lekko zdziwione twarze - głowy obecnych obracają się w moją stronę. Nienormalny jakiś czy co? – zadają się mówić oczy towarzystwa. Nie dotyczy to dużych marketów. Tam kasjerki mają przez dyrekcję nakazane pozdrawiać klientelę nawet wtedy, gdy gość sam z siebie jako pierwszy mówi „dzień dobry”. Niezły zwyczaj. Ale co to ma wspólnego z naszym miastem i okolicą? Otóż ma. U nas gburowatość i – nazwijmy rzecz po imieniu – zwykła chamówa, nie są tak drastyczne, jak w wielkich i dużych aglomeracjach. Wiele dla zwykłej kultury codziennego życia i bycia czynią szkoły i to właśnie w miastach średniej wielkości jak Szczecinek na przykład, a jeszcze więcej – wiejskie. Przy czym pojmuję, a mówiąc językiem moich wnuków – jaram, że współczesna szkoła w każdym miejscu mego kraju może coraz mniej w dziedzinie tak zwanego dobrego wychowania, czyli przygotowania do życia w społeczeństwie. Szkolny wychowawca zwracając uwagę na osobistą kulturę wychowanka może narazić się jego rodzicom. Bywają różni. W sytuacjach krańcowo drastycznych pedagog nie zawsze ma wsparcie swojej dyrekcji. Znane są takie wypadki, sporo zależy (zawsze zależało!) od sytuacji społeczno-majątkowej rodzicieli, dziadków i w ogóle rodziny pacholęcia. Kiedyś - sekretarzy i przewodniczących, teraz prezesów i nie daj Boże – zasłużonych kombatantów najnowszej generacji.
Kultury, przez małe k, powinien uczyć, może najpierw i przede wszystkim, dom rodzicielski. Od dawna jednak służy on niemal wyłącznie do zapewnienia szamanka (czyt. wiktu), dawania dachu nad główką, opierunku i kasy. To nie jest skarga safanduły na panujący system społeczny. Chamiejemy od dawna.
Długie lata temu ukazywał się w Krakowie, dostępny w całym kraju, tygodnik „Przekrój”. Przeznaczony bardziej dla inteligencji niż dla tak wówczas hołubionej klasy robotniczo-chłopskiej. Mimo to na łamach owego wydawnictwa co tydzień ukazywała się rubryczka, pt. Demokratyczny bon-ton. Autor Jan Kamyczek (faktycznie - dziennikarka p. Ipohorska, imienia nie pomnę) nauczał jak się zachować przy stole. Kto pierwszy kobieta, czy mężczyzna podaje rękę przy powitaniu itp. Drukowano autentyczne pytania czytelników i dowcipne odpowiedzi autorki. Publikacja okazała się potrzebna, było potem wznawiane wielokroć wydanie książkowe porad potrzebnych w codziennym życiu mas pracujących. Masa, jak każda masa jest ciemna, ale.... W licznych kręgach społecznych książeczka ta była niemal jak Biblia. A wtedy tak zwany awans społeczny wprowadził do wielkich miast, do biur, urzędów itd. lud pracujący. Choć wtedy jeszcze niekoniecznie chamski.
Kiedyś, w latach 50. minionego wieku, nieżyjący już starszy mój kolega w gazecie „Sztandar Młodych” redagował teksty pod hasłem „Pielmy osty”. Chodziło o wulgaryzmy w języku ojczystym. Budowniczowie Nowej Huty, czy bulwaru nadodrzańskiego w Szczecinie, junacy Służby Polsce ( było coś takiego przymusowego dla 18-latków ze wsi) dowiadywali się – prenumerata „gazety młodzieżowej” była obowiązkowa - iż używanie tzw. wyrazów to uleganie... wpływom burżuazyjnym! Czy obecnie w dobie cyfryzacji, komputerów, kosmosu itd. – idąc śladem tego absurdu też jakimś wpływom wrażym ulegamy? Coś takiego!
W trakcie występu kolejnego niby-kabaretu na festiwalu nomen omen polskiej piosenki z ust artysty pada słowo d...a. Wywołuje ono radosną, jak przywołana część ludzkiego ciała, salwę śmiechu. Po chwili wykonawca, jakby zachęcony przez publiczność raz po raz używa wiadomego wyrazu na literkę „k”. Widownia szaleje. Ale co tam estradowy skecz – mnóstwo z nas bez względu na wiek, stanowisko i grupę zaszeregowania - używa tego słowa zamiast przecinka. Taka jakby interpunkcja.
Językoznawcy, prof. Bralczyk i Miodek zauważają, że język polski to nie jakaś wieża z kości słoniowej. To twór żywy, zatem muszą doń wchodzić nowe słowa. Czy koniecznie wulgaryzmy oraz anglosaskie potworki? Panowie uczeni dyskretnie o tym milczą. A może jednak pielmy osty? Zanim schamiejemy całkiem i nieodwołalnie.
foto: Freeimages.com
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie